W sobotę Fisiu, oprócz standardowych zabawianek przez Dominikę, został osiodłany (tym razem westówką), a ponieważ sprawował się godnie (nie było bryków, jak ostatnio z klasycznym siodłem - a nie mówiłam, że westówki sa fajniejsze??? ;-) został dosiądnięty i toczył się majestatycznie z jeźdźcem (Dominiką) przez 20 minut, około. Najpierw wybitnie się ślamazarzył, ale Dominika rozbujała go (przydał się string przywiązany do hornu ;-) do niezłego, jak na niego, tempa :-)
Póki co, jeszcze tylko stęp i jeszcze, na wszelki wypadek, na okrągłym wybiegu, ale szybko wraca Koledze pamięć podsiodlana i niebawem będzie można wypłynąć na szerokie wody (znaczy na plac do jazdy, kłusem ;-)
Rozgrzewka:



Instruktaż ;-)



Samodzielnie :-)



W niedzielę za to, jak nie było dziewczyn i nie było aparatu, to konie wyczyniały ;-)
Fisiu, osobnik jeszcze bardziej kontaktowy niż dotychczas, łaził za mną krok-w-krok, dwa razy brałam go na podwórko i zabramię, żeby się integrował, skoro tak mu zależy... Odwagi nabrał, bo sam na drogę wyłaził objadać pobocza i ani razu nie wrócił galopem z kwikiem na podwórko.
Gdy poprawiałam ogrodzenia, ten znowu za mną, tym razem wzdłuż drągów na sąsiedniej kwaterze. No i przypomniało mi się, jak się w cutting dawno temu bawiliśmy i spróbowałam, czy pamięta... A jakże, pamiętał doskonale i parę razy żwawo za mną hycnął :-) Szkoda tylko, że moje brzucho (lekko już piłkowaciejące ;-) nie pozwala mi na gwałtowniejsze hopki, bo byśmy z Fisiem poszaleli, że hej!
Potem jeszcze, wracać już miałam z padoków (Fisiu oczywiście za moimi plecami cały czas), rumor z tyłu słyszę. A ten doszedł do kostki przeszkodowej, postawił na niej nogę, popatrzył na mnie, i dawaj przestawiać kostkę z boku na bok. Nawet ją pionowo postawił i na takiej wysokiej nogę umieścił... Taki Cudak :-)
A nie mówiłam, że jak się za niego wziąć, to się Fisiu aktywizuje?? ;-)
...a wieczorem dał popalić Huc. On, taki niemrawy i niepartycypujący na padoku, gdy żarcie w zasięgu...
Zaczęło się od tego, że Monusia i Fucia umyśliły Huca poganiać. Chyba mina małego im się nie podobała, bo komendy do zaganiania nie wydałam (tak, nasze dogo canario, się okazuje, przejawiają talenta zaganiające, jak border collie ;-) Co ciekawe, suki zawsze upatrują sobie Huca i zawsze jego zaganiają; on zresztą dłużny im nie pozostaje i z kolej je zagania. I to bez komendy, bo jego takich rzeczy uczyć nie trzeba: wredny jest dla psów od zawsze. Może stąd ta zasada psiej wzajemności ;-)
Suki próbowały go otoczyć (jedna od pyska, druga od dupki), ale mały szybki jest i takie piruetki kręcił, że tylko gleba fruwała. Atakował przednimi nogami, zębami, zadem; wyskakiwał z 4. kopyt w górę, stawał w powietrzu dęba i wywalał z tej pozycji z zadu. Pokaz niesamowity; wyższa szkoła jazdy nad ziemią. Suki wiały na wszystkie strony, bo Huc tak się rozgalopował sadząc barany dookoła padoku, że nijak było się do niego zbliżyć. A mnie tak nagle naszło, żeby go przywołać, takiego rozbuchanego, myśląc że pewnie nawet nie zauważy a ten jak w moją stronę nie zakręci i wściekłym galopem brykanym prosto na mnie! Doleciał, dał przede mną po hamulcach, ale głową wywijał, prężył ciałko, podskakiwał w miejscu, ewidentnie zapraszając do wygłupów... Ech, teraz kuni nachodzi na zabawy, jak ja lekko nie tego ;-) Odesłałam go na koło, ruszył galopem, z brykami (pierwsze nasze circling game na wolności w galopie, by the way ;-) Zaraz wrócił, przytupał, zafurkotał... Chwilę się pobawiliśmy, chciałam odejść a ten ze mną, wyprzedził i przede mną sideways wzdłuż stojących beczek uczynił... Sam! On, Ekstremalnie lewopółkulowy introwertyk! Nie daj Panie Boże, żeby on się w ekstrawertyka przemienił, bo żaden narybek się do niego nie zbliży... ;-)))