"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 24 listopada 2008

Pierwszy atak zimy

W sobotę rano w stajni 0 stopni (może nawet -0,5 st.), na zewnątrz woda w wiaderkach zamarznięta… Zima, Panie… Zaniosłam wiaderko Szamanowi, warstwa lodu na 2-3 cm., rozglądam się, czym to rozbić, a Fiś spojrzał okiem fachowym, usztywnił pyszczydło, uderzył w taflę profesjonalnie, rozgarnął lód wargą i zabrał się do picia… Taki spryciarz.
Ale za to przy porannych kopytach zarobił bęckę dyscyplinarną, bo cudaczył niemiłosiernie; grzeczny był potem, jak aniołek. Nawet od paszy treściwej się pokornie odsunął z opuszczoną głową na komendę BACK, gdy zachciało mi się przejść na jego drugą kosmatą stronę.
Z racji zimowej aury (choć jeszcze bez-śnieżnej) i grudy nie wyczynialiśmy jakichś większych ruchliwości za stodołą, jedynie o zmierzchu małe co-nie-co: Siwe najpierw, potem Kolega Sz. Podkładka, krótka lina, carrot.

Siwe grzeczne, spolegliwie. Ustawiłam ją do siodłania przy ogrodzeniu padoku, linę przerzuciłam przez drąg – udawałyśmy, że przy koniowiązie się oporządzamy. Pobawiłyśmy się króciutko w podążanie przez placyk zabawowy. Były utrudnienia, czyli przekraczanie a to kłody, a to gałęzi, a to plandeki, którą wiatr ukształtował w Himalaje. Nad Himalajami musiałyśmy ciut popracować (5-6 powtórzeń), Siwe z początku się wahało, kombinowało, jakby toto ominąć, uniknąć, obejść (… się nie dało, bo nasze pasmo górskie ma 8 m. długości a ja wrednie przechodziłam przez środek…) – finalnie Siwka przechodziła, szurając nawet, z opuszczoną głową… Porobiłam jeszcze trochę zamieszania w strefie 3, poudawałam, że chcę wskoczyć, pouwieszałam się na kłębie i dałam Siwej spokój. Było pozytywnie :-)
Szaman się załapał w ostatnim momencie na mini-zabawianko, gdy już prawie ciemno było. Przy zapinaniu popręgu od podkładki zaczął lekko dryfować (takie ostatnio wyczynia kombinacje malutkie, żeby uniknąć ściskania brzuszyska zapinkami), więc poprosiłam do o dryfowanie energiczne; nie spodobało się, szybko się uspokoił i stanął grzecznie. Aczkolwiek dało mi to do myślenia: wychodzi na to, że Sz. nie akceptuje popręgu! Porobiliśmy więc symulacje popręgowe z liną. Protestów niby nie było, ale mina pozostawiała z początku wiele do życzenia… Jednak przy zapinaniu podkładki, Fiś ani nie miauknął. Znaczy, dobrze jest.
Sesja nasza polegała na pójściu na okrągły wybieg (trochę normalnie, a trochę bokiem) i wyjściu z niego tyłem jojującym, przecofaniu przez Himalaje, ciasteczku w gębę i do widzenia.

Wieczorem - odrobaczanie. Pierwszy raz PARAMECTIN. Do Siwki poszłam przezornie przygotowana: kantarek + lina (+ tubostrzykawka). Siwe zesztywniało. Ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłam proszę dotknąć nosem tubkę. Siwe daleko z tyłu, nos wyciągnął się, dotknął. Ciasteczko. Odłożyłam strzykawkę na parapet, założyłam kantarek… Siwe lekko odetchnęło, gdy zobaczyło, że jeżyka z okienka biorę… ale zmyłkę zrobiłaś… po prostu czyszczenie będzie… Po czyszczeniu wkładanie ręki do pyska. Grzecznie. Bez międlenia, wypychania... wargi luźne, zęby przy lekkim nacisku po chwili ustępowały… to samo zaczęłam robić ze strzykawką: najpierw masowałam pysk trzymając tubkę w drugiej ręce, potem w tej samej, głaszcząco-masującej, potem głaskałam strzykawką… Już po chwili strzykawka była w pysku a Siwe cały czas rozluźnione, z opuszczoną głową… PIERWSZY RAZ W ŻYCIU PRZY ODROBACZANIU! Mimo wszystko nie spodziewałam się, że tak łatwo pójdzie… Nawet 5 minut nam to nie zajęło… Wstrzyknęłam jej pastę na 3 podejścia, powoli. Nie żeby odwalić jak najszybciej, ale żeby Siwe zaakceptowało całą operację… Po każdej porcji – ciasteczko. Pastę najpierw sama spróbowałam z ciekawości… Na pierwszy rzut języka przypomina pastę do zębów (konsystencją i smakiem)…
Do Szamana poszłam bez liny – błąd (don’t assume). Gad kombinował, wypluwał, musiałam mu głowę w górze trzymać, żeby przełknął a to nie było łatwe, bo nie wzięłam przecież ze sobą drabiny! A kto by się spodziewał po Grubym grymasów takich przy konsumpcji… Wprawdzie ostatnio zdziwaczał, nowej paszy nie chciał, enterofermentem pluł, ale kto by przypuszczał, że mu tak zostanie na wszelakie nowości smakowe?

A w niedzielę: biało.
Photobucket
Photobucket

Od czasu do czasu zawieja, zamieć, zawierucha. Konie cały dzień na padoku, z nosami w sianie, zadkami do wiatru. Zadowolone. Siwe od czasu do czasu przespacerowało się z padoku na padok, pogapiło w dal... Szaman, póki żarcie na tapecie, ani myślał o przechadzkach...

Wieczorem Oblubieniec zarządził werkowanie zadów Szamańskich (przody pod-werkował nieco w tygodniu, sam. U obu koni. Nawet nie wiedziałam...) Latarką halogenową kazał doświetlać, ale łaskawie pozwolił się przypatrywać... Objaśniał nawet, co i jak... Byłam pod wrażeniem...


15 listopada – sobota (jeszcze bez-śniegowo)
Poranne kopyty:Szaman teraz prawie grzeczniejszy od Siwki, przy jednej zadniej czasem próbuje mini-fajtnięcia w bok (uch, ale bym se w coś trzasnął…) – on ma jakąś nadzwyczajną ruchomość w stawach, umie fajtać na boki stojąc prosto, zupełnie jak krowa… W czasach uczenia się podawania nóg, czujnym trzeba było być jak diabli, bo przodem walił, zadem fikał… walczyliśmy najpierw podnosząc nogi na lince, Szaman prawie się przewracał, takie zawzięte Dziadzisko był… A teraz…? Noga czeka w górze, ledwo się człowiek nachyli… Czasem nawet przeciwległa sama się podnosi , choć ja czyszczę tradycyjnie, nie po wyścigowemu: najpierw lewa strona, potem przechodzę na prawo i prawe kopyty skrobię…
Z Siwką rozszerzyłyśmy testowanie cierpliwości na czyszczenie kopyt przy otwartych drzwiach. I znowu Siwe samo to wymyśliło – otworzyło dziobem drzwi na oścież… Przy każdym kopycie testowanie: ociąganie się z podaniem, jak już podała, trzymała nogę sztywną, ale wystarczyło małe ej! i Śmieszne Siwe z westchnieniem i żuciem oddawało sflaczałą nogę (eee, dowcip taki… na końskich żartach się nie znasz…?) 
Przybywa SzamanTaki obrazek: idę na padok za stodołę w jakimś-tam-celu… Siwe blisko, Szaman hen na ostatnim padoku. Gwiżdżę po naszemu. Siwe rusza w moim kierunku, stępem takim sobie, wcale nie energicznym a Gruby podnosi głowę, wyostrza wzrok, uchle kosmate na mnie, robi żwawy zwrot na zadzie (prawie jak roll back), wydaje z siebie swój popisowy kwik, puszcza węża głową i wyrwa z miejsca wściekłym galopem! Przylatuje do mnie pierwszy, mijając po drodze Siwkę rzuca jej pomiędzy kolejnymi sapnięciami kto ostatni, ten fujara! i inkasuje 2 ciasteczka. Zazwyczaj to Siwa dostaje 2 ciasteczka… Tym razem Gruby zasłużył sobie na dokładkę :-)

Trenowanie SzamanaJako że podjęłam decyzję o wysłaniu Siwki na wiosnę w trening (poczyniłam wstępne ustalenia – stajnia praktykująca PNH + west, czyli idealnie to, o co mi chodzi…), wypada wziąć się za cywilizowanie Kosmatego… na kimś muszę przecież objeżdżać posiadłość… ;-)
Sesja pod hasłem: nie łapiemy liny ani wodzy w paszczę (skaranie boskie z tym koniem od małego pod tym względem… jazdy freestyle to ja sobie na nim nie wyobrażamniech mu się tylko co dyndnie koło paszczy, od razu urządza polowanie gębą...)
Siodło west, dużo galopu, bruuum! czyli przetykanie gaźnika za moimi plecami – oba moje konie wypracowały sobie sprytną strategię zwalniania tam, gdzie mój wzrok nie sięga, czyli z tyłu. Dałam Sz. spokój, gdy ładnie okrążał mnie galopem, bez zmiany chodu…
Siwe na czas naszego trenowania zamiast konsumować, drzemało na sąsiednim padoku, obserwując Grubego leniwym wzrokiem… W którymś momencie ożywiła się i zarżała chrumkająco w naszą stronę, jakby przywołując źrebaka… Biedaku, ależ ona cię męczy…Po męczycielstwie Szaman opuścił okrągły wybieg yoyo style, on liberty. Bardzo ładnie, bardzo grzecznie, wcale do Siwki nie chciał lecieć… Dopiero, gdy wskazałam mu kierunek, grzecznie pomaszerował, po chwili się rozbujał i doleciał do Siwki kłusem… Od razu były noski-noski (Siwe myśli, że to jej źrebię…? kobyła dziwaczeje chyba na stare lata…) i pewnie jakieś obgadywanki mojej osoby ;-) bo dość długo coś tam do siebie szemrały, Zwierzaki Jedne…

wtorek, 18 listopada 2008

Kurs werkowania, naturalnie

Z. uczestniczył. Mądry teraz, wyedukowany. Chodzi i emanuje wiedzą, dyplom w kuchni wisi na honorowym, widocznym miejscu.
Teraz mamy jasność, co i jak z nie-fajnymi kopytami Szamana... Czekamy tylko na sprzęt i zaraz bierzemy się do roboty... Piszę my, bo ja oczywiście zostałam wyznaczona do trzymania zwierza, ewentualnie kopyta - w zależności od rozwoju wypadków. Taki zaszczyt :-)

Photobucket

Zdjęć z kursu nie wstawię (materiał szkoleniowy pozyskany z rzeźni... ;-( Jeszcze ktoś nie doczyta i pomyśli, że urżnęłam Sz. nogę z zemsty... Czasem mu się bęcki należą, ale nie aż takie ;-)

środa, 12 listopada 2008

Długi weekend

Cztery dni na wsi... To lubię :-)

Zaczęło się nieciekawie – w piątek nie mogłam z pracy wcześniej, potem koszmarny korek, nie zdążyłam na autobus późnopopołudniowy i jechałam ostatnim, o 20.00. Dwie godziny przesiedziane na walizkach (plecaku) na dworcu… Na wsi o 22.00. Do koni oczywiście nie poszłam, nie będę siać zamętu po nocy…
Zdecydowane postanowienia były, co do edukacji koni… A guzik! Zwyciężyła opcja prace budowlane, bo straszą, że za tydzień zima, śnieg, mróz…
Zamki w stajni zrobione, okienko u Siwki wstawione, parapet piękny drewniany (funkcja półeczki na szczotki), malowany na palisander… Za pierwszym razem, gdy Siwe spostrzegło mnie za szybką (plexi przezroczyste niby, ale nieco obraz zniekształca…) zamarło… Ale szybko przeszło do porządku dziennego, zadowolone, że w końcu nie zasłaniam na noc okienka styropianem (oj, oj, oj, biały! skrzypi! chrzęści!!) i deską…

W sobotę rozpoczęłam akcję pod kryptonimem enteroferment. Celem ataku: brzucho Szamana (burcząco-biegunkowe, od nowości). Pierwsze podejście: rozpuszczone, dodane do śniadania. Gruby zaprotestował. Stanowczo. Wiaderko od razu wywalił, paszę rozsypał, musiałam zbierać i karmić z ręki. Grymasił, krzywił się, ale jadł. Nie wszystko, część gębą poroztrącał po ziemi… Bobek tylko na to czekał. Fućka zresztą też. Oba psy zawsze czekają w gotowości bojowej na resztki z końskiego stołu… Konie na padok a psy na wyścigi do boksów. Szczególną popularnością cieszy się boks Siwki, która notorycznie coś tam uroni zdatnego do konsumpcji…

…Siwa przy plandece odstawiła mały bunt. LEWOPÓŁKULOWY. Mała Gadzina. Oj, odczep się już z tą plandeką. Ile można? Nie wejdę! Już właziłam, tyle razy! Spokojnie, bez bicia piany, odsuwanie się, uniki głową, dryfowanie, miny… Walczyłyśmy z 5 min., bez żadnych pomocy (ni liny, ni carrota, ni ciasteczka). W końcu weszła, zerknęła na mnie, poprosiłam o squeeze, podziękowałam i dałam jej spokój. Coś tam chwilę jeszcze pod nosem wydziwiała, zerkała, czy aby na pewno sobie idę...? bo może znowu czegoś się uczepię...? ...i zaczęła skubać, co tam jeszcze zostało na padoku...

...niebieska piłka-reaktywacja. Wyciągnęłam z odmętów końskiej szafy. A co! Lekko podflaczała, ale zdatna do uzytku. Szaman od razu aaaa, moja piłeczka! i dawaj w te pędy zębem, głową, kopytem... Poturlałam po nim, poodbijałam od cielska, od czółka nawet (malutka kwaśna minka)... Powrzucałam na grzbiet między uszami: piłka turlała się po Panu Sz. przez szyję, wzdłuż kręgosłupa i spadała za zadem... Nuda, panie. Gada nic nie rusza ;-)
Siwe oczywiście aaaaa! nie podchodź!!!! (ręce mi czasem opadają), dość szybko doszłyśmy jednak do dotykania piłki nosem w wersji:
1) trzymam piłkę pod pachą, wykonuję pół-obrót jak przy zarzucaniu liny-czapraka-siodła na grzbiet - Siwka widzi piłkę raz w strefie 1, raz w strefie 3 - dotyka, gdy piłka znajduje się przed jej nosem
2) piłka leży nieruchomo na ziemi - na wskazanie ręką Siwka podchodzi - dotyka nosem - mówi daj ciasteczko ;-)
Stanie z piłką w strefie 1 i 2 - do przyjęcia; w strefie 3 zaczyna się lekki niepokój i próby blokowania głową (a Ty po co tam Z TYM idziesz???) Turlająca się po ziemi piłka jest bardzo podejrzana, podskakująca jeszcze bardziej... Poletko do obróbki.

Wieczorem uknułam podstęp na Szamana z tym nieszczęsnym enterofermentem. Do wody dolałam. Bidul, ale miał minę! Co nos wsadził do wiaderka, zaraz go wyciągał, wargą wywijał, niuchał, patrzył na mnie z wyrzutem! ...ale rano wiaderko było puste...

Zaczęłam implementować Siwce nowe zadanie na końską cierpliwość - poranne czyszczenie przy otwartych drzwiach boksu... Siwka sama to sprowokowała wymyślając sobie taką oto zabawę: wchodzę do boksu (czy to rano, czy to wieczorem), drzwi zostawiam zawsze uchylone. Siwe chwilę stoi, po czym podchodzi do drzwi, popycha je nosem i otwiera na szeroko... Stoi i patrzy. Czasem zrobi malutki kroczek i czeka, co będzie. Jeśli odpowiednio szybko nie zareaguję, tup-tup-tup i już tylko ogon zostaje w boksie... Wtedy do akcji wkracza Szaman (korytarzyk dość wąski jest) i zagania Siwkę z powrotem do boksu wydając jej zębami komendę BACK. Siwka się złości i tyłem wraca do boksu, robiąc do Szamana groźne miny :-)
Siwe przy porannym czyszczeniu stoi grzecznie, drzwi otwarte... A jeszcze niedawno dawało się odczuć lekka poranną niecierpliwość... Konsekwentnie ćwiczyłyśmy przy wychodzeniu do przodu-do tyłu oraz jojo. Teraz wychodzę z boksu, drzwi otwarte a Siwe się waha: ale mogę? ale na pewno?

Poniedziałkowe drobnostki:- cofanie Szamana za ogon - działa z obu stron :-)
- przestawianie zadu ze strefy 5 jeżem - ładnie oba koniska, Szaman ciut un-confident (jak na niego, o wiele za szybko to wykonuje)
- przymiarki 2 tranzelek westernowych pięknych, galowych (no i czego nie zrobiłam zdjęć??) - Szaman się mieści na ostatnie dziurki, ale podgardla za krótkie (zgroza!), Siwka bardzo elegancko - zdecydowanie bordo będzie dla niej :-)
- OBOP wędzidłowy - Siwe lubi dość ciasno zapięte wędzidło! luźniejsze ją irytuje; międli, próbuje wypchnąć językiem
- Szaman zaproponował zabawę z językiem :-) On zawsze na masowanie pyszczydła i warg reaguje wywracaniem oczami, ziewaniem i wywalaniem jęzora. Teraz dodał wystawianie języka bokiem, po parellowemu. I sam na to wpadł :-) Raz nawet udało mi się cały jęzor wyjąć delikatnie i przytrzymać. Ale zaraz zażądał zwrotu, więc mu go oddałam :-)

Poniedziałkowy trening:
Z założenia miało być krótko... Nic z tego. Siwka zdziczała. Zatargałam nową linę 3,7 m., nową linę 7 m., starą podkładkę, stary carrot… Powiesiłam wszystko na płocie, poszłam po Siwkę… Ależ było wydziwiania! A czego te liny takie białe?? A co to tam wisi?? A czego tego tak dużo jakoś?? Szaman od razu podszedł zbadać, nową linę w gębę (aaaaaa, skórka markowa zagrożona!!!!!)… musiałam walczyć na 2 fronty: Szaman przyjazny, ale namolny oraz zdziczała Siwka… Dobra, podkładka po długich bojach założona (approach & retreat, approach & retreat, approach & retreat…), wygibasy na krótkiej linie przerobione, pora na dłuższą… Siwe od razu na koniec liny 7 m. pognało przy okrążaniu, napierające, chętne do ucieczki…Walałyśmy się za stodołą, wśród klamotów placykowych-zabawowych… Siwe wybitnie prawopółkulowe, żwawe, ruchliwe… Szaman ospale włażący co chwilę w strefę rażenia… Był traktowany jako obiekt (7 games with obstacle)
Strategia let me help You be right brain skutkowała do momentu któregoś tam ustawienia się Fisia na trasie przelotu… Siwe myknęło mu za zadem (nawet nie specjalnie, żeby uciec, tak jej po prostu wyszło…), Fisiu popchnięty liną za zadek zagalopował zgrabnie, Siwka po zewnętrznej za nim… Aaaaa, moja piękna markowa biała lina…! Już po chwili utytłana w błocie, czarna… Szaman latał za Siwą, przydeptywał jej tę linę, Siwka przyjmowała piękną postawę westową (wspomnienie chambonu) i tak sobie ganiały… Szaman się oczywiście szybko zasapał i zakończył wygłupy, więc i Siwka pokornie do mnie wróciła… Poszłyśmy na okrągły wybieg, pobawiłyśmy się energicznie a od czasu do czasu robiłyśmy sweet spot przy strasznej piłce… Do tego stopnia sweet, że gdy wiatr odtoczył kawałek piłkę, Siwka podążyła za nią :-)
Na koniec wgramoliłam się na piramidę z 3 opon, średnio stabilną, i po-pokładałam się na siwym grzbiecie i zadku. Grzecznie, ale gdy poprosiłam o zgięcia boczne z podwyższenia, Siwka zaczęła się lekko spinać no co Ty? Leżysz to leż, czego głowę ciągniesz…??Puściłam (najpierw jojo tyłem przez bramkę – ostatnio zawsze tak wychodzimy), powlokła się pod stodołę, ZERO adrenaliny, głowa zwieszona do ziemi prawie… Wykończyłam Siwe… Chciała prawą półkulę, to ma… ;-)

Szaman wkroczył na wybieg zadowolony no nareszcie! Poszlifowaliśmy chody boczne na dłuższych odcinkach (20-25 m.) Zachwytów, że taki kawał trzeba bokiem chodzić, nie było, ale grzecznie. Oczywiście trochę okrążania w galopie (o, jak on się pięknie rusza w galopie! jaki talent do pleasure’owego lope !), choć galop nie jest ulubionym chodem Szamana… Przynajmniej on wyznaje zasadę lepiej za wolno, niż za szybko :-) I też wyszedł z wybiegu tyłem. Spokojnie. Z godnością osobistą. Ale ciastko daj!


We wtorek wizyta Pani Mamy i Bratowej Oblubieńca Z. Było wesoło. Panie bez wcześniejszych kontaktów z końmi. Szaman upodobał sobie Panią Mamę! Cyrk po prostu. Wodził za nią oczami, wpatrywał się, podłaził. Miłość od pierwszego wejrzenia. Pół biedy, gdy za drągami, ale gdy weszła na padok, ten do niej kłusem! Pani Mama oczywiście przestraszona i nic dziwnego... Jakby za mną latało biegiem po padoku takie 700 kg. żywego zwierza, które pierwszy raz widzę z bliska, też bym przypękała...

Photobucket
Photobucket
Photobucket
Photobucket

...najpierw trochę podkładkowo pobawiłyśmy się z ziemi z Siwką (energicznie, żwawo)
Potem wzięłam się za dokręcenie śrubki Szamanowi. Po ściganiu Pani Mamy po padoku, trącaniu głową i przesuwaniu na prawo i lewo, obrósł w pióra Króla Zwierząt i paradował zadowolony z siebie z zadartym nosem. Nie łatwo było go sprowadzić na ziemię! Nieźle musiałam go przegonić, zanim nasze relacje wróciły do normy! A i tak z podkładką wykonał serię niezadowolonych bryków w galopie! Proszę, jak szybko zasmakował w byciu chwilowym liderem człowieczym!

czwartek, 6 listopada 2008

Zwariowałam!

W obliczu nadchodzącej zimy, konieczności ocieplenia stajni, gromadzenia zapasów opału etc. czyli EKSTRA WYDATKÓW (!), kupiłam Siwce siodło... BIG HORN ENDURANCE, 15''... Absolutnie niezbędne... Bo już kombinowałam, jakby tu się pozbyć hornu w siodle, które Siwce przypisane...
Taki emergency dissmount w przypadku siodła z hornem nie wygląda na zbyt bezpiecznie... Wprawdzie Szaman znosi go w moim wykonaniu z godnością osobistą i stoickim spokojem, ale jakby tak chciał zaszaleć...
A tu nagle taka okazja się napatoczyła...
Moje marzenia o Parelli Natural Performer nie mają szans na realizację, niestety... Niech zatem będzie BIG HORN :-)
Jedno malutkie ale... waży 9 kg. Czyli ze 2 razy tyle, ile dotychczasowa westówka Siwki...



PhotobucketPhotobucket

PhotobucketPhotobucket

poniedziałek, 3 listopada 2008

Atak na siwy grzbiet...

...postanowienie zapadło w sobotę (zobaczymy, jak będzie z jego realizacją ;-) zabawiamy się teraz za każdym razem z czymś na siwym grzbiecie... czas definitywnie odwrażliwić strefy 3 i 4. Strefa 4 zawsze była u Siwki newralgiczna. Nie daj boże jakiś czaprak na zadku, podkładka jakaś, derka, cokolwiek... choć zarzucanie liny, stringa - bez problemu... stanie za zadkiem, czesanaki ogona, zadnie kopyty - bez problemu. Ale przykrywki na zadek - oj, oj, nie!
Mamy takie różne swoje małe luki w odwrażliwianiu. Raz jest całkiem o.k., innym razem lekka panika. Niektóre takie luki samoczynnie się wypełniły, odeszły w niepamięć… Inne sobie są. Taki zadek nie lubiący, jak coś z niego zwisa…

Piątkowy wieczór bardzo pozytywny: kopyty bardzo ładnie podane, bez wiązania (Siwki nigdy nie trzeba było do tego wiązać, ale Szaman był na tyle nieznośny, że jego wiązałam… ganianie za nim dookoła boksu, żeby raczył podać nożysko, to nie na moje nerwy było…)
Jedyny problem mamy u Szamana z prawą przednią: na ściśnięcia kasztana zaczyna się grzebanie zamiast grzecznego podania. Typ wybitnie sprzeciwny i testujący. Poprzednio dostał ode mnie solidnego klapa w ramach fazy 4.444, co okazało się bardzo skuteczne. Teraz jego testy są bardziej symboliczne, na lekkie ściśnięcie kasztana przenosi ciężar na przeciwną nogę a na dotknięcie pęciny podnosi łaskawie nożysko. I (raczej) nie próbuje dyskutować… Na koniec dostaje ciasteczko. Na ciasteczko liczy, cwaniak, przy każdej grzecznie podanej nodze; za każdym razem robi piękne lateran flexion (a na linie to się zapiera, Gamonisko!) i zerka wymownie na moją kieszonkę…

Sobota fajna. Pogoda piękna. Rano Siwe na kantarku za stodołę, Szaman za nami grzecznie, ale humor podszczypliwy. Czyli ganianki dyscyplinarne. Proszę mi tu biegać. Najpierw dostał życiową szansę: trochę się poprzestawiamy, pocofamy, może Panu przejdzie. Nie przeszło. Jak skubał, tak skubie. Złapał mnie za kurtkę i dawaj miętosić paszczą (poprzednio przegryzł mi guzik na pół!)
Przy pierwszym odgonieniu wierzg. Z przyzwoitej odległości, ale zawsze wierzg. Przegoniłam parę razy Gada po padoku, ale za dużo musiałam się przy tym nalatać, więc poszliśmy na okrągły wybieg. Podążył grzecznie, ale przechodząc koło mnie przez bramkę (squeeze) już paszcza się wyciągała do skubnięcia. Typ niepokorny…
Na okrągłym wybiegu zrobił kilka kółek w prawo, kilka w lewo i zabłagał o litość. Daj spokój, zasapałem się… jeszcze mi na płuca padnie… Grzeczny się zrobił. Wypuściłam. Wcale się nie kwapił do wyjścia. Na okrągłym wielka plandeka, opony, drągi… Tyle rzeczy do skubania i przesuwania…
Me łaskawe oko padło na Siwkę. Trochę udawała, że jej tu nie ma. Gdy zobaczyła skierowany na siebie wzrok, lekko zaczęła dryfować w kierunku drugiego padoku, ale wystarczyło, że zrobiłam w jej stronę kilka kroków, natychmiast ruszyła w moja stronę. Poszłyśmy na okrągły wybieg za bródkę (tudzież ganasz – trzymam Siwkę delikatnie za głowę od spodu, w ten sposób się prowadzamy, gdy jestem bez sprzętu a mamy się gdzieś przemieścić. Jakoś samo się nam to wypracowało…)Do plandeki. Minimalne wahanie, wyciąganie głowy, niuchanie... nooo, nie wiem... Weszła. Na plandece novum: kałuże. Kałuże próbowałyśmy kiedyś rozpracować, w pensjonacie jeszcze. Nie udało się. Stanowcza odmowa. Paniczna. Ale po padoku się po wodzie brodziło... nawet do stawku się wchodziło (how interesting...)
Siwe weszło na plandekę i od razu do pierwszej wody... poniuchało, poszorowało wargą prawo-lewo...

(fazy stosowane przez Siwkę odnośnie wszelakich obiektów:
1. wyciągnięcie głowy
2. dotknięcie nosem
3.warga prawo-lewo 
4. gryźnięcie... )
...pochlapało wodą na boki, popiło. Całą jedną małą kałużkę wypiło. A w następną, dużą, weszło, spojrzało na mnie i zaczęło pacać. Woda chlapnęła, Siwe się lekko zaniepokoiło, popatrzyła i znowu pac! w wodę :-)
Porobiłyśmy jojo przez kałuże na plandece, Siwe bezproblemowo moczyło kopyta idąc zarówno w przód, jak i w tył... Kawałek chodów bocznych wzdłuż plandeki - propozycja Siwki (a może tak się przejdę...?)
…poszłam skontrolować stan ogrodzeń na ostatnim padoku (w każdy weekend z rana robię obchód stanu posiadania), Bobek przodem (bażanty, kuropatwy i synogarlice – odlot. Lisek – kryj się!), konie za mną. Bobek w zakole rzeczki (krzaki, chaszcze, gęstwina), konie się pasą… Po jakimś czasie wracam, wołam Bobka… Nie kwapi się za bardzo, słychać tylko przewalające się w chaszczach cielsko… Konie – panika. Chodu pod stodołę! (Szaman rzucił hasło…) Pognały… Bobek z krzaków wylazł w końcu, wracamy… Ale konie nabrały w międzyczasie wigoru… Siwe rozkręciło ganianki radosne, Szaman wierzga, bryka, dokazuje… W którymś momencie patrzę, a gniade cielsko pędzi prosto na mnie… Ale nie na mnie patrzy… Zerkam za siebie – Bobek… Podniosłam ręce do góry, Grubas ciut wyhamował, ominął mnie zgrabnym łukiem, i dawaj na Bobka. Zaraz za nim Siwka. Rozbuchana. Przeleciała wściekle, w pościgu, jakiś 1 m. ode mnie, wręcz poczułam muśnięcie mojej osobistej bubble ;-)
…a Bobek pobił swój życiowy rekord na setkę – tak szybko uciekał; zęby Szamana były z 10 cm. od jego grzbietu… Oczywiście wrzasnęłam na Szamana, zaraz wyhamował, Bobek zdążył dopaść ogrodzenia… Uff, po raz kolejny udało się ujść potworom… Tak oto wygląda zemsta moich koni…
Ale żeby zgrabnie przejść do tytułowych plecków..., po tym przydługim zagajeniu...

Sesje z Siwką były 3. Krótkie i zwięzłowate, ale progresujące. Dzień piękny, słoneczny, Siwe w trybie oczki łagodne - maślane, wybrykane i wylatane na okoliczność casusu Bobek…
Pierwsza sesja z podkładką do jazdy na oklep. Kiedyś przedstawioną Siwej, na wiosnę, w pensjonacie, niezbyt przychylnie przyjętą… Tym razem było fajowsko; Siwe spięło się ciut na początku, pozarzucałam podkładkę dłuuugo, m.in. na wzmiankowany nie-do-końca-akceptujący zadek, potem podpięłam do podkładki popręg, potem zapięłam na trzy… Pobawiłyśmy się w okrążanie w ruchu z obiektami, czyli kłusowanie przez klamoty z naszego placyku zabaw. Bardzo dobra strategia! Siwe ładnie patrzyło pod nogi, omijało a to kłodę, a to podest, a czasem sobie hycnęło przez to i owo… Podkładka szybko przestała być w tych okolicznościach dla Siwki istotna; trzeba było skupić się na tym, co na ziemi leżało…Potem poskakałam koło Siwki z prawej i z lewej (bardzo, bardzo comfort zone) i powymachiwałam z obu stron nogą w stylu give a hug (jakbym miała wskoczyć po kawaleryjsku z ziemi). Ciasteczko od czasu do czasu.
Druga sesja, jak wyżej oraz poszłyśmy sobie pozabawiać się z podkładowymi pleckami na plandece wielkiej… Najpierw na linie, a potem liberty – bardzo ładnie było, spokojnie…
Po krótkiej przerwie od razu sesja trzecia, tym razem z siodłem (klasycznym)… Spodziewałam się większych protestów (poprzednio poprzestałyśmy na zapięciu popręgu i jeszcze szybszym odpięciu, po kilku kroczkach cofania, bo Siwe wyglądało, jakby za chwilę miało na Księżyc odlecieć…) Siwe siodło przyjęło grzecznie (ciasteczko), popręg Szamanowy 145 cm. zapięty na trzy (tylko trochę za długi okazał się… padł na mnie blady strach… czy to oznacza, że ten 125 cm., który mam w domu dla Siwki może być za krótki?? Mały koń i TAKIE brzucho??). Zabawy te same: circling w ruchu przez klamoty, plandeka i znane Siwce wygibasy
Bardzo, bardzo udany dzień… Siwe coraz bardziej zaczyna wyglądać rideable


Niestety, nic więcej nie byłam w stanie zrobić... Ni symulacji odrobaczania, ni zastrzyków... Rozłożyło mnie zdrowotnie (ledwo kopyty oskrobałam wieczorem). W niedzielę się oszczędzałam, czyli częściowo przeleżałam przed oglądając, wiadomo, płytki edukacyjne (konie za stodołą, siano rzucone, zapas wody - zajęcie na pół dnia - czyli święty spokój)...