"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 26 września 2011

Nieodbyta sesja

Właśnie. W niedzielę miała być sesja zdjęciowa (...bo Fisiu jak dostał niebieskie naturalne hackamore, to Siwka też musiała coś dostać... I dostała hackamore naturalne różowe z czarnymi wodzami, a co ;-)
Zdjęć na Siwce to ja od dawna nie uświadczam, a wypadałoby od czasu do czasu udokumentować to i owo... Ale jak zwykle z sesji wyszły nici, bo się Oblubieniec zapowiedział na wsi a jak się odnalazł, to już było po świetle :-(

Siwe wnikliwie obniuchało swoją nową cacę (taaa, ciekawe dla kogo bardziej ta caca: dla mnie, czy dla Siwki... ;-) dało się bez szmerów wystroić i powędrowałyśmy na łąkę.
Jazda fajna, energiczna, stępo-kłusowa... Miałam tylko traumę, czy mi się owo cudne, acz osobiście motane hackamore nie rozwiąże. Mimo, że motałam wedle oryginalnej instrukcji (oryginalne hackamore, to i instrukcja musiała być oryginalna. Prosto z www.parelli.com ;-) wydało mi jakoś nie tak zamotane w porównaniu z dwoma innymi oryginałami, których nie musiałam przemotywać... A różowiutkie przemotać musiałam, bo było odwrotnie powiązane i się niepomiernie skręcało na końskiej głowie. Po wnikliwej analizie zagadnienia doszłam do wniosku, że motam po prostu za luźno i trzeba motanie zacisnąć :-)

Siwe jest fajny, grzeczny koń, nosić miękko zaczęła (ciekawe, czy wiąże się to z zalegającymi na niej warstewkami tłuszczyku...?) i całkiem konkretnie się na niej popyla :-) Trochę tylko mi się jej ustawienie w kłusie nie podoba (głowa powyżej linii kłębu, całkiem niewestowo :-( ale cóż, jak się jeździ od przypadku do przypadku to tak się ma... Wszytko przez ten prawy przód kulejący - wybiłyśmy się z treningowej rutyny...
Kulawizna ustąpiła, ale nadal dziwne to kopyto: teraz dla odmiany podeszwa łuszczy się i odłazi płatami... Jeszcze czegoś takiego nie widziałam (ani u niej, ani w ogóle...) Bo że niestarty proszkowany materiał to i owszem. Ale takie coś???

Potem tknęłam jeszcze Huca. Nie chciało mi się iść po jego zielone hackamore, więc wystroiłam go na różowo. Przed strojeniem mały zażądał, żeby dać oglądnąć i niuchnąć to, w co chcę go ubrać. W sumie się mu nie dziwię. Pewnie miał obiekcje przed kolorkiem, bo on, panie, przecież taki męski a tu róż ;-)
Z ziemi pohulaliśmy zasadniczo; mały co do zasady jest na rozkaz dość energiczny (mimo, że LBI), ale ostatnio daje ostro czadu :-) A że uczy się błyskawicznie (często wystarczmy mu, że popatrzy, co wyczyniamy z Fiśkiem czy Siwką i już wie, jak to się robi :-) więc zabawy nasze coraz fajniejsze. Przyciąganie nam się zrobiło świetne, mały bardzo lubi lecieć ku mnie, podlatywać nieprzyzwoicie blisko, robić butne miny, pofurkiwać, podskakiwać dominacyjnie i jeszcze mieć czelność prosić (dość dobitnie ;-) o ciasteczko. Taki typek :-)
Pod siodłem nieźle mi wczoraj wystartował, ale zaraz parę spuściliśmy (kłus goniony) i było w miarę przyzwoicie :-) Jedna tylko mała potyczka pt. a właśnie Dziadu, że skręcisz od koni a nie do koni ;-) Jak na swoją mikrą posturę, umi się czasem postawić, Hucyk Jeden... :-)

A Fisiu się nie załapał :-( Mimo, że zerkał...
3 konie to już dla mnie za dużo... Starość straszna rzecz ;-)

sobota, 24 września 2011

Miło

Dzień całkiem miły. Udało mi się wsiąść na chwilę na Fiśka, nawet kilka kroków pokłusowaliśmy. Króciutko, bo przedwcześnie przybył Narybek na Huca. Fisiu pod siodłem grzeczniutki (z ziemi, owszem, trochę kwasił przy poleceniu kłus i przy zmianach kierunku na kole. Zamierzam wyplenić, bo to jawny nieszacun jest). Jazda z palcatem ujeżdżeniowym - jakoś carrot z siodła mi zdecydowanie nie tego. Nie będę otwartych drzwi wyważać. 20 lat jeżdżenia z palcatem robi swoje, się człowiek przyzwyczaił i nie ma sensu się na stare lata aż tak przeinaczać ;-)

Konie w ogóle miały dziś o wiele lepszy dzień niż ostatnio, w niedzielę. Straszne Krzaki były dziś zupełnie niestraszne; Fisiu przełażąc koło nich majestatycznie zrobił postój, żeby się wysikać...!
Siwe emanowało fajną energią, miałam ochotę poszaleć z nią na wolności, nawet parę razy zaproponowała mi prowokacyjne pląsy z butnym trzepaniem na mnie głową, ale robota była w obejściu, niestety, i nie udało się :-(

A jutro jakieś nowe narybki chcą się pojawić. Kurcze, jak tak dalej pójdzie, Hucyk nie wydoli i będę musiała kolejnego kurdupla szukać... Bo Szamanisko, póki co, skutecznie zniechęciło swoim niedzielnym wybrykiem Narybek to jazdy na swojej osobie ;-) Zdaje się, że koleś jest jeszcze sprytniejszy, niż mi się dotychczas wydawało ;-)
A Huc oczywiście zdrowiutki jak ryba. Następny, co lubi pocyganić ;-) Rozbujał mi się dziś na linie, że ho-ho. Chody boczne bez płotu kłusem mi nawet zaoferował, taki chorutki ;-)

poniedziałek, 19 września 2011

Dziwna niedziela

W niedzielę dzień gościnny. I przygodowy. Bo coś z pogodą, nadchodziła zmiana, wiało... Dzieci były nieznośne, konie były nieznośne.
Przy zganianiu zwierzaków z łąki musiałam użyć magicznej czapki z daszkiem (Parelli logo :-))) bo nijak nie reagowały na wyuczony gwizd. Stado ruszyło (Huc i Siwe z werwą, z kopyta), ale nie żeby w kierunku korytarza, tylko dokoła łąki. Wzrok bystry, ogony na plecach. Finiu dołączył z kwikiem, posyłając w moim kierunku niezadowolony zad (oczywiście ze słusznej odległości około 10 m.) Heniu jedynie przyzwoicie, kłusem zrelaksowanym... Dobra, łaskawie poleciały w korytarz, do poideł a potem pod wiatę, w cień.
Pod wiatą dyszący Huc. Robiący bokami, chrapy rozdęte... A to co za novum? Huc nawet po jeździe tak nie dyszy, mimo że musi dźwigać moje 55 kg. A tu kawałek raptem galopu... Potem skojarzyłam, że jak szłam po konie to Huc już nie jadł tylko stał i jakby drzemał (a na łące raptem 3 godziny, więc małe szanse, żeby Wiecznie Głodny był najedzony...). Po 10 minutach dyszenia zaczęłam się denerwować, przywołany Oblubieniec (był na kursie pierwszej pomocy dla koni, to się zna ;-) rozkazał zmierzyć małemu temperaturę a tu 39,5 st. W ciągu 30 minut przybyły nasze lokalne wetki, osłuchały pacjenta ze wszystkich stron (nie słychać akcji serca!!! ZA_PA_SIO_NY), dostał zastrzyk dożylny (zniósł nad wyraz godnie, dygnął tylko przy wkłuciu)...
Huc oprócz tego, że ciepły i coś mu w środku szmera jakby w płuckach, nie wykazuje stanu nie-zdrowotności; sianem zainteresował się od razu a przy badaniu jamy ustnej wywijał głową całkiem żwawo, po swojemu (bardzo nie lubi zajmowania się jego głową. Na tę okoliczność np. sam bardzo szybko ładuje nos w kantarek, żeby mieć już to za sobą ;-) Po kilku godzinach temperatura spadła mu do 36,6...
A może była to strategia uniknięcia jazdy...? ;-) Dzieciaki zobaczył i nagle zachorował? Skoro niektóre konie w rekreacji potrafią udawać kulawiznę, to niby dlaczego Bystry Huc nie miał by zasymulować gorączki... ;-)

Na jazdę poszedł Fisiek. No niestety, zawiódł pokładane w nim nadzieje jako Geniusz Oprowadzankowy. Dużo regularnej pracy wymaga Kolega, żeby być koniem okrzesanym przy większej ilości osób i nowego plączącego się malutkiego psa-gościa, na dokładkę ;-)
Sprawdziłam go (Fisia, nie psa ;-) najpierw z ziemi (krótko; od razu było widać, że dzień kwestionowania poleceń i własnego zdania na tematy wszelakie), potem z siodła.
Zachowanie skandaliczne: jakieś durne wywijanie głową, próby dyktowania kierunku, zbieranie się w sobie jakby do eksplozji, która nie następowała, bo dostawał coraz to nowe polecenie do wykonania i musiał się skupiać na odpowiednim przestawianiu nóg. W końcu jakaś nieśmiała próba kilkukrotnego wspięcia się, ale Moje Wrzaśnięcie czyni cuda - od razu się rozmyślił i opadł na cztery ;-) Zdaje się, że mój srogi głos jest straszniejszy od najstraszniejszej cielesnej Fazy 4. ;-)
Doszliśmy jako-tako do porozumienia, posadziło się najpierw Mamę Narybkową (tester ;-), potem Nowy Narybek. Finiu oprócz tego, że łapał linę w paszczę, był bardzo grzeczny. Potem wsiadł Stary Narybek, Fisiu nadal grzeczny, ale przy Strasznych Krzakach wyczynił małą ewolucję-wypłocha (błyskawiczne odangażowanie zadu z przytupem), którą Stary Narybek dzielnie wisiedział, ale zaraz błyskawicznie się ewakuował na ziemię.
Fisiu natomiast został poddany natychmiastowej obróbce. Oswajanie Strasznych Krzaków. Nie wiem, co w nich siedzi, ale konie czasem dostają przy nich głupawicy. Najpierw tylko Huc przy nich dziwaczał, teraz wszyscy uważają, że faktycznie, coś tam siedzi... Najdziwniejsze jest to, że dzika Siwka przy Strasznych Krzakach najmniej dziczeje...!
Ostrzegłam okoliczną widownię (2 mamy + 2 narybki), że może się dziać i jakby co, wszyscy wiać bez mrugnięcia okiem... I działo się. Widownia co i raz pierzchała na boki (czasem profilaktycznie... ;-)
Przez rów w stronę Strasznych Krzaków Fiś zamiast przejść, skoczył. Ale jak..! Wybił się z miejsca i skoczył co najmniej 1,5 m. Opadł, kwiknął, ale liny nie wyrwał tylko stanął, gały wybałuszył cały elektryczny (ni to na mnie, ni to na krzaki...) i czekał, co dalej. Dalej to kazałam znów rów przebyć, tym razem od Krzaków... Niby szykował się do skoku, ale w ostatnim momencie się rozmyślił i pokracznie przez niego przekłusował (przód niby przekroczył, ale dupsko wpadło). Kolejny raz był ślamazarnym przelezieniem, aczkolwiek z bystrym okiem.
Poszliśmy o krok dalej: przechodzenie przez bramkę tuż przy Strasznych Krzakach: przodem, tyłem, bokiem... Pełna fizyczna kontrola, ale umysł Fisia spanikowany powodował Wytrzeszcz i wzrost Nad-Konia...
Sporo wygibasów nawyczynialiśmy, Fisiu niby krzaki zaakceptował, ale na odchodnym nadal na nie podejrzliwie zerkał. Znaczy, swoje wie: co, Ty mi tu bajki opowiadasz... straszy w nich i już!
Od jakiegoś czasu nosimy się z zamiarem przesunięcia ogrodzenia i włączenia Owych Krzaków w obręb padoku... Ciekawe, ile czasu będą konie potrzebowały, żeby Straszne Krzaki stały się Ulubionymi Krzakami do Objadania i Drzemania w Ich Cieniu ;-)

Na koniec musiałam na Fiśka wsiąść. Dla zasady. Żeby se nie pomyślał... ;-)
Nie żeby jakoś genialnie pode mną chodził, ale zdecydowanie się poprawił...
I co... znów przypomniało mi się motto z jakiegoś starego klasyka: "Ujeździć konia to znaczy wpoić mu dyscyplinę..."
Jedyne, czego Fisiowi brakuje to dyscypliny właśnie... Wszystko inne ma: świetny ruch, przyjazność w stosunku do ludzi, końską charyzmę, poczucie humoru...
...i tylko to jego wysokie mniemanie o sobie... I ta próba rozdawania klocków... ;-)

sobota, 17 września 2011

Cutting

...właśnie skończyłam jazdę na Hucu. Ale było!
Cały dzień zbierałam się do wsiadania na Siwe i Finia, ale ciągle coś. Jak chociażby konieczność zwożenie opału do drewutni (od poniedziałku ma padać ) czy pielenie (cudny ogród Oblubieńca mi się zapuścił nieco ;-) Tuż przed zmierzchem ocknęłam się, że w końcu na nikogo nie wsiądę. Na biegiem wzięłam więc małego. Jutro mają być goście, wypada sprawdzić jak forma grubaska.
Najpierw było snucie się, jakieś follow the rail, esy-floresy, w sumie nic nowego... Nuda. Miałam kończyć, zmierzamy pod wiatę, po drodze musieliśmy tylko wpłynąć na Henie, żeby się odsunął, bo nam stał na drodze... I wtedy wpadł mi do głowy pomysł. Cutting! Pomanewrować Dziadkiem! Dziadek mało się rusza, czasem biorę go na linę, żeby pokłusował... A gdyby tak poruszać go siedząc na innym koniu...? O, Hucowi się od razu spodobało!
Najpierw zaganialiśmy Dziadka w stępie. Sprawdziłam, czy Huc pamięta pracę z niby-lassem. Pamiętał. Nic sobie nie robił z mojego wywijania ze świstem nad głową i po bokach (dość niewprawnego jeszcze, przyznaję. Ale najgorzej ze mną nie jest, ani razu Huca nie pacnęłam niechcący ;-)
Potem sprawdziłam, czy da się kierować dosiadem i jednorącz (naturalne hackamore). Kurcze, Huc załapał błyskawicznie! Już po chwili ganialiśmy za Dziadkiem, przed Dziadkiem, obok Dziadka kłusem :-) Huc błyskawicznie przyspieszał, stawał, robił zwroty! minę przy tym miał bardzo fachową, jak prawdziwy koń cuttingowy: robił na Dziadka groźne miny, kładł uszy... Dziadek dawał sobą powodować jak dziecko, aczkolwiek nie wyglądał na niezadowolonego. Ba, momentami próbował nas kiwać jak rasowa wycinana krowa ;-)) Ubawiliśmy się setnie, Huc wcale nie ciągnął pod wiatę, gdzie zazwyczaj zdejmujemy siodło (czasem sugeruje, żeby kończyć jazdę ;-), tylko pilnował Dziadka :-)

Na fali dziadkowego sukcesu postanowiłam powycinać Fiśka, a następnie Siwkę. W obu przypadkach ponieśliśmy sromotną klęskę; Fisiu się na nas wyszczerzył i zamarkował atak (od razu na niego wrzasnęłam, więc nie miał śmiałości wprowadzić groźby w czyn ;-) a Siwe tylko uchle położyło + zrobiło ohydną minę i od razu Huc wymiękł. A ja razem z nim ;-)
Chytrze jednak wydłużyłam lasso-mekate i stadko musiało ulec wobec takiego dictum ;-) Zabawa jednak była średnia, bo nasi kręcili się po małym kółku, jeden za drugim i nie zamierzali nam wprawiania się w wycince ułatwiać...
Cóż, pozostaje nam Heniu do ćwiczeń... Jak nabierzemy wprawy, zasadzimy się i na te trudniejsze sztuki :-)

sobota, 10 września 2011

Z pierwszej linii...

A co...! Znów świeże wieści prosto z frontu :-)

Sobota zapowiadała się nieciekawie, bo od środy notuję jakowyś spadek odporności, jakby co mnie brało, tylko nie-wiadomo-co (że cholera to raczej wykluczam, bo generalnie z życia jestem zadowolona ;-) Nabrałam się jednak apapów z witaminą C i jakoś przeciągnęłam i to w nie-najgorszej formie ;-)

U koni niektórych też spadek jakiś: u Siwki w grzywie a u Huca na czole pojawiły się strupki wyglądające na małego grzybka... Smaruję fungiderminem i obserwuję: grzybek w lekkim odwrocie. Trochę mnie dziwi, że Fiśkowi nic, bo to on miał tendencje do grudy i ogólnej parszywości, ale może nadejdzie i jego pora (tfu...! oby nie ;-)

I tu zgrabnie do Fisiowskiej Osoby przechodzimy. Bo Fiś dziś był Koniem Numer Jeden!
Chciałam wsiąść na chwilę, sprawdzić, jak tam Fisiowe obycie podsiodlane po przerwie plus ustroić go w Jego Nowe Oryginalne* Błękitne Hackamore w Rozmiarze Draft (!! Tak! Parellowe Draft to Rozmiar Pana Konia), któremu nie mogłam się oprzeć i nabyłam... ;-)

* Snob, Snob, po trzykroć Snob!!!

Fisiu bardzo grzecznie zniósł zabiegi pielęgnacyjne, nogi ładnie podał (nie zaproponował swojej ulubionej zabawy z zadami: a może by tak fajtnąć, hę...?), kantarka nie dość, że nie skubnął, to jeszcze sam w niego nos włożył (polowanie paszczą na kantarek i samodzielne wkładanie weń nosa zaczynają się od tego samego błysku w oku i żwawego ruchu głową, więc trudno przewidzieć, co Pan Koń zamierza...). Od razu na wstępie dostał za taką subordynację ciasteczko, co nastroiło go jeszcze bardziej pozytywnie :-)
Z jazdy na chwilę zrobiła się bardzo konkretna jazda 40-minutowa, najdłuższa w naszym jeździeckim pożyciu.
Działy się rzeczy przełomowe: jazda za czołowym i indywidualnie, skręty od bata ujeżdżeniowego pełniącego funkcję pseudo-carrota, pierwszy samodzielny kłus (od paru nieśmiałych kroków, po swobodne popylaniu za czołowym, przed czołowym, obok czołowego). Za czołowego robił Pan Dziadek Heniu pod Swoją Amazonką :-)
Spodziewałam się, że z kłusem będzie problem, ale poszło bardzo szybko: wyposażyłam się po prostu w palcat ujeżdżeniowy (tak, tak, posiada się jeszcze takie przedmioty ze starych, dobrych czasów... :- ) i użyłam go w ramach 4. fazy (lekko, nie za łydką, ale bardziej odgórnie w zadek, żeby Fisiu nie pomylił komendy z odangażowaniem zadu) i za chwilę otrzymywałam kłus od przyłożenia łydek i kliknięcia :-) Okazuje się, że palcat zrobił na Panu Koniu większe wrażenie, niż pacanie liną, bo od pacania dostawałam tylko żwawszy stęp :-)
W ciągu całej jazdy Fisiu tylko raz okazał niezadowolenie, uciekł w cofanie i zatrzepał głową. Wystarczyła jednak zdecydowana komenda naprzód + pacnięcie palcatem i od razu zrobił
się grzeczny koń :-)
Reasumując: Fisiu jest teraz zdecydowanie Faworyt Jeździecki Numer Jeden. Nosi najwygodniej ze wszystkich naszych koni (naszych tyczy się też Huca, który nosi ohydnie w porównaniu z Finiem ;-), o wiele wygodniej niż Jej Wysokość Ulubienica Siwka...
Jedna jeszcze rzecz cudna (poza całą masą innych cudnych rzeczy) jest u naszych koni: nieskażenie, brak jakichś starych nawyków i narowów pod siodłem jak, dajmy na to, u takiego Huca, który nie wiadomo co i kiedy wywinie... Nasi są jak mięciutka plastelina - tylko lepić :-)

...a w Hucu, by the way, było budzenie demonów. Bo Huc jest bardzo fajny koleś, dopóki prosi się go o czynności dość stacjonarne, nie wymagające zbytniego wydatkowania energii (touch it, kłus niespieszny i to najlepiej kilka kroczków tylko...). Co innego, gdy się podkręca tempo; o wtedy to się dzieje...
Po Fisiu wzięłam się za małego. Przede wszystkim poprosiłam o galop na linie. Galopu zazwyczaj unikamy, bo Huc wtedy szaleje, a na Hucu jeździ narybek, więc nie chcę, żeby mały kiedy zapalił... Ale ile można problem pod dywan zamiatać... ;-)
Zgodnie z moimi oczekiwaniami był szał. Koleś przeciągnął mnie dość konkretnie (łąka, otwarta przestrzeń), ale tylko raz, bo od razu przyjęłam strategię energicznej zmiany kierunku przy byle niegrzeczności. I małemu dość szybko przeszło. Uznał, że taka zmiana kierunku w galopie to jeszcze gorsza (= więcej energii zużywa), niż sam galop i dał spokój z niegrzecznościami. Skoro on dał spokój, to ja też i skończyliśmy energiczne chody ;-)
Potem wsiadłam, Huc latał pode mną wybitnie żwawo, trochę na kształt bad bannana, ale szybko wyluzował, wyparskał emocje i głowę zwiesił...
...a narybkowi na jeździe zaproponował skok przez rów... Przez który zazwyczaj przełazi... Po naszej sesji tak mu, zdaje się, morale wzrosło, że mój przeskok przez rów uznał za zaproszenie do zabawy mirror me :-) Narybka najpierw zamurowało, ale zaraz jej się spodobało (o, jak sport...! była jakiś czas temu na zawodach skokowych w Serocku ;-) Huc oczywiście na owym jednym skoku poprzestał i z uporem maniaka flegmatycznie przez rów kolejne razy przełaził, zamiast skakać... ;-)

W niedzielę upał, więc zrobiłam koniom wolne. Powiększyłam kwaterę na siennej łące, a niech mają! Trzeciego pokosu już nie zrobimy, niech żrą, bo trawy dużo i może się skończyć, jak w zeszłym roku: 2/3 łąki nieobjedzonej się zmarnowało, bo spadł śnieg...

niedziela, 4 września 2011

Łąka

Jakiż to człowiek niesłowny jest. Bez zasad. Bez kręgosłupa moralnego, jakiegoś szczątkowego chociażby... Że niby miało być odchudzania 3/4 gawłowskiego pogłowia, że tylko Dziadek na trawie... No niestety, siła wyższa nastąpiła, drogę i pobocza, jak co roku koniom się udostępniło... Mają za zadanie oczyścić kamienie z zielska, bo przed zimą musimy znów drogę poprawić...

Siwe od razu wiedziało. Wystarczyło, że wzięłam kilka białych palików, a ta jak cień, przyklejona do mojego ramienia. Bezczelnie naruszająca moją strefę osobistą, prawie na mnie bródką leżąca. Cóż, Faworyta, pozwalam więc... Ba, nawet lubię taką siwą poufałość ;-) Nieźle trzeba było się natyrać, żeby takie bonusy w postaci dużej dawki pewności siebie od Siwki teraz otrzymywać...
Oczywiście grodziłam pobocza drogi/łąki siennej za długo. Siwe nawoływało mnie co chwilę, ponaglało, irytowało się. Były kłusy z trzepaniem głową i grzebanie nogą z rozeźloną miną, że co tak długo...?? Fisiek rzecz jasna krok-w-krok za Siwką. Na tę okoliczność nawet parę razy bęckę od niej oberwał. Siwe tak ma; jak się na coś irytuje, wyżywa się na najbliższym, który w zasięgu zębów ;-)

Zgoniłam towarzystwo po jakimś czasie. Z pysków się ulewało, ledwo dokłusowały do wiaty i zaraz wszystkie drzemać. Żeby zagłuszyć ryk sumienia (za grube! za grube! za grube!) wzięłam Siwe na jazdę spacerową. Jak na jej opasłość była bardzo żwawa. I dwa razy bardziej GO, niż wczoraj i lekko poirytowana komarami a mimo to pełna kontrola :-)

...a z Parelli Ball schodzi powietrze!!! Niby dopiero po 24 h, więc nie tragedia, ale...
Aaaa
, ślady mysich ząbków odkryłam już przy pompowaniu... Niby nie na wylot, więc co to niby ma być...?? Niech no ja tylko jakąś mysz spotkam w siodlarnia...

sobota, 3 września 2011

Parelli Ball

O, nie! Wcięło mi notkę o piłce! Skandal jakiś!! Tak to jest, jak się pisze na innym komputerze niż na co dzień... ;-)

No to w skrócie, bo nie chce mi się od nowa produkować.
Długo wyczekiwana inauguracja. Napompowałam (godzina wyjęta z życiorysu), zaniosłam na okrągły wybieg, zapoznałam Huca, Siwkę a Fisiu zapoznał się sam. Po prostu wlazł, spojrzał i od razu piłkę wykopał z opony ;-) Piłka się odturlała a Fisiu stracił całe zainteresowanie (patrzcie, zielona a nie do żarcia...) i wrócił nad rzekę.
Siwe niby najbardziej przejęte, ale touch it ze strefy 4. bez szemrania, nosem dotykała od razu a za trzecim dotknięciem wargą piłkę ciuchnęła jawnie na mnie zerkając, czy widzę i czy docenię (ciasteczkiem, oczywiście ;-) Raz nawet zaproponowała, że pacnie, ale przed a nie w. Na tym poprzestałyśmy na początek :-)
Generalnie myślałam, że będą jakieś ekscesy, galopy, ogony w górze a tu nic. Chociaż... o pardon, Dziadek Heniu małe cyry odstawił na sąsiedniej łące. Kłus zawieszający się, oko żwawe, jak u źróbki, figury ujeżdżeniowe. Ale tylko przez chwilę. Zaraz się znudził i wrócił do jedzenia ;-)

The Monster

Robi się ciekawie. Konie ożywione, na dokładkę zaczęły tyć na potęgę. Znaczy spowolniły metabolizm, gromadzą zapasy… Idzie zima.

Siwa wczoraj nie przybiegła się na gwizd przywitać; podniosła wprawdzie głowę, ale zaraz ją opuściła, zanurkowała w łąkę i udawała, że to nie do niej. Rada nie rada ściągnęłam kurtkę i zakręciłam młynka nad głową. Od razu było wiadomo, że Siwa to ściemniara, bo tylko ona wyrwała wściekłym galopem przed siebie. Znaczy sumienie ją gryzło ;-) Wydała z siebie parę wściekłych bryków a gnała, jakby brała udział w Wielkiej Warszawskiej. A niby taka kulawa...!

...z Fisiem odgrzewamy stare różności. Jak np. chrumkanie na komendę. Rozbrajający koń. Co też mi mogło przyjść do głowy, że chciałam go sprzedać...! Nigdy w życiu :-) Chrumkanie powtórzyliśmy 3 razy, żeby nie było, że to przypadek. 100% trafień :-) Z tego wszystkiego zaczął chrumkać i Huc. Cichy, skryty, małomówny. Co to się u nas z tymi końmi wyrabia... ;-)

Jazdy dziś 2, w sumie z godzinę się naobijałam w siodle i doszłam do wniosku, że strzemiona muszę skrócić, bo się koszmarnie na Hucu telepię. Czyli w fenderach dziurki trzeba wyciąć, a to już zadanie dla Oblubieńca. Tak grubej skóry to ja niestety nie wydziurkuję, mimo całej mojej siłownianej krzepy ;-)

Huc to w ogóle dziś pod siodłem był lekko nieznośny. Na początku. W ogóle stracił skrętność, to znaczy był skętny jak cholera, ale nie w tę stronę, co trzeba ;-) Jak go upomniałam to się zbiesił i zaproponował dziki podskok, czyli jedno foule galopu. O chwalcie Pana, Huc chce galopować! Podchwyciłam ten pomysł. Gdy tylko Huc się połapał, co zamierzam, momentalnie mu się odechciało i na polecenie zagalopuj robił eleganckiego nagłego stopa. Ciekawa reakcja, bardzo interesujący kuń, ten Hucyk... Uśmiałam się do rozpuku, bo co i raz lądowałam na szyi. A niby człowiek umie jeździć konno ;-) I tak oto odkryłam za-długość strzemion. O poczekaj, ty Mały Cwaniaczku...! Już ja cię zmobilizuję, niech no się tylko na Tobie lepiej usadzę ;-)

Z Siwką nie-mniej ciekawie. Z ziemi fochy: miny, pobryki, pół-lewady jakieś, nawet jeden boks przednią nogą...! Pod siodłem grzecznie, ale zdecydowanie more GO than WHOA. I nic dziwnego, że Siwe emanuje energią, upasiona jest jak wieprz! Wpadłam wręcz w popłoch, żeber nie mogę się jej domacać a siedzi się na niej jak na miękkiej pufie...! Ludzie, a toż to prawie folblut...!

Drastyczne kroki podjęte: Siwe dołączyło do odchudzających się, czyli won z łąki. Na trawie ostał się ino Dziadek Heniek, też nieźle zaokrąglony (z wyjątkiem linii grzbietowej). Oczywiście Siwe już zademonstrowało, co myśli o moich roszadach w stadzie. Był bulwers i galop z wywijaniem głową wzdłuż łąki, na której pasł się Heniu. Nie uległam, Siwe westchnęło i poszło sprawdzać, co na bagnach do żarcia serwują ;-)