"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Weekend bez koni :-( ...i nowy sprzęt :-)

Z samego rana w sobotę odebrałam paczkę opasłą ze sprzętem parelistycznym (dzięki uprzejmości Kasi Zaklinaczki); leży sobie to wszystko ładniutkie-nowiutkie w moim pokoju i błyszczy nowością:
1) Western Theraflex (TM) Self-Inflating Pad
2) lina 3,7 m
3) lina 7 m
4) lasso 14 m
5) finese rein (9 foot)
6) string...a jeszcze dojedzie...
7) carrot

...a do stajni nie dotarłam, niestety…
Za to w Gawłowie dokonałam pewnych postępów w zakresie prac polowych; głównie w zbieraniu kamieni na bruk przed stajnią oraz malowaniu kuchni i pokoju…
Dziś ni ręką, ni nogą nie mogę ruszyć, ale jestem zadowolona, bo wreszcie domek zaczyna wewnątrz wyglądać jako-tako
A od poniedziałku mam urlop, czyli czeka mnie mega-weekend majowy po wiejsku! Gośka się zapowiedziała z pomocą (nic za darmo - obiecane buty do biegania), więc mam nadzieję, że skończymy stajnię i zrobimy padoki… Cichutko marzę o przeprowadzce pod koniec maja (Boże Ciało), ale chyba nic z tego nie będzie: czekamy, aż opadnie poziom wód gruntowych, bo póki co zalało nas totalnie…

...a oto obrazek z cyklu Gawłowo - powiew przeszłości...

Gawłowo - swojskie klimaty

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Sobota, niedziela...

Kolejna sobota w stajni, znowu z Gośką (ostatnio wyjątkowo partycypujące dziecko, oczywiście nie za darmo ;-) Zabrałam kamerę i statyw, ale auto-filmowanie się z Siwką średnio mi wyszło, bo częściowo poza kadrem wypadłyśmy...;-) Trzeba będzie udoskonalić ten pomysł i wytyczyć na padoku taśmowy play pen :-) Gośka filmowała mnie przez chwilę z Szamanem i te kawałki bardzo fajnie wyglądają…
Pobawiłam się i z Szamanem, i z Siwką… Szaman tym razem okazał się moim Pupilem, totalnie deklasując pod tym względem Grację… Zaczęliśmy tradycyjnie od flagi i całego stada, tym razem zrobionej z białej reklamówki; konie owszem, ganiały dookoła padoku, ale już nie tak szaleńczo, jak tydzień temu… Siwka oczywiście znowu siała panikę, choć było troszeczkę lepiej… Szaman natomiast bardzo się rozbujał zabawowo po przebieżce galopem, wyparskał, wypychał i przykleił do mnie totalnie, w ogóle nie chciał odejść… Dał się wymasować calutki powiewającą, szeleszczącą flagą, łącznie z pod-brzuchem, mimo, że w pierwszym odruchu uniósł sugestywnie zadnią nogę…
Cały czas bawimy się na wolności, bo zakładanie kantarka nie jest naszą z Szamanem mocną stroną… Mogę go oczywiście Sz. na głowę założyć, ale po „walce” o nie-międlenie go paszczą… A że zabawy bez niczego na głowie wychodzą nam bardzo dobrze, więc póki co, bawimy się na wolności… U nas zgłębianie 4 savvy idzie w nieco innej kolejności, niż to ma zazwyczaj miejsce ;-) Gdy poprawi się szacuneczek, kantarek się założy sam… Jak u Siwki, która sama wkłada w niego głowę…
Do Sz. wracając… Mimo, że bawimy się sporadycznie, Pupil wykazuje się fantastyczną wręcz pamięcią i domyślnością... Pamięć owa fantastyczna jest u Sz. wydobywana (spod kupy futra, które go porasta) przy pomocy ziołowych ciasteczek… Sz. po jednym wykonaniu zadania + ciasteczku, natychmiast i bezbłędnie, na ponowną prośbę, wykonuje polecenie… Wystarczy cień podejrzenia, że ciasteczko pojawi się ponownie… Oczywiście od czasu do czasu ciasteczko się nie pojawia, żeby sprawdzić, czy aby system motywacyjno-żywieniowy to jedyne, co skłania Sz. do pozytywnych reakcji… Na szczęście nie, bez ciasteczka też się bawi, tyle, że szybciej się zniechęca, nudzi i proponuje po swojemu… ;-)
Po ganiankach i friendly z flagą bawiliśmy się we flagowy driving, stick to me (tu się Kolega bardzo mocno rozbuchał, latał za mną ochoczo i z werwą wyjątkową, o mało mi na plecy nie wskoczył parę razy, tak się rozdokazywał ;-) oraz w circling w kłusie ze zmianami kierunku… Sz. krąży bardzo ładnie wokół mnie, w obie strony, blisko, uszy do przodu, 100% uwagi… Jeśli troszkę od-dryfuje, zaraz robi auto-korektę i wraca na mniejszy obwód wyimaginowanego koła… Bardzo jestem z niego zadowolona, chociaż to typ wybitnie dominujący, zachowania ma typowo ogierzaste, czujnym trzeba przy nim być, bo granica między zabawą a próbą zdominowania człowieka cieniutka u niego jest… A tak się potulnie zapowiadał jako apatyczne cherlawe źrebiątko… Zaczyna się jednak poprawiać u niego z weekendu na weekend pod-szczypliwość i pyskatość; wprawdzie sprzęt nadal jest międlony niemiłosiernie (Sz. dopadł na chwilę carrota z flagą i płoszył Siwkę, wywijając nim na wszystkie strony), ale moja osoba jakby stała się bardziej nietykalnaFriendly z pyskiem też już udaje się nam czasem bez wywijania głową i próby znokautowania mnie; przy masowaniu pyska, dziąseł i jęzora głowa wędruje w dół, oczki się przymykają…
…a w zabawach z Siwką Szaman oczywiście przeszkadzał… widać uznał, że sesja z nim zakończyła się za szybko… Podchodził, gryzł Siwkę a to w łopatkę, a to w zad a ona nie mogła uciekać, bo była na linie… starałam się ochraniać nasze stadko dwuskładnikowe, ale Sz. już wie, że trzeba się zakraść podstępem, chyłkiem, ukradkiem, bo inaczej dosięgnie go albo końcówka liny, albo string… I parę razy mnie przechytrzył i dziabnął Siwkę… Ale w końcu się znudził i zaczął łazić za Gośką… I też nie miałam spokoju, bo z kolei Gośka zaczęła jęczeć Mamo, zabierz go… Zdecydowanie musimy się przenosić na ćwiczenia na jakiś osobny, spreparowany po sąsiedzku, padok…
Z Siwką pobawiłyśmy się standardowo w to, co zwykle, najpierw na linie a potem na wolności:
1) stick to me,
2) kopanie w mały pieniek na sygnał oraz trzymanie na nim nieruchomo nogi (utrudnienie: pieniek okrągły + leżący na boku, czyli gdy koń usztywni nogę i użyje zbyt dużej siły, pieniek się wyturliwuje spod kopyta… a ma leżeć nieruchomo…)
3) chody boczne w kłusie (na linie) – bardzo ładnie w stronę do koni i nijako w stronę przeciwną)
4) okrążanie w kłusie ze zmianami kierunku – ładnie dopóki…
…nie zerwał się nagle porywisty wiatr (aż kamera nam się przewróciła!) i Siwka 2 razy z rzędu uciekła mi w czasie okrążania do koni, więc wróciłyśmy na linę. Wiało prawie jak halny i deszcz zaczął siąpić, więc przypomniało mi się, że w ramach ćwiczeń pre-wsiadaniowych warto zgięcia boczne sobie odświeżyć… Warunki idealne: koń spięty, w gotowości do ucieczki, sztywny, głowa zadarta hen wysoko… I mowy nie było na początku, żeby głowa się zgięła… tabula rasa, nigdy tego nie robiłyśmy wg Siwki… O co chodzi, o co chodzi!?! Kręcić się mam, czy tak?? Zadkiem odskakiwać?? Pamięć przywróciło ciasteczko… I nagle głowa zaczęła się zginać w obie strony, sama niemalże… Na pierwszy ruch puzonowy

A w Gawłowie...

PhotobucketPhotobucketPhotobucket

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

On the Ground

Sobota udana, 5 godzin z końmi, zabawy zaawansowane, wrażenia i pozytywne, i negatywne… Głównie Siwka (znowu! cóż za brak konsekwencji z mojej strony… a obiecanki-cacanki Szamanowi, że on będzie zabawiany, gdzie…?)

Gdy dotarłyśmy z Gośką na miejsce, konie były już na padokach, nasze na najdalszym z możliwych… Zatargałyśmy nasze klamoty do koni, ale siodło zostało w stajni, bo nie chciało mi się go nieść tak daleko… zabrałam za to podkładkę do jazdy na oklep (nowość) oraz kawałek biało-czerwonej taśmy plastikowej na flagę… Ponieważ konie snuły się po padoku niemiłosiernie niemrawo, flaga została użyta jako pierwsza - dla ożywienia atmosfery… Oczywiście Siwka wpadła w panikę straszliwą, tak obłędną, że całe stado pociągnęła za sobą (a stado z reguły jej wygłupy lekceważy)… nawet grubasy ganiały, łącznie z Rudą (COPD), która wcale nie była ganiana, ale sama z upodobaniem przyłączyła się do grupy i galopując zawzięcie nawet nie zakasłała…
Szaman zaprezentował, m.in. swój wspaniały, oszałamiający kłus wyciągnięty z energicznym wyrzutem przednich nóg, połączony z momentami zawieszenia… Okazało się, że i podekscytowana Siwka potrafi w ten sposób kłusować… wprawdzie nie tak spektakularnie jak Sz., ale za to z pofurkiwaniem i zarzucaniem ogona na grzbiet na modłę arabską…

Flaga do tego stopnia wpędziła Siwkę w prawą półkulę, że nie było mowy, żeby się do niej zbliżyć nawet po jej opuszczeniu… Carrot od razu zrobił się maksymalnie podejrzany, absolutnie nie-do-przyjęcia… I w ogóle najlepiej się ukryć za innymi końmi i do swojego człowieka (który najwyraźniej zgłupiał) w ogóle nie podchodzić…
Szaman za to, gdy tylko opuściłam flagę, podszedł sztywny i maksymalnie wyprostowany, ale wyraźnie zaciekawiony… Po chwili wahania i małym retreat dał się wymasować Carrotem z flagą po grzbiecie, szyi, głowie, zadzie… nawet paseczek w paszczę złapał i o mało nie urwał…
Siwka bacznie się temu przyglądała, w końcu podeszła, ale cała w gotowości do ucieczki i tylko głowę wyciągnęła do mojej ręki; wszystkie nogi daleko, jak najdalej z tyłu, zostały… Po odczepieniu taśmy Carrot bardzo szybko stał się prawie-neutralny a, to Twój patyczek pomarańczowy…; Siwka dawała się nim dotykać i masować, choć pozostawała ciut sceptyczna… a nóż się toto biało-czerwone szeleszczące znienacka pojawi...
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie straszliwej flagi, bo oto, zaraz po wyczyszczeniu się z błota, pojawiła się straszna podkładka: czarna wprawdzie, ale za to z białym futerkiem na uchwycie i dyndającym popręgiem z brzęczącymi klamerkami! Było i aaa, co to…???? I aaa, nie podchodź z tym do mnie!!! Po założeniu podkładki na grzbiet, mimo wstępnych ceregieli, czyli approach & retreat, Siwka urządziła ucieczkę na linie i pobryki, w końcu wyrwała mi linę z ręki i zwaliła podkładkę na ziemię, czyli ceregieli jednak za mało było ;-) Podkładka spadła, a Siwka oczywiście od razu na sygnał odangażowania zadu wróciła do mnie, a ja wskazałam jej ręką tę nieszczęsną podkładkę i Siwka do niej podeszła i pofurkując ją powąchała… Zrezygnowałam z zakładania podkładki na grzbiet i zaczęłyśmy zabawę pt. pacnij podkładkę nogą, jako i ja pacam… Okazało się, że mimo, iż grzebanie nogą ćwiczyłyśmy tylko raz, Siwka bardzo szybko zgeneralizowała grzebnie na sygnał, czyli ja grzebię – ty grzebiesz… i na moje pacanie w ziemię odpowiadała tym samym, z upodobaniem trzaskając kopytem w podkładkę… Trudno, sprzęt mniej ważny od pewności siebie konia… całe szczęście, że to podkładka nie-markowa… ;-)
Podejrzewam, że niepewność Siwki to pokłosie ekstremalnego friendly z flagą, nie do końca zwieńczonego sukcesem... I dobrze, mamy co robić na kolejne zajęcia...
Potem oczywiście podkładkę na grzbiet zakładałyśmy z obu stron x razy, Siwka zgadzała się na to, aczkolwiek bez szczególnego zachwytu…
Niestety popręg od podkładki okazał się za krótki (a niby rozmiar uniwersalny ;-) więc pospacerowałyśmy sobie tylko z luźno leżącym ustrojstwem na grzbiecie… Swoją drogą toto chyba podkładka na kucyka czy co…? Albo moje dzieciaki takie upasione… Tak czy siak popręg adekwatny muszę jakoś do-produkować
Potem sprawdzałam, czy Siwka rzeczywiście paca nogą na moje pacanie, czyli, czy to aby nie przypadek...? Okazało się, że nie: Siwka paca (gdy ja pacam) zarówno w przedmioty (mały pieniek do turlania, beczka przeraźliwie hucząca), jak i w „gołą” ziemię...
I sprawdzałam jeszcze, czy Siwka wejdzie nie tylko na wielki pień ściętego drzewa, ale też na małą płytę z dykty, wyginającą się pod kopytami... i na płytę Siwka też weszła i na moją prośbę stała na niej nieruchomo przednimi nogami...
Jednakowoż bez cyrków się nie obyło, bo musiałyśmy odejść od koni i przejść na bardzo odległy padok przy-stajenny, gdzie rośnie nasz wielki obcięty pień drzewa… Siwka na pień owszem wchodziła, ale stałą tylko przez chwilkę, po czym zeskakiwała i urządzała kręcenie-wiercenie pt. wracamy, wracamy!!! Zastosowałam po raz pierwszy opadającego liścia w ruchu, co pomogło o tyle, o ile… Siwka się zasapała, spociła i tyle… Prawa półkula ekstrawertyczna jak ta lala… Tak ostatnio Siwka się prezentuje… Wiosna, zwierzak się budzi i dokazuje
Na padoku z końmi pobawiłyśmy się jeszcze na wolności; zakręciłam Siwce linę na okrętkę na szyi i dowiązałąm do kantarka a la naturalne hackamore i zrobiłyśmy:
1. ekstremalne friendly Carrot & String (po raz pierwszy na wolności) – bardzo ładnie, choć głowa pozostawała w górze…
2.
dynamiczny balet drivingowy: przestaw przód-przestaw tył (taka stacjonarna odmiana stick to me)
3. dynamiczne stick to me (stęp, kłus, cofanie, gwałtowne zwroty...)
4. wkładanie ręki do pyska – coraz ładniej, coraz spokojniej…
5. okrążanie na wolności – tu jestem zachwycona; zrobiłyśmy jedno kółeczko w prawo, zmianę kierunku i jedno kółeczko w lewo; Siwka okrążyła mnie blisko, bez prób oddryfowania… Bardzo ładne przyciąganie mamy…
Ogólnie zabawy na wolności bardzo dynamiczne były, Siwka buzująca energią, żwawa, szybka… Refleks mi się przy niej wyrabia, jak nic…
Potem poszłyśmy na pasienie, Siwka szła za mną luzem, zrobiła elegancki squeeze wychodząc z padoku i potem wchodząc na sąsiedni, bez koni… odwróciła się i czekała na dalsze instrukcjeSąsiedni padok jest częściowo tylko ogrodzony, ale Siwka cały czas się pilnowała, nawet gdy raz ją poniosło kłusem wzdłuż ogrodzenia wystarczyło, że spojrzałam na zad i machnęłam w jego kierunku liną, a Siwka natychmiast zawróciła i podbiegł do mnie… Coraz fajniejszego mam konia... I co z tego, że nie da się na nim jeździć ;-))
Grubaśny Szaman obserwował nas przez większość czasu, kręcił się pod nogami, właził a to na mnie a to na Siwkę… Trochę go poczyściłam, trochę pomiziałam, jakieś tam przestawianie zadu-przodu porobiliśmy na wolności (za pomocą DG i PG)… Jakoś nie mam energii po Siwce na zabawy z drugim koniem… A drugi ma minę domagam się uwagi… Ech, żeby tak człowiek mógł być bezrobotny… ;-)
A w nadchodzący weekend, zdaje się, czeka mnie wsiadanie na Rudą… Gośka wsiadła na nią na chwilę, konisko odżyło, COPD gdzieś się utaiło, Mirabelka ze stoickim spokojem woziła Gośkę w stępie i kłusie, gdzie chciała… Zero jakiegokolwiek uważania na człowieka… I pomyśleć, że rok temu, gdy westowałyśmy co weekend Ruda robiła przejścia góra-dół od samego dosiadu i elegancko wyjeżdżała pattern barrel racing w kłusie…


A potem było Gawłowo i wiadomo, co... Roboty końca nie widać...

wtorek, 1 kwietnia 2008

Deszczowa sobota :-(

Ostatni weekend, niestety, nieciekawy - w sobotę zajrzałam do Żabicza, godz. 12.00, konie zamknięte w stajni, w boksach gnój po pas, zero słomy... pracownik pijany...
Jedyne, co nam się spontanicznie udało, to fajna zabawa on liberty z dwoma końmi na raz...
...wywaliłam konie na padok, akurat zaczęło padać i to dość intensywnie, ale było ciepło...
Szaman odstawił galopy, wierzgi i po-kwiki oraz taranowanie Siwki (rozpędzał się i wpadał centralnie w jej zad), Siwka się pieniła, trzaskała go raz za razem w klatkę i okolice głowy, ale Pan Sz. robił zgrabne uniki, zataczał koło i z powrotem atakował siwy zadek...
Nie chciało mi się iść po linę i kantarek, więc zrobiliśmy sobie grupową zabawę na wolności; wprawdzie zabawa miała być indywidualna, ale gdy zaczęłam robić z Siwką catching game (a Siwka bardzo emocjonalna była, odfruwała na koniec padoku i wracała galopem wprost na mnie), Szaman się przyłączył i robił dokładnie to samo, co Gracja: ja proszę Siwą o odangażowanie zadu w locie, Szaman też się odangażowuje; ja proszę Siwą o przyjście (a raczej przybiegnięcie) do środka koła, ten też przybiega... I stoją tak oba naprzeciw mnie i pytają: co teraz, co teraz??
Nic, czyszczenie, bo ugównione były jak nie-boskie stwory (wspominałam coś o gnoju w boksach...?)
Dzięki temu, że padało, część obornika się rozmoczyła i z koni spłynęła, nawet z panierowanego sierściucha-mamuta-Szamana... Siwka jakoś tym razem w czasie czyszczenia nie nawiązała ze mną głębszej relacji, za to Szaman i owszem: tu cię skubnę, i tam... a może ci szczotkę potrzymam... O, a w kieszonce coś tam masz smacznego, jak cię znam...
Dostał rozmoczone ciasteczko ziołowe, bo grzecznie, bez podgryzania, dał sobie zrobić friendly z pyskiem, sam nawet język wystawił do masowania... Przestawiliśmy kilka razy zadek i przód od sugestii, znowu rozmoczone ciasteczko no i zaczęło się... Co mam przestawić? zadek? proszę bardzo! a może przód? mówisz-masz! Jojo na wolności? proszę bardzo! paluszkiem tylko pokiwaj... Cóż za entuzjazm w tym koniu drzemie w nadziei na konsumpcję czegokolwiek... ;-)
I generalnie to by było na tyle...

A w niedzielę było zebranie SPNH i wykład p. Ewy Szarskiej (p. Mickunas, niestety, nie dojechał...), więc mimo pięknej pogody, przesiedzieliśmy pół dnia w sali wykładowej... Ale było warto... Wykład sfilmowałam, muszę zrobić notatki, bo ciekawe rzeczy odnośnie dobrostanu koni i treningu były... Zwłaszcza o konsekwencjach braku ruchu...
Już wcześniej słyszałam, że długotrwały transport powoduje u koni schorzenia górnych dróg oddechowych z zapaleniem płuc włącznie, ale jakoś nie skojarzyła tego z brakiem ruchu... A tu się okazuje, że koń musi w płucach powietrze całkowicie wymieniać, bo inaczej mu zalega i stąd schorzenia rozmaite (wspomagane dodatkowo stajennym kurzem, grzybami, zapylaniem słomy i siana)... a nie wymieni, jak nie pogalopuje... a jak stoi zamknięty w boksie w oparach amoniaku (gnój i siśki w boksach) to wiadomo, jak to się skończyć może...