"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Toniemy w błocie

I od razu z grubej rury:
Photobucket
Niby tragicznie to na obrazku nie wygląda, ale w rzeczywistości gumioki ściąga :-( I zasysa kopyty :-(

…a w piątek wieczorem powtórka z cofania Siwki do boksu ze strefy 5. Coś czuję, że Siwka sprytnie sobie to obmyśliła, że to niby taki nieodzowny element naszego witania się… Ja do boksu, ona z boksu. Ja proszę, żeby wróciła, ona łaskawie wraca i dostaje za to ciasteczko. Kombinatorka jaka :-)
Tym razem trzymałam Siwe za ogon, delikatnie sugerowałam wsteczny i wydawałam komendę BACK-BACK-BACK. Siwe cofało żwawo, energicznie, śmiało. Elokwentnie. Dobrze, że nie robiła we mnie entuzjastycznego BUM zadkiem ;-)

W sobotę ciepło, upalnie niemalże, powzięłam plany jeździeckie (Siwka), ale spełzły one na niczym, bo gdy uporałam się z niezbędnymi niezbędnościami (sprzątanie stajni, karmienie wiecznie głodnych psów i takie tam) zaczęło padać i siąpiło drobniutko przez cały dzień. Niby minimalnie, ale konie całe mokre były… Darowaliśmy sobie ahoj, przygodo! jeździectwo…
A Siwe coraz pewniejsze siebie, coraz bardziej śmiałe i obyte, wręcz zapraszające na plecki ;-) Od jakiegoś czasu zaczyna mnie nawet tykać, znaczy podchody pod mini-dominację wyczynia… tryka mnie nosem w rękę, ponaglająco, przy wieczornym (właściwie nocnym, bo konie siedzą na dworze do oporu, teraz do jakiejś 17.30) otwieraniu padoku. Ostatnio dodała podrzucanie mojej ręki do góry, w stylu psa, który domaga się głaskania… W ogóle zrobiła się zaczepialska, przy czyszczeniu kopyt (przednich) szoruje pyszczkiem po moich plecach, liże, obniuchuje mi spodnie, buty, przytula się. Przy zadach robi lateral flexion i patrzy maślanymi oczami…
Zdecydowanie wolę Siwkę w takiej wersji, niż z wiecznie wytrzeszczonymi białymi oczami :-)

W niedzielę znowu dobry humor Pana Szamana o poranku (kolejna wesoła niedziela ;-) Zapodał pokwiki i ataki na Siwkę w celach jednoznacznych, gdyby nie to, że wałach ;-) Siwe dość obcesowo poinformowało go o niestosownym zachowaniu wybijając się z czterech kopyt w górę i z tej pozycji waląc w niego z zadu (z półobrotu go załatwiła ;-) Rozpoczęły się ganianki, wierzgi, ślizgi i jazda figurowa na kopytach. Cud, że nóg nie połamały na tym błocie. Siwe jeszcze jakoś sobie radziło, ale Fiś ze swoją masą… Cudem się nie obalił, za to sliding stop opanował do perfekcji, tyle że w wersji jadę na 4 kopytach

Niedziela była ładna, większość dnia przesiedziałam z końmi na padoku, częściowo zabawowo, częściowo roboczo (dobudowywałam prąd na górnych drągach padokowych, bo przyłapałam konie na obgryzaniu… jeszcze się na zewnątrz wygryzą…)

Zabawowo było tak:
Photobucket
nadciągneły...

Photobucket
ten, jak zwykle, dzioba w obiektyw niemalże (jadalny? hę?)

Oderwałam od ziemi lokalnie przymarzniętą plandekę i zrobiłam z niej ścianę 8-metrową + podłogę... Siwe spokojnie obserwowało, przyszło obwąchało metodyką touch, nawet gdy ściana powiewała i lekko wybrzuszała się na wietrze...

Photobucket
Photobucket
Photobucket

A Sz. wziął się oczywiście bez wstępnych ceregieli za destrukcję...
Photobucket

Photobucket
...tu akurat udaje niewinnego (usłyszał moje EJ!), bo generalnie takie zabawki są dla Siwki...

Photobucket
...przemyślał, wparadował do mnie na okrąglak...

Photobucket
Photobucket
Photobucket
...od razu dojrzał wiaderko z wkrętami do drewna...

Photobucket
...spróbował plandekę-ścianę od środka...

Photobucket
Photobucket
...już niby wychodzi, ale sznureczek w paszczę jeszcze złapie po drodze...

I takie skaranie boskie z nim jest cały czas. Żadnemu przedmiotowi nie przepuści!
Przy wkręcaniu wkrętów w drągi też oczywiście umilał mi czas swoją obecnością. Nawet na ostatni straszny wybieg za mną polazł, oferował się, że wiaderko mi potrzyma, albo chociaż dziurę w drągu wygryzie tuż przy mojej ręce, żeby mi się łatwiej izolatory wkręcało :-)
...Siwe też przybyło i stało tuż za moimi plecami (a ta jaka dzielna się nagle zrobiła, myślałby kto...) z grzeczną miną, wyczekująco, że przecież w tak niebezpieczne miejsce przyszła a ciasteczka nie dają??
Na tym wkręcaniu zastał mnie wieczór i znów z jeździectwa (szumne słowo, jak dla nas ;-) nici... Jedyne, co mnie usprawiedliwia, to fatalne podłoże...

A na nadchodzący weekend mamy zaplanowane zmasowane zabawianie się. Wybiera się Gośka (może będą artystyczne foty, bo dzieciak z talentem), mamy kupkę nowych zabawek (piłka z trzymadłem - specjalna dla koni, pachołki-markery, Parelli Ball - ogromna, leży sobie i czeka na Wielką Inaugurację od wakacji... od tygodnia już w Gawłowie... przybyła po śmierci piłki decathlonowej... i pomysły na rozmaite inne zabawki-samoróbki).

PhotobucketPhotobucket

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Morderstwo, ani chybi, z premedytacją...

Niebieska piłka z Decathlonu nie żyje… Zginęła śmiercią tragiczną w niedzielę późnym popołudniem :-(
W piątek wieczorem, po wstępnym dobry-wieczór, dobry-wieczór czyszczenie. Siwka w otwartym boksie, jak zazwyczaj. Tym razem Siwe nie tylko otwierało nosem drzwi na oścież, ale i energicznie wywędrowywało do części paszarniowej wymieniając po drodze krzywe miny z Szamanem (Sz. usilnie próbował dziabnąć ją w cokolwiek…). Czyli ja w boksie, Siwe na zewnątrz, korytarzyk nasz wąski, ani się obrócić… Świetna okazja, żeby pouczyć się cofania od sugestii ze strefy 5 (zza ogona) na odległość. A co, od razu na głęboką wodę :-)
Zamiast zacząć na linie… Okoliczności okazały się sprzyjające (w myśl zasady set it up for success), Siwe nie mogło się odwrócić (ale zawsze mogło panicznie wskoczyć między beczki z paszą, siodła i inne klamoty), więc musiało wracać do boksu tyłem. Nie pierwszyzna jej to, ale zazwyczaj stałam przed nią i prosiłam o cofanie… Tym razem stałam za nią, w jej boksie (jakieś 3 m. od niej) i prosiłam o powrót przywołująco kiwając dłonią + rytmicznie wypowiadając słowo BACK-BACK-BACK… Dodatkowo dodawałam komendę klikającą (nasza verbal cue podająca rytm – szybkość kroku, ewentualnie komenda do kłusa…) Siwe wędrowało do boksu tyłem mo-de-lo-wo, dochodziło do mnie zadkiem, zerkało, ja rękę do kieszeni, Siwka myk! odangażowanie zadu i pyszczek gotowy na przyjęcie ciasteczka… Brała ciasteczko po czym w te pędy z powrotem na korytarz. Ja znowu zaczynam machać ręką i mówię BACK… Siwe żwawo tyłem do boksu… I tak kilka razy z rzędu… Na obliczu zadowolenie, pewność siebie…Robi się z Siwki powoli cudak… Niby prawoółkulowy ekstrawertyk, niby ciasno, klaustrofobicznie i jeszcze ta presja, każą coś robić nowego… Ale to ciasteczko z suszu lucerny z dodatkami…

W sobotę ciepło nawet, jakieś -3 stopnie (dokładnie ile, nie wiem, bo psy zeżarły termometr!!! został tylko ten stajenny). Siwe rano znów się przy mnie przeciągnęło. Stałam akurat obok łopatki, czyściłam jej szyję a ona ukłon do samej ziemi, nogi daleko do przodu, zatrzymała się i zerk na mnie z ukosa. Oparłam rękę na kłębie, zaczęłam ją głaskać, dałam ciasteczko. Postała tak chwilę (dłużej, niż gdy robi to sama) po czym z wolna podniosła się. Spróbowałam, czy rozciągnie się na naciśnięcie kłębu, ale nie. Za to dostałam pięknie wyciągniętą do przodu, wyprostowaną nogę… Niech będzie :-)
Po południu reaktywowałyśmy zabawę z piłką. Trochę ją dopompowałam i zaniosłam na padok. Szaman od razu się zainteresował (daj, daj!!!), chwilę pozwoliłam mu podokazywać i poprosiłam Siwkę o podejście. Pofurkała, ale grzecznie przyszła. Dotknęła nosem – ciasteczko (dotykanie nosem bardzo się Siwce wdrukowało… nie dość, że teraz ZAWSZE dotyka przedmioty, które trzymam, to zaczyna też sprawdzać i dotykać przedmioty, w kierunku których idę/na które patrzę…) Stopniowo przedłużałam manewry Siwki przy piłce, opóźniałam podanie ciasteczka i tą metodą bardzo szybko doszłyśmy do lizania piłki, delikatnego trącania nosem i pacnięcia nogą. I na tym poprzestałyśmy. Z mocnym postanowieniem uczynienia z zabaw z piłką PROGRAMU (7 sessions in row…)

-->

W niedzielę rano Szaman zaraz po wyjściu na padok zażądał DAJ PIĆ I BAWMY SIĘ! Zabawy były następujące:
- podnoszenie wiaderka (zainspirowane dziewczyną, która nauczyła swojego paszczakowatego konia podawania kantara, czapraka, siodła etc… - opowieść Lindy Parelli na którejś z płytek S.C.). Fiś wiaderko (i wszystko inne) podnosi, czy sobie tego życzę, czy nie. Postanowiłam wykorzystać jego zapał do czynienia. Przez jakieś pół godziny z błogim obliczem podnosił z ziemi wiaderko lub brał je ode mnie i międlił z upodobaniem: podnosił wysoko i nisko, wymachiwał, bujał na boki… Do oddawania nie był skory, ale za każdym razem na słówko DAJ zwracał głowę w moim kierunku, pokazywał mi wiaderko z bliska. Kilka razy na DAJ nawet mi je faktycznie oddał, ale raczej przez przypadek. Bo robił to wybiórczo, sporadycznie… (a dostawał wtedy ciasteczko – gdyby skojarzył, że ciasteczko jest za ODDANIE wiaderka, wciskał by mi je w ręce sam, bez zachęty… ;-)
- okrążanie na wolności na dużym padoku – Sz. ZA KAŻDYM RAZEM startował w odwrotnym kierunku, niż go o to prosiłam: robił figlarną minę, kwikał, trzepał głową i dawaj roll-back w przeciwną stronę. Okrążał jednak modelowo, momentami za blisko nawet, musiałam od czasu do czasu odesłać od siebie wybraną część Grubego Ciałka (a to łopatkę, a to zadek…)
- jojo na paluszek & dynamiczny powrót (na wolności) – Fiś cofa na 1 fazę, żadna to nowość, sporadycznie muszę użyć fazy nadgarstek. Teraz jednak pracowaliśmy nad dynamicznymi powrotami. Kłusem. Jako, że przylatywanie kłusem i galopem na gwizd mamy opanowane, poprosiłam o kłusowanie do mnie w joju. Udało się: czesałam powietrze, dodałam klikanie podające tempo i Fisiu przyleciał :-) Powtórzyliśmy jeszcze dwukrotnie. Umiemy. Teraz tylko kwestia chęci u Pana Sz. ;-)
A Siwa tak jeszcze nie umie, nie przybiega kłusem w joju (bo generalnie na gwizd przylatuje, ale zbiorowo, za Szamanem, przed Szamanem, obok Szamana... Ale takie zbiorowe przylatywanie to się tu nie liczy)
Po południu kolejna sesja z piłką (sesja II w naszym programie). Siwe z lekkim niepokojem, ale jednak podążało za piłką w ruchu (turlaną przeze mnie), czyli mamy malutki progres. Znowu dotykanie nosem, lizanie...

...a potem ulitowałam się nad Szamanem (te błagalne trójkątne oczy obserwujące Siwkę przy piłce...) i po naszemu łaskawie zezwoliłam na podejście (CHODŹ!). I tak oto przyczyniłam się do morderstwa (nawet mi to na sprawstwo kierownicze zakrawa... ostatecznie studiowało się prawo, to się ma pewną orientację ;-)
Fiś podszedł grzecznie, trącił piłkę subtelnie... po czym wstąpiło w niego diabelstwo... Za wszelką cenę próbował piłkę ugryźć, złapać paszczą, podnieść... Ponieważ mu się nie udawało, zaczął się złościć, robić do piłki groźne miny, kłaść na nią uszy... Wtedy wpadłam na głupi pomysł (który okazał się zgubny dla naszej zabawki), żeby piłkę kopnąć i wskazać mu ją palcem (jak z Siwką - pokazać target)... O, to się Panu spodobało! Pognał za piłką kłusem z położonymi uszami; ewidentnie ruszył w pościg... Kopnęłam ją jeszcze kilka razy, w różnych kierunkach, czasem ze zmyłką (Sz. robił nagłe zwroty, uskoki, hopki, byle tylko szybciej dopaść turlające niebieskie). W końcu jakimś cudem opracował metodę łapania piłki zębami i podnoszenia. Za każdym razem doganiał, w paszczę, do góry i dawaj wymachiwać piłką...
Za którymś moim kopnięciem, Sz. ruszył za piłką galopem. Pokwikując. Bujał przy tym głową na boki, rozdokazywany maksymalnie... Złapał piłkę w gębę w locie i galopował dalej pokwikując co foule i naprzemiennie wyrzucając w powietrze raz prawą, raz lewą zadnią nogę. Wyglądało to z tyłu jak lotna zmiana nogi co jedno tempo. Przegalopował w ten fikający sposób kawałek (z 8 kroków), po czym nagle runął cielskiem na piłkę! Sam się przez moment przeraził chyba własnego czynu, bo znieruchomiał, ale za chwilę leżąc szyją i częściowo klatą na piłce, próbował wcisnąć w nią w całej siły bródkę... I wtedy spostrzegłam, że z piłki z wolna zaczyna uchodzić życie... Fiś zaraz się zerwał (piłka cały czas w zębach, ani na moment jej nie puścił) i dawaj wymachiwać flaczejącą na wszystkie strony. Podeszłam, na stanowcze DAJ oddał zezwłok natychmiast. W piłce dziura, nie jakaś wielgachna (1 cm. średnicy), ale zabójcza... Sz. stał grzecznie i czekał z przymilną miną, kiedy oddam zabawiankę. Oddałam, a niech ma. Zaczął rzucać resztki okrągłości (coraz bardziej płaskie) na ziemię, tytłać w śniegu, podnosić, zarzucać sobie na głowę, walić się po ganaszach... Już za chwilę całą głowę miał oblepioną śniegiem... Chwilę pooklepywałam go szczątkiem po cielsku, zarzuciłam eks-piłkę na grzbiet... ale bardzo szybko ściągnęłam ją na ziemię, gdy zobaczyłam ten błysk w oku, gdy Gruby próbował zdjąć sobie fanta z pleców... Od razu oczami wyobraźni zobaczyłam, jak Kolega Sz. usiłuje upolować jeźdźca (a już mu się parę takich incydentów przytrafiło...) Raczej nie chciałabym, żeby moja noga spotkała się kiedyś z paszczą Sz., gdy będę na nim siedzieć... Zwłaszcza, że kły ma coraz dłuższe (wampir, Panie, się nam wyhodował...)

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Chwilowe ocieplenie

W sobotę obiecująca odwilż: w stajni 0 stopni (upał!), ale żeby nie było zbyt różowo: to, co wcześniej zamarzło w zakamarkach pod dachem, teraz zaczęło się topić i kapać na zwierzaki. Wprawdzie niezbyt obficie, ale Siwe miało na sobie mokre kropki (znaczy kręci się po boksie) a Fiś mokry zadek (znaczy stoi w miejscu)...

W tygodniu Oblubieniec Z. wykazał się kreatywnością i oswoił konie z ostatnim padokiem! Sprytnie serwował im siano coraz dalej od stodoły, aż w końcu dojechali ze stołówką do ostatniego, najbardziej podejrzanej kwatery nad rzeką. Wprawdzie nadal jest on dla koni niepokojący, Fiś co do mnie przyleciał, to zaraz dylował z powrotem pod stodołę, ale siano z niego sukcesywnie znika… Jako, że padoki mamy przelotowe, konie same robią sobie approach & retreat i budują w sobie nadrzeczną dzielność… O dziwo, Siwe ma w sobie jakąś wariacką charyzmę; zawiodłam się niestety myśląc, że flegmatyczny Szaman będzie wpływał kojąco na dzikowatość Siwki. Wręcz przeciwnie: to on zrobił się przy Siwce lekko cykorzący… Przydałaby się nam jakaś starsza spokojna klacz na przewodniczkę dla koni a dla mnie do eksperymentów jeździeckich w stylu naturalne dynamiki jeździeckie etc. Ale cóż, Oblubieniec słyszeć nie chce o trzecim koniu i ma się mu nie dziwię…

2 dni na wsi to zdecydowanie za mało (rozbestwiłam się przerwą świąteczno-sylwestrową) zwłaszcza, gdy oprócz koni ma się na głowie jeszcze całe obejście...
Z okazji odwilży podjęłam brawurową próbę sprzątnięcia boksów, prawie 2 godziny walczyłam z boksem Szamana (ten to dopiero jest sracz!), na szczęście po południu zaczął z powrotem chwytać mróz, więc z czystym sumieniem zaprzestałam owej syzyfowej pracy... I bardzo dobrze, że nie wywiozłam wszystkiego, bo w nocy było -10 st., czyli w stajni pewnie około -5...

W kwestiach mniej przyziemnych, miałam ambitny plan co do Siwki (wsiadanie), ale było tak ślisko, że darował sobie (i jej) tę przyjemność. Pobawiłyśmy się za to w pasażerowanie z ziemi ze strefy 5 - papugowałam zachowanie Siwki łażąc za nią i trzymając ją za ogon. Siwe przyzwyczajone do moich dziwactw nawet nie było zbytnio zdziwione, natomiast momentami fundowało mi bardzo wyciągnięty stęp (dowcipna jaka ;-) Kiedyś na początku tej zabawy Siwka uciekała zadkiem zabierając ogonek, teraz holuje mnie majestatycznie i z godnością osobistą :-)
Kolejna nasza zabawa z serii spontaniczne to szuranie rękawem kurtki po grzbiecie i zadzie - czyli po okolicach, które zaczepiane budzą siwy niepokój. Szuranie intensyfikujemy stopniowo coraz bardziej, z coraz dalszych stref; zaczynałam stojąc przy łopatce (safe spot), teraz mogę szurać po Siwce stojąc nawet za zadem :-) Niby wygłupy takie, a widzę jak coraz bardziej wzrasta pewność siebie Siwki, gdy operuję na tyłach :-) I krok po kroczku zbliżamy się ku rideable...


Szaman jak zwykle usiłował nam przeszkadzać, podkradać się, podgryzać Siwkę (oczywiście w jakąś odległą ode mnie część siwego ciałka - wie, że mojego herd of two nie należy tykać... ale niezmordowanie próbuje). Nijak nie lubi być pozostawiony sam sobie, jak dzieciak: tylko baw się i baw się!W niedzielę rano prosto z mostu zaproponował zabawy: podszedł, zaczął do mnie międlić pyszczydłem, wystawiać różowy ozór, podrygiwać... Cudak. Nie chciało mi się iść po carrota, więc podniosłam z ziemi jakiś patyk i zaczęło się. Gruby był tak charyzmatyczny, że nawet spin i kilka roll-back'ów udało się nam zrobić! Galop z miejsca na cmok (przed-jeździeckie verbal cue od czasu do czasu przypominamy sobie) też nam nieźle wychodzi :-) Ech, żebym tak mogła być kurą domową (powracające marzenie, jak bumerang...) a nie tylko weekendowo koniować :-( ależ byśmy cuda wyczyniali...
Bawiliśmy się na padoku, nie wchodziliśmy na kółko, bo tam jakoś tak mało miejsca, jak dla Fisia... Na początku wydawał mi się nasz okrąglak za duży... Ale teraz zrobił się jakby przyciasny... Choć dla Siwki jest nadal akuratny ;-)

W niedzielę wieczorem przymierzyliśmy w boksach nowe derki. Eleganckie, czarne. Idealne :-) Porobiłam na wszelki wypadek symulacje z pasami nad modłę popręgową (zaciskanie i luzowanie), żeby zaoszczędzić Oblubieńcowi problemów w tygodniu z opinaniem brzuszków. Szaman nawet głowy znad siana nie podniósł, Siwe niby lekko spięte przy pierwszym kontakcie wzrokowym z derką było, ale zrobiłyśmy touch, ciasteczko i derka wylądowała bez problemu na pleckach :-)

piątek, 9 stycznia 2009

- 20 stopni...

...a potem to już się zaczęły takie mrozy, że temperatura w stajni spadła nam do – 9 stopni… Nie widać, żeby to robiło jakieś większe wrażenia na koniach, ale na mnie robi...
Totalnie nie jesteśmy przygotowani na takie ekstrema, odpowiednich derek z pasami nie mamy, Siwe sypia w swoim pięknym bordowym polarku zarzuconym na plecki, mocowanym tylko na klatce piersiowej i pod ogonkiem, czyli co rano derka wisi albo w charakterze naszyjnika (oczywiście panikuję, że się Siwe udusi), albo w ostateczności zwisa częściowo na którąś stronę… Fiś sypia sote, bo się w drugą derkę 125 cm. nijak nie mieści (cały zadek wystaje) a przy próbie zapięcia przykrótkich pasów pod brzuchem, urządził bieganki po boksie… Ale ten przynajmniej ma futro jak pół-mamut… w przeciwieństwie do Mało-Włochatej Siwki… Boksy przestaliśmy sprzątać, dościelamy jedynie grubo, więc przynajmniej od spodu mają zwierzaki ciepławo

Photobucket
Ubezpieczanie tyłów podczas leżakowania...

Photobucket
Piękny Fisio z kusym ogonkiem

Photobucket
Bobia Łapa

Za dużo z końmi się nie zabawialiśmy, bo aura niesprzyjająca. Coś tam jednak, jak zwykle, zaczęłyśmy z Siwką napoczynać, korzystając z powrotu Siwki z odmętów autyzmu:
- targetowanie nosem hałaśliwego wiaderka – Siwe boi się dźwięków, hałasów typu szeleszczenie (reklamówki, folie!) i grzechotanie – targetowałyśmy więc wiaderko z pokruszonym lodem - bardzo pozytywnie :-)
- pacanie nogą wyprostowaną, usztywnioną – teraz wzmacniam takie pacanie + podawanie prostej nogi na wprost – zaczynamy podchody do kroku hiszpańskiego. Umiemy już zrobić 2 kroczki! Siwe zmienia nogę na komendę, kombinuje, zerka przekrzywiając główkę czy dobrze? czy będzie ciasteczko?
- obniżanie przodu przez nacisk na kłąb – zaczęło się od tego, że Siwe czasem przeciąga się przy mnie w boksie: wyciąga przednią nogę daleko w przód, stęka i obniża przód prawie dotykając bródką do ziemi… Pogłaskałam ją w takiej pozycji, dałam ciasteczko, Siwe zatrzymało przez chwilę taką ugiętą postawę… Dostała drugie ciasteczko… Następnego dnia powtórzyła to samo jawnie prosząc o smakołyk :-)

up date: mrozy w odwrocie a mnie udało się zdobyć derki dla Kolesiostwa - polarowe z pasami, adekwatne rozmiarowo: 135 cm. dla Siwki i 165 cm. dla Szamana :-)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Mamy Nowy Rok...

…Siwe nadal gapi się w horyzont, ale jest już w lepszej kondycji psychicznej. Zaczęła w miarę normalnie jeść, zapadnięte słabizny z wolna się wypełniają…
W Sylwestra przyjechałyśmy z Gośką na wieś koło południa i od razu wpadłyśmy w wir prac polowych. Zbyn zabrał Gośkę i psy do wycinki chaszczy wzdłuż padoków. Siwe oczywiście dostało trzęsiawki i napadu paniki, zaczęło się wgapiać w krzaki i dreptać w miejscu. Wzięłam ją na linę na ćwiczenia myślące, m.in. chody boczne, postaw nogę na obiekcie i takie tam rozmaite przestawianki. Plus oswajane progów. Tylu ich jeszcze u Dzikuski nie widziałam, co krok to próg! Udało się nam dojść do połowy drugiego padoku, o trzecim mowy nie było; tam właśnie Z. z Gośką składali drewno i duże kamienie...
Szamanowi od czasu do czasu udzielało się panikowanie, zadzierał wtedy swoją małą kitkę, kłusował kawałeczek... i wracał do siana.
Gdy towarzystwo ludzko-psie zakończyło operację chaszcze, poszłam na ostatni padok i zagwizdałam na Szamana. Zbystrzył się od razu w moim kierunku, zawołałam po naszemu chodź! i dodałam rytmiczne klikanie (komenda do kłusa). Przyleciał zwabiony wizją ciasteczka, czujny, elektryczny, piękny. Kitka w górze. Wziął ciasteczko, zwrot i dzida wściekłym galopem z powrotem pod stodołę, z zerkami za siebie, czy go co nie goni . Ale gdy zawołałam powtórnie, przygnał do mnie galopem. Oto cóż może zdziałać łakomstwo ;-) Zrobiliśmy kilka ćwiczonek, m.in. chody boczne bez płotu (lubi, lubi chodzić bokiem, okazuje się... sam zaproponował...)
Wieczorem po raz pierwszy w życiu moje konie dostały mesz. Szaman podszedł do nowego dość sceptycznie, ale już po chwili wywracał oczami z zadowolenia. Siwe od razu zaczęło napychać sobie paszczę po brzegi żarciem. Potem długo jeszcze czyniło wykopaliska w sianie, czy gdzieś się, aby jakieś okruchy nie zapodziały…?

W Nowy Rok Szaman pozował w boksie na leżąco… Najpierw się przestraszyłam: a temu co?

Photobucket

Zaniosłam koniom późny podwieczorek (marchewki), Siwka ochoczo zajęła się chrupaniem a Fisiek wprawdzie wstał, ale zaraz zaczął się chwiać, bujać, nogi uginać… i położył się z powrotem… Blady strach na mnie padł: na pewno chore brzucho! kolka jakaś! Ale nie: oddychał rytmicznie, miarowo, spokojnie posapywał, brzucho burczało trawiennie

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Poleżeć sobie chciał, po prostu... Zajrzałam do stajni po jakimś czasie. Po marchewkach i sianku ani śladu, Gruby drzemał (tym razem na stojąco)...