"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 30 listopada 2009

W wielkim skrócie...

...żeby nie było, że co się ze mną dzieje, bo nie piszę ;-)

Weekend zwariowany jeszcze bardziej niż wszystkie poprzednie, bo po pierwsze jestem chora, a po drugie zaczęła się z końcu budować stajenka (szumne słowo budować, dopiero stopy betonowe pod konstrukcję wylane ;-) Jeden punkt wypadł centralnie w bramce, którą konie schodzą z padoku i Fisiek oczywiście wlazł w beton kopytem, mimo, że zasłoniłam go płytą OSB. Przesunął płytę idąc (Ooo, a co to?) i wdepnął... Ten dureń nie może, jak Siwe, ominąć podejrzanego - wyglądającego inaczej niż dotychczas - miejsca, tylko musi w nie wdepnąć! A jakby tam pułapka była?? Zero instynktu samozachowawczego ;-)

Hucek nadal mieszka przed stajnią, bez problemu się przystosował i wcale się nie pcha do swojego eks-boksu... Nie wiem jak Zbyn, ale ja hucka biorę wieczorem na kantarek i schodzimy z łąki na sznurku, a nowy Niko, wali za nami luzem. Wali czyli snuje się stępem. Za piewszym razem chciał nas wyprzedzić, ale zawirowałam końcem linki a hucek posłał mu brzydką minę i kolejnego dnia Niko szedł już grzecznie za ogonem :-) Przed stajnią stajemy (hucek już sam zatrzymuje się pod okienkiem Szamana) a Niko grzecznie wchodzi do boksu, nie bacząc na szczurzące się Siwe.
Siwe jest dla nowego niemiłe, zwłaszcza gdy widzi, że kręcę się przy sianie, czy nie daj boże przy beczkach z paszą... Atakuje wtedy deski na całego, wspina się i szczerzy żółte zębiska. Na moje EJ! uspokaja się, ale tylko wtedy, gdy na mnie patrzy. Gdy jej wzrok z powrotem pada na nowego, szał powraca. Taka małpa ;-)

Zabaw końskich znów nie było, choć lokalne chłopaki napraszały się, żeby pokazać, jak Szaman aportuje wiaderko... Czyli pretekst był... Niestety, brak czasu :-(( Konie wyglądały na zawiedzione, podłaziły pod bramkę, zaglądały mi do stodoły... (znowu porządki z sianem, pękła belka nośna i dach stodoły lekko siadł z jednej strony; musiałam z tego miejsca siano wytransportować nie bacząc, iż budowla grozi zawaleniem...)

A teraz wzruszające przeżycie estetyczne: w ganku mamy już płytki ceramiczne na podłodze i pomalowane ściany (na biało)!! Za malowanie Zbyn mnie lekko sztorcnął (przecież te ściany niegotowe!), ale się odszczekałam. Ta niegotowość trwa już prawie rok... Wsiowa chałupa, to i ściany mogą być nierówne, a co! Jak się uprze, to niech sobie je gładzi (byle nie karton-gips, fuj!). Póki co jest piknie :-)
...ale wody jak nie mieliśmy w chałupie, tak nie mamy... Nawet już mi się nie chce dociekać, czemu zawdzięczamy kolejny przestój... W sumie do targania wiaderek z wodą zdążyłam już przywyknąć ;-)

wtorek, 24 listopada 2009

Edukacyjnie

Oby Oblubieniec tego nie przeczytał... ;-)

...bo Państwo Parelli wypuścili na rynek trochę nowych materiałów (Get Started DVD, 4 New Levels DVDs, Parelli Celebration Live DVD)...
...i kupiłam wszystkie...

...bo o nowej książce p. Roberta Millera Jeździectwo naturalne bez tajemnic Oblubieniec już wie i nawet zażądał, żeby mu ją zostawić (nie uległam wobec przemocy, bo czytam aktualnie)... Ale to raptem tylko 38 zł. było ;-)


Up-date: 27.IX. - płytki odebrane przez mamusię-emerytkę (zamawiane w poniedziałek, przysłane z Anglii w piątek. Niezłe tempo...) A ja dopiero w poniedziałek w miejskim domu będę...
Ale za to czuję się nie-zdrowo... Jakby tak pójść od poniedziałku na L4 (bynajmniej nie o level chodzi ;-), byłby czas na studiowanie... Usilnie wypatruję u siebie symptomów grypy (tfu, żeby nie zapeszyć!)

poniedziałek, 23 listopada 2009

Przybywa NIKO

Tak. Przyjechał. W sobotę przed południem. Ładniusi, szlachetny, rasowy (angloarabek). Wydarł się, gdy podjeżdżał, nasi wrzasnęli, zostawili siano i wszyscy przygnali do ogrodzenia oglądać nadjeżdżającą przyczepę. Ładniusi wydobył się na światło dzienne, potoczył wzrokiem dookoła, przyjrzał się naszym i dość szybko zaczął konsumować sienną łąkę. Znaczy luzak ;-)
Na podwórku walnął tylko jednego wypłocha, gdy poderwało folię na cemencie i skapitulował. Zdaje się, że przytłoczył go nadmiar straszliwych bodźców, bo potem już tylko gałował, bez podskakiwania. Czyli nasze metody zalania konia płoszącymi bodźcami (m.in. kupa fruwających folii, pozawieszanych gdzie się da) są skuteczną metodą odwrażliwiającą. Skoro dzikie Siwe przeżyło i nie zwraca na to wszystko uwagi, to każdy koń przywyknie :-)
Nowy poszedł na padok za stodołę, z placem zabaw, nasi zostali na swojej łące. Było wystawanie w narożniku i przyglądanie się sobie nawzajem. Nasi (cała trójca) zbici w gromadkę. Po jakimś czasie otworzyłam naszym sąsiednią łąkę, przylegającą do zastodola. Zaraz podygały do miejsca, gdzie można się niuchać przez drągi. Pogulgotały, pokwikały i poleciały na suche badyle. Nowy trochę skubał sianko, ale więcej czasu spędzał na obserwowaniu Siwego... Siwe też zerkało, czasem podchodziło do ogrodzenia i się nowemu przypatrywało... Czyżby się kluła jakaś miłość...?
Sprawa wyjaśniła się dość szybko, gdy przyłapałam po jakimś czasie Siwe, jak stając dęba nad drągami słała boksy przednią nogą w nowego kwicząc jak opętana. Czyli jednak nie miłość, póki co ;-)
W niedzielę nowy paradował już za stodołą z huckiem, czyli ma już swoje mini-stado. Hucek interesował się głównie rozrzuconym na padoku sianem, choć od czasu do czasu do siebie podchodziły, ostrożnie, sprawdzając kto zacz... Były też próby przepychania się nosami, wsteczne ustawianki zadkami i prowokacyjne podskubywanie przez hucka słabizn nowego, na które ten nie reagował... I tylko ten żałosny wzrok Fiśka skierowany na hucka... Ta zawiedziona mina... Zabrali mu chłopca do zabawy...

Przybycie Nika spowodowało w Gawłowie rewolucję mieszkaniową. Nowy wylądował w huckowym boksie, hucek nocował najpierw na korytarzu (drzwi stajni otwarte na oścież, żeby mógł włazić-wyłazić) a potem pod stajnią (zamkniętą). Nie wygląda na szczególnie niezadowolonego, ale pierwszego wieczoru kłapnął w moją stronę zębami, gdy poszłam do koni z wizytą po 22.00. Czyli coś tam sobie niefajnego na mój temat wymyślił (oczywiście ma przyobiecane naturalne dokręcanie śruby; jego szczęście, że przez intensyfikację prac budowlanych nie mam czasu ;-) Ale może chodziło tylko o to, że go obudziłam. Bo ewidentnie drzemał pod stajnią...

W weekend odwiedziła nas też Koleżanka Kelly z Małżonkiem i szczeniakiem bernardyńskim, z którym nasza Monka wyczyniała szaleńcze szaleństwa :-)

Bobuś & Pino photo bobek11.jpg
...powyżej akuratnie Bobuś w akcji...

 photo bobek10_zps3331f111.jpg



Jakoś tak ostatnio zaludniło się u nas parellistami, naturalnie ;-)
Że nie wspomnę o Koleżance Aśce od Morsa (znanej w pewnych kręgach jako Asia_Western), która nocowała u nas na okoliczność szkolenia westowego, w którym brała udział, a które odbywało się nieopodal...

Koniom się oczywiście zabawowo/treningowo upiekło, ale nie wyglądały na nieszczęśliwe i nawet nieszczególnie za mną wodziły wzrokiem, bo miały nowego kolesia do obserwowania...

 photo HPIM6897_zpsee1e8925.jpg

 photo HPIM6895_zpscb73dc69.jpg

 photo HPIM6901_zps57df55c2.jpg

 photo HPIM6911_zps609a1433.jpg


 photo HPIM6910_zps91d085d8.jpg

 photo HPIM6923_zps776b22f0.jpg

poniedziałek, 16 listopada 2009

Nowina

W sobotę przyjeżdża do nas na pensjonat pierwszy, inny niż nasi, koń PNH-owy! Ale fajnie! Będzie się mieć w Gawłowie bratnią duszę parellistyczną (Oblubieniec się nie liczy, bo on koni zabawami nie męczy. Zresztą on jest raczej psiarz - jego domena to nasze dogi-kanarki ;-)
Od razu wzrosła mi mobilizacja do czynu, zaczęłam ogarniać plac zabaw, dopełniać opony-podesty, bo zawartość z czasem lekko osiadła. Mam też w zanadrzu pomysły na 2 nowe, poważne obiekty: CAR WASH (słupy już przygotowane do wkopania) i wąski mosteczek z podkładów kolejowych (podkłady leżą i czekają na skraju łąki). A może i nawet atrapa przyczepy powstanie, o!

10 listopada, we wtorek Oblubieniec wyruszył na kurs dr. Strasser i w związku z powyższym zwierzaki spędziły 8 godzin w zamknięciu. Psy i konie, razem w stajni. Zwolniłam się z pracy na tę okoliczność, bo niepokój mnie zżerał, jak oni tam razem przeżyją...?? Bo od czasu do czasu wybuchają u nas dyskusje między-gatunkowe. Że psi niedobre, to wiadomo - drapieżnicy. Ale że roślinożerce też...?
Hucek kłapie zębami, jak mu pies zagląda do boksu w czasie jedzenia (ostatnio kłapał na Monkę, Monka - typ ambitny, zadziorny i żarłoczny - ruszyła do ataku doskakując/odskakując w rytm huckowego kłapania paszczą... widać uznała, że ma coś smakowitego i nie chce się podzielić ;-)
Fisiek atakuje psy, gdy próbują do niego dołem do boksu wejść (na padoku też je zresztą atakuje); ostatnio była awantura z Fucią o grzebanie nogą. Na Fiśkowe grzebanie podnoszę głos EJ! a Fućka startuje markować atak. Pomocna taka. Fisiek oczywiście od razu przestaje grzebać i skupia się na usiłowaniu dziabnięcia robiącej uniki Fućki :-)
Siwe tylko w miarę przyzwoite; póki co poprzestaje na krzywieniu się do dużych psów, kładzeniu uszu i wężowaniu głową (wężowanie w ostateczności, gdy się bardzo zezłości). Monka tylko jest przez nią traktowana pobłażliwie, bo Monka się do Siwki uśmiecha i najwyraźniej chciałaby się zaprzyjaźnić, tyle że trochę się boi :-)
Okazało się, że wszyscy byli w stanie nienaruszonym. I grzeczni, lekko zaspani (dojechałam na miejsce po 17.00). Konie nawet nieszczególnie rzuciły się na siano, musi Oblubieniec je tam odpowiednio uposażył :-)

W środę (11 listopada) ruszyły prace przygotowawcze - szykowanie placu budowy pod nową stajnię; póki co plan jest taki, że hucek awansuje do chowu bezstajennego, czyli będzie nocował przed stajnią (jak się będzie awanturował to obok stajni ma wiatę, a jak się będzie bardzo awanturował to mu się zostawi otwarte wrota, żeby sobie spał w korytarzyku ;-) Bo do soboty nowa stajnia pewnikiem się nie pojawi. Zresztą niech się przyzwyczaja, bo chów bezstajenny zamierzamy wdrożyć dla wszystkich koni, jako optymalny :-) Oczywiście jeszcze nie teraz; najpierw muszą powstać solidne metalowe ogrodzenia, primo żeby ewentualnemu złodziejowi (mało realne; sława naszych psów rozeszła się po okolicy ;-) niełatwo je było po cichu sforsować, secundo żeby się towarzystwo nie rozlazło po okolicy... Siwka skoczna, Fisiek kładący słupki (w pensjonacie gęba wyciągał od góry plastikowe i kładł ogrodzenie) a hucek taranujący... Doborowe towarzystwo ;-)

W piątek (13 listopada) piękny słoneczny dzień. W taką oto cudną pogodę nawiedziła nas z odwiedzinami przyszła pensjonariuszka. Rozpoznać teren ;-)
W ramach popisów przenieśliśmy się na długo nieodwiedzany plac zabaw i zaprezentowaliśmy się z naszymi (hucek się nie załapał i dobrze, bo mógłby popsuć dobre wrażenie ;-)
Fisiek sprawował się w miarę przyzwoicie, pokazał tylko kilka ze swoich numerków ;-) za to Siwka przeszła samą siebie! Ona zawsze cudna, ale to jakim spokojem i posłuszeństwem emanowała, nawet mnie zadziwiło...! A ja tu opowieści o dzikości snuję... Jak tak dalej pójdzie, sama sobie przestanę wierzyć ;-)
Na koniec pokazała jednak pazur startując na wskazanie przeze mnie stada z takim impetem, że obie z koleżanką Alą oberwałyśmy błotem po oczach :-)

W sobotę coś tam robiłam w okolicach okrągłego wybiegu. Zostałam namierzona przez Fisia. Porzucił wypasanie się na łące i przydygał pod bramkę. Na obliczu żądanie: weź mnie, weź mnie! Za chwilę dołączyła Siwka i stały tak gapiąc się na mnie oba, natarczywie. Najpierw udawałam, że nie widzę, potem zakomunikowałam, że nie mamy dziś czasu na zabawy... Sterczały uparcie dopóki nie wróciłam na podwórko. A potem Fisiek, ewiedentnie zły, złomotał hucka za niewinność (bo nie chciała się z nami bawić ;-)

 photo HPIM6865_zpsb2830b38.jpg


wtorek, 10 listopada 2009

Edukacja Oblubieńcowa

W Imię Boże... Pojechali gromadnie na kurs dr. Strasser, werkowanie naturalne metodą nr 2 zgłębiać. W gromadzie: Zbyn-Oblubieniec. Ależ napuszony wiedzą powróci, ależ będzie paradował, wyuczony... Znowu bedę musiała się łasić, żeby jakiej wiedzy uronił ;-)

A w związku z powyższym znikam na wsi do poniedziałku... Ktoś musi majątek ogarnąć pod nieobecność Edukującego Się... I tylko te moje korzonki, nieszczęsne...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Budowa w toku...

...wszędzie cementowe błoto. W domu sodoma i gomora. Sajgon. Meksyk.Odchlewianie (niezbyt skuteczne) do sobotniego popołudnia... Psy - wyprowadzka z ganku (bo nowa podłoga wylana). Śpią w sianie koło Siwki. Na drzwiczkach Siwki dywan, żeby który pies dołem po nocy nie wlazł pod Siwe na siusiu... Z powodu dywanu u Siwego oczywiście lekkie palpitacje sercowe. Musiała być obowiązkowo zabawa w targetowanie vel touch it, owies z szufli w nagrodę (szufla oparta o dywan). Na początku małe siwe oszustwo: dotykanie mojego pokazującego palca, zamiast obiektu ;-)
Dywan oczywiście podejrzany cały czas, ale oczy u Siwego mniej wytrzeszczone, gdy zerka w jego stronę, czyli nie jest źle :-)

W sobotę pognałam do stajni skoro świt (7.00), z lekkim niepokojem. Siwy boks lekko zryty (czyżby jednak nocna walka z dywanem...?). Psy wylazły ze stajni zaspane, przeciągające się, zadowolone. Wszystkie w całości, czyli żaden pod konia nie podlazł :-)
O 7.30 towarzystwo zostało wypuszczone na padok, wysnuło się ze stajni noga za nogą, w mgłę.

 photo HPIM6745_zps4aa759cf.jpg

 photo HPIM6746_zpsc3971010.jpg

Po południu trenowanie hucka (ma być teraz systematycznie, postanowiłam). Jedno małe dęba w ramach protestu przy pierwszej zmianie kierunku w okrążaniu, ale względnie grzecznie. O wiele lepiej niż w ostatni weekend; tylko ze 2 razy na mnie krzyknął-chrumknął, próbując zastraszyć ;-)
Nasi nie zostali przetrenowani, bo nadjechali goście (dawno nie oglądana w Gawłowie Koleżanka Aśka od Morsa z Kolegą), więc poszło się pić kawkę, obżerać chlebem ze smalcem i innymi smakołykami i pytlować na tematy końskie ;-)
O zmierzchu nadeszła pora na popisy, czyli prezentowanie zabaw z naszymi. Nie wiem, czy tam Goście (usadzeni na oponie-poidle) wiele zobaczyli z zabaw z Siwką, bo walczyli o życie z atakującym ich nieustannym play-drivem Szamanem ;-)
Potem na tapetę poszło Szamanisko i też niewiele chyba widać było, bo już ciemnota panowała...
Na koniec ganianki całego stada; nasi oczywiście zasuwali ochoczo, nie bacząc na gości (po poidle, przez poidło, obok poidła ;-) hucek tylko trochę negocjował, nieskory do dłuższych galopad (oburzony stawał na wprost odaagażowałem zadek, czego gonisz??!!??)

Na kolację novum: moczony owies z mieszanką ziołową na drogi oddechowe, na ciepło (zalewane gorącą wodą, odstawiane na 45 min., na końcu dodatek w postaci BIOGENU-K). Tolerancyjna pokarmowo Siwka jako zwierzątko do testowania nowego posiłku: szyjka wygięta w łuczek, potrząsanie główką, obniuchiwanie, pierwszy kęs... Obleci... Żuła nieco zdziwiona smakiem/zapachem (próbowałam, gorzkawe... jak to ziółka... ja bym nie tknęła bez cukru ;-) Sypnęłam jej porcyjkę w siano. Hucek swoją dawkę przyjął bez szemrania (dawaj, co by to nie było... zeżrę wszystko!) Fisiu przytupywał ochoczo, dopóki nie powąchał zawartości wiaderka... Odrzuciło go momentalnie o pół metra, zesztywniał. A co TO ma niby być?? Kolacja...?? Śmierdzi...! i demonstracyjnie zanurkował w siano. Wysypałam mu zawartość wiaderka na sianko, przeniósł się w drugi koniec boksu (siano rozrzucamy wzdłuż całej ściany). Skandalista! A to głównie on poświstuje przecież w lecie od kurzu... Dla niego całe te ceregiele z kupowaniem (długo się czekało na przesyłkę...), zalewaniem, odstawianiem, mieszaniem... Chciał, nie chciał, zaczęłam wybierać z siana po małej garstce papki i podawać do pyszczka... O jak grymasił, jak się krzywił... ale metodą za mamusię..., za tatusia..., za Siwkę... zjadł kilka garsteczek... A w nocy chyba wszystko wyjadł, bo ni siana, ni ziarenek rano w boksie nie było :-)
Znalazłam za to boksie psie szmaty, powieszone na ściance między nim a huckiem. Częsciowo do suszenia, a częściowo do zasmrodzenia desek, żeby zniechęcić Panów do demonstrowania bobrzych umięjętności (deski lekko podheblowane wskutek tej zabawy). Wieczorem Fisiek powąchał szmaty niby z obrzydzeniem (straszliwie wrażliwy na zapachy się robi z wiekiem...), ale musiał w nocy zmienić zdanie i obie pościelił sobie na słomie... Że niby co? za mało może ścielę?? a kto mu każe słomę wyżerać spod siebie, pokątnie...? jak już wyjdę i nie widzę...? gruby przez to jak na wyźrebieniu...

W niedzielę novum: zabawy poranne.
Hucek po raz pierwszy na linie 7 m., pozornie grzeczny, ale dęba solidne znów wyciął (i znów przy zmianie kierunku na kole), potem jeszcze 2 pomniejsze dębo-podskoki i dał za wygraną, bo mu zaaplikowałam zmianę kierunku co jedną trzecią koła. Zobaczył, że dęba nie robi na mnie wrażenia (jego dęba to normalny rozmiar Szamana, więc jak dla mnie może sobie cały czas łazić na tylnych nóżkach, nie zastraszy mnie ;-) i postanowił mnie pokonać grzecznością. Oczywiście wygrał. A niech będzie na jego ;-)
Na koniec nawet stick to me z liną leżącą na grzbiecie; wydawałam mu komendy carrotem zza pleców a ten nie próbował dylować, tylko grzecznie trzymał się mojego ramienia :-)
Zaufanie mam jednak do niego ograniczone; pilnuję się, żeby nie mieć jego twarzyczki czy zadka zbyt blisko siebie, gdy podnoszę fazy... Typek ma zdecydowanie niezbyt ugodowy charakter. I ten bagaż doświadczeń, który cały czas jeszcze widać... Ewidentnie przykrych doświadczeń... Choć carrot na tyle już akceptuje, że przeszliśmy do uderzania w ziemię a mały, mimo wyraźnej gotowości do ucieczki, dzielnie stoi w miejscu. Na początku co uderzenie musiałam go głaskać i upewniać, że wszystko jest w porządku. Teraz mogę już uderzać w ziemię dwukrotnie, z obu stron :-) Do oswojonej dzikiej Siwki mu jeszcze daleko, ale powolutku idziemy do przodu...
Jako drugi upolowany został Fisiek (przenośnie, przenośnia oczywiście... to konie polują na mnie, nawet hucek już WIE, że w Gawłowie tak trzeba... ;-), lina 7 m. i w ramach gubienia brzucha prośba o małe galopy dokoła. O, jaką miną we mnie walnął, jak uchle położył, jak ogonem co foule sobie pozacinał... Zły, zły, zły... Replay. Znowu. O, koniec z przerwami w zabawiankach. W boksie to oczki maślane, pyszczek będzie na mnie opierał, drzemał a tu takie figury...?!
Siwe też poszło na początek na długą linę, galop w stanie skrajnej ekscytacji, więc popracowałyśmy nad okrążaniem w stępie (nasz słabiutka strona od nowości ;-) Potem wariowanie na wolności, bieganki-ganianki, chody boczne na dużą odległość od popukiwania powietrza carrotem, z daleka, driving na odległość przód-zad (nawet z kilku, kilkunastu metrów działa!). Parę razy ucieczka na drugi koniec łąki, do koni i powrót żwawym kłusem na klikanie i uderzenie stringiem w ziemię z intencją schowaj zadek :-) Fajny koń, fajny koń, fajny koń. Ale dziki, cały czas dziki :-)
I miałam na padok siodło zatargać, siodłać się, może się przewieźć na kimś...? na hucku najpewniej, zawsze to najbliżej do ziemi ;-) a tu nadspodziewana przeszkoda: korzonki! pierwszy raz w życiu cierpię na tego typu boleść. Sprawa zdecydowanie nie-fajna :-(
I się koniom siodło upiekło...

...wieczorem byłam świadkiem scenki rodzajowej na padoku: hucek rzucił się na Fiśka, odpędzając go od Siwki, złomotał i przegonił precz!

A Pan od Budowy Stajni nie przyjechał! O, co ja się nawalczę z żywiołem na tej wsi...
Od 1 grudnia ma do nas przybyć - żeby nie zapeszczyć, TFU! - pensjonariusz (naturalny!!!) a tu stajnia na papierze jeszcze... Dobrze, ze w drewnie szybko się buduje ;-)


 photo HPIM6759_zpsa6b22d76.jpg

poniedziałek, 2 listopada 2009

Hucek pokazuje małe różki ;-)

Tak, wystarczyło kilka tygodni błogiego końskiego bezrobocia i hucek Myszek się popsuł. Na szczęście tylko hucek. Nasi to niezmiennie chodzące ideały ;-)
Pierwsze symptomy myszkowej niesubordynacji pojawiły się ze 3 weekendy temu. Ociągało się przy podawaniu nóżek, zwłaszcza lewej przedniej. Bez czwartej fazy (kłucie kopytką) nie dawało rady. Szczypanie kasztana w ogóle nie robiło na kolesiu wrażenia a wręcz przeciwnie: demonstracyjnie przenosił ciężar ciała na szczypaną nogę. Mina zawzięta, uszy lekko cofnięte, oczki złośliwie przymrużone... Czekałam tylko, kiedy kłapnie na mnie zębami, introwertyk jeden...

W sobotę werkowanie Fiśkowych przodów na padoku (prawie siłą zawlokłam Oblubieńca. Cały czas obowiązuje u nas zasada szewc bez butów chodzi ;-) Fisiek znudzony, trochę się bujał, trochę symulował odsadzanie (zazwyczaj zdążałam utrafić we właściwy moment i pyknąć go lekko kantarkiem z EJ! co powodowało, że Fisiek rezygnował i zaprzestawał kombinacji na jakiś czas) Raz tylko przeholował i załapał się na karne bieganie na kształt opadającego liścia. I jeszcze zaliczył słowne upomnienie od Oblubieńca, że ubłocił kopyty ;-)
Myszek w trakcie Fiśkowej obróbki podszedł, poprzyglądał się, więc na koniec poprosiłam go o podanie nóżki, obejrzeć dzieło Oblubieńca. Oblubieniec zrobił huckowe przody w tygodniu i byłam bardzo ciekawa efektu, bo jeszcze tak dziwnie powywijanych końskich podeszw nie widziałam. A Myszek zamiast grzecznie pokazać, co tam ma od spodu, elegancko oddryfował. Pacnęłam go liną w oddalający się zadek, co skwitował warknięciem, trzepnięciem głową i posłaniem w moją stronę tłustej dupki. O Ty Mała Łajzo Jedna! To ja Cię pod swój dach..., ja Ci łakotki pod pyszczek..., kupę sianka (żre toto tyle samo co nasze, wielgachne), marcheweczki (rzuca się na nie, jakby tydzień nie jadł)... a Ty na mnie z kopytem...?? Goń, bij, zabij, morduj! Ruszyłam do ataku uzbrojona w linę, hucek w nogi, Siwka zerknęła, ruszyła mi z pomocą (!!!) a Oblubieniec (stojąc z boku ;-) zagrzewał nas do boju: Dobrze, dobrze, goń go! pokrzykiwał ni to do mnie, ni to do Siwki ;-) Pościg trwał jedno okrążenie wokół pasącego się Fiśka i hucek spasował: odangażował w locie zadek i stanął na obwodzie wyimaginowanego koła patrząc na nas, ścigających. Siwe od razu się urwało (siano, siano czeka... Fisiek zeżre mi wszystko...), sama musiałam sobie radzić. A hucek nie w ciemię bity (o co tyle hałasu? o głupią nogę? na, bierz sobie... mówiłam, że Łajza, Cwana w dodatku ;-); nogę grzecznie podał i po awanturze (ładne, ładne kopyty-przody mu Oblubieniec zrobił...)

W niedzielę zmieniłam koniom padok na mniejszą łąkę, ale za to porośniętą trawą! Ależ była radocha. Fisiek przez pierwsze godziny co i raz, napchawszy gębę po brzegi zielonością, kwikał i wydając siebie radosne (z przeproszeniem) pierdnięcia gnał galopem w kolejne upatrzone miejsce.
Kole 16.00 przyszła pora huckowe sprawki. W sobotę postanowiłam, że nieróbstwo niektórym nie służy i trzeba na powrót zaimplementować dyscyplinę... Zatargałam na padok 2 zestawy lina (krótka, długa) + kantarek plus carrot i dawaj proponować zabawę. Wszystkie 3 podniosły głowy znad trawy, ale żaden się nie pofatygował. Najbardziej skłonna była Siwka, ale grzeczne konie mnie nie interesują, więc tylko pogłaskałam po nosie i wydałam komendę spocznij ;-)
Hucek, pomijając fakt dyscyplinarnego rozpasania, zaczął być podejrzliwy w stosunku do sprzętu, więc zaczęliśmy od odczulającego friendly. Najpierw drapanki ze sprzętem trzymanym w drugiej ręce, potem masowania sprzętem (lina, carrot). Raz zdarzyło mu się odbiec, więc spontanicznie zmieniliśmy zabawę w catching game. U, cięcie treściwego albo i sianka się kroi (pomijam, że zwierzątko wygląda jak tłusta pyza porośnięta futrem ;-) Zasapała się, kluska, bardzo szybko ;-)
Galopady były wściekłe, pobryki i wymachy zadkiem. Mimo wigoru i energii bardzo ładnie odangażowywał tyłeczek, nawet z daleka, i przychodził na przywołujące kiwanie paluszkiem (wystarczyło kilka powtórzeń z ciasteczkiem kiedyś tam i błyskawicznie się nauczył :-)
Siwka, żeby nie popaść w niełaskę, na wszelki wypadek kilka ćwiczeń wykonała z huckiem synchronicznie... Cudowne te moje stare konie :-))
Z huckiem jeszcze jojo na wolności (odchodzenie na driving liną na kształt lassa & przychodzenie na wołanie paluszkiem), na dowolne odległości, zatrzymania przy przywoływaniu w różnych momentach (bliżej, dalej ode mnie) i poszliśmy na linę. Popatrzeć, jak nam okrążanie wypadnie. O, hucek szedł na koło na pierwszą fazę, najchętniej od razu w galop (czyżby nowe kopyty? bo on do galopu raczej nieskory), zasuwać energicznie, pobrykiwać, furczeć, adrenaliną buzować, ale wszystko ładnie po kole, bez prób wyrywania się (pewne novum, bo hucek wyrwać się lubi, jak mu się coś nie spodoba...) Na wszelki wypadek robiliśmy travelling circling game, bo lina krótka; z założenia galopów miało nie być, ale skoro koń proponuje, to czemu nie... ;-)
Jeden tylko incydent miał miejsce, bo hucek poplątał w pewnej chwili nóżki (rzadko galopuje, więc i nienawykły ;-), potknął się przodem, linę złapał między przednie nogi, poczuł, że coś go na siłę trzyma i wyrwał w długą. Pognał do koni wściekłym galopem a te, zamiast podejść ze zrozumieniem do problemu kolegi, dawaj go ścigać! Fisiek wręcz ruszył na niego z kwikiem, dobiegł i zaczął atakować przednią nogą! Walnęły małe dęba (o biada, jakby mi skórkę urwały przy linie! Mój odwieczny problem, ta markowa skórka... a nie lepiej było kupić podróbę? ;-) hucek zerknął w moją stronę, wykorzystałam ten moment i pokiwałam paluszkiem, przywołująco. Mały skorzystał z okazji (już wolę ją, jak Was. Nienormalne konie jesteście...) ruszył w moją stronę kłusem. Chciałam go pociągnąć charyzmą przywódcy ;-) i zaczęłam biec do tyłu, ale ten manewr wydał się chyba małemu podejrzany, bo przyhamował i stanął patrząc na mnie podejrzliwie... (w pułapkę chce mnie wciągnąc czy co...?) Moje przywództwo lekko się nadszarpnęło, ale co tam, podeszłam do podejrzliwego ;-)
Hucek za wysokim poziomem energii człowieczej jakoś nieszczególnie przepada, póki co... Woli zdylować, na wszelki wypadek... albo nie podejść za blisko...
Dokończyliśmy okrążanie (opadającym listkiem od czasu do czasu w kolesia, gdy się za bardzo rozpędzał) i zakończyliśmy przygodę, bo już zmierzchało...
Zabrałam sprzęty edukacyjne, Myszek został przy bramce, nagle słyszę za plecami galop dudniący. Pomyślałam, że mały tak do stada wieje. A tu siurpryza: to nasi przylecieli pod bramkę: do stajni idziesz?? a my?? udomowione jakie... zaraz wróciłam i otworzyłam im. A niech idą. Aczkolwiek idą to zbyt delikatne określenie w obliczu tego, co za chwilę nastąpiło. Myszek ruszył przodem, ale chyba za wolno przebierał krótkimi (umęczonymi przeze mnie chwilę wcześniej) nóżkami, bo Fisiek się zdenerwował, ugryzł go w dupkę, wyprzedził i pognał galopem do stajni. Siwka małego kiwnęła i dawaj biegiem za Szamanem. Myszek, nie chcąc być ostatnią fajtłapą vel trokami od kaleson uderzył w galop za nimi. Ja majestatycznym stępem na końcu (po drodze wrzasnęłam tylko na Fućkę, że nie wolno!, bo już ścigać chciała i zaprowadzać porządek po psiemu ;-) W stajni gehenna. Wpadło toto wszysko nie do swoich boksów, Siwe zaraz się przepakowało do siebie a tam zajęte, hucek siedzi, Fisiek wyskoczył od hucka przed stajnię, Siwe za nim, na końcu hucek i pognały z powrotem na padok... Przeżarły się trawą i padło im na małe móżdżki! Zagwizdałam. Patrzeć, wracają galopem. Fisiek wali przodem tylko ziemia dudni. O, ja Wam dam, ryć mi ścieżkę wzdłuż stodoły! Podniosłam ręce do góry (choć wcale nie sugerowały, żebym się poddała ;-) i wrzasnęłam WHOA! Fisiek momentalnie przeszedł do stępa, przysiadając niemal na zadzie, mimo, że był ode mnie kilkanaście metrów! Taka dyscyplina! Hucek, Mały Dziadu, patrz i ucz się!!!

Przy wieczornym czyszczeniu wzięło mnie na czułości. Dawaj Siwkę głaskać i szeptać do uszka, jaka ona grzeczna, miła, piękna... mina wyraźnie zadowolona, aż Fisiek rzucał zazdrosne zerki w naszą stronę... Przy głaskaniu lewej przedniej nogi Siwe podniosło ją powoli, wyprostowało, oparło na ziemi taką wyprostowaną, po chwili wyciągnęło i dostawiło drugą i z przeciągłym westchnieniem walnęło ukłon z bródką do ziemi :-) Czyżby chciała przypomnieć, że od dawna nic nie działamy w temacie sztuczek?

...a hucek nóżki do czyszczenia podał jak złoto. Gnidka Mała, wystarczyło trochę poprzestawiać kolesia na padoku ;-)

I jeszcze w kwestii remontu stodoły. Zmieniła się nam koncepcja. Zdaje się, że będziemy budować drewaniną stajenkę na 2 konie a stodołę się jedynie z lekka skróci i podrasuje. Taka opcja będzie primo tańsza, a secundo szybsza w realizacji... I może jeszcze przed zimą zaprosimy do Gawłowa nowych pensjonariuszy, naturalnie :-)

 photo HPIM6740_zps64e1c629.jpg

 photo HPIM6734_zps2e9d2c25.jpg

 photo HPIM6723_zps1982d406.jpg

 photo HPIM6735_zps1d2f07f6.jpg