"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 25 lutego 2008

Plany wzięły w łeb

Oczywiście, jak w tytule. W sobotę wybierałyśmy się z Gośką jak sójki za morze i finalnie uciekł nam "Zenek" o 12.15 (prywatna linia autobusowa Warszawa-Nasielsk). Ochoczo zawróciłyśmy więc do domu, zwłaszcza że Gośka wznosiła hasła o odrabianiu lekcji (!!!) i sprzątaniu (!!!). A poza tym WIAŁO. Pogoda maksymalnie niesprzyjająca zabawom ani jeździe (nawet nie o płoszenie się koni chodzi, ale on wątpliwą przyjemność przebywanie na takim wietrze)...
Sobotę spędziłam więc zgłębiając teorię, czyli dotarłam do siódmej płytki z cyklu Succes Series... W niedzielę pojechałam sama, bo Gośka oczywiście nie wstała... w związku z powyższym zdjęć aktualnych nie będzie, niestety...
Pogoda zdecydowane się poprawiła, po południu zrobiło się prawie gorąco, jak na tę porę roku... Cały dzień spędziłam na padoku. 6 godzin z końmi... "Obskoczyłam" nie tylko swoje, ale i lokalne 4 sztuki...
Jakoś tak spontanicznie wyszło, że zaczęłam od Szamana. Gdy zagwizdałam i zawołałam Siwkę, hen, zza stawu przylazło żwawym stępem całe stado, z Mirabelką na czele... Siwka została zablokowana Rudym Cielskiem, które wymachiwało sugestywnie ogonem zerkając władczo wokół i tylko Szaman, który nic sobie nie robi ani z ludzi, ani z koni, przeszedł bezczelnie koło Rudej-Szefowej, żeby sprawdzić, czy te wszystkie torby, torebki i siateczki nie kryją aby czegoś do żarcia...? Kryły ciasteczka ziołowe i marcheweczki, ale jak zwykle dla Siwki... Więc się Pan Sz. nie załapał... Ale zaproponował rozmaite formy partycypowania w układaniu owych toreb, torebek i siateczek, czym wyczerpał moje pokłady cierpliwości i padł pierwszą ofiarą mych zapędów do ustalania hierarchii w stadzie... Ponieważ zakładanie kantarka idzie nam bez zmian (ja poluję na nos Szamana a on poluje na sznurki...) metodą chytrą i podstępną, całkiem nie-parellistyczną i drapieżniczą, capnęłam go szybko za nochala, myk-myk i kantarek założony... Sz. zadarł głowę, żeby chociaż zawiązywanie supełka utrudnić, ale odruchowo zareagował na jeża na potylicy i supełek się udał... Przypięcie liny stało się świetnym pretekstem do łapania w gębę karabińczyka, co z kolej przekładało się na jakość prowadzenia...
Oto są skutki półrocznego nic-nie-robienia. Oczywiste jest , że ten Gamoń wymaga multum pracy a ja skupiam się wyłącznie na Siwce i teraz mam...
Szaman doskonale zna zabawy, nawet chody boczne, których go nigdy nie uczyłam, w niedzielę po prostu wykonał i to bez ogrodzenia przed nosem... Problem w tym, że on się lubi bawić na swoich zasadach... Do tego jest ogromny, grubaśny (brzucho!) i niby-niemrawy... I tym głuszy czujność ludzką, bo taki misio... Ale jak mi się przy okrążaniu "przestraszył" taczki, która stała tam, gdzie zawsze stoi, ale była dobrym pretekstem do zaprezentowania prawej półkuli (a co?), to tak wyrwał galopem w długą, że zanim się zdążyłam połapać, już mi linę wyrwał i fiu! na drugi koniec padoku do koni pognał... Oczywiście czekał grzecznie i grzecznie wrócił za mną w to samo miejsce, gdzie wykonywaliśmy ćwiczenia, ba, nawet do taczki poszedł z upodobaniem zaczął przy niej słupek ogrodzeniowy ogryzać... Tak jego prawa półkula wygląda :-/ Ściemniacz, każdy pretekst jest dobry, żeby się trochę pomigać...
Jedną sytuację mieliśmy BARDZO niefajną. Przestawianie przodu przy pomocy jeża. Szaman się zawsze przy tym ćwiczeniu opierał, głowę zadzierał, unikał... Ale w niedzielę dał prawdziwy popis swoich możliwości... Zaczęliśmy od friendly z carrotem (cierpi z godnością, oczki trójkątne i komunikat jak musisz, to machaj, ale bez przesady... straszenie batem zdaje się do głosu dochodzi...). Driving przodu i zadu jakoś przeżyliśmy, choć początkowo faza 3,9 musiała dojść do głosu... Przy przestawianiu przodu jeżem doszło natomiast do regularnej bitwy, bo Szaman zadarł łeb, położył płasko uszu i wystartował do mojej twarzy z zębami! Takiej akcji jeszcze u niego nie widziałam i nie zamierzam więcej oglądać. Dosięgła go bardzo SOLIDNA czwarta faza, tak solidna, że przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy nie przesadziłam, bo Sz. zmroziło najpierw, ale za chwilę zaczął mrugać, obniżył głowę i przeżuł solidnie...
Żucie u Sz. występuje nad wyraz rzadko. Nawet gdy robiliśmy parę sesji a la Monty Roberts, Szaman biegał dookoła, głowa cały czas w górze, pysk zaciśnięty, oczki zmrużone... Żadnych tam negocjacji... Prosi oczywiście po swojemu nie ganiaj, ach nie ganiaj, ale z dumnie uniesioną głową; żadna tam uległość, tylko niechęć do latania, bo grubas się zasapuje po dwóch kółkach...
Generalnie jestem z sesji z Szamanem zadowolona, bo doszliśmy w końcu do jakiegoś porozumienia, pod koniec nawet głowę opuszczał i mniej szczypać próbował... I pomyśleć, że kiedyś, gdy regularnie bawiliśmy się, podszczypywanie mojej osoby całkowicie ustało (choć przedmioty i sprzęt nadal były szczypane)...

Sesja z Siwką, jak zwykle dostarczyła mi pozytywnych emocji... Ona tak się stara, jest taka chętna do współpracy... I nabiera coraz większej pewności siebie... Zabawy z ziemi, czy to na linie, czy to na wolności nie wzbudzają już u niej jakiejś większej ekscytacji. Owszem, rusza się energicznie, z głową dość wysoko ustawioną, ale nie odfruwa, nie ucieka, po prostu szybko reaguje na polecenia... Trochę za szybko, jak na mój "podeszły" wiek i aspiracje do jazdy rekreacyjno-spacerowej ;-) Miejmy nadzieję, że z czasem stanie się bardziej lewopółkulowym koniem, a wszystko ku temu zmierza...
W niedzielę przerobiłyśmy triumfalny powrót siodła... Dziwna sprawa z tę Siwką... Przy zarzucaniu padu na grzbiet-szyję-zad, spina się, przy zakładaniu-zdejmowaniu siodła, spina się. Kłusując z siodłem na kole, spina się. A gdy tylko wsadzę nogę w strzemię, głowa wędruje w dół i Siwka czeka, aż się załaduję na grzbiet... Poćwiczyłyśmy więc wsiadanie-zsiadanie, stanie w strzemieniu, przewieszanie przez siodło, machania nogami w pozycji "martwy kowboj"... Siwka ani drgnęła, głowę tylko zgięła jak przy lateral flexion i obserwowała bez emocji, za to z ciekawością, co wyczyniam...
Za tydzień zajmiemy się wsiadaniem, cofaniem oraz nowościami z siodła: wprowadzimy lateral flexion, wodzę pośrednią i bezpośrednią, czyli przestawianie przodu i zadu.
Potem poszłyśmy na spacer, ale zaraz wróciłyśmy, bo Hania wyniosła koniom na padok słomę owsianą do jedzenia... Hania rzuciła tylko 2 kupki, a koni 4 :-/, więc Siwka stała i patrzyła... Za chwilę zobaczyła Hanię niosącą słomę innym koniom, więc żwawym kłusem pobiegła w kierunku sąsiedniego padoku, z nadzieją, że może trochę tej słomy dostanie... A tu nic... Odebrałam więc część słomy z kupki Szancino-Szamanowej i zawołałam Siwkę... Siwka, gdy tylko zobaczyła, co niosę, w te pędy biegiem do mnie! Ułożyłam jej kupkę w słusznej odległości od innych koni i przez cały czas stałam i pilnowałam, żeby jej któryś gamoń nie odebrał jedzenia... Siwka już się nauczyła, że gdy jestem koło niej, pilnuję naszego herd of Two i nawet się nie wysilała, żeby głowę podnieść, gdy inny koń się do nas zbliżał... Oczywiście nikt jej słomy nie śmiał odebrać pod mym czujnym okiem :-)
Potem jeszcze pobawiłam się w catching game i firiendly z Szantą i Mirabelka, które "wyczyściłam" na koniec kantarkiem sznurkowym, w związku z czym ów znów musiał pojechać do prania... Głupie miny miały jak nie wiem co, że człowiek ich nie łapie na jazdę, tylko tak sobie z nimi stoi i masuje cielsko...
Na koniec padokowania jeszcze wyczyściłam Jasemonię (schudła i kaszle) i poprzestawiałam pokątnie ogierka, który jest kompletnie-nie-wychowanym-koniem i chciał mi wejść na plecy (jakby kobył do tego nie miał)... Ale miał zdziwioną minę, że człowiek się nie da przepchnąć, tylko każe się jemu odsunąć... Oj, będą z tym koniem problemy w przyszłości... Niech tylko poczuje, że jest ogierem...
W stajni poczyściłam jeszcze Siwkę, zaplotłam jej warkoczyki, bo zapuszczamy grzywę i zaczynamy wyglądać PIĘKNIE oraz podniosłam Szamanowi wszystkie nożyska 2 razy z rzędu, mimo jego początkowych protestów...

czwartek, 21 lutego 2008

Ambitne plany weekendowe

Weekend się zbliża, więc już planuję, czegóż to dokonamy razem z końmi tym razem... Mamy sporo rzeczy do przerobienia, bo czas przeprowadzki w końcu kiedyś nadejdzie i staniemy oko w oko z ładowaniem do przyczepy... Musimy więc zaawansować zabawy strasząco-odczulające i "wciskające" w ciasne miejsca... A poza tym mnóstwo innych rzeczy nas czeka, bo w tym roku należałoby się wziąć wreszcie za pracę z siodła, więc konie z ziemi muszą być zrobione na tip-top.
Oto, co zaplanowałam na sobotę-niedzielę:
0) poprzywiązywać na padoku w różnych miejscach reklamówki - w weekend ma wiać... będzie się działo :-)
1) "odrobaczanie" tartą marchewką z tubo-strzykawki (dotyczy Siwki, bo Szaman zeżre wszystko, co mu się poda. Łącznie ze strzykawką)
2) zabawy z "flagą" (paski biało-czerwonej taśmy na drążku) - debiut; tego jeszcze konie nie widziały... Trzymać z daleka od Szamana, bo zeżre paski razem z kijkiem...
3) wchodzenie na podest (podest muszę wyprodukować naprędce, bo mój osobisty, elegancki, w Gawłowie w komórce spoczywa...) Szaman kocha włazić na podwyższenia, próbuje się nawet pakować na małe pieńki do wsiadania... Udaje mu się tam zmieścić jedną nogę, po czym pieniek się przewraca a Sz. go turla z upodobaniem... O, a propos turlania...
4) beczka (zardzewiała i bez dna) - turlać, pukać-hałasować, przewracać, obchodzić, przeskakiwać... beczką nawet Siwka kiedyś się zainteresowała, wsadziła głowę, furknęła, beczka odpowiedziała echem, Siwka uciekła... etc. Czyli beczka-reaktywacja
5) zapoznanie Siwki z podkładką do jazdy na oklep, zabawy w podkładce (skoki) etc.
6) prowadzenie ze strefy 3 ze zmianą kierunków, komendy głosowe do ruszania naprzód, zatrzymania, cofania, skręcanie przy użyciu side-pulla i wodzy
7) zabawy z siodłem (m.in. skoki)
8) wsiadanie, zgięcia boczne z siodła, ruszanie, zatrzymanie, cofanie
9) spacer poza padok, pasienie
10) lektura teorii - c.d., bo czytam codziennie w drodze do/z pracy.
...
zobaczymy, co się uda zrealizować. Oby tylko pogoda nie pokrzyżowała nam planów...

a poniżej, wspomnienie lata...

Photobucket

poniedziałek, 18 lutego 2008

Szlifowanie teorii

W niedzielę zrobiłam sobie maraton szkoleniowy, oglądnęłam stare materiały z poziomu 2 i 3 z ziemi (on line i liberty) oraz "Teach your Horse at Liberty". Potem wzięłam się za studiowanie teorii pisanej (stary poziom 2). Oczywiście, jak zwykle po takim oglądactwie, jestem podekscytowana systemem Parellego. Akumulatory podładowane. No, moje konie...!
Z mocnych postanowień: codziennie coś zobaczyć lub przeczytać... Moja końska biblioteka pęka w szwach, dawno nie robiłam inwentaryzacji, jest tego pewnie samych książek ze 200 sztuk (ostatni remanent pokazuje 189 pozycji książkowych i 51 pozycji VHS-DVD), z czego spora część dotyczy Natural Horsemanship... Pora zająć się tą wiedzą gruntownie, notatki jakieś porobić usystematyzowane (tak najlepiej przyswajam)... Jako że materiały naturalne w 100% po angielsku, potłumaczyć trochę... Niby wszystko rozumiem, jak czytam, ale jakieś złote myśli na język rodzimy przełożyć... Zacząć wreszcie jaką książkę-skrypt pisać, do której się przymierzam od dłuższego czasu... Jakieś szkice już nawet mam gdzieś tam upchnięte na dysku...
Właściwie pasowałaby mi BARDZO emerytura... Już, TERAZ. Ale tu chyba nie znajdę zrozumienia u pracodawcy... ;-)
A ten weekend, uwaga, CAŁY ma być końmi spędzony. Z nocowaniem, jak za dawnych czasów! I nawet Bebo ze mną jedzie, Potomstwo-Gośka znaczy się :-) Normalnie, chyba sobie pojeździmy...

Photobucket
Siwka za młodu, 2 lata temu :-)

Liberty

Po sobotniej sesji z Siwą (dłuuugiej, owocnej, pozytywnej) powinnam zacząć wznosić peany i innego rodzaju hymny pochwalne na cześć metody Parellego...
Calutka sesja na wolności (duży padok, inne konie łażą, podchodzą, gapią się...), Siwka skupiona, grzeczniutka... Nawet nie wyciągnęłam kantarka z torby (zamarzniętego zresztą wraz z liną na kość, bo leżały w "mojej" szafie w garażu a nie wyschły od poprzedniego weekendu).
Zaczęło się od tego, że Siwka od razu podeszła, uszki do przodu... jeszcze zanim dałam powitalne ciasteczko (z ręki, a fe, Pan Parelli nie pozwala na tym poziomie ;-) Siwka już się przykleiła (stick to me) i biegała za mną kłusem! Potem czyszczenie, zabawy na wolności, w tym okrążanie!!! Pierwszy raz Siwka na wolności wykonywała wokół mnie pełne koła, nie-za-blisko, nie-za-daleko, nie próbowała zatrzymać się za plecami. Jestem za-szo-ko-wa-na! Nigdy zresztą nie próbowałam wysyłać Siwki na koło na wolności, bo zawsze na wskazanie kierunku ręką Siwka kitkę w górę, fiuuu! i tyle ją widzieli. A tu proszę, takie przemiany... zaczynam wierzyć, że jeszcze się z niej zrobi KOŃ, że czasem da na sobie pojeździć ;-)
Swoją drogą jakie to dziwaczne: tyle lat miałam do czynienia z końmi i zawsze było oczywiste, że konie są przede wszystkim do JAZDY. Kupując własnego konia oczywiste było, że będę jeździć... A tu proszę, jaka siurpryza...
Właściwie powinnam swoim koniom podziękować. Gdyby nie one, gdyby nie Bravka (matka Siwki), gdyby nie to, że rozmazałam się na drzewie i do tej pory (3 lata) strzyka mi w biodrze, nigdy bym się pewnie nie zainteresowała naturalem... i finalnie PNH...
A teraz... Moje konie są właściwie jedynymi ze stada, które podchodzą na padoku do człowieka i nie uciekają, gdy nie zobaczą żarcia...
Pozostałe konie przychodzą tylko po to, żeby sprawdzić, czy petent nie ma czegoś do jedzenia... Nawet nie dają się dotknąć, pogłaskać, tylko od razu kładą uszy i odchodzą...
A akurat na tych koniach się jeździ... Smutne...
Coraz wyraźniej zaczynam dostrzegać różnice pomiędzy końmi "zwykłymi" a "naturalnymi". Coraz większa, pogłębiająca się przepaść. Dlatego m.in. zniesmaczył mnie polskie west (polska klasyka już dawno mi obmierzła)...
Niby zawsze byłam "miłośnikiem", nie biłam koni, nie zmuszałam (dlatego nie byłam "wybitnym" jeźdźcem w różnych rekreacyjnych stajniach), ale jednocześnie jaka ja byłam ślepa! Parelli mówi (błyskotliwy jest!) w jednej ze swoich złotych myśli "Najgorzej ma koń, z którym zaczynacie się uczyć mojego programu. Ale i tak ma w 99 procentach lepiej, niż konie, które są traktowane "normalnie"...

poniedziałek, 11 lutego 2008

Kolejny weekend za nami

W ten weekend udało mi się spędzić z końmi nieco więcej czasu, bo aż 2 godziny! Niestety nie był to czas obfitujący w jakieś wybitne osiągnięcia, ale zawsze...
Na początek oczywiście czyszczenie. Szaman wyjątkowo dotarł do mnie jako pierwszy, więc od niego zaczęłam, aczkolwiek długo to nie trwało, bo dureń co chwilę chciał mi odebrać szczotkę no i zaraz przyleciała Siwka, ugryzła Szamana, postraszyła zadem i sama podstawił się pod szczotkę. Pogłupiały te konie już całkiem, wszystko im się miesza, kto ma być grzeczny, a kto jest ladaco...
Siwka upaprała się nieziemsko, zwłaszcza głowę i uszy miała całe zielone, oblepione jakimś mchem... Chyba się o drzewo czochrała, czy co...? O ile cielsko chętnie nadstawiała do czyszczenia, to "głowy to ty mi nie dotykaj!" i wyczyniała niezłe wygibasy, żeby tylko pozostać w kolorze zielonym... Musiałam zastosować strategię "nie chcesz stać spokojnie, to lataj" i przegnałam Siwkę precz. Podjęła ochoczo, Szaman się przyłączył, i obleciały padok za 2 razy dookoła, po czym Siwka wróciła skruszona i łaskawie dała sobie te uszy oskrobać z zielonego... Dla mnie oczywiście smętna wiadomość: za rzadko się końmi swoimi zajmuję, ot co...
Potem zabawy dość intensywne, najpierw bez liny, żeby sprawdzić to i owo (friendly z carrotem, driving, jeż - bardzo ładnie), potem na linie pewne nowe rzeczy zaszczepiać. Zaczęłam intensyfikować driving ze strefy 3. Przygotowujemy się do re-wsiadania, bo wiosna, klaczysko 5 lat zaraz kończy, więc już jej chyba wszystko skostniało, jak należy... Poza tym pora się do siodła na poważnie wdrażać, a nie wałkonić całe dnie...
Siwka w takim drivingu trochę zagubiona, widać, że nie bardzo wie, czy wypada mnie wyprzedzić, ale łapie szybciutko... Dodałam komendy głosowe do ruszania, zatrzymania i cofania oraz kierowanie liną zawiązaną jak naturalne hackamore. Dobrze, że Siwka niska jest i mogę spokojnie rękę przełożyć na drugą stronę szyi i robić skręty od siebie. Na carrota skręty mamy bardzo dobrze opanowane, ale chcę też nauczyć Siwkę podążania za odczuciem płynącym z liny... Następnym razem założę jej side-pull, bo wysyła o wiele czytelniejsze sygnały niż naturalne hackamore i wystarczy delikatne użycie a już nos konia idzie we właściwą stronę... Hackamore pod tym względem jest nieco toporniejsze... A Siwka, gdy nie jest pewna, o co mi chodzi, popada w ekscytację, zaczyna się spieszyć, przestaje myśleć...
Potem poszłyśmy na spacer, za bramę kawałek, na pasienie, bo na padokach trawy, jak zwykle prawie zero... Siwka szła nieufnie, ale i tak elegancko i grzecznie, jak na tak długą przerwę w oddalaniu się pod stada... Spacerowałyśmy tak, by mogła widzieć konie i po chwili zaczęła już skubać trawę, choć trochę prawopółkulowo - szybko i łapczywie... Ale może to dlatego, że głodna była...?
Raz tylko, przed bramą, wykonała swój popisowy numer: odskok z miejsca jakieś 3 metry w bok (swoją drogą, jak ja to z siodła wysiedzę?) i przycupnięcie do ziemi, bo strusie na podwórku wystartowały do biegu... Te jej odskoki wyglądają jakoś tak nie-końsko, jakby psio? Co za dziwny koń mi się przytrafił...
Następnie przyszła pora na Szamana. Tutaj cała sesja poszła nam na zakładanie kantarka... No tak się uwstecznić... Skaranie boskie z tym koniem.
Nasze pomysły, co do użycia kantarka były diametralnie odmienne: ja chciałam go Szamisławowi na wielki łeb (rozmiar 4 ?!) założyć a on, że nie, kantarek najbardziej do wnętrza paszczy pasuje... No więc on go do paszczy, to ja mu pomagam "na, do paszczy, żryj", ale nieco silniej, niżby on sobie życzył. On oczywiście najpierw "o, jak fajnie" a za chwilę "ej, nie przesadzaj" i walka na całego... Wymachiwał tym łbiskiem na wszystkie strony, musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby nie oberwać... I tak raz za razem... W końcu moja cierpliwość się wyczerpała i pacnęłam go końcem liny w łopatkę. Szaman zadowolony wykonał swój popisowy numer, czyli zanurkowanie głową w dół, zwrot na zadzie i dzida!, oczywiście z kantarkiem i liną w gębie... Zastanowiłam się przez ułamek sekundy, czy puścić linę, czy nie i narazić się na wyrwanie ręki z barku, ale Szaman-Łaskawca w ostatnim momencie linę puścił i uciekł z kitką w górze... Oczywiście zatoczył koło, przyleciał do mnie, stanął naprzeciwko i zadowolony spytał "co teraz? jak się bawimy?". I tak się bawiliśmy ze 20 minut w ganianki i usiłowanie okantarzenia... W końcu się Szaman zasapał, grubas jeden, i dał sobie kantarek bez szemrania założyć... I wtedy, gdy mieliśmy przejść do meritum, przyszła Hania i powiedziała, że konie idą do stajni, bo będzie wypuszczana druga stajnia... Oto są uroki trzymania koni w pensjonacie...
A w Gawłowie bez zmian :-( znowu błoto, znowu droga, znowu kamienie... dziś przez to na siłownię nie idę, bo zakwasy mnie wykańczają...

poniedziałek, 4 lutego 2008

Fotka

Photobucket

Jestem genialna! Już umiem wstawiać zdjęcia!!!
A propos: to my :-)

Po weekendzie

W sobotę, zgodnie z planem, udało mi się odwiedzić konie. Krótko, bo krótko (45 min.), ale zawsze... Konie na padoku (dobrze, dobrze), gdy mnie zobaczyły, od razu podryfowały w stronę ogrodzenia (bardzo pozytywnie) i czekały, aż podejdę... Siwka oczywiście czekała bardziej, Szaman mniej...
Czasu było tyle tylko, aby się pobieżnie oczyścić z obornika (to o Szamanie oczywiście) i piasku... Ale kilka zabaw udało mi się z Siwką zrobić (na wolności, bo kantarek i lina zostały w szafie)... Mega-pozytywne wrażenia po tej króciutkiej sesji czyszcząco-zabawowej. Przyciąganie mamy fantastyczne, Siwka wręcz nie chce się odkleić ode mnie, przy okrążaniu na wolności co 1/4 koła pytała, czy już może wrócić do środka... Aczkolwiek swoje zdanie ma i gdy prosiłam ją o dalsze okrążanie (w kłusie, na dużym padoku), nurkowała czasem głową w dół, traciłyśmy kontakt wzrokowy a wtedy Siwka myk! i dawaj w moją stronę, do środka! Elementem utrudniającym i umożliwiającym utratę kontaktu energetyczno-wzrokowego było to, że oprócz mnie w środku okręgu stały jeszcze Rudka i Szamek... Rudka nie żeby ona parellistyczna była, o co to, to nie (alfa stadna, ludźmi pomiatająca, odporna na wiedzę z ziemi); ona po prostu TAM stała, bo to JEJ miejsce akurat wtedy było... A Szaman stał, bo mu się nie chciało iść (typowe dla niego), a poza tym "eee, pewnie coś do żarcia masz w kieszonce, co...?" (miałam, ale dla Siwki. Gryzak z ręki nie dostaje i Gryzak o tym wie, ale wciąż próbuje... a nóż okażę chwilę słabości...)
Siwka jeden element fantastycznie wykonała (że też nie zabrałam kamery i filmowca!); gdy zaprosiłam ją do środka (przyciąganie pępkiem) i zaczęłam biec po prostej do tyłu, Siwka skręciła z obwodu koła i biegła wprost na mnie. Uniosłam rękę do góry (coś w rodzaju pół-parady w naszym języku komunikacji z ziemi) a następnie zatrzymałam się. W momencie, gdy unosiłam rękę, Siwka wykonała foule galopu w moją stronę, po czym tuż przede mną zahamowała i przysiadła na zadzie szeroko rozstawiając przednie nogi... Przez ułamek sekundy wyglądało, jakby miała się rzucić do ucieczki (chyba oczekiwała zmiany kierunku), ale zaraz opuściła nisko głowę i zaczęła żuć...
Fantastycznie ruszała się na kole, w świetnym ustawieniu, głowa dość nisko, grzbiet zaokrąglony w miarę... A jakiś czas temu latała jak "głupi folblut" z zadartą głową i zapadniętym grzbietem... Gdybym miała więcej czasu, po prostu bym na nią wsiadła... Żadnej prawej półkuli, miły ułożony koń... I pomyśleć, że potrafi błyskawicznie wpaść w dziką panikę... Na szczęście ostatnio rzadko jej się to przy mnie zdarza. Ale też nie prowokuję tego, bo mamy mało czasu, na spacerki nie chodzimy, ekstremalnego friendly nie wymyślam...
W trakcie zabaw oczywiście marcheweczki z ręki, bo Siwka grzeczna, nie-nachalna, maniery nieskazitelne...
Szaman cały czas nam przeszkadzał, jak to on... On potrafi położyć mi się prawie pod nogami (między mną a Siwką), żeby zademonstrować, jaki to on znudzony życiem i tym, że ja z Siwką się zabawiam a nie z nim (głównie o marcheweczki tutaj pewnie chodzi)... Dobrze, że wzięłam uwiąz ze stajni (sztywny, doktórowy - znaczy tubylczy), zwinęłam go jak lasso i mogłam Szamana od naszego "stada dwojga" odganiać... Bo inaczej albo właził mi na plecy, albo zakradał się i znienacka gryzł Siwkę w tyłek... Siwka unosiła wtedy powoli zadnią nogę (adekwatną do gryzionej aktualnie strony) i groziła nią Szamanowi a wtedy ja wkraczałam do akcji z groźbą użycia uwiązu... Szamek jednak nie w ciemię bity, zabawy drivingowe na wylot ma opanowane, i gdy tylko zobaczył moją uniesioną rękę z uwiązem zwiniętym w precel oraz mój wzrok drapieżny, od razu grzecznie się wycofywał (nawet nie mogłam trzepnąć gamonia, bo reagował na pierwszą fazę ;-)
Gamoń został pobieżnie oczyszczony z oklejającego go obornika (tzw. głęboka ściółka na betonowej podłodze bez odpływu się kłania), choć przy próbie oskrobanie brzucha poddałam się - czekamy na wiosenne linienie...
W Gawłowie prace posuwają się bardzo opornie... Grzebaliśmy się znów w błocie, układaliśmy kamienie, bo droga dojazdowa do nas wciąż nieprzejezdna. Samochód zostawiamy u sąsiada (ok. 1 km od nas).
We własnej stajni nic w ten weekend nie zrobiłam, a muszę dokończyć drzwi do boksu Szamana i zrobić drzwi Siwce... No i główne wrota... No i padoki... No i...
Żebym umiała zdjęcia wstawiać, to bym wstawiła. Ale nie umiem (jeszcze).