"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

piątek, 30 grudnia 2011

Nieźle się zapowiada...

...Sylwester. Przed chwilą dalsi sąsiedzi puścili se fajerwerki (piękne, kolorowe, wybuchowe rozgwiazdy). Rozumiem, że w ramach testów przed-imprezowych. A grube wałachi jak nie wyprują spod wiaty...! Siwe i Heniu pod swoją wiatą siano rąbią, ani głów nie podniosą a Huc z Fiśkiem jak dadzą w długą... Super jest. Dyżur przy koniach o północy jak nic ;-)

niedziela, 25 grudnia 2011

Wyjące Święta

Nie tak miało być. Ani pogody należytej, ani atmosfery, ani zwierzaków gadających...
No może się zagalopowałam. Gadające zwierzaki . Najbardziej rozmowny jest Bobuś. Treningi zaczął jakiś tydzień przed Świętami. Siedzi w stajni i wyje. Albo popiskuje. Popiski jednakowoż zarezerwował sobie na dzień; w nocy jest wycie. I to jakie! A wszystko przez nasze suczyska. Dwie naraz w rui (żeby wyrazić się po końsku ;-) Sodoma i Gomora; wypuszczanie psów na 3 tury, trzeba pamiętać, który już wychodził a który nie, kiedy wychodził etc. Zwariować można.

A konie też nielepsze! Demon Hucowy wlazł dziś w Siwkę; małpa pobrykiwała mi pod wieczór na linie jak jakaś świeżo robiona dziczyzna, a co się głową nawywijała, co napodskakiwała, oj...! Siodło jej się nie podobało, czy co...? Zaprezentowała się dziś jak rasowa, lewopółkulowa złośnica.
Nie odpuściłam (o wtedy to by dopiero było następnym razem...! Siwe bystrości intelektu przy Hucu nabrała ;-) Parę razy zachowanie było skandaliczne, niemalże na granicy wyrwania liny, ale błogosławione odangażowanie zadu, wykute u nas na blachę - od siwej maleńkości (jedna z pierwszych rzeczy, jaką wałkowałyśmy przy każdej okazji). Wystarczyło, że przekrzywiłam lekko głowę a już dzikie oblicze zwracało się ku mnie. Błyskawicznie.
Doszłyśmy w końcu do porozumienia, ale jestem zniesmaczona. Weź tu człowieku poluzuj śrubkę treningową i proszę. Znowu too much frindly i undemanding time, zdaje się ;-)
Siwe wariacieje od jakiegoś czasu (dziwny zbieg okoliczności, bo i ja od jakiegoś miesiąca rejestruję wyjątkowy spadek formy, zwłaszcza psychicznej - ciekawe, czy aby nie nakręcamy się wzajemnie...?). Chody ma sprężyste, oczki lekko wybałuszone, postawę czujną, zwartą i gotową. Zastanawiam się, czy aby nie zainwestować w jaki magnez (czy inną walerianę ;-), choć nie odnotowałyśmy spektakularnych efektów po suplementacji w czasach pensjonatowych... Może lepszy byłby gumowy młotek...? Puknąć w głowę...? A nóż zmądrzeje*...? ;-)

* raczej się nie spodziewam... Ten typ tak ma. Cały czas żyję nadzieją, że koło 20-stki nie będzie się już chciało wariować... ;-)

Jazda na Hucu niemniej emocjonująca. Zasuwał jak mały motorek. Na początku mnie zwiódł, mały cwaniaczek, bo cudnie odchodził od wodzy (neck reining), ale w kłusie zaczęło się sypać... Latał wściekle, energicznie, prawie nad ziemią się unosił. Ale na komendę galop zaserwował mi takiego stopa, że tylko balance point uratował mnie przed zapikowaniem nosem w grzywę ;-)

Już ja się za Was wezmę, Moi Drodzy!!! W dupskach się poprzewracało z dobrobytu. O, zdecydowanie za dobrze ma Towarzystwo na Gawłowie ;-)

sobota, 17 grudnia 2011

Ale pogoda...

No.
W piątek walczyłam w błocie do 22.30. Oblubieniec walczył jeszcze dłużej, bo wiózł transport węgla. Pogoda zachęcająca: wichura i śnieg z deszczem.
Konie, o te to dopiero głupie zwierzęta są! Fisiu jedynie rozumny; reszta - ptasie móżdżki. Za cholerę nie chciało się toto chować pod wiatami. A przemawiałam zachęcająco, a wabiłam, a cukałam, a sianko rzucałam... Tylko na siano reagowały ;-). Przychodziły pod dach, zjadały i z powrotem fiu! na zawieruchę. Siwe pod komórkę, Heniu pod kibel, Hucu w błoto przy bramce nałąkowej. Powariowały, jak nic ;-))

Dziś (sobota) w Huca wstąpił mały demon. Znaczy uzewnętrznił się. Bo on w Hucu siedzi permanentnie. Tylko zazwyczaj się nie uruchamia. A dziś się uruchomił :-)
Były ganianki okołopołudniowe, ale jakieś niemrawe takie (za wyjątkiem Siwej, rzecz jasna ;-), więc podzieliłam towarzystwo na pod-grupy.
Siwe wywściekało się solidnie w pojedynkę. A co wyrabiała...! Ludzie, ta to dopiero wariatka jest! Wierzgi i wyskoki były na 1,5 metra, walenie z zadu, rozpędzanie się maksymalne i po hamulcach tuż przed ogrodzeniem. Raz się nie obliczyła przywaliła w słupek ;-) Aż strach pomyśleć, co by to było, gdybyśmy chów stajenny reaktywowali (na szczęście nierealne; w stajni siodlarnia, paszarnia, drewutnia, psiarnia... i różne inne rzeczy ;-)
Fiś trochę pokłusował, zagalopował niemrawo, skoczył parę razy rów, raz się o mało nie zabił, bo źle obliczył lądowanie... Oczywiście cały czas pokwikiwał i był niezadowolony, że musi się fatygować.
A propos niezadowolenia: rejestruję od jakichś 2-3 weekendów kwaśne minki i lekkie kładzenie uchli, gdy coś chcę. Znaczy, że się Pana Konia czepiam!!! Rodzaj skandalu obyczajowego. Po tak długim pożyciu... W ramach prowokacji kazałam podać do czyszczenia kopyty przy sianie. Podał. Nawet nie miauknął, że nie. Znaczy dyscyplina jest. Znaczy zdaje się, że Pan Koń wymaga, żeby mu czas poświęcać... No zaniedbuję go. Przyznaję. Żeby tak się znalazł ktoś naturalnie obeznany, kto by chciał do niego przyjeżdżać i zaspakajać jego próżne ego, ech...
Heniu biegać nie chciał, zadekował się pod wiatą i udawał, że go interesuje niedawno postawiona boczna ścianka. Wnikliwie ją oglądał, szczególnie, zadzierając głowę wysoko jak żyrafa, górną krawędź.
Huc biegać nawet chciał. On zawsze lubi powariować, byle nie za długo ;-) Tym razem było chyba za długo, bo się demon uruchomił. Chyba, bo nawet 2 kółek nie przegalopował ;-)
Dzięki demonowi odkryłam magiczny guzik do stawania dęba ;-) Przez moment nawet pomyślałam, że ktoś go chyba szkolił, bo to niemożliwe, żeby tak konsekwentnie, na ten sam sygnał... Sprawdziłam 3 razy i szybko wzięłam się za wygaszanie. Cholera, aż mnie w dołku z żałości ścisnęło, że taka fajna sztuczka... No niestety. Dla mnie Huc jest w 100% opanowalny, ale jak się spostrzeże, że można w ten sposób człowieka spławić... Wolę nawet nie myśleć, bo już widzę skalpy narybków dyndające u hucowego popręgu... ;-)
Demon pokazał mi też podskok z przytupem, fikuśne wywijanie głową (zdaje się, że to miała być groźba pod moim adresem ;-) oraz nagłe zwroty akcji vel roll-backi. Roll-backi tak mnię się spodobały, że uczyliśmy się ich potem pod siodłem ;-)

...bo narybki się dziś odwołały i przełożyły na jutro, postanowiłam więc sprawdzić, jak tam Mały pod siodłem. Było ostro. Znaczy pełna kontrola, ale demon co i raz Huca w dupsko podszczypywał ;-) Z początku czujna byłam, bo Hucu co i raz zjeżdżał mi w szybszych chodach nosem do podłoża, ale za każdym razem było to tylko rozluźnianie, nie demon ;-)
Jazda bardzo fajna, energiczna, nawet przez rowki parę razy skoczyliśmy; szkoda tylko, że cholernie ślisko. Po prostych da się zasuwać, ale na łukach można zaliczyć wyglebienie razem z kuniem, niestety. Zaliczyłm 5 sztuk takowych w swojej karierze i jakoś nieszczególnie tęsknię za kolejnymi. Zwłaszcza, że latka lecą ;-)

A Hucowy demon przeszedł znów w stan spoczynku. Zobaczymy, na jak długo ;-)

wtorek, 13 grudnia 2011

W niedzielę

Oczywiście nie udało się (popracować ze zwierzyną). Nawet mnie to nieszczególnie stresuje, przywykłam do takiego stanu rzeczy :-)
Poranek zszedł mi na kolejnych budowlach na trailowej arenie. Musiałam, między innymi, wymienić pół bramki (czyli jeden słupek ;-) co mi go gupie konie w tygodniu złamali.
Z nowości: zbudowałam dużą przeszkodę do chodów bocznych dookolnych oraz obiekt, z którego jestem najbardziej dumna: kwadrat do zwrotów-obrotów. Który po zbudowaniu okazał się prostokątem, bo nie znalazłam nigdzie 4 drągów równej długości ;-)
Na zmodyfikowaną-unowocześnioną arenę przywołałam zaraz Siwkę; gdy budowałam, stała i przypatrywała się bystrym okiem, gdy skończyłam i zerknęłam w jej stronę, najpierw próbowała się wykręcić (co ta ja miałam do załatwienia...? aha...) i udała, że nie widzi, że patrzę na nią wymownie, ale zaraz przywędrowała do mnie dość energicznie (nie znaczy, że ochoczo. W przypadku Siwki energicznie oznacza: z niepokojem). Przez dużą przeszkodę przesqueezowała w jedną stronę ładnie, w drugą próbowała spłynąć chodem bocznym (cwaniareczka ;-) ale odsunęłam machnięciem ręki zad, przywołałam paluchem przód i Siwe łaskawie przekroczyło (z puknięciem) drąg.
Kwadrat-prostokąt oswajałyśmy chwilę dłużej, bo Siwe z uporem maniaka pokonywało go w stylu skok-wyskok (w żwawym stępie); leciała w stylu efekt kuli śnieżnej (jak już się zacznie toczyć, to hajda...!), musiałam ją pacnąć w klatkę w odpowiednim momencie, żeby zasugerować, że wypadałoby się jednak - zanim się poleci dalej - spojrzeć na człowieka. Bo może coś od konie chce ;-) Jak załapała, że w środku się nic nie robi, tylko stoi, zaraz jej chęć do skok-wyskoku przeszła :-)
A jeden z narybków zaliczył pierwszą prawdziwą glebę z Huca. Prawdziwą, bo Huc zaproponował... galop. Wcale nie złośliwie, tylko ot tak: w zabawie w gonienie Henia. Wprawdzie wydał z siebie 2 bryki, ale bardzo subtelne i raczej radosne niż złośliwe. W każdym razie do wysiedzenia. Narybek jednakowoż zsunął się na bok, pacnął o ziemię, zaczął się gramolić, po czym rozdarł się wniebogłosy. Ale krótko, bo inny narybek patrzył. I widział. Największe urazy, jak mnie potem poinformowano, miały charakter moralny ;-) A Huc zareagował bardzo interesująco (nie zarejestrowałam, bo poszłam nadzorować gramolący się narybek): zamiast zwiać do koni (jak to uczynił Henio), przyleciał z lekko przypękaną miną do ludzi...
Teraz czekamy na weryfikację narybkowej miłości do koni. Bo póki co jest etap: Huc jest głupi oraz to jego wina! ;-)

sobota, 10 grudnia 2011

Przygotowania do zimy

O poranku stoczyłam bój sama ze sobą: pojeździć, czy nie pojeździć - oto jest pytanie... Narybki poprzekładały się na niedzielę, nagła kupa wolnego czasu, słońce przyświeca...
Zwyciężył rozsądek, niestety, poszłam robić w obejściu. Między innymi obie wiaty opatrzyłam, poprzesuwałam ogrodzenia, maksymalnie powiększyłam przestrzeń dostępną dla koni pod dachami.
W tym sezonie w wiaty, powiedzieć można, opływamy. Za moment gotowe będzie kolejne zadaszone miejsce, czyli pół-wiacie posadowione na zastodolu. Jak nie było, to nie było, a jak już są to tyle, że kolejne 2 konie mogą się do nas wprowadzić :-)
No dobra, lecę, bo jeszcze widno; chcę wziąć Huca na linę, żeby mu schemat przełamać, że jak go biorą to tylko pod dzieciaki. Bo miny-kwasy mi strzela na widok niedorosłej młodzieży ;-)

...się popracowało. Zdążyłam tknąć i Huca, i Siwkę :-)
W przypływie nagłego impulsu postanowiłam odkurzyć chambon i pracę w ustawieniu. Po raz pierwszy zaszczytu chambonowania dostąpił Huc. Bardzo byłam ciekawa, co z tego wyjdzie, bo Huc jest z natury bardzo sprzeciwny, chambon jednakowoż wielkiego wrażenia na nim nie zrobił - nieszczególnie się nim przejął, przez dłuższą chwilę kłusował ustawiony wysoko, mimo, że ewidentnie widać było, że za ryło go trzyma. Być może pokłosie chodzenia kiedyś w bryczce (podobno chodził), być może na zaciągniętym hamulcu ręcznym...? Gdybam. Tak czy inaczej Mały twardy jest: zasuwał jakby to było oczywiste, że za ryło trzymanym należy zasuwać...
Jakoś nieszczególnie mi się to podobało, nie chciałam go bezmyślnie ganiać w kółko, aż sam wpadnie na to, że jednak mu niewygodnie, więc przywołałam z koła i popracowaliśmy z chambonem w ręku; pokazałam mu jeżem w dół, że w dole będzie milej i Huc rzeczywiście nabrał chyba takiego przekonania, bo na kole zaczął kombinować z ustawieniem głowy, nawet parę razy zjechał nosem do podłoża, co mu się na linie nie zdarzyło jeszcze (pod siodłem, owszem, czasem mi taki jogg proponuje)... Jak na pierwszą sesję było nieźle, skończyliśmy po paru minutach.
Wzięłam Siwe, Huc jeszcze chwilę odczekał, czy aby na pewno nic od niego nie chcę i odmaszerował. Na wszelki wypadek niezbyt daleko, bo wolał mieć mnie - posiadaczki saszetki z ciasteczkami -na oku*

*reaktywowałam dziś ciasteczka - po dłuższej przerwie. Może stąd ten entuzjazm do współpracy ;-)

Siwe dość mocno hop do przodu, zresztą dało się to już przed południem zaobserwować: puszczona ze stadem na łąkę wpadła na nią wściekłym galopem (a co tam, że ślisko...!) i ganiała dobre parę minut waląc wierzgi, szarżując na Szamana i na Huca a nawet na Fućkę (!!), czego jeszcze w wykonaniu Siwki nie widziałam: proponować zabawę psu! W końcu poszłam interweniować, bo nie po to na sienną łąkę puszczona, żeby w mokrej ziemi ryć i darń niszczyć, tylko żeby brzucho paść na zimę ;-)
Na wędzidle od razu wiedziała, jeszcze zanim chambon przypięłam, już kółka w ładnym ustawieniu robiła :-) Trochę musiałam pokorygować tempo, bo Siwe zdecydowanie za szybko leci (trudno to w ogóle kłusem nazwać, ten pęd; zdaje się, że mamy zadatki na kłusaka wyścigowego ;-) Generalnie nie było jednak najgorzej; pełna kontrola mimo prędkości.
Jutro narybki, mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć z rana i znów trochę popracować ze zwierzyną...

niedziela, 4 grudnia 2011

Trail Riding

I bynajmniej nie chodzi tu o jazdę terenową ;-)
W tygodniu pilnie studiowałam DVD szkoleniowe oraz filmiki z przejazdami na YouTubie podpatrując raz: techniczne aspekty pokonywania toru, dwa: jakież to obiekty taki tor posiada. A w sobotę ostro ruszyłam do implementacji tego, co podpatrzyłam, u nas na placu.
Plac przede wszystkim poszerzyłam, żeby obiektów więcej na nim naćkać. Potem pościągałam z okolicznych placyków i okrągłych wybiegów kawaletki, słupki, drągi, beczki (te ostatnie: z krzaków nad rzeką, bo tam je wiatr zagnał ;-) I dawaj budować.
Na YouTubie podpatrzyłam banalne rozwiązanie z bramką. Ostatnio cierpieliśmy z narybkami, że nam linka z palika opada a wystarczyło zasadzić na wierzchołek mały pachołek i po problemie... ;-) Tak mi się spodobało, że osiodławszy Huca celem przed-narybkowego sprawdzenia humoru Pana Konia, od razu pognałam sprawdzać nasz tor. Zabawa przednia, Huc też z błyskiem w oku, zainteresowany, żwawy (galop parę razy zasugerował, on Huc-Kłusak!!!!!!), aż mi szkoda zsiadać było, żeby Małego narybkowi przekazać ;-)
I to by było na tyle. Na Siwą znów nie wsiadłam, o Fisiu żal nawet wspomnieć (zresztą kto by taką kupę futra doczyścił z błota...??). Heniu też pozostał nietknięty. O, tak się nasza kariera jeździecka rozwija!!! I to, że dzień wybitnie krótki, nie jest usprawiedliwieniem. Można było wsiąść przed południem...? No.
Ale tak poza tym to bardzo pozytywnie. W sobotę Siwe przywitało mnie ukłonem (jej bardzo stary stajenno-poranny numerek). Bezcenne chwile, taki spokój emocjonalny u Siwego Konia; podeszłam do wiaty, podrapałam po kłębie a Siwe powolutku nogę wyprostowaną w przód, oparła (taką wyprostowaną) daleko przed sobą, dołączyła drugą i wolniutko zeszła przodem do parteru. Chwilę tak potrwała z dupką w górze, po czym wyprostowała się (czasem jeszcze dorzuca do tej ewolucji rozciągania zadnich nóg) i chrumknęła, żeby siano podać ;-)
By to tak wysztuczkować jakoś na komendę ;-) Ale by było! Cyrk, Panie.

A w domu miejskim już czeka na wywózkę 10 nowych pachołków! Mniejsze od naszych starych obecnych (wszystkich dwóch, co się ostali ;-) 30-centymetrowe, ale fajniutkie i dość solidne, mimo, że bardzo tanie. Się nasz plac manewrowy zagęści, oj zagęści... I tylko szkoda, że zima idzie... ;-)

sobota, 26 listopada 2011

Wieje

...ale na szczęście nie pada. A straszyli, że będzie. Pogoda średnio przyjemna na końskie aktywności, ale narybkom oczywiście zupełnie to nie przeszkadzało: zameldowały się jak zwykle :-)
Dziś na jeździe, oprócz tego co zwykle, była bramka. Huc wprawdzie nie został jeszcze przeze mnie do tego obiektu przyuczony, ale od razu wiedział, że chodzi o otwieranie i po zbliżeniu się do bramki i wstępnym obniuchaniu słupków, zaczął skubać linę zamykającą przejście. Załadował ją sobie nawet do paszczy na kształt wędzidła i stał tak bardzo z siebie zadowolony :-)
W ramach oswajania było objeżdżanie przez narybki bramki dookoła, podjeżdżanie i wycofywanie, odangażowywanie zadu i tym podobne manewry przedwstępne do otwierania/zamykania bramki.
I tu refleksja na temat natury małego konia: Huc to właściwie żadnych przedwstępnych manewrów ani oswajania nie potrzebuje; jeśli tylko przekazać mu precyzyjnie komunikat, co ma zrobić, po prostu to robi :-)
Niestety nie zdążyłam dziś pojeździć, a szkoda, bo po pierwsze Bebo raczyło ze mną na wieś pojechać, więc byłyby foty fajne a po drugie Siwe było dziś bardzo przymilne i łaknące interakcji; przypatrywała się jazdom narybkowym, z własnej inicjatywy podeszła zaznajomić się z bramką, nawet słupki nosem i wargą parę razy trąciła... A pod wiatą pacała nogą wpatrując się we mnie intensywnie i trącała głową niebieską siatkę IKEA, która wisi na końskiej wiacie jako straszak-odczulacz.

Up-date poranno-niedzielny: a jednak, cholera, pada! I wieje jak diabli. Nieprzyjemnie bardzo.
Konie o poranku jednakowoż wcale nie pochowane pod daszkami, wiatami, osłonami a wręcz przeciwnie: sterczące na wietrze, wytytłane w błocie, mokre. Tak oto spełzła moja nadzieja na jazdę o poranku, kiedy to jeszcze do jakichś wysiłków w siodle się nadaję. Specjalnie mi to robią!!! Na deszczu stoją, bo wiedzą, że na mokrego siodła nie założę, a na oklep nie wsiadam, bo nie lubię ;-)
Niedzielę jednak zaliczam do udanych, bo puściwszy konie na cały dzień na łąkę, wzięłam się w końcu za przygotowywanie kolejnych desek na rozbudowę wiaty; korzystając z okazji (że mokre) okorowałam ze 30 sztuk i prawie tyleż samo pomalowałam olejem zabezpieczającym.
Rozbudowa wiaty w toku (przedłużanie zadaszenia od strony łąki), konstrukcja dachu prawie gotowa, blacha już jest (leży i czeka), za chwilę grube kunie będą miały więcej miejsca do ewentualnego ukrywanie się. Ewentualnego, bo one do chowania się jakieś wybitnie nieskore; czy pada, czy wieje, wiecznie widzę je nie-pod-dachem.
Także dziś (poniedziałek) skoro świt (5.30) Siwe z Heniem wyłoniły się z mroku z okolic Strasznych Krzaków a przecież wiało tak, że w nocy co chwilę budziłam się, bo na podwórku przemieszczające się swobodnie przedmioty hałas czyniły niemały. Oprócz tego coś świszczało i wyło. Upiornie. Zakładam, że to wiatr ;-) Nawet Buła w środku nocy uznała, że to lekka przesada i rozdarła gębę (czym zmusiła mnie do wstania i zdiagnozowania problemu: niedokończona bramka do psiego kenelu skrzypiała, waliła o słupek ;-)
A konie zadowolone z siebie i bynajmniej wcale nie-nerwowe o poranku ;-) Konie - znaczy Siwka, bo reszta nie-nerwowa jest (prawie) zawsze :-)

czwartek, 24 listopada 2011

Czas mrożonek

Powróciliśmy do podziału koni z zeszłej zimy. Nocujemy zwierzaki parami: 2 grubasy na diecie i Stary z Dziką. W dzień kunie łączone są w tabunik.
Siwe z Heniem mają do dyspozycji wiatę sienną, zastodole, Straszne Krzaki i nadrzecze; grube i kosmate - plac do jazdy (pachołki przezornie z placu zabieram, bo kolejny wzdłużnie nadpęknięty ;-) oraz 2 objedzone kwatery łąkowe...
Fiś głośno wyraża swój sprzeciw wobec takiej dyskryminacji Jego Osoby, zwłaszcza, gdy widzi, ile siana ląduje przed Siwką i Heniutem, a ile niosę jemu i Hucowi... I że Siwe i Heniut mogą sobie jakieś źdźbło z wiaty siennej wystające uskubać. A on nie...!
Niech nie narzeka, bo i tak dostaje 3/4 a Hucu tylko 1/4 całej porcji ;-) I małą treściwą kolację. A Huc kolacji nie dostaje w ogóle. Mimo to grubaśny przeraźliwie... Matko, może insulinooporny...??? Dopiero by było... Niech się już ta trawa na siennej łące skończy... ;-)))
Wczoraj po nocy, przy okazji sprzątania przy czołówce tytułowych mrożonek (dla mniej domyślnych: o końskie pączki chodzi ;-) spenetrowałam Straszne Krzaki. Przedeptane i obkitrane elegancko. Znaczy się chodzi, się żeruje... W sobotę sprawdzimy, czy nadal budzą wśród niektórych koni grozę... Zwłaszcza Huca w nie wciągnę ku unaocznieniu, czy narybki będą mogły bezpiecznie trenować kłusy na okrągłym wybiegu...

A na w Parelli.shop jak co koniec roku, zmasowany atak promocji i nowości... Staram się ignorować, nie oglądać, nie zerkać nawet - walczę ze sobą. Na razie skutecznie. Mimo, że bezczelnie przysłali mi do domu nęcącą gazetkę... ;-)
Ale np. Siwce przydałaby się różowa lina pod choinkę... A może i kantarek różowy...? Bo przecież nie będę każdorazowo hackamore demontować, żeby Siwe w różu poparadowało od czasu do czasu... ;-)
Fisiu z kolei na pewno chciałby linę fioletową... Do swojego side-pulla...
Huc jedynie się nie liczy w przedświątecznych zakupach, bo on tylko o żarciu marzy... ;-)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Straszne krzaki...

...spacyfikowane. W końcu się udało! Podchody do tematu trwały ze 2 miesiące, w końcu trzeba było się sprężyć, bo już pierwsze przymrozki za nami a weź tu ryj człowieku w zamarzniętej ziemi. A tym bardziej słupki wkopuj-wykopuj-wbijaj...!
Straszne krzaki zostały przycięte do formy kilku zatoczek, w których konie mogą parkować; na zanętę - zielsko w nich rośnie i gałęzie drzewo-chaszczy owocowych obiecująco sterczą w zasięgu paszczy... Ogrodzenie malowniczo wkomponowane w tło: tu słupek, tak wkręt w drzewo...
Pod wieczór gwizdnęłam, tabun zgalopował z łąki (tak, mamy jeszcze sporo trawy na łące! w tym roku udało się ogrodzić całą sienną łąkę, więc nie grozi nam, że się 1/3 łąki nieobjedzonej pod śniegiem zmarnuje, jak w zeszłym roku. A konie jak beczuły, mimo, że już i -5 st. zaliczyliśmy :-)
Zaczęłam rozrzucać siano w kierunku Strasznych Krzaków, żeby przywabić petentów a te wody popiły i zaraz stadnie zbiły się w gromadę przy wiacie, wargi pozwieszały i dawaj spać... No tak, nie przewidziałam, że obżarte trawą ani myślą na siano spojrzeć... ;-)
Po jakimś czasie wyjrzałam z chałupy, halogena zapuściłam na zastodole a w okolicy Starszych Krzaków Siwe żeruje... Samotnie... Zdaje się, że straci palmę pierwszeństwa na Gawłowie, jeśli o dzikość* idzie... ;-)

* incydent z łosiami puszczam w niepamięć, jakby co... Każdemu może się atak prawej półkuli przydarzyć ;-)

Tym oto sposobem jesteśmy wstępnie przygotowani na rozpoczęcie z narybkiem ćwiczeń na okrągłym wybiegu (kłus) i na arenie do traila. Właśnie zaczynam studiować DVD Competitive Trail Training Package - trening do konkurencji Trail i zaraz się Huca do nowych powinności przyuczy. W zeszłym roku jako koń rancherski był przeze mnie używany, tej zimy może dla odmiany potrailować ;-)
Arenka już częściowo skonstruowana, pomysł na bramkę mam, mosteczek by się jeszcze jakiś przydał :-) Parę gadżetów dokupić tylko (pachołki mi już tylko 2 zostały ;-) i śmigamy!

...ale jeździecko mam sobie wiele do zarzucenia. Miały być galopy na Hucu i na Siwce po dużej łące eskapady a skończyło się na kopytach Fisia (i trochę Siwki) i wzmiankowanych Strasznych Krzakach... Cóż, za tydzień też jest weekend... ;-)

poniedziałek, 14 listopada 2011

Dziko

Długi weekend był i się zmył. Nawet jakoś szczególnie se nie pojeździłam, cholera. A może już nie pamiętam - jak się na bieżąco nie pisało, to tak się ma. Z racji wieku. A może dlatego, że czas na wsi wybitnie szybko galopuje...

W czwartek po nocy miałam końską przeprawę. Po 22.00 poszłam zapodać treściwe na kolację, siana rzucić, wodę sprawdzić, czy jest na noc... A Siwe lata. I puszcza nosem parę. I wydycha jak wściekły byk. I tylko nogą nie grzebie w miejscu jak byczek Fernando przed szarżą... Heniu w miarę spokojny, ale Huc z Szamanem sapią na sąsiednim padoku (parami towarzystwo chodziło ostatnio, bo wymyślały uciekanie z łąki a wiadomo - łatwiej łapać 2 figlujących niż 4 ;-)
Wszystko gapi się intensywnie w pole eks-rzepaku. Ki diabeł?? Psy latające po kolacji jakoś nie rzucają się pędzić-gonić-mordować, znaczy raczej nic tam nie ma... Znowu Siwej coś w deklu się przestawiło?? O tej porze roku ona lubi, lubi... Parę lat temu napad tygodniowy niby-autyzmu vel choroby duszy... W zeszłym roku też coś tam było...
Połączyłam stado w jedną całość, żeby zobaczyć, co będzie. Stado momentalnie zbiło się w kupkę i pognało na plac do jazdy, byle dalej od eks-rzepaku. Tam ustawione w szeregu chrumkały zbiorowo, gałowały, prężyły muskuły (z pominięciem Henia, rzecz jasna, który najchętniej kontynuowałby konsumpcję siana, ale jakoś nie wypada, skoro pozostali twierdzą, że straszno. I bynajmniej nie śmieszno...) Wydałam Siwej komendę natychmiastowego przybycia do Pani, owszem ruszyła w moją stronę sprężystym kłusem, ale w ostatnim momencie zrobiła zwód, uskoczyła i przegrzała koło mnie wściekłym galopem. O Ty Diablico, po ciemku tak, na centymetry koło Niekwestionowanego Szefa?? I jeszcze stado za sobą pociągnąć?? Bo oczywiście Fiś wydał z siebie kwik i pierd, za nim Huc, Henia instynkt stadny poniósł... i wszyscy koło mnie wściekle przelecieli (no jak miło, że nie po mnie, znaczy taki natural to jednak rzecz niegłupia ;-) Nu ja wam tu zaraz pokażę straszne rzeczy, czekajta no...! I poszłam po linę.
Przy kolejnym wściekłym przelocie koło mojej osoby, Siwa dostała w dupsko strzał popperem i momentalnie wróciła jej pamięć, co do ustaleń na temat hierarchii w naszym stadzie ;-) Zameldowała się na baczność i mimo, że nadal gałowała w były rzepak, polecenia wykonywała dość poprawnie. Mechanicznie. Ale o to w przypadku prawej półkuli chodzi - reakcja może se być na zasadzie odruchu, pamięci mięśniowej, ze szczątkowym użyciem świadomości, ale ma być.
Założyłam dzikiej kantarek, sprawdziłam stick to me, porobiłyśmy C-pattern vel opadającego liścia w galopie i różne takie tam, po czym powędrowałyśmy ku eks-rzepakowi. Po ciemku, jeno z moją latarką czołówką, która i tak po chwili wyłączyłam, żeby wpatrywać się w to, co konie... Całe stado oczywiście przyklejone do nas, sapiące, podrygujące... Siwe w połowie zastodolnego padoku odmówiło ruchu naprzód, napięło linę, wmurowało... U, mamy próg. I to jaki!!! Siwej nie zdarza się takie zachowanie - jeśli każę iść, to ona zawsze idzie. Będzie się trzęsła jak galareta, ale za mną zawsze pójdzie... A tu o...! Polecenie wycofania Siwe przyjęło ochoczo, poleciało w tył błyskawicznym kłusem, czym wprawiło stado w lekką panikę i intensywną zadumę egzystencjalną pod tytułem: wiać, albo nie wiać... oto jest pytanie!
No dobra, niech Wam będzie: poświęcę się, polezę w ciemne pole i udowodnię, że nic tam nie ma!!! Puściłam Siwe, zaczęłam gałować w mrok. Stado błyskawicznie zwiało na plac do jazdy, za wiatę i gałowały na mnie, jak lezę po polu potykając się co krok i gadając sama do siebie. Bo jakoś tak jakby straszno mi się zrobiło z dala od stada... Jak to się, cholera, udzielić potrafi człowiekowi od gupiego konia... ;-)
No i wypatrzyłam 2 wielkie czarne kształty leniwie snujące się po polu. A może mi się tylko wydawało...?? Bo jak zaczęłam cmokać, cukać, poganiać-odganiać, liną wymachiwać, świstać nad głową i się po plecach uderzać to jakoś nie było słychać, żeby co odbiegało... A było na tyle duże, że uciekając łomotałoby ani chybi... Im bliżej kształtów podchodziłam, tym bardziej ich nie było widać...
Najgorzej było wracać, bo trzeba było plecami... Na szczęście konie podekscytowane obserwowaniem mojej brawurowej akcji przyleciały do ogrodzenia, więc wracając czułam się raźniej widząc taki komitet powitalny ;-)

...a Oblubieniec ze stoickim spokojem stwierdził, że a tak... łosie przychodzą na pole...
No. Ale co se z prawopółkulowymi końmi przez 1,5 godziny po ciemku potrenowałam to moje. Do godziny 23.30 walczyłam... ;-)

Tak poza tym, to z weekendu niewiele pamiętam (chyba na Hucu jeździłam...? z Siwką osiodłaną bawiłyśmy się na długiej linie zdaje się...?). Oprócz tego, że w sobotę wsiadłam na Henia :-) Heniowa jakiś czas temu bąknęła, że jakbym miała ochotę Henia czasem ruszyć... ;-) Akuratnie mnie naszło... Dopasowaliśmy sprzęt Dziadkowi-Wielkoludowi: siodło Siwki, side-pull Huca (na szczęście z bardzo dużą regulacją ;-) i hajda na koń!
Wgramoliłam się po kostce przeszkodowej całkiem sprawnie, mimo, że Heniu od Szamaniska z 10 cm. wyższy i popłynęliśmy... Kurcze, kiedy to ja ostatnio jeździłam na koniu tak stabilnym pod siodłem...??? Profesor, normalnie koń profesor. Na początku sprawdził poziom mojego wyszkolenia jeździeckiego (ruszył bez komendy, ledwo dupskiem dotknęłam siedziska, potem ze 2 razy spróbował zdryfować do koni... ;-), pogłówkował, powyciągał wnioski i bardzo ładnie zaczął współpracować. Na początek przećwiczyliśmy zgięcie boczne, sprawdzić, czy Heniu zna i reaguje, potem ruszanie, zatrzymanie, cofanie po westernowemu. Po raz kolejny potwierdza się teoria, którą głoszę wszem i wobec, że pomoce i w ogóle western riding jest dla konia intuicyjny, prosty i zrozumiały - Heniut, 20-letni stary klasyczny skoczek przyspieszał/zwalniał na przenoszenie ciężaru ciała, zatrzymywał na WHOA! skręcał i cofał jak należy. I na dokładkę po chwili rama mu się sama zrobiła westowa ;-)
I po co mi to było ??? Teraz marzy mi się taki koń-profesor do jazdy... By się tak nie użerać z młodymi, dzikimi, nierówno chodzącymi... Ech...

sobota, 5 listopada 2011

Rześko i energicznie

Dzień zleciał nie wiadomo kiedy. Zanim się człowiek obejrzał, już noc. Czyli 18.00 ;-)

Tknąć zdążyłam tylko Siwe, na Huca tylko kontrolna wsiadka przed narybkiem.
Siwe jakieś takie
zdziczałe. W związku z powyższym praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi, praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi, praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi... Kilka takich sekwencji.
W sumie w siodle
przekiwałam się ponad godzinę. Praca nad rozluźnieniem emocjonalnym - to nasz cel, bo Siwe luźne emocjonalnie automatycznie oznacza luźne fizyczne.
Na początku było mocne spięcie, głowa w górze, uszy
niepokojąco skierowane na jeźdźca. Dzwonki alarmowe w mojej głowie darły się wniebogłosy, bo postawa identyczna jak ułamek sekundy przed napadem paniki, kiedy to Gośka waliła z Siwki na glebę z impetem, bo Siwe aplikowało serię mega-baranów w trakcie walki o życie. A ja sama, więc kto mnie, jakby co, z padoku pozbiera?? Ale trwałam.
Skróciłam wewnętrzną wodzę (
naturalne hackamore) i aplikowałam Siwej małe koła w wygięciu wokół wewnętrznej łydki. 5-10-15 razy, potem zmiana i na drugą nogę. Metoda podpatrzona u jednego z west-trenerów przy pierwszym wsiadaniu na młodziaka. Dodatkowo dla spokojności podśpiewywałam pod nosem w rytm siwych kroków (to z kolei z książki Western - ćwiczenia praktyczne), czyli nie powiem: dość ekspresowo ;-)
Potem
kawałeczki na wprost i w zależności od siwych emocji znów na małe koło albo wężykiem, panie, wężykiem. Na koniec przełażenie wężykiem przez spłaszczone rowy odwadniające. Cel: przejście przez rów (do rowu-z rowu) z głową w dole, żadnego podrywania do góry. I jakoś poszło. Potem dało się spokojnie jeździć po prostych :-)
Gdzieś tak w środku jazdy zaczęłam
dostawać od Siwki głowę poniżej kłębu, parskanie a w przerwie nagradzającej dobre sprawowanie (nagroda w postaci stój pod siodłem) otrzymałam serię mega-ziewnięć pełną paszczą z wykrzywianiem pyszczka. Znaczy niezły wyrzut adrenaliny musiał być.
Jazdę zaliczam do udanych, mimo, że szczególnych postępów nie poczyniłyśmy ;-) Ale negatywne emocje udało się nam pokonać i to najważniejsze.

A z
Hucem Walecznym pod Narybkiem mała potyczka intelektualna. Jak nie kijem go, to pałką. Najpierw sobie z narybkiem pospacerowaliśmy, porobiliśmy ćwiczenia gimnastyczne a następnie wdrożyliśmy chitry plan.
Prosiłam
Huca o odchodzenie ode mnie po 3-4 kroki stępem niby na koło, ale szłam równolegle z nim (odchodził z kwaśną miną, ale tym razem bez gróźb ;-) potem założyłam mu side-pull i uknułyśmy z narybkiem podstęp. Ja Małego Gada na koło a narybek trzyma, jakby co, zewnętrzną wodzą i ponagla łydkami. Poszło jak z płatka. Huc przewędrował spokojnie całe koło. Tu cię mamy Mały Dziadu!!! No. Obym tylko przedwcześnie nie triumfowała, bo jak się mały połapie, że my go w ten sposób w konia... to dopiero da nam popalić* ;-)))
W nagrodę odpięłam małego z liny i resztę jazdy było samodzielne manewrowanie, które Huc toleruje. A może nawet lubi, bo miewa momenty ożywienia i ładnej kooperacji. Być może jest to związane z rosnącymi umiejętnościami narybkowymi, bo Huc o ile wytrawnych jeźdźców sobie ceni, o tyle miernoty i początkujących lekce sobie waży ;-)

*
A za tydzień ma być Gośka-Dzieciak i tą samą metodą kłusem go, panie, kłusem...!

W niedzielę miła sesja na wolności z Siwką. Na okrągłym wybiegu. Rzadko tam ostatnio uczęszczam; zarówno jazdy, jak i zabawy odbywają się na łące a raczej pardon na placu (niedzielny narybek upomniał mnie ciociu, nie mów na to łąka tylko plac, bo mi się myli ;-)
Podłoże na okrągłym wybiegu świetne, elastyczne, zupełnie-bez-błota co jest o tej porze roku cudem. Siwa w wyjątkowo luźnym nastroju, kłus po obwodzie z głową w dole, chody boczne na większe odległości względem mojej osoby, do tego na myśląco; niektóre słupki u nas fantazyjnie wysokie a Siwe lubi chodzić bokiem z głową poza obwodem. Teraz co dopłynęła bokiem do słupka, wycofywała 2 kroki, żeby go ominąć, powracała na pozycję wyjściową (głowa za obwód) i konstytuowała ruch boczny. Nawet nieszczególnie musiałam jej pomagać, sama wymyśliła :-)
Po sesji wskazałam ręką, że może wyjść, wyszła, ale nie pognała do koni tylko czekała na dalsze polecenia :-) Bardzo sympatycznie było. Niby nic szczególnego nie robiłyśmy, ale było bardzo spokojnie i nienerwowo. A to w obcowaniu z Siwką nie jest łatwe do osiągnięcia :-)

I jeszcze kopyta tknęłam. Huca I Fiśka. Huca, bo mi Oblubieniec zarzucił, że piętki za wysokie. A Fisia, bo sama się dopatrzyłam niefajności ;-)
Huc przy kopytach jak zwykle - bez zarzutu, ale Fisiu musiał dostać na wstępie plombę, bo uznał, że fajnie jest mnie w plecy skubać i wciskać we mnie bródkę, jak pod nim grzebię. Owszem, ja mam poczucie humoru, ale bez przesady; nózia Fisia waży z pół tony a głowa drugie pół. I weź to dźwigaj człowieku i jeszcze na dokładkę rzeźb precyzyjnie nożem w kopycie...!
Trochę się Fiś obraził, bo stał do końca grzecznie z dumną miną i nawet sam drugą nogę podał, zanim zdążyłam kasztana dotknąć (dumna mina = Wybitna Obraza Majestatu), ale zaraz zapomniał i była zgoda ;-)

niedziela, 30 października 2011

I po weekendzie

Pogoda nieodmiennie dopisuje, sprzyja jeździe oraz szeroko pojętym pracom polowym.
W sobotę jeździecko dość konkretnie, Huc w roli głównej, w końcu sesja zdjęciowa, mała próbka poniżej. Muszę staranniej dobierać strój do fotografii, bo śmiech na sali, jak wyglądam ;-) A najgorsze, że narybkowi rodzice strzelają fotki albo i filmiki z jazd pociech i muszą mieć potem niezły ubaw oglądając mój image ;-)

PhotobucketSię popyla. Styl ubioru od sasa do lasa, spodzień przykrótki, ale grunt, że się jedzie ;-)

Photobucket
Się cofa.



 photo DSC_1119_zpsi7cgga8k.jpg

 photo DSC_1112_zpsuup75qhf.jpg

 photo DSC_1036_zpsvxijwf1i.jpg

 photo DSC_1066_zpsarwj181t.jpg

 photo DSC_1038_zpsj7d4k9it.jpg

 photo DSC_1117_zpstvphwinw.jpg

 photo DSC_1040_zps8zjfxmop.jpg

 photo DSC_1064_zpsyd2j5s0y.jpg

 photo DSC_1045_zpsw3seghn9.jpg

 photo DSC_1108_zpschegdq6k.jpg

LBI - w oczekiwaniu na NAGRODĘ :-)
 photo DSC_1100_zps3sa1joe0.jpg

Z Hucem się porobiło. Zapomnieć można o lonżowaniu narybków i nauce anglezowania. Huc po prostu odmawia takiej współpracy. O ile z samym siodłem polecenie okrążania i innych manewrów na kole wykonuje ładnie, z lekkim tylko szemraniem od czasu do czasu (czasem pacnę go ostrzegawczo w siedzisko siodła, zazwyczaj wystarczy jednak, że się nastroszę i podniosę głos) o tyle z narybkiem na grzbiecie robi 2 kroku po obwodzie, po czym staje na wprost z bezczelną miną i udaje, że nie kuma, o co mi chodzi. Na zwiększoną presję z mojej strony najpierw krzywi się i kładzie uchle a następnie szykuje się do dęba. Wyraźnie widać, że daje mi czas, żebym się odczepiła, bo inaczej... Wyuczył się błyskawicznie, że z dzieciakiem na plecach może sobie pozwolić na taki szantażyk na mojej osobie, bo nie wdam się wtedy w ostrzejszą potyczkę. Taki choler. Zupełnie nie mam pomysłu na tę strzałę w kołczanie Huca.Gdy zsadzam dzieciaka, żeby dosiąść krnąbrnego i pokazać, kto to rządzi, Huc myka pode mną jak anioł. Pełna kontrola, pełne posłuszeństwo, nic, czego można by się czepnąć... Tak mnie załatwia, cwaniaczek ;-) Wobec powyższego zmieniłam koncepcję nauczania jeździectwa, koniec z lonżowaniem... Na tym poletku mały wygrał ;-)
Jazda odbywa się więc luzem, na side-pullu, po placu manewrowym. Dzieciakom od razu wzrasta samoocena, pojawia się koncentracja, rodzic dumny jak paw, że dziecko samo... Oczywiście owo samo, to czasem boki zrywać, bo dzieciak coś tam usiłuje, Huc ze stoickim spokojem udaje, że nie rozumie i stoi z błogą miną a ożywia się dopiero wtedy, gdy wydam mu zdalnie komendę czy to słowną, czy to mową ciała :-) Ale nie jest najgorzej. Bez liny i bezsensownego latania po kole z telepiącym się na nim dzieciakiem, mała bestia bardzo ładnie współpracuje :-)

Narybek samodzielny.

 photo DSC_1173_zpskitgik3l.jpg

 photo DSC_1178_zpsyvo2etjx.jpg

 photo DSC_1170_zpsgzemaofl.jpg

 photo DSC_1171_zpstbhlduoa.jpg

 photo DSC_1195_zpskawr912k.jpg

...dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony. Wymiękłam. Czyścić taką kupę ubłoconego futra to ponad moje siły, mimo, że do osobników cherlawych się nie zaliczam.
O ile konie wałęsając się tylko po łąkach, skałach i piaszczystych górkach były co najwyżej przykurzone, to teraz prezentują się całe w błocie. Bo któryś (podejrzewam Heniuta) ogłosił reaktywację łażenia po bagnach. Straszne Krzaki przestały być takie straszne, odkąd opadła z nich połowa liści i stały się nieco przezroczyste. I widać, co za nimi siedzi. Że za nimi siedzi NIC. Chodzi się więc ścieżką przy Strasznych Krzakach nad rzekę, parami. Najczęściej Heniu z Fisiem, Siwka z Hucem czasem do nich dołączą. A czasem nie. No. W każdym razie Fiś siedzi w rzece i wyjada, co tam znajdzie, ale na gwizd wylatuje z bagna ochoczo. Słychać jeden wielki bulgot i przewalanie się cielska we wodzie, łomot i trzask łamanych krzaków. I wyłania się z odmętów pędzący wściekle Fisiu. Po wyskoczeniu na suche wydaje z siebie kwik, pierd, robi wierzg i zdecydowanie dodaje. I przylatuje hamując tuż przede mną. Po takim efektownym przybyciu nie muszę chyba mówić, jak cielsko Fisia wygląda? Utytłany, ubłocony i mokry. Do połowy tłustych boczków. I tu dobrnęliśmy do sedna, dlaczego dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony ;-)

Ale na Siwce się jeździ. W niedzielę nawet 2 razy :-) Bo Siwe-Czyściocha w wodzie moczy co najwyżej nóżkę po pęcinę i po wodzie nie lata, tylko majestatycznie z niej wychodzi. Jeśli lata, to po stałym lądzie... Poza tym sierść ma o połowę krótszą od Fiśka-Mamuta. W związku z powyższym czyszczenia u Siwki nie-za-wiele...
W niedzielę pierwsza jazda krótka, bo zaraz nadjechał narybek, druga dłuższa i na dokładkę prawie po nocy. Tym razem na różowiutkim hackamore. Siwka niezależnie od tego, czy ma coś w pysku czy nie, próbuje się zbierać do kupy, szyjkę zaokrąglać i łebek opuszczać. Chyba, że coś wypatrzy w oddali ;-)
Na obu jazdach Siwe lekko pobudzone; przy pierwszym wsiadaniu zaliczyłyśmy pierwszą mini-panikę z siodła. Bo coś tam hen za rzeką było (2 krowy), nie pozwoliłam się kręcić przy wsiadaniu i pooglądać. Był przytup w miejscu z zadartą głową i wytrzeszczem. Wystarczyło jednak mini zgięcie wodzą i Siwe momentalnie wróciło na ziemię :-) Choć całą jazdę dreptało bardzo energicznie.

sobota, 22 października 2011

Sensowna sobota

W końcu. Niemal cały dzień z końmi :-)
Zaczęło się od tego, że spóźnił się narybek na południową jazdę. I świetnie. Zarządziłam zbiorowe ganianki. Koniec z wylegiwaniem się 24 h. Wprawdzie Oblubieniec doniósł, że konie puszczane na wielką łąkę aplikują sobie same z 5 minut wariacji, ale cóż to jest 5 minut na dobę...!
Były skoki, wierzgi, wyścigi. Towarzystwo stopniowo się rozkręciło, nawet Heniu pomykał ochoczo :-) Potem było masowanie każdego egzemplarza linką poganiającą, żeby nie było wypłochów na widok sznurka.

...Huca wzięłam na jazdę wędzidłową. Wyszykowaliśmy się błyskawicznie; kantarek czerwony, na to błękitne ogłowie i ozdobne wędzidło typu show. Wodze split, cieniutkie z pierścieniami do german martingale. Coś pięknego. Nawet taki mały zapasiony kosmaty Huc potrafi wyglądać bardzo pleasurowo, gdy go odpowiednio przyodziać ;-)
Z ziemi oczywiście żadnego focha, żadnego dęba, nic. Pod siodłem od razu propozycja kłusa. Raz za razem. Skutecznie gasiłam z 10 razy jedną wodzą. Gdy w końcu zgasiłam, mogliśmy popracować :-) Króciutko, ale treściwie. Huc jest tak bystry i pojętny, że aż żal, że marnuje się pod dzieciakami ;-)
Potem Siwe. W ten sam sprzęt. Ta to dopiero piękna jest, aż dech zapiera!
Zamotałam wodze fachowo (najpierw wersja do strzemion, potem pod hornem i do góry) i dawaj do roboty Siwca. Kłusy na linie do pierwszej propozycji postawy tropiącej. Na którą musiałam trochę poczekać, bo Siwe ożywione, a jak ożywione to od razu jak deska do prasowania - sztywne, głowa wysoko. Wystarczyło jednak nagrodzić moment nos przy ziemi i Siwe od razu wiedziało, jak uniknąć kłusa i miziać się w środku koła :-)
Po zasiądnięciu w siodle Siwe uznało, że chcę się wozić na szybko. Skoro tyle kłusa na linie było... Została wygaszona metodyką na Huca, czyli jedną wodzą. Poszło o wiele szybciej niż z małym, bo wystarczyło ze 3 razy wodzą zadziałać, Siwe westchnęło i sflaczało w stępie. A w kłusie od razu zaproponowało tropienie :-) Taka szczwana liszka...
A potem na horyzoncie pojawił się człowiek. Pojawił się znienacka, zupełnie nie tam, gdzie zazwyczaj pojawiają się człowieki... I Siwe od razu powróciło do deski: zbaraniało, dostało wytrzeszczu, zamarło.
Zamiast zsiąść i przeczekać niezidentyfikowany obiekt, zadałam Siwcowi pracę do wykonania: paradowanie po ósemce. Od razu głowa poszła w dół (magiczna reakcja na minimalną wewnętrzną wodzę), skupienie na obliczu, ale za każdym razem, gdy obiekt wypadał na wprost Siwe usiłowało zazezować, czy nadal kroczy przez pole eks-rzepaku... Zezowanie było jednakowoż subtelne; Siwe jest zdecydowanie mega-zdyscyplinowanym koniem. Zupełnie nie wiem, jak mi się udało wyprodukować takie końskie cudo :-)
Oby nie był to przypadek i oby Fiśka też udało się tak przeinaczyć, jak już się za niego wezmę na poważnie. Choć póki co nic na to nie wskazuje, żeby kolega kiedyś dorósł do bycia porządnym, grzecznym koniem ;-)
Obiekt okazał się Panem niosącym na ramieniu osprzęt, który najpierw zakwalifikowałam jako łopata (idzie kopać robaki na ryby), przy bliższym jednakowoż oglądzie okazało się, że osprzęt występuje w liczbie mnogiej i wygląda jak lusterko na długiej tyczce oraz widły do przetrząsania ziemniaków (takie długie, gęste, zakończone kulkami - uściślam, jakby kto nie wiedział, czym się ziemniak przetrząsa ;-) Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że mógł to być Pan Geodeta, który ma wytyczać grunta okoliczne. Nie zgłębiałam jednakowoż zagadnienia zbyt długo, bo polną drogą naszą lokalną przywędrował ustrojony w kask, bryczesy i martensy narybek, co wcale nie był umówiony na południe, tylko na później. A chwilę potem przybył narybek południowy, powstało więc narybkowe spiętrzenie i robota na najbliższe godziny ;-)

Ponieważ narybek po obozie klasycznym do bólu zafascynowany jest postacią Fiśka-Szamana, tknęłam wzmiankowanego uroczego kunia, czyli zaciągnęłam na okrągły wybieg celem wybawienia a następnie posadzenia na nim zafascynowanego narybku. Fiś, będący akuratnie w trybie wesolutkim, nieźle dokazywał. Narybek nieszczególnie interesował się tym, co robię, ale na dźwięk świstu i odgłosu palnięcia, natychmiast pojawił się przy ogrodzeniu i walnął mi mówkę na temat przemocy i ciociu, to ma być zabawa?? Na szczęście drugi narybek pilnie się przypatrywał i potwierdził moje słowa, że palnięcie było w ziemię a nie w konia. A ja wygłosiłam piękną mówkę na temat 4 faz stanowczości, którą stosuje się z wielkim powodzeniem zarówno na koniach, jak i na dzieciach ;-) Oraz zademonstrowałam, rzucając linę i przywołując gada paluszkiem, że Fisiek wcale ode mnie nie ucieka, wręcz przeciwnie ;-)

Niedziela była taka sobie, bo skwasiła się pogoda. A wtedy mnie z kolei kwasi się humor i nie chce mi się wsiadać. Wleźć musiałam jednak na Huca, bo niedzielny narybek przybył a teraz panuje zasada, że zanim narybek..., najpierw ja...
Pod wieczór ruszyło mnie jednak sumienie (rychło w czas) i wzięłam Siwkę. Zanim się wyszykowałyśmy (czyszczenie, siodłanie, ogłowie), było już prawie po nocy. Siodłanie pod stajnią, konie za komórką, więc Siwiec sam na sam ze sobą w mroku - bystry i wzrostu Szamana. Ale grzeczny. Nie mamy jeszcze oświetlonej ujeżdżalni, więc tylko na linie. Było gałowanie i zasuwanie tęgim kłusem oraz wpadanie we wściekły galop, ale żadnego wyrywania. Lina Bernie super się sprawdza, mimo, że taka delikatniutka na pierwszy rzut oka... Tak sobie cichutko marzę, że może kiedyś zamówię kolejną, ale z solidniejszym karabińczykiem... Bo taki Huc, jakbym mu kazała latać po nocy, jak nic by mi malutkie zapiątko rozwalił ;-)

poniedziałek, 17 października 2011

Pożegnianie lata

No i mamy przymrozki. W sumie nie jest najgorzej. Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że czegoś nam brakuje tej jesieni... Eeee... Błota...? Czyżby bezbłotne przejście z lata do zimy tego roku...?
Podłoże do jazdy super, nie dość że błota brak, to jeszcze nie ma zapylania, bo ziemia wilgotna... Kupy, z przeproszeniem, sprząta się z padoków fantastycznie, bo wystepują w postaci eleganckich pączków a nie, z przeproszeniem, gówniano-błotnej papki... ;-)
Żeby jeszcze tak mieć czas zasiąść w siodle... ;-)

Kolejny weekend pod znakiem narybku. Skończyły się czasy przybyć spontanicznych, teraz mamy grafik, żeby rozsądnie mocami Huca zarządzać. Bo Huc, o ile mnie darzy sporą sympatią, o tyle na dzieciaki patrzy lekko kosym okiem ;-) A w sobotę kose oko Huca przekształciło się w wybuch introwertyka. Spektakularny, nie powiem.
Zaczęło się już na linie, przed jazdą. Przy zmianach kierunku było dęba i inne atrakcje. W granicach tolerancji jednakowoż.
Jazda narybkowa zrazu w miarę spokojna (ulubione zajęcie Huca na jeździe: stać, dzieciak robi ćwiczenia gimnastyczne), potem malutkie ostrzegawcze dęba pod moim adresem (że narybek na nim siedział, to Huca wcale nie interesowało. Przekaz był skierowany do mnie - bo się czepiam i każę kłusować). Nic to, zwalczyliśmy focha, ale zaczęło mi świtać, że tu chyba coś nie gra, jednak...
Drugie dęba było już bardzo konkretne (też przy rozkazie kłus), narybek się zamurował (druga jazda w życiu), ale nie dość, że spokojnie bez paniki wysiedział, to i kończyć nie chciał :-)
Jazdę sfinalizowaliśmy bez większych przygód, kłus był, ale po przyobserwowaniu, że Huc szczególnie na jedną stronę kłusować nie chce, chodziłam po dużym kole, żeby złagodzić łuki albo biegłam razem z nim, po prostej... Bo tak sobie pomyślałam, że może to jednak nie taki zwykły foch huculski, ale coś fizycznego...?
Potem koleś poszedł na długą linę i dawaj go w obroty. Obroty miały na celu zdiagnozować, w czym rzecz... No i zaczęło się. Niezadowolenia Pana Huca eskalowało, sięgnęło zenitu i stoczyliśmy ostrą potyczkę.
Mały nie dość, że odmawiał wykonywania dość prostych poleceń (innych niż stępo-kłus ;-) to zaczął się wspinać (bardzo pionowo) w słać we mnie boksy przednią nogą. I weź tu człowieku diagnozuj w takich warunkach ;-)
Skończyło się tym, że Huc zaliczył ostre ganianki nr 1, do których błyskawicznie przyłączyło się całe stado (nawet Dziadzio Heniu parę razu przyczadował i dał ze zadu ;-) a Mały został lekko zeszmacony lataniem za wzmiankowanym stadem z siodłem i wlokącą się za nim liną, której nie raczyłam odpiąć. Chciał latać, to niech lata. Teraz, now. Co se mały poskakał za końmi przez rowy, co se pobrykał, co se zadem nawywijał, to jego ;-)
Ponieważ po ganiankach nr 1 Hucowi rurka zmiękła tylko do połowy, były ganianki nr 2, zdecydowanie subtelniejsze, żeby małego nie zamęczyć ;-)
Mały bardzo szybko skapitulował (zwłaszcza, że stado zaczęło go reprymendować, że ileż jeszcze mają z nim w w ramach solidarności latać...?? bo tu trawa stygnie... Siwka zwłaszcza dobiegała do niego wywijając gniewnie węże głową i prężąc złowieszczo szyjkę ;-)
Kapitulacja polegała na tym, że polecenia zaczęły być dla Huca zupełnie niekłopotliwe, miłe i sympatyczne ;-) Na koło poszedł grzecznie stępem, na wskazanie paluchem od razu zakłusował, na WHOA! stanął na obwodzie... a przy zmianie kierunku o dęba nie było mowy...!
Potem była oczywiście 15-minutowa oprowadzanka, bo fiutro na małym aż loczków podostawało od nadmiaru wilgoci ;-)

Na niedzielę zaplanowałam hucową jazdę testową. Żeby zobaczyć, co to panie będzie, gdy na małym zasiądę. A tu znienacka zapowiedział się narybek, co to nie był w sobotę i mniemałam, że już w ten weekend nie nadciągnie.
Nie bez obaw, czy narybek się na jazdę załapie, wzięłam Huca, osiodłałam swoim west-siodłem (o tyle swoim, co Siwkowym ;-) ruszyłam z ziemi, wsiadłam. Spięty był, łebek zadarty, prawie przytupywał w miejscu, ale po kilku delikatnych calvary stop (wariacja na temat zgięcie boczne) w końcu się uspokoił. W kłusie był już spokojniutki, joggował elegancko, ale było też kilka sprawdzających nawrotów wydłużonego kłusa (oczywiście na miarę krótkich huculskich nóżek ;-) W pełni pod kontrolą :-) W końcu mały wyparskał całe mnóstwo emocji i mógł zasiąść narybek :-)

Na pierwszy rzut oka problem z Hucem zdiagnozowany zastał jako: zbyt upasiony na swoje dotychczasowe klasyczne siodło (!!)
Co do zasady jestem zdecydowanym przeciwnikiem siodeł klasycznych. Jako niewygodnych. Podobnie jak klasycznej sztuki jeździeckiej. Nie podoba mi się i już. Sztuczne to, niepraktyczne, sztywne i w ogóle do niczego... I pomyśleć, że kiedyś dresaż mi się podobał... Fuj! ;-)
Wydaje się, że i Huc jest podobnej myśli, bo pod westówką zdecydowanie wyluzował :-) A narybek od tej pory chce jeździć tylko west, hihihihi... :-) Czyli mój chitry plan wdrożony ;-)))

A na padok zastodolny dotarła w końcu cywilizacja, co się nazywa halogen. Dotarła dzięki zaprzyjaźnionej, o której już tu wzmiankowano, STAJNI GOŁĘBIE ;-) Prawie, prawie widać po nocy okrągły wybieg, czyli mój ambitny plan zagęszczenia końskich treningów (dodatkowo: piątki i środy) ma szanse zostać wdrożony :-)
Z tej radości ad hoc wymyśliłam 4 kolejne miejsca, które koniecznie muszą być oświetlone, m.in. łąka-czworobok :-)

Siwki w weekend nie tknęłam. Wstyd! Finiu to chwilę na 7 m. linie popracował a Siwka nic a nic :-(
Aby zapobiec dalszym takim skandalom, mam mocne postanowienie brać zwierzaki do roboty z rana. Bo potem zawsze coś. A to Goście, a to narybek, a to zwózka drewna opałowego, a to pielenie przed zimą... ;-)