"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Fisiek pod jeźdźcem...

W weekend nawiedziła nas Koleżanka Aśka od Morsa w celach rozrywkowo-pomocowych i w ramach wspierania mojego nadwątlonego morale jeździeckiego wsiadła na Szamana :-) Szaman zniósł całą operację nad wyraz godnie, a Koleżanka Aśka wykazała się niewiarygodną wręcz sprawnością fizyczną wsiadając na mutanta najpierw z prawej a następnie z lewej strony bez podwyższenia ;-)

W weekend była re-introdukcja siodła west + super-popręgu neoprenowego.
W sobotę Fisiek dokazywał mniej niż pod siodłem klasycznym, co nie znaczy, że było nudno... Były kwiki, pobryki, podskoki, malutkie próby szczurzenia się (aczkolwiek wiedział, że to nie wypada i sam się odsyłał dyscyplinarnie galopem na koło - cwana bestia :-)
Siwe siodło niuchnęło i bez nadmiernych emocji zaakceptowało na grzbiecie... Potwierdza się po raz kolejny, że zwierzaki zdecydowanie wolą westówkę, mimo, że nie zapinam tylnego popręgu i westówka w wyższych chodach nieźle podskakuje...
W niedzielę wieczorkiem z Siwką znowu wsiadanie, grzecznie i spokojnie, ale pojawiło się pewne novum - nerwowe dyganie przy zeskakiwaniu... Tak, ten koń chyba jednak zdecydowanie pozostanie tylko do zabaw z ziemi... Niepotrzebna nam (ani mi, ani jej) nadmierna dawka adrenaliny...

Z cyklu odczulamy pyski na metal :-) Parada wędzidłowa w wersji west. Oba konie przy zakładaniu ogłowia grzeczne, Szaman kłapał paszczą, żeby szybciej mieć w pysku i międlić, chociażby łańcuszek; Siwe lekko przez chwilę zaciskało ząbeczki, ale w końcu uległo :-)

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Z cyklu psie sprawy :-) Bobuś-Ojciec w ramach rodzicielskiej nerwowości zaczął poszczekiwać na konie; że niby pomaga w zaganianiu (border collie jeden), mimo, że nikt nigdzie koni nie goni - same spokojnie wychodzą ze stajni i same wracają...

Photobucket

Photobucket

Photobucket

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Łąka

W sobotę pierwszy raz puściłam konie na zielone. 45 minut na początek. Za stodołą coś tam usiłuje wyrosnąć, ale jest codziennie strzyżone przez zwierzaki, więc ledwo się zieleni...
Na łące nie żeby jakoś wybitnie dużo tej trawy było, ale z 5 cm już gdzieniegdzie porosło... Konie oszołomione. Fiś spuszczony z liny zakłusował kilka kroków i zanurkował w trawę. Napchał łapczywie całą gębę, nagle kwiknął, strzelił przednią nogą 2 boksy (cóż za ewolucja to była u grubasa ;-) walnął ze 3 barany, przegalopował kawałek i zakotwiczył na dobre w żarciu. Siwe przelaciało galopem kawałek, zerknęło, że Szaman ostał się w tyle, więc zawróciło i też przystąpiło do łapczywej konsumpcji...
Po 45 minutach grzeczniutko wróciły za mną za stodołę.

Siwka (siodło):
- travelling CG
- skoki przez opony w werscji CG i squeeze
- ósemki (pięknie :-)
- chody boczne (bez obiektu, z beczką in zone 1 - m.in. L-pattern, nad dwoma oponami położonymi obok siebie - ciut un-confident). Siwe przy beczce lekko się zaniepokoiło, ale gdy zobaczyła, że wcale nie chcę, by chodziła nad beczką tylko obok, od razu nabrała pewności siebie :-)
A na koniec ósemki na wolności! Ależ to dzikie Siwe potrafi być skupione...
Coraz bardzej się wkręcam w te nowe Parelli Patterns :-) A i konie mają zaciekawione miny: o, coś nowego wymyśliła...

Szaman (siodło):
- ósemki - w stępie o.k.; w kłusie Sz. zaczął się na mnie szczurzyć!!! Bezczelnie kładł uszy przy przyciąganiu, mrużył wrednie małe ślepka i marszczył nos. Zakomunikowałam mu dobitnie, co myślę na temat takiej miny (konsekwentnie, za każdym razem odsyłałam go energicznie na koło, galopem: zjeżdżaj mi stąd z taką miną!) i po kilku demonstracyjnych próbach zastraszenia mnie (a może się odczepi z tymi ewolucjami...?) dał spokój... Tak się poprawił, że w ramach zacierania złego wrażenia pięknie ósemkował na wolności ;-)
- zmiany kierunku w CG - gdy działam za szybko, Sz. próbuje odwracać się zadem i w konsekwensji wychodzi nam spin. A jeszcze nie o to nam chodzi. Czyli czasem trzeba zwolnić :-)
- przełamywanie schematu: po osiodłaniu lecę na koło. Było jojo z długim odpoczynkiem na końcu za każdym razem. Fiś szybko uznał, że to o wiele fajniejsze niż zrywać się do galopu i energię tracić po próżnicy...

W niedzielę kolejna sesja z Siwką z rodzaju magicznych :-) Rano, zaraz po wyjściu ze stajni, na wolności. Super-ósemki, super-chody boczne, super-stick to me (skręcam, Siwe żeby za mną nadążyć, przechodzi sama do kłusa. Przechodzę obok przeszkody z opon, Siwe hyc! przez opony, aby tylko się ode mnie nie odkleić :-)
Cudny koń :-)))

Photobucket

A Fisiek co zrobił w niedzielę, już prawie po nocy?? Uwalił się na okrągłym wybiegu! Bezczelnie, na moich oczach! No, wracaj już do tego miasta... Oto, co będę robił przez najbliższe dni...
Photobucket
...będę leżał martwym bykiem...

piątek, 17 kwietnia 2009

Fućka-Matka...

Stało się w Święta... Ledwo zdążyliśmy zbudować porodówkę w łazience, od razu pierwszej nocy pojawiły się :-)

Photobucket

Photobucket

środa, 15 kwietnia 2009

I po Wielkanocy...

Przed Świętami tak oto pomoc zwierzaków wyglądała:

Photobucket

Photobucket

Photobucket

W sobotę rano znowu wzięłam konie na podwórko, ostatni raz niestety, bo Oblubieniec kategorycznie zabronił nam (a właściwie koniom) łazić i rozwalać ścieżki ułożone z polnych kamyków (z założenia mają poprzerastać trawą). I ja mu się nie dziwię: on mozolnie w tygodniu układa, a my w weekend lekkim kopytem, rozwalamy...
Z rana Szaman nie był zbyt uprzejmy... kulił uszy przy podawaniu siana (ni to na mnie, ni to na Siwkę - a guzik mnie obchodzi na kogo, nie życzę sobie brzydkich min), więc zastosowałam technikę straszenia zadem (własnym) jako, że ręce miałam zajęte... Straszenie własnym zadem prezentował Bernie na kursie (L1 - 2006) z przestrogą, żeby raczej nie stosować, bo co sąsiedzi powiedzą... U nas sąsiedzi hen, daleko, więc bez żenady wierzgałam i pobrykiwałam w stronę koni. Siwka została przeze mnie lekko trącona, bo zamiast się cofnąć zadarła głowę i czekała na rozwój wypadków. Lekko ją puknęłam z obcasa w klatkę, uskoczyła i stanęła grzecznie z boczku patrząc ze zrozumieniem i należytą dozą szacunku... Szamisko odskoczyło błyskawicznie, nawet go nie tknęłam, taki refleks, ale miny nie zmienił, tylko obiegał mnie kłusem i kombinował, jak mi wyrwać siano... Przegnałam, stanęłam w pozycji agresywnej, w końcu spokorniał, nastawił uszy... Rozsypałam spokojnie siano i pokazałam ręką, że teraz mogą jeść... Mała lekcja dyscypliny. Too much love obserwuję u nas... Nawet Siwe robi się lekuchno nachalne przy karmieniu... Fisiek w boksie maniery ma nienaganne, ale na otwartej przestrzeni ciut nad sobą nie panuje...

...i postanowiłam Koledze dokręcić śrubę... Dość panowania (na leżąco!) Osiodłaliśmy się przed stajnią i powędrowaliśmy za stodołę. Szkolić się. Siwe poszło za nami, stanęło na brzegu padoku, chwilę patrzyło, po czym wróciło na podwórko (o, jaka samodzielna!) Fiś zbystrzał (znaczy wzrostu dostał nagle 2,5 m.). Sam! Sam został! (ja się nie liczę, Alfa-Uzurpator) Bawiliśmy się z kłodą: jedna, dwie, trzy nogi nad, do przodu-do tyłu... Głowa wysoko, Fisiek posapuje, ale robi (robię, bo muszę)... Próbuje lekko manewrować, żeby głową być w stronę stodoły (za stodołą - podwórko, na podwórku - Siwe...). Siwe raz zarżało zza stodoły i tyle. Poszliśmy z Fiśkiem poprzeciskać się przez plandekę. Przełazi, w połowie plandeki fru! do kłusa. Fala liną, odangażowanie. Stanął. W druga stronę - to samo. Z powrotem w pierwszą stronę... Uznał, że przeholowałam i technikę swojej mamusi (ksywka Ścierwo) zastosował: biegiem na koniec liny, głową chmajt!, linę na łopatkę, szarpnięcie (oczywiście puszczam, bo gdzie takie konisko utrzymać) i dzida! na podwórko! Polazłam za nim. Stoi obok Siwego (Siwy patrzy z uwagą, co będzie...), mina przypękana (oj! oj! bęcki będą...), czeka... Pogłaskałam po nosie (a w myślach psioczę), linę w łapę, Siwe na stringa i zbiorowo za stodołę. I tym razem zamknęłam padok :-) A co Berni mówił? Jak idziesz na plac z koniem, ZAMYKASZ bramkę! No. Mądry Polak po szkodzie...
Zamknęliśmy się na okrągłym wybiegu, Aaa, co się działo! Makabra! Wierzgi, bryki, kwikanie, odpalanie... SKANDAL! Puściłam z liny, przegoniłam solidnie. Tak zasuwał, że aż strzemię mu się wypięło (pilnuję, żeby były pootwierane zamki), za każdym razem skakał przez beczkę (bez mojej zachęty najmniejszej)... W końcu się uspokoił, można było zacząć zabawy precyzyjne... Fisiek skupiony, kroczek w prawo, dwa kroczki w lewo, zmiany kierunku... Elegancko :-)

Potem przyszła pora na Siwe. Gdy Fiś się męczył na okrąglaku, Siwe stało przy drągach i drzemało. Ale gdy przyszła pora na siodłanie, nagle krzaki nad rzeką stały się podejrzane. Poszłyśmy więc oswajać progi. Trochę nam się zeszło, ale krzaki zostały oswojone. Niebagatelną rolę wzmacniacza odegrała zrywana koło wzmiankowanych krzaków i podawana do konsumpcji młodziuchna zielona trawka... Potem siodłanie i zabawy precyzyjne (tak, zaczynam od koni WYMAGAĆ dokładności):
1) przekraczanie kłody i cofanie przez kłodę (wybrana przeze mnie ilość nóg przekraczających, długość wykroku, stawianie czubka kopyta etc.). Trochę było ekscytacji przy tyłem przez kłodę, kiedyś w ogóle się nie dało wedle Siwki, teraz się dało, wystarczyło ciut przycisnąć. 3 ładne powtórzenia, za każdym razem ciasteczko + długi odpoczynek w nagrodę.
2) chody boczne nad kłodą (małe oj!) - ze strefy 1, 2 i 3
3) chody boczne nad oponą (oj! oj!)
4) zabawy z beczką - głównie wylizywanie beczki przez Siwe + jej pomysł autorski: gryzienie krawędzi i białego korka :-)
5) imitacja wskakiwania na szyję i głowę (strefy 1 i 2) - Siwe znosi moje wygłupy w miarę spokojnie. Wie, że jak postoi z głową w dole, to szybko mi się znudzi skakanie :-)
6) zaczątki push the barrel - bez szczególnych sukcesów; Siwe owszem, podążało za beczką, ale raczej w celu polizania jej niż popchnięcia...

W niedzielę, z okazji Świąt, usiłowałam reanimować niebieską piłkę, przedziurawioną przez Szamana w zimie... Zakleiłam dziurki łatkami od materaca (okazało się, że piłka posiada 2 dziurki a nie, jak mniemałam, jedną...), napompowałam mozolnie i czekałam na efekt... Niestety, powietrze nadal schodzi, nie całkowicie wprawdzie, ale robi się flak :-(

Fisiu w zabawach znów prezentował diabelstwo… Bawiliśmy się z zmiany kierunku na wolności a Fisiek z upodobaniem odwracał się do mnie zadem i za każdym razem wychodził nam zamiast zmiany kierunku SPIN! Wzięłam więc gadzina na linę i dalej poprawiać mu pattern… Zmieniał kierunek z kwikiem, wyskakiwał w górę i wykonywał w locie poskręcane ewolucje… Ale było zdecydowanie lepiej, niż ostatnio. Dokazywał, ale był współpracujący. Co i raz tylko proponował od siebie a może chodem bocznym? Bo to mało energiczne, nie-męczące… A że myśleć trzeba, to Fiśkowi nie przeszkadza… On cały czas mózguje na wysokich obrotach… Wiecznie z ozorem na wierzchu paszczą mieli…

…Siwe poszło galopować na długiej linie na drugi padok. Poza okrąglakiem, okazuje się, Siwe ciągnie. Gna na końcu liny, nakręca się, szaleje. Na falę liną – przyspiesza… Droga hamowania – ½ koła niemalże… Wzięłyśmy się za zmiany kierunku co niecałe okrążenie, zdecydowanie pomogło, Siwe nie mogło się porządnie rozpędzić, co ma we zwyczaju, gdy się ekscytuje…

W niedzielę tak poza tym po raz pierwszy zaproponowałam koniom zabawę z ósemki, z oponami jako znacznikami. Najpierw Szamanowi. Potem Siwce. Oba załapały błyskawicznie :-)

Po ósemkach Siwe zostało poproszone o chody boczne nad różnymi obiektami. Oj, było nerwowo! Chodziłyśmy bokiem nad oponami (2 położone na sobie), długim drągiem, kłodą i beczką! Beczka stała się punktem zapalnym; Siwe w feworze posłuszeństwa przeszło nad nią 2 razy, ale prawopółkulowo. Postanowiłam sobie, że poproszę ją jeszcze raz i jeśli przejdzie w miarę spokojnie, pójdziemy zająć się czymś innym. A tu guzik! Siwe się zacięło. Robiła kroczek-dwa w stronę beczki, dochodziła do krawędzi i koniec! Na podnoszenie faz albo nieruchomiała i patrzyła w jeden punkt albo zaczynała napierać w stronę presji (a takie zachowanie u niej praktycznie nie występuje...)... I nie był to bynajmniej ośli upór, lecz ewidentny niepokój (i to w dodatku w wersji prawopókulowego introwertyka, czyli wersja niebezpieczna...). Przez chwilę pomyślałam, że może Siwe cwaniakuje, ale nie... Przejście nad oponami wykonała w miarę spokojnie...

Zaczęłyśmy więc esktremalne friendly z beczką: walenie carrotem, kopanie, stawianie i przewracanie - energicznie, głośno, przesadnie. Siwe stało grzecznie, nawet nos wyciągało do oklepywanej beczki, liznąć próbowało... Beczki jako takiej się nie obawia... Ale chodzić nad nią nie chce... I w poniedziałek, i we wtorek też nie chciała... Póki co, temat odpuściłam. Chodzimy nad różnymi innymi rzeczami... A nóż samo się naprawi? Już niejedno nam się samoczynnie wyprostowało...


W poniedziałek i wtorek zabawy te same, coraz ładniej, coraz prezyzyjniej, Fisiek zmiany kierunku robił na moje małe bujnięcie się (nie muszę lecieć do tyłu przez pół okrąglaka ryzykując, ze wywinę orła na górkach-dołkach po-kopytowych...), Siwe w ósemkach nie ucieka na duże łuki, tylko trzyma się dość blisko znacznika (przy okazji popracowałam nad refleksem - przy szybkim koniu takie ósemki czy wężyki wymagają niezłej koordynacji ruchowej!)


Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

środa, 8 kwietnia 2009

Psie sprawy

No tak, o PSACH to się nie pisze... Oblubieniec co i raz scenę mi robi w tym temacie... Jakby nie mógł sobie psiego bloga założyć ;-)
Na tle psiej kwestii toczy się równocześnie spór o nazwę naszego siedliska... Ja się uparłam na Ranczo Bella Gracja (imię Siwki, jeśli pominąć pierwszy wyraz), a Zbyn lansuje nas jako psią hodowlę Casa Solar (że to niby z hiszpańskiego, bo nasze psy hiszpańskie są...)
Psy są rzeczywiście fajne, a niebawem będą jeszcze fajniejsze, bo Fućka zamierza zostać suką-matką, już jej na tę okoliczność cycki rosną ;-) Wolę sobie nie wyobrażać, co to będzie...

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Pierwszy motyl i meszki...

...w sobotę w Gawłowie pojawił się pierwszy motyl z gromady pawik (taki brązowy z niebieskimi kółkami), aczkolwiek podejrzewam, że zeszłoroczny, bo z lekka anemicznie wyglądał i snuł się przy ziemi...
A w niedzielę ujawniły się stada meszek... Uroki ciepłej pory roku... A miało być tak pięknie...

Na wieś dotarłam w piątek koło 17.00, coś tam miałam z końmi porobić, ale w końcu skończyło się na wspólnym urzędowaniu na podwórku: ja wywoziłam ziemię, konie przeszkadzały, kręciły się, sprawdzały za każdym razem zawartość taczki, mimo, że widziały, że ładuję do niej piach... Skończyliśmy całkiem po ciemku, ja jeszcze woziłam a konie stały i wpatrywały się w zamknięte drzwi stajni sugerując, że oto nadeszła już pora jakiegoś podwieczorku (kolacja jest u nas po 22.00)...

Sobota okazała się dniem średnio-ciekawym, bo Siwe w trybie dzikości... Rano była niespokojna, ze stajni wybiegła kłusem, niedojadając siana, od razu wgapiając się w horyzont, gdzie jeździły ze 4 maszyny traktoropodobne + koparka (sąsiad się rozbudowuje). Jeździło toto na wschodzie, błyszczało w słońcu, mruczało, warczało... Podejrzewam, że te maszyny to był tylko pretekst dla uzewnętrznienia wewnętrznego niepokoju, bo Siwe jakoś szczególnie pojazdów się nie boi, zwłaszcza tak odległych... Co innego, gdyby pojawiły się taki blisko, znienacka... Sąsiad, który przyjeżdża na swoje pole i jeździ traktorem z 10 metrów od padoku, nie wywołuje u koni jakichś szczególnych sensacji, zaciekawienie raczej: podchodzą do drągów i wodzą za nim wzrokiem...
A Siwe w sobotę czujne, głowa wysoko, oczka niemrugające, lekko nieprzytomne... Nie był to jakiś stan permanentny czy wybitnie ekstremalny, ale tendencja utrzymywała się praktycznie przez cały dzień i zdarzały się momenty amoku...

Zaczęłyśmy od około 45-minutowej sesji intensywnego wypalania adrenaliny; było latanie, bicie piany, podskoki, lekkie wspinanie się, trzepanie głową - cała gama głupich folblucich zachowań... Oczywiście praca na obiektach, dużo nagłych zwrotów, opadających liści, szybkie zmiany poleceń... Siwe aż postękiwało z irytacji i wysiłku... cały czas usiłując gapić się w dal... Czasem zacięło ogonem ze złości a to wyjątkowe dla niej zachowanie. Zazwyczaj jest bardzo grzeczna i uległa... Prawie już zapomniałam, jak to jest, taka walka z jej prawą półkulą... Było mi wręcz przykro, że musiałam ją traktować czwartą fazą co i raz...
Skończyłyśmy wykończone, obie - ja emocjonalnie, Siwe mokre i z zadyszką. Ale spokojne :-)

Po południu uspokoiła się na tyle, że zrobiłyśmy sesję z siodła - byłam bardzo zadowolona, bo po raz pierwszy poprosiłam o odangażowanie zadu z siodła i dostałam je od pierwszego przyłożenia łydki! Robiłyśmy najpierw po jednym kroczku (wykonałyśmy w ten sposób cały obrót) a następnie po kilka kroków na raz...
I byłoby cudnie, gdyby nie to, że Siwe znów przełączyło się na wariacje... Na sam koniec, gdy zsiadłam i miałyśmy kończyć sesję... Znów gapienie się w jeden punkt, głowa wysoko, oczy nieruchome, głośne wypuszczanie powietrza nosem, podskakiwanie...
I powtórka z rozrywki: zabawy intensywne zwieńczone wywrotką na beczce, podczas skoku... Siwe grzmotnęło z hukiem i przeturlało się wraz beczką leżąc na niej brzuchem... Wystraszyła się na tyle, że wróciła na ziemię... To, co w oddali przestało być ważne, zaczęła patrzeć pod nogi... Stanęła obok mnie z opuszczoną głową, dysząc, wyraźnie wypompowana... ale spokojna... Postałyśmy przy beczce, Siwe ją dokładnie wylizało, poprosiłam o skok, skoczyła bardzo ładnie...
Ale mam fajnego konia... Chyba zacznę sobie Fisia do siodła przyuczać ;-) A Siwe zostanie do spraw przy-ziemnych...

W niedzielę trenowanie koni sobie odpuściłam (lekko podłamana po wczorajszym) i wzięłam się za kontynuowanie wiosennych porządków w obejściu. Konie znowu wzięłam ze sobą na podwórko, a niech mają rozrywkę.
Siwe za wszelką cenę próbowało zatrzeć złe wrażenie, jakie na mnie zrobiło dnia poprzedniego... Łaziło za mną, łasiło się, prawie w oczy zaglądało... A pacało, a targetowało, a napraszało się... Trochę ją ignorowałam, a trochę ulegałam siwym namowom, drapałam po kłębie i ogonie (lubi, lubi...)
Siwe w końcu wymyśliło zabawę WEŹ, w ramach której zaproponowało mi... podawanie wiaderka! Gwoli ścisłości: jest to ulubiona zabawa Szamańska :-) Siwe przedmiotów do gęby nie bierze, co najwyżej skrobnie zębem a i to od wielkiego dzwonu (i najczęściej tylko siodło skubnie przy obwąchiwaniu)...
A tu proszę, jaka inwencja! Brała za krawędź wiaderko, do którego zbierałam kamienie, podnosiła na wysokość 10-15 cm., po czym upuszczała. I zerk na mnie.
Stawiałam wiaderko a Siwe znowu: za krawędź, do góry, upuszczenie i zerk :-) Zaczęłam jej wiaderko podawać (słówko WEŹ), Siwka brała je w zęby, chwilę trzymała i puszczała na ziemię. Oczywiście ciasteczka poszły w ruch ;-) W końcu doszło do tego, że szłam przez podwórko targając wiaderko z kamieniami a Siwe podchodziło i próbowało wziąć je w zęby :-) Grzecznie, nienachalnie :-)



PhotobucketPhotobucket

PhotobucketPhotobucket

A przy okazji fotek Oblubieńcowych wydało się, do czego Fiś w tygodniu wykorzystuje okrągły wybieg... Skandal... Ja tyram w mieście, żeby miał co do gęby włożyć, a ten się wyleguje ;-)

Photobucket

Photobucket

Photobucket