"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 26 października 2009

Ech...

...nie chciało mi się na wsi notatek robić w weekend i teraz nie wiem, o czym tu pisać ;-)
A Wierni Czytelnicy chcieliby zapewne wiedzeć, co w Gawłowie piszczy... (głównie myszy piszczą w stajni, bezczelne, ganiają się i wrzeszczą na moich oczach... I piszczał jakiś czarny stwór, ni-to-kret, ni-to szczur, gdy go Bobek gonił... ale nie dogonił, bo wrzasnęłam, Bobek się zawahał i stwór uciekł do dziury pod gankiem...)

Generalnie jest tak: błoto, błoto, błoto; plac zabaw zatopiony, okrąglak zatopiony, konie przerzucone na stałe na dużą łąkę. Łażą, żrą i tyją. Wczoraj jedno dęba było o poranku (Siwe na Szamana, Szaman na Siwe) - ot i cała aktywność.
Plan na weekend był ambitny: robić coś końskiego (może pojeździć nawet...?) wpadłam między innymi na genialny pomysł 7 zabaw w rytm muzyki (a co, taki naturalny kadryl ;-)
I kolejny genialny pomysł: zacząć szkolenie pod tytułem FISIEK - KOŃ POLICYJNY (mam fazę na militaria i na Fiśka akuratnie padło... ma prezencję, skubaniec... Gdybym tylko miała wolne fundusze, już by paradował w moro ;-)
Skończyło się oczywiście na niczym...

Konie już się chyba nie biją, bo nowych obrażeń nie zarejestrowałam, jedynie zeszłotygodniowe wyłysienia... Nie znaczy, że się miłują; zwłaszcza przy rozrzucania siana na padoku dochodzi do scen dantejskich, walczy każdy z każdym, nawet nasi wzajemnie się przeganiają... Mnie jeno żaden nie śmie tknąć ;-) Wprawdzie Szaman trochę kombinuje, jakby mnie tu podejść od zadu strony, ale trzyma się na słuszną odległość około 3m. a generalnie byle dalej od mojej kick zone ;-) Siwka obkłusowuje mnie wedle patternu opadający liść a hucek stoi grzecznie z 10 m. od całego incydentu i czeka, aż skończę rzucać siano tu i ówdzie :-)

Wedle zaleceń Oblubieńca na kolację moczony owies (30-45 min. moczenia przed podaniem). Że podobno to najlepsza postać skarmiania. Koniom, odniosłam wrażenie, wszystko jedno. Byle szybciej podać ;-)

Remont stodoły jakoś nie rusza... Fatum czy co? Przyjmijmy wersję mniej nadprzyrodzoną: pogoda do bani.
Projekt stajni zrobiony. Własnoręcznie obmierzony i wyrysowany. Zdecydowałam się jednak na 2 boksy, nie 3. Nie ma co przesadzać. Zamiast trzeciego boksu można zrobić np. psie stanowisko w nowej stajni... Psy bardzo chętnie dekują się w sianie i wieczorem trudno je wygnać, gdy sprowadzam konie... Ostatnio całą rodziną rozwaliły się w boksie hucka, na jego kolacji ;-) A Fućka bardzo lubi polegiwać u Siwki, pod wiaderkiem z wodą... Nawet towarzystwo właścicielki boksu nieszczególnie jej przeszkadza... Czego z kolei nie można powiedzieć o Siwce, która robi do Fućki wypraszające z boksu miny ;-)

A teraz o liderowaniu na odległość: w niedzielę rano smarowanie Fiśkowych pęcin anty-parszywcem na grudę. Konie lekko zniecierpliwione: no wypuszczasz???? czego się guzdrasz??? Siwe zaczęło grzebać nogą zapamiętale (tej głupoty nauczył wszystkich hucek Wigi zanim odjechał). EJ! nie pomogło a że nie chciało mi się wyłazić z szamańskiego boksu (zamykamy się z Fiśkiem, bo inaczej ten wyparadowuje mi podstępnie na korytarz ;-) złapałam co tam było pod ręką (napatoczyła się plastikowa szczotka-jeżyk-iglak) i rzuciłam w stronę Siwki. Nie żeby przydzwonić wariatce, ale w celach pouczająco-dydaktycznych. Iglak przeleciał zgrabnym łukiem przed nosem hucka Myszka (hucek wrzasnął ze strachu) i wylądował tuż przed Siwką. Siwe ze zdziwienia prawie rozdziawiło gębę Oooo, ale ma zasięg... Z drugiego końca stajni potrafi interweniować...! O dalszym grzebaniu oczywiście mowy nie było :-)

poniedziałek, 19 października 2009

Wróciło do normy...

...bo już myślałam, że moje konie zdziadziały przez to PNH ;-) Ale nie, duch bojowy w narodzie nie ginie...

Zajechałam w piątek wieczorem na włości i od razu w te pędy do stajni. Nawet się nie przebrałam z galowego... Siwe już z daleka pozowało na srokatego... Ki diabeł? Podchodzę bliżej, patrzę a ta cały bok ma upszczony ciemnymi, bezwłosymi łysinami. A sierść to gdzie u koleżanki? Bliższe oględziny wykazały, iż wykopano topór wojenny: konie pod moją nieobecność nieźle się naparzają!
Fisiek, jako bardziej futrzany, szczególnych wyłysień nie prezentuje, za to strupki pochowane tu i ówdzie, owszem. A Myszek aż zawarczał przy obmacywaniu, gdy trafiłam na rankę na klatce piersiowej... No to ładnie. A tak się grzecznie zapowiadało...

 photo HPIM6669_zps27acae0c.jpg

A ze spraw mniej wzniosłych: odrobaczyliśmy się na noc fenbenatem, aczkolwiek dawką dość małą jak na 3 konie, bo PSY ZEŻARŁY JEDNO OPAKOWANIE preparatu (Oblubieniec patrzy, gdzie co kładzie na drugi raz... w sumie nie Oblubieńca wina: Bobuś-Bylde stanął dęba i ściągnął torebkę z parapetu... gwoli ścisłości Bobuś, jak stanie dęba, ma jakieś 175 cm. wzrostu... podzielił się preparatem z córką, Moną... potem było oczywiście przymusowe rzyganie - zeżarły dawkę na 1000 kg - ale preparatu oczywiście odzyskać się nie dało ;-)
Następnie sprawy kopytowe; tu się z kolei nie popisał Fisiek. Wyczyniał jakieś haniebne wygibasy z lewą zadnią nogą, że niby podawał, ale z wyprzedzeniem (stałam jeszcze przy łopatce), odginając nogę masakrycznie w bok (czy on ma jakąś inną nie-końską anatomię...?) i fajtając w moją stronę komunikował: no bierzesz czy nie?? bo cierpliwość mi się kończy... Uspokoił się dopiero, gdy dostał klapa w adekwatny udziec; skończyły się dominacyjne popisy, westchnął, zwiesił głowę, dolna warga mu obwisła, niby lekko próbował jeszcze nogą majtnąć przy podawaniu, ale bez szczególnego entuzjazmu do sprzeciwiania się...

W sobotę o paranku w stajni wybuchła wariacja: WYCHODZIMY!! WYPUSZCZAJ!! wszystkie trzy grzebały, machały głowami, pomrukiwały... O niedoczekanie Wasze! Wściekłyśta się czy co...!? I w ramach kto kogo przetrzyma smarowanie Fiśkowych pęcin mazidłem na grudę. Fiś od razu zmalał, gdy tylko boks otworzyłam (emanuje ze mnie przywództwo, ani chybi ;-) Siwe odwróciło się zadkiem do drzwi (odwieczna siwa pozycja do drzemania, tyłem do świata), Myszek zerkał dołem pod drzwiczkami, grzecznie.
Kolejność wypuszczania: Siwe, Fisiek, Myszek, okazała się błędna; Siwe przystanęło tuż przed bramką padoku, Fisiek zaraz nią i dla Myszka nie starczyło już miejsca; przejście zatarasowane, Mysio próbuje jakoś się przemknąć pomiędzy opasłymi a tu nagle tuż przed nosem wyrasta mu dupsko Szamana, grożące, pobrykujące... Łajza Jeden, nie chciał wpuścić małego na padok. O Wy Dziady Kostropate! Ryknęłam EJ!! atmosfera momentalnie się rozładowała, tzn. Siwe błyskawicznie znalazło się na środku padoku, Fisiek kwiknął, zanurkował głową w dół i pognał za wariatką. Myszek został, poczekał, aż podejdę i prawie się poskarżył widzisz, co ja tu z nimi mam...?
...szykowałam siano w stodole, słyszę nagle kwiki-wrzaski-dudnienie... Wgramoliłam się po kostkach słomy na górę, patrzę a Siwe łomocze Myszka jak opętana: uszy płasko położone, gęba rozdziawiona, siwy zadek fruwa jednocześnie we wszystkie strony; obrywa a to Mysz, a to stodoła, a to poidło... O, ja Wam tu zaraz ustalę hierarchię, raz na zawsze! Znów wrzasnęłam (swoją drogą jak tak dalej pójdzie, nabawię się przez te konie przerostu tarczycy... ;-), Siwe niewiele sobie robiąc z wydawanych przez mnie odgłosów (słychać, ale nie widać), fajtało dalej. Chciał nie chciał, polazłam na padok. Siwe od razu spokojne się zrobiło (fałszywa jaka...), Myszek szybko do mnie...
Zabrałam towarzystwo zza stodoły na dużą łąkę. Tu przynajmniej będzie gdzie zwiewać, no i Siwe w przypływie szału nie obali stodoły (stojącej z przyzwyczajenia; remont dopiero przed nami). Pomysł się spodobał. Trochę miałam boja, co będzie, bo Myszek zawsze za stodołą, łąką to dla niego terra incognita, ale to hucek przecie... Pomaszerował jako pierwszy, stanął, furknął ze 2 razy, rozejrzał się i powędrował w suche badyle...
Siwe od czasu do czasu Myszka atakowało, ale sprowadzało się to głównie do prezentowania płasko położonych uszu i grożenia zadem. Myszek odsuwał się energicznym stępem i po awanturze.

 photo HPIM6619_zpsbdbf5a2b.jpg

 photo HPIM6671_zpsf6c8d3d9.jpg

 photo HPIM6615_zpsc2105c2f.jpg

 photo 9d1c6239-4e1d-47a7-9ebb-1ee07b63063e_zpsed4f350c.jpg



Powróciliśmy do treściwych kolacyjek (przerwa z treściwym od maja była, tylko trawa i siano a konie i tak upasione, nieroby jedne ;-)
Siwe aż przytupało w miejscu (radośnie), gdy zobaczyło, że biorę wiaderko (to specjalne, bez uchwytu. One, skubane, wszystko wiedzą, te konie...) Fisiek oniemiał, hucek tylko spojrzał na reakcje naszych, w mig pojął, co się święci; zaczął latać dookoła boksu :-) Przy podawaniu Siwe z podniecania kładło uszy, Fisiek stał na baczność, żeby tylko szybciej, szybciej... a Myszek... Myszek zaczął na mnie warczeć! Ludzie, co za zbiorowisko końskie mi się przytrafiło... Co jeden, to cudak :-))
Myszek oczywiście od razu został poddany obróbce, czyli nauce dobrych manier przy karmieniu. Zobaczymy, jakie będą efekty. Koleś jest twardy, poglądy na życie ma sprecyzowane i zasadnicze. Ale nie damy się, jak miły Bóg, nie damy się :-) Jeszcze zacznie chodzić na pasku ;-)

poniedziałek, 12 października 2009

Nowe stado

Stało się. W sobotę odjechał od nas szurnięty Wigwam. Myszek został sam!

Przy okazji wyprowadzki Wigiego, załadowałam do przyczepy Niwecza. Bo tak w ogóle to był chytry plan: Wigi, jako cykor, za przyczepami nie przepada. A Myszek jest opanowany (introwertyk), jak musi, to wykona, co mu tam każą. Więc chytry plan przewidywał: do przyczepy wejdzie Myszek, potem wejdzie Wigi, potem Myszek wyjdzie a Wigi zostanie. I pojedzie w siną dal.
Myszek trochę się poboczył, poprzyglądał, dałam mu trochę czasu (około 1 minuty ;-) po czym poprosiłam o wejście na trap. Wszedł. Wycofaliśmy się. Zrobiliśmy ze 3 joja i Myszek elegancko załadował się do swojej przegródki. Bez najmniejszego problemu :-) W przyczepce dostał ciasteczko i wtedy stało się jasne, że u tego konika w hierarchii ważności FOOD jest zdecydowanie NUMBER ONE :-) Od tej chwili interesowała go wyłącznie moja saszetka z końskimi ciasteczkami :-) Modelowy lewopółkulowy introwertyk.
Szurnięty nie chciał wejść. Wmurował małe nóżki w trap, zaparł się jak osiołek i nie pomogło wciąganie go za głowę do środka. Beatka poprosiła mnie o pomoc. Pierwsze co zrobiłam, to oczywiście wycofałam szurniętego z trapu :-) Wigi tak się wmurował, że ni do przodu, ni do tyłu nie chciał ruszyć. Za pomocą 4. fazy przypomnieliśmy sobie szybciutko, co oznacza linka falująca w strefie 1 :-) Już za chwilę Wigi stał grzeczniutko w przyczepie.
Przystąpiłam do planu B, czyli do wyprowadzenia Myszka. Jeżykiem na klatce. Wyszedł grzecznie, nóżka za nóżką, bez pośpiechu...

 photo HPIM6573_zps84922503.jpg

 photo HPIM6574_zpse8bd993c.jpg

Wigi zaraz odjechał. Zostaliśmy z Myszkiem za bramą. Sam na sam. M. popatrzył chwilę, jakby bezmyślnie, za oddalającą się przyczepą. Niby spokojny, ale było w nim wyczuwalne napięcie. Poszliśmy kawałek za przyczepką, po czym pokazałam mu kępę trawy. Rzucił się do konsumpcji i zapomniał o naszej samotności we dwoje :-) Chwilę pobawiliśmy się w zabawę od punktu do punktu z kępami trawy w roli głównej, po czym powędrowalismy za stodołę. Wcześniej nasi zostali przetransportowani przez Oblubieńca z dużej łąki na zastodole, padok 2. i 3. Mysio zajął pierwszy padoczek. I od razy zrobił się nerwowy. Gdzie Wigi????? zaczął się wrzask, chrumkanio-rżenie, nawoływanie... Ruchu zagęszczone, sprężyste... Może myślał, że zrobi to na mnie wrażenie i przyprowadzę mu szurniętego... Się przeliczył ;-) Występ nie zrobił na mnie należytego wrażenia. Nie takie rzeczy się widziało w życiu (i widzi co i raz w wykonaniu a to Siwego, a to Szamaniska ;-) Musi się kolega jeszcze mocno podszkolić, żeby mnie zadziwić/zaniepokoić (proponuję poobserwować Siwca i powyciągać odpowiednie wnioski - tak oto wygląda koński szał i dziczenie ;-))
Po godzinie zdecydowałam się połączyć kolesiostwo w jedno stado. Nasi zostali ubrani w kantary (paskowe), bo oczami duszy widziałam rozwalone w feworze walki ogrodzenie... Zawsze łatwiej będzie toto ubrane połapać, jak się rozleci po polach...
Zgodnie z przewidywaniami, gdy tylko otworzyłam bramkę (zasieki z prądem raczej ;-) nasi pognali na złamanie karku pod stodołę... Mysiu nawet nieszczególnie przerwał komsumpcję siana. Owszem, podniósł głowę i patrzył na nadlatujących, ale żując flegmatycznie i nic sobie nie robiąc z pędzącej masy (ma nerwy ze stali, koleś ;-). Nasi tak się rozpędzili, że minęli małego i wyhamowali się dopiero przy bramce. Fisiek zaraz zawrócił, podbiegł do Myszka prężąc muskuły. Siwe za nim jak cień, ale przezornie nie pchała się początkowo na afisz. Panowie wymienili noski-noski, ale Fisiek uznał, że to mało męskie, więc kwiknął-wrzasnął prezentując pół-dupek i uniesioną zadnią nogę. Myszek się odsunął i na tym zakończyła się potyczka pierwsza. Do Myszka podeszła Siwka, noski-noski, obwąchali się i grzecznie zaczęli jeść siano. Zachowanie Siwej mnie zdecydowanie zadziwiło, bo to ona zawsze była pierwsza zadymiara, gotowa do kwików i walenia przednią nogą o byle co... A tu nic... Głowa przy głowie się pasą...
Fisiek nie dał jednak tak łatwo za wygraną; od czasu do czasu zadowolony z siebie przesuwał Myszka po padoku i blokował Siwkę, żeby za blisko nie podchodziła do obcego... W końcu zachęcony brakiem oporu i mikrą posturą nowego członka stada, przeszedł do gryzienia M. w karczek. Myszek odsuwał się mnie podejmując wyzwania. Ale gdy Fisiek wymyślił wspinanie się wraz z próbami powalenia hucka na ziemię (wspinał się, zarzucał małemu potężne nożyska na szyję/kłąb, ten chwiał się pod ciężarem, ale sprytnie obniżał przód i Szaman zjeżdżał mu bez łeb na ziemię), Mysio się zeźlił. Za którymś razem stanął okoniem: wspiął się, rozdziawił paszczę i trzasnął Fiśka przednimi kopytami w klatę, aż zadudniło...

 photo HPIM6583_zpse9b304f9.jpg

 photo HPIM6585_zpsc0d11f09.jpg

...wieczorem Szaman dumnie prezentował mi w boksie odniesione w walce rany: pozbawiony sierści fragment ciemnej łysej skóry, liczne podpuchnięte ślady po uderzeniach zębami i jedną małą (sic!) krwawiącą rankę. Wszystko elegancko zgromadzone na łopatkach :-) Hucek bez szwanku, ni zadrapania.
No i co? mówiłam, że Fisiek to przerost Formy nad Treścią. Kolos na Glinianych Nogach... Nie dziwnego, że Siwe prowadza się teraz z Myszkiem a ten wyczynia w boksie hece, gdy wypuszczam Siwą wieczorem na podwórko... Gdzie, gdzie mi ją zabierasz...??? Myślałby kto... Po dwóch dniach bliższej znajomości, jaki zżyty się zrobił... I od momentu połączenia ani razu nie zawołał Wigiego. Jakie to stałe w uczuciach, te konie... A 11 lat zawsze razem to nic nie znaczy...?

W niedzielę cały dzień padało, stado pozostawiłam więc samo sobie (od czasu do czasu tylko leciałam zerknąć za stodołę...), ale zachowywali się nad wyraz przyzwoicie, bo nowych obrażeń u Szamana nie zauważyłam :-) Grubas oczywiście nadal próbował manewrować małym; tym razem opracował sobie sprytną strategię atakowania cofaniem: maszerował tyłem prosto na Myszka, miarowym krokiem, w rytmie, w jakim bawimy się w BACK-BACK-BACK . Myszek, widząc tak potężną kolubrynę, jaką jest zadzisko Szamana, zazwyczaj grzecznie się wycofywał, ale czasem sam ustawiał się zadkiem w stronę agresora i podskakiwał markując walenie z zadu :-) Wszystko to wyglądało dość komicznie, bo Panowie walczyli na zwolnionych obrotach, powoli, majestatycznie, żadnej ekspresji w tym nie było, ani huku... Całe szczęście, że Siwe nie jest samiec :-) Ta to by dopiero narobiła rabanu, latawica jedna... Jej życiowa dewiza, to lepiej za szybko, niż za wolno...

A wieczorem odbyły się postrzyżyny. Szaman ma teraz równo przyciętą grzyweczkę nad oczami (wygląda jak panna ładna, jak żadna ;-) a Myszek stracił postrzępione końcówki grzywy i ogona. I przy okazji pouczepiane gdzie się da gzie jaja.

poniedziałek, 5 października 2009

Mówię "po końsku"

...udowodniłam to (sobie i koniom) w niedzielę. Oczywiście już wcześniej miałam podejrzenia, że gadamy ze zrozumieniem, ale dopiero w niedzielę zobaczyłam to w całej okazałości.
Z okazji porządków z sianem, zawiozłam naszym na padok rozwaloną kostkę. Na taczce. Nasi oczywiście widząc mnie na horyzoncie, przygnali biegiem z drugiego końca łąki. Nawet gwizdać nie musiałam. I od razu, z pominięciem gry wstępnej (ą, ę, czy można...? a może by tak...) z gębami rozdziawionymi do konsumpcji... Przyjęłam postawę bojową: napuchłam i powiększyłam się o jakieś 30 cm., co już samo w sobie spowodowało, że konie przystopowały, lekko zaniepokojone moją przemianą. Przeszłam do dalszych agresywnych czynności, czyli: pokazałam Siwce zadek (a konkretnie uniesioną zadnią nogę) i kwiknęłam ostrzegawczo a w przypadku Szamana posunęłam się o krok dalej: zaszarżowałam na niego zadem (również z kwikiem)! O Ludzie, ja gadam po końsku!!! Ja gadam!! Siwe błyskawicznie odskoczyło 2 m. a Fisiek wykonał w miejscu pół-piruet (a nie mówiłam, że ma predyspozycje do dresażu...?) i zwiał galopem do Siwki! I grzecznie czekały, aż rozrzucę siano... I miny jakie miały... Ty, ona nawija po naszemu...! No, kawał z niej lidera! (gęby prawie rozdziawione ;-)
Siwe nawet po rozrzuceniu siana zerkało na mnie z należytą dozą szacunku...
I tylko dobrze, że sąsiedzi hen, daleko, za krzakami mieszkają ;-)

A w sobotę Siwe urządziło scenę... ale jaką!
Znów na wioskę pojechało ze mną potomstwo + Ewka, koleżanka potomstwa, bo w planach były porządki z sianem (przetransportowanie jednej ze stert ze skraju łąki do stodoły - żmudne, upierdliwe, męczące... a dziewczęta sportowe: jurne i młode, wypoczęte mieszkaniem w mieście... pokłady energii i taniej siły roboczej ;-)
Po sianie wzięłyśmy się za ustawianie padoku z pastucha, co go nam Oblubieniec obalił, organizując potężne szczątki drzew jako obwarowanie łąki (sąsiad wycinał stare ogromne drzewa i przywiózł nam pieńki z korzeniami. Potężne, rosochate... leży toto wzdłuż końskiej łąki i robi za zasieki).
Siwe, gdy tylko widzi mnie ze słupkami białymi, od razu dyga do ogrodzenia, bo spodziewa się przeprowadzki na nowy soczysty padok. Tak było i teraz: najpierw Siwe, potem Fisiek stanęli grzecznie, w gotowości, przy bramce padokowej, czekając na jej otwarcie. A tu nici. Ludzie babrzą się w splątanych taśmach-linkach-słupkach i NIE OT-WIE-RA-JĄ!!!! NIE PU-SZCZA-JĄ!!! Siwe, modelowy egzemplarz końskiego ADHD, najpierw zaczęło stępować wzdłuż ogrodzenia. W prawo, w lewo. W prawo, w lewo. Nie pomogło, NIE PU-SZCZA-JĄ!! Zaczęła latać kłusem (latać, nie kłusować, bo przebierała nogami jak mały robak). W końcu nie zdzierżyła i zaczęły się szaleńcze galopy. Wybuch siwej ekspresji nawet Fiśka zadziwił, nie mówiąc już o oniemiałych huckach: wszyscy (łącznie z nami-ludziami) porzuciliśmy wykonywane czynnościami, przyglądając się wyczynom wkurzonego Siwego. Siwe galopowało wściekle, nieznacznie tylko zwalniając na łukach i wyraźnie dodając na prostych, przeskakując nierówności terenu potężnymi susami. Do tego co foule walenie z zadu, poskręcane wyskoki w górę i trzepanie głową. Może i pokwiki pod nosem, bo coś tam gulgotała, ale tak wiało, że ledwo było słychać... Co i raz hamowała gwałtownie przyczajając się do skoku przez pastucha. Ja wtedy darłam się EJ!!! i Siwe złe jak diabli odbiegało od ogrodzenia, wywijając wściekle głową na boki i kuląc nie-wiadomo-do-kogo uszy... Gośka-potomstwo mruknęła z lekką grozą w głosie I ja na niej siedziałam...! ale zaraz się zreflektowała i dodała ...i 3 razy spadłam... :-) Siwe latało tak dobre 5 minut nie zwalniając (maszyna do biegania... ależ ona ma folblucią technikę ruchu... prawdziwa wyścigówka...), bez zadyszki nawet. W końcu na którymś łuku elegancko się wyglebiła, z wdziękiem i gracją (na co zresztą jej imię wskazuje - Bella Gracja ;-) Podniosła się i zaraz pokłusowała dalej, ale o niebo wolniej, zatrzepała głową do Szamana i stanęła. Nie to nie. Poparskała i poszła obrażona w drugi koniec łąki :-)

 photo DSC02251_zpsf36addfb.jpg

 photo DSC02256_zps04dbc5ff.jpg

 photo DSC02240_zps2cebd07a.jpg