"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

niedziela, 30 października 2011

I po weekendzie

Pogoda nieodmiennie dopisuje, sprzyja jeździe oraz szeroko pojętym pracom polowym.
W sobotę jeździecko dość konkretnie, Huc w roli głównej, w końcu sesja zdjęciowa, mała próbka poniżej. Muszę staranniej dobierać strój do fotografii, bo śmiech na sali, jak wyglądam ;-) A najgorsze, że narybkowi rodzice strzelają fotki albo i filmiki z jazd pociech i muszą mieć potem niezły ubaw oglądając mój image ;-)

PhotobucketSię popyla. Styl ubioru od sasa do lasa, spodzień przykrótki, ale grunt, że się jedzie ;-)

Photobucket
Się cofa.



 photo DSC_1119_zpsi7cgga8k.jpg

 photo DSC_1112_zpsuup75qhf.jpg

 photo DSC_1036_zpsvxijwf1i.jpg

 photo DSC_1066_zpsarwj181t.jpg

 photo DSC_1038_zpsj7d4k9it.jpg

 photo DSC_1117_zpstvphwinw.jpg

 photo DSC_1040_zps8zjfxmop.jpg

 photo DSC_1064_zpsyd2j5s0y.jpg

 photo DSC_1045_zpsw3seghn9.jpg

 photo DSC_1108_zpschegdq6k.jpg

LBI - w oczekiwaniu na NAGRODĘ :-)
 photo DSC_1100_zps3sa1joe0.jpg

Z Hucem się porobiło. Zapomnieć można o lonżowaniu narybków i nauce anglezowania. Huc po prostu odmawia takiej współpracy. O ile z samym siodłem polecenie okrążania i innych manewrów na kole wykonuje ładnie, z lekkim tylko szemraniem od czasu do czasu (czasem pacnę go ostrzegawczo w siedzisko siodła, zazwyczaj wystarczy jednak, że się nastroszę i podniosę głos) o tyle z narybkiem na grzbiecie robi 2 kroku po obwodzie, po czym staje na wprost z bezczelną miną i udaje, że nie kuma, o co mi chodzi. Na zwiększoną presję z mojej strony najpierw krzywi się i kładzie uchle a następnie szykuje się do dęba. Wyraźnie widać, że daje mi czas, żebym się odczepiła, bo inaczej... Wyuczył się błyskawicznie, że z dzieciakiem na plecach może sobie pozwolić na taki szantażyk na mojej osobie, bo nie wdam się wtedy w ostrzejszą potyczkę. Taki choler. Zupełnie nie mam pomysłu na tę strzałę w kołczanie Huca.Gdy zsadzam dzieciaka, żeby dosiąść krnąbrnego i pokazać, kto to rządzi, Huc myka pode mną jak anioł. Pełna kontrola, pełne posłuszeństwo, nic, czego można by się czepnąć... Tak mnie załatwia, cwaniaczek ;-) Wobec powyższego zmieniłam koncepcję nauczania jeździectwa, koniec z lonżowaniem... Na tym poletku mały wygrał ;-)
Jazda odbywa się więc luzem, na side-pullu, po placu manewrowym. Dzieciakom od razu wzrasta samoocena, pojawia się koncentracja, rodzic dumny jak paw, że dziecko samo... Oczywiście owo samo, to czasem boki zrywać, bo dzieciak coś tam usiłuje, Huc ze stoickim spokojem udaje, że nie rozumie i stoi z błogą miną a ożywia się dopiero wtedy, gdy wydam mu zdalnie komendę czy to słowną, czy to mową ciała :-) Ale nie jest najgorzej. Bez liny i bezsensownego latania po kole z telepiącym się na nim dzieciakiem, mała bestia bardzo ładnie współpracuje :-)

Narybek samodzielny.

 photo DSC_1173_zpskitgik3l.jpg

 photo DSC_1178_zpsyvo2etjx.jpg

 photo DSC_1170_zpsgzemaofl.jpg

 photo DSC_1171_zpstbhlduoa.jpg

 photo DSC_1195_zpskawr912k.jpg

...dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony. Wymiękłam. Czyścić taką kupę ubłoconego futra to ponad moje siły, mimo, że do osobników cherlawych się nie zaliczam.
O ile konie wałęsając się tylko po łąkach, skałach i piaszczystych górkach były co najwyżej przykurzone, to teraz prezentują się całe w błocie. Bo któryś (podejrzewam Heniuta) ogłosił reaktywację łażenia po bagnach. Straszne Krzaki przestały być takie straszne, odkąd opadła z nich połowa liści i stały się nieco przezroczyste. I widać, co za nimi siedzi. Że za nimi siedzi NIC. Chodzi się więc ścieżką przy Strasznych Krzakach nad rzekę, parami. Najczęściej Heniu z Fisiem, Siwka z Hucem czasem do nich dołączą. A czasem nie. No. W każdym razie Fiś siedzi w rzece i wyjada, co tam znajdzie, ale na gwizd wylatuje z bagna ochoczo. Słychać jeden wielki bulgot i przewalanie się cielska we wodzie, łomot i trzask łamanych krzaków. I wyłania się z odmętów pędzący wściekle Fisiu. Po wyskoczeniu na suche wydaje z siebie kwik, pierd, robi wierzg i zdecydowanie dodaje. I przylatuje hamując tuż przede mną. Po takim efektownym przybyciu nie muszę chyba mówić, jak cielsko Fisia wygląda? Utytłany, ubłocony i mokry. Do połowy tłustych boczków. I tu dobrnęliśmy do sedna, dlaczego dla Osoby Fisia sezon jeździecki zakończony ;-)

Ale na Siwce się jeździ. W niedzielę nawet 2 razy :-) Bo Siwe-Czyściocha w wodzie moczy co najwyżej nóżkę po pęcinę i po wodzie nie lata, tylko majestatycznie z niej wychodzi. Jeśli lata, to po stałym lądzie... Poza tym sierść ma o połowę krótszą od Fiśka-Mamuta. W związku z powyższym czyszczenia u Siwki nie-za-wiele...
W niedzielę pierwsza jazda krótka, bo zaraz nadjechał narybek, druga dłuższa i na dokładkę prawie po nocy. Tym razem na różowiutkim hackamore. Siwka niezależnie od tego, czy ma coś w pysku czy nie, próbuje się zbierać do kupy, szyjkę zaokrąglać i łebek opuszczać. Chyba, że coś wypatrzy w oddali ;-)
Na obu jazdach Siwe lekko pobudzone; przy pierwszym wsiadaniu zaliczyłyśmy pierwszą mini-panikę z siodła. Bo coś tam hen za rzeką było (2 krowy), nie pozwoliłam się kręcić przy wsiadaniu i pooglądać. Był przytup w miejscu z zadartą głową i wytrzeszczem. Wystarczyło jednak mini zgięcie wodzą i Siwe momentalnie wróciło na ziemię :-) Choć całą jazdę dreptało bardzo energicznie.

sobota, 22 października 2011

Sensowna sobota

W końcu. Niemal cały dzień z końmi :-)
Zaczęło się od tego, że spóźnił się narybek na południową jazdę. I świetnie. Zarządziłam zbiorowe ganianki. Koniec z wylegiwaniem się 24 h. Wprawdzie Oblubieniec doniósł, że konie puszczane na wielką łąkę aplikują sobie same z 5 minut wariacji, ale cóż to jest 5 minut na dobę...!
Były skoki, wierzgi, wyścigi. Towarzystwo stopniowo się rozkręciło, nawet Heniu pomykał ochoczo :-) Potem było masowanie każdego egzemplarza linką poganiającą, żeby nie było wypłochów na widok sznurka.

...Huca wzięłam na jazdę wędzidłową. Wyszykowaliśmy się błyskawicznie; kantarek czerwony, na to błękitne ogłowie i ozdobne wędzidło typu show. Wodze split, cieniutkie z pierścieniami do german martingale. Coś pięknego. Nawet taki mały zapasiony kosmaty Huc potrafi wyglądać bardzo pleasurowo, gdy go odpowiednio przyodziać ;-)
Z ziemi oczywiście żadnego focha, żadnego dęba, nic. Pod siodłem od razu propozycja kłusa. Raz za razem. Skutecznie gasiłam z 10 razy jedną wodzą. Gdy w końcu zgasiłam, mogliśmy popracować :-) Króciutko, ale treściwie. Huc jest tak bystry i pojętny, że aż żal, że marnuje się pod dzieciakami ;-)
Potem Siwe. W ten sam sprzęt. Ta to dopiero piękna jest, aż dech zapiera!
Zamotałam wodze fachowo (najpierw wersja do strzemion, potem pod hornem i do góry) i dawaj do roboty Siwca. Kłusy na linie do pierwszej propozycji postawy tropiącej. Na którą musiałam trochę poczekać, bo Siwe ożywione, a jak ożywione to od razu jak deska do prasowania - sztywne, głowa wysoko. Wystarczyło jednak nagrodzić moment nos przy ziemi i Siwe od razu wiedziało, jak uniknąć kłusa i miziać się w środku koła :-)
Po zasiądnięciu w siodle Siwe uznało, że chcę się wozić na szybko. Skoro tyle kłusa na linie było... Została wygaszona metodyką na Huca, czyli jedną wodzą. Poszło o wiele szybciej niż z małym, bo wystarczyło ze 3 razy wodzą zadziałać, Siwe westchnęło i sflaczało w stępie. A w kłusie od razu zaproponowało tropienie :-) Taka szczwana liszka...
A potem na horyzoncie pojawił się człowiek. Pojawił się znienacka, zupełnie nie tam, gdzie zazwyczaj pojawiają się człowieki... I Siwe od razu powróciło do deski: zbaraniało, dostało wytrzeszczu, zamarło.
Zamiast zsiąść i przeczekać niezidentyfikowany obiekt, zadałam Siwcowi pracę do wykonania: paradowanie po ósemce. Od razu głowa poszła w dół (magiczna reakcja na minimalną wewnętrzną wodzę), skupienie na obliczu, ale za każdym razem, gdy obiekt wypadał na wprost Siwe usiłowało zazezować, czy nadal kroczy przez pole eks-rzepaku... Zezowanie było jednakowoż subtelne; Siwe jest zdecydowanie mega-zdyscyplinowanym koniem. Zupełnie nie wiem, jak mi się udało wyprodukować takie końskie cudo :-)
Oby nie był to przypadek i oby Fiśka też udało się tak przeinaczyć, jak już się za niego wezmę na poważnie. Choć póki co nic na to nie wskazuje, żeby kolega kiedyś dorósł do bycia porządnym, grzecznym koniem ;-)
Obiekt okazał się Panem niosącym na ramieniu osprzęt, który najpierw zakwalifikowałam jako łopata (idzie kopać robaki na ryby), przy bliższym jednakowoż oglądzie okazało się, że osprzęt występuje w liczbie mnogiej i wygląda jak lusterko na długiej tyczce oraz widły do przetrząsania ziemniaków (takie długie, gęste, zakończone kulkami - uściślam, jakby kto nie wiedział, czym się ziemniak przetrząsa ;-) Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że mógł to być Pan Geodeta, który ma wytyczać grunta okoliczne. Nie zgłębiałam jednakowoż zagadnienia zbyt długo, bo polną drogą naszą lokalną przywędrował ustrojony w kask, bryczesy i martensy narybek, co wcale nie był umówiony na południe, tylko na później. A chwilę potem przybył narybek południowy, powstało więc narybkowe spiętrzenie i robota na najbliższe godziny ;-)

Ponieważ narybek po obozie klasycznym do bólu zafascynowany jest postacią Fiśka-Szamana, tknęłam wzmiankowanego uroczego kunia, czyli zaciągnęłam na okrągły wybieg celem wybawienia a następnie posadzenia na nim zafascynowanego narybku. Fiś, będący akuratnie w trybie wesolutkim, nieźle dokazywał. Narybek nieszczególnie interesował się tym, co robię, ale na dźwięk świstu i odgłosu palnięcia, natychmiast pojawił się przy ogrodzeniu i walnął mi mówkę na temat przemocy i ciociu, to ma być zabawa?? Na szczęście drugi narybek pilnie się przypatrywał i potwierdził moje słowa, że palnięcie było w ziemię a nie w konia. A ja wygłosiłam piękną mówkę na temat 4 faz stanowczości, którą stosuje się z wielkim powodzeniem zarówno na koniach, jak i na dzieciach ;-) Oraz zademonstrowałam, rzucając linę i przywołując gada paluszkiem, że Fisiek wcale ode mnie nie ucieka, wręcz przeciwnie ;-)

Niedziela była taka sobie, bo skwasiła się pogoda. A wtedy mnie z kolei kwasi się humor i nie chce mi się wsiadać. Wleźć musiałam jednak na Huca, bo niedzielny narybek przybył a teraz panuje zasada, że zanim narybek..., najpierw ja...
Pod wieczór ruszyło mnie jednak sumienie (rychło w czas) i wzięłam Siwkę. Zanim się wyszykowałyśmy (czyszczenie, siodłanie, ogłowie), było już prawie po nocy. Siodłanie pod stajnią, konie za komórką, więc Siwiec sam na sam ze sobą w mroku - bystry i wzrostu Szamana. Ale grzeczny. Nie mamy jeszcze oświetlonej ujeżdżalni, więc tylko na linie. Było gałowanie i zasuwanie tęgim kłusem oraz wpadanie we wściekły galop, ale żadnego wyrywania. Lina Bernie super się sprawdza, mimo, że taka delikatniutka na pierwszy rzut oka... Tak sobie cichutko marzę, że może kiedyś zamówię kolejną, ale z solidniejszym karabińczykiem... Bo taki Huc, jakbym mu kazała latać po nocy, jak nic by mi malutkie zapiątko rozwalił ;-)

poniedziałek, 17 października 2011

Pożegnianie lata

No i mamy przymrozki. W sumie nie jest najgorzej. Aczkolwiek odnoszę wrażenie, że czegoś nam brakuje tej jesieni... Eeee... Błota...? Czyżby bezbłotne przejście z lata do zimy tego roku...?
Podłoże do jazdy super, nie dość że błota brak, to jeszcze nie ma zapylania, bo ziemia wilgotna... Kupy, z przeproszeniem, sprząta się z padoków fantastycznie, bo wystepują w postaci eleganckich pączków a nie, z przeproszeniem, gówniano-błotnej papki... ;-)
Żeby jeszcze tak mieć czas zasiąść w siodle... ;-)

Kolejny weekend pod znakiem narybku. Skończyły się czasy przybyć spontanicznych, teraz mamy grafik, żeby rozsądnie mocami Huca zarządzać. Bo Huc, o ile mnie darzy sporą sympatią, o tyle na dzieciaki patrzy lekko kosym okiem ;-) A w sobotę kose oko Huca przekształciło się w wybuch introwertyka. Spektakularny, nie powiem.
Zaczęło się już na linie, przed jazdą. Przy zmianach kierunku było dęba i inne atrakcje. W granicach tolerancji jednakowoż.
Jazda narybkowa zrazu w miarę spokojna (ulubione zajęcie Huca na jeździe: stać, dzieciak robi ćwiczenia gimnastyczne), potem malutkie ostrzegawcze dęba pod moim adresem (że narybek na nim siedział, to Huca wcale nie interesowało. Przekaz był skierowany do mnie - bo się czepiam i każę kłusować). Nic to, zwalczyliśmy focha, ale zaczęło mi świtać, że tu chyba coś nie gra, jednak...
Drugie dęba było już bardzo konkretne (też przy rozkazie kłus), narybek się zamurował (druga jazda w życiu), ale nie dość, że spokojnie bez paniki wysiedział, to i kończyć nie chciał :-)
Jazdę sfinalizowaliśmy bez większych przygód, kłus był, ale po przyobserwowaniu, że Huc szczególnie na jedną stronę kłusować nie chce, chodziłam po dużym kole, żeby złagodzić łuki albo biegłam razem z nim, po prostej... Bo tak sobie pomyślałam, że może to jednak nie taki zwykły foch huculski, ale coś fizycznego...?
Potem koleś poszedł na długą linę i dawaj go w obroty. Obroty miały na celu zdiagnozować, w czym rzecz... No i zaczęło się. Niezadowolenia Pana Huca eskalowało, sięgnęło zenitu i stoczyliśmy ostrą potyczkę.
Mały nie dość, że odmawiał wykonywania dość prostych poleceń (innych niż stępo-kłus ;-) to zaczął się wspinać (bardzo pionowo) w słać we mnie boksy przednią nogą. I weź tu człowieku diagnozuj w takich warunkach ;-)
Skończyło się tym, że Huc zaliczył ostre ganianki nr 1, do których błyskawicznie przyłączyło się całe stado (nawet Dziadzio Heniu parę razu przyczadował i dał ze zadu ;-) a Mały został lekko zeszmacony lataniem za wzmiankowanym stadem z siodłem i wlokącą się za nim liną, której nie raczyłam odpiąć. Chciał latać, to niech lata. Teraz, now. Co se mały poskakał za końmi przez rowy, co se pobrykał, co se zadem nawywijał, to jego ;-)
Ponieważ po ganiankach nr 1 Hucowi rurka zmiękła tylko do połowy, były ganianki nr 2, zdecydowanie subtelniejsze, żeby małego nie zamęczyć ;-)
Mały bardzo szybko skapitulował (zwłaszcza, że stado zaczęło go reprymendować, że ileż jeszcze mają z nim w w ramach solidarności latać...?? bo tu trawa stygnie... Siwka zwłaszcza dobiegała do niego wywijając gniewnie węże głową i prężąc złowieszczo szyjkę ;-)
Kapitulacja polegała na tym, że polecenia zaczęły być dla Huca zupełnie niekłopotliwe, miłe i sympatyczne ;-) Na koło poszedł grzecznie stępem, na wskazanie paluchem od razu zakłusował, na WHOA! stanął na obwodzie... a przy zmianie kierunku o dęba nie było mowy...!
Potem była oczywiście 15-minutowa oprowadzanka, bo fiutro na małym aż loczków podostawało od nadmiaru wilgoci ;-)

Na niedzielę zaplanowałam hucową jazdę testową. Żeby zobaczyć, co to panie będzie, gdy na małym zasiądę. A tu znienacka zapowiedział się narybek, co to nie był w sobotę i mniemałam, że już w ten weekend nie nadciągnie.
Nie bez obaw, czy narybek się na jazdę załapie, wzięłam Huca, osiodłałam swoim west-siodłem (o tyle swoim, co Siwkowym ;-) ruszyłam z ziemi, wsiadłam. Spięty był, łebek zadarty, prawie przytupywał w miejscu, ale po kilku delikatnych calvary stop (wariacja na temat zgięcie boczne) w końcu się uspokoił. W kłusie był już spokojniutki, joggował elegancko, ale było też kilka sprawdzających nawrotów wydłużonego kłusa (oczywiście na miarę krótkich huculskich nóżek ;-) W pełni pod kontrolą :-) W końcu mały wyparskał całe mnóstwo emocji i mógł zasiąść narybek :-)

Na pierwszy rzut oka problem z Hucem zdiagnozowany zastał jako: zbyt upasiony na swoje dotychczasowe klasyczne siodło (!!)
Co do zasady jestem zdecydowanym przeciwnikiem siodeł klasycznych. Jako niewygodnych. Podobnie jak klasycznej sztuki jeździeckiej. Nie podoba mi się i już. Sztuczne to, niepraktyczne, sztywne i w ogóle do niczego... I pomyśleć, że kiedyś dresaż mi się podobał... Fuj! ;-)
Wydaje się, że i Huc jest podobnej myśli, bo pod westówką zdecydowanie wyluzował :-) A narybek od tej pory chce jeździć tylko west, hihihihi... :-) Czyli mój chitry plan wdrożony ;-)))

A na padok zastodolny dotarła w końcu cywilizacja, co się nazywa halogen. Dotarła dzięki zaprzyjaźnionej, o której już tu wzmiankowano, STAJNI GOŁĘBIE ;-) Prawie, prawie widać po nocy okrągły wybieg, czyli mój ambitny plan zagęszczenia końskich treningów (dodatkowo: piątki i środy) ma szanse zostać wdrożony :-)
Z tej radości ad hoc wymyśliłam 4 kolejne miejsca, które koniecznie muszą być oświetlone, m.in. łąka-czworobok :-)

Siwki w weekend nie tknęłam. Wstyd! Finiu to chwilę na 7 m. linie popracował a Siwka nic a nic :-(
Aby zapobiec dalszym takim skandalom, mam mocne postanowienie brać zwierzaki do roboty z rana. Bo potem zawsze coś. A to Goście, a to narybek, a to zwózka drewna opałowego, a to pielenie przed zimą... ;-)

niedziela, 9 października 2011

Lina "Bernie"

W sobotę odbyła się inauguracja tytułowej liny. Świetna jest. W końcu coś długiego, lekkiego i poręcznego ;-)
Na pierwszy ogień Fisiek, potem Siwka. Od razu na głęboką wodę, czyli na wielkoobszarowej siennej łące. Bezpieczniej (dla liny i jej finezyjnego karabińczyka ;-) byłoby na okrągłym wybiegu, ale nie chciało mi się koni wlec z łąki na zastodole.
Wbrew moim obawom, że 7 m., otwarta przestrzeń, pasące się wokół konie i demoralizująca trawa pod nogami, było rewelacyjnie. Fisiu po wstępnych, rozgrzewkowych wygibasach w kłusie pięknie zagalopował, zaokrąglony, dostał ciacho i skończyliśmy. Żadnego ciągnięcia, wyrywania, nic... :-)
Siwka również stanęła na wysokości zadania, też był galop i też bez wyciągania mnie w mojego hula-hop, mimo ekscytacji wyższym chodem. W galopie mieliśmy element utrudniająco-rozpraszający, czyli Fućkę, która wystartowała równo z Siwką i pruła równolegle z nią, czekając z utęsknieniem na komendę bierz ją! Komenda oczywiście nie padła a ja rycząc na Fućkę, żeby poszła precz, poczyniłam interesującą obserwację, że mój jawnie agresywny wrzask nie robi na Siwej najmniejszego wrażenia, bo nie ku niej kieruję swą energię. Siwe spokojnie kontynuowało okrążanie a Fućka skulona opieszale rejterowała, cały czas mając jednak nadzieję, że pozwolę siwego konia pogonić...

U Huca ciekawe zjawisko. Dyskretne ulatnianie się na widok dzieciaków w pewnym wieku. Dla ułatwienia podpowiem, że w wieku narybkowym (7-10 lat). Cholera, nie jest dobrze. Huc zdecydowanie za inteligentny jest na konia-rekreanta. Nie bardzo mam pomysł, co z tym fantem zrobić. Bo najgorsze jest to, że ja w duchu Hucowi przyznaję rację :-(
Na jego miejscu też bym wolała robić wszystko inne, niż chodzić w klasycznym (fuj!) siodle i wozić usiłujące anglezować dzieciaki...

W niedzielę Huc dostąpił zaszczytu liny Bernie jako pierwszy. Spodziewałam się jakichś większych ekscesów, wyrażania niezadowolenia i zemsty za narybek, ale mały współpracował bardzo ładnie. Wprawdzie przy okrążaniu kilka razy buńczucznie wystartował w przeciwnym kierunku niż mu wskazałam i trochę podskakiwał jak piłeczka, to nie próbował liny wyrwać, a kiedyś w tym był mistrzem ;-)
Na przywołanie przebiegał do mnie kłusem z butną miną i wypięta klatką piersiową, jakby chciał zademonstrować taran, ale hamował przede mną grzecznie, głowę zaraz spuszczał do moich kolan i ozór wywalał międląc paszczą :-)
Poćwiczyliśmy zagalopowania na komendę głosową, nie żeby idealnie, ale całkiem nieźle. Mógłby jednak mały poobserwować, jak to robi Fisiu: elegancko, ze stępa a nawet ze stój (!) a nie rozpędzać się w kłusie do nieprzytomności, tracić równowagę i wpadać w galop...

Z tego wszystkiego nie chciało mi się na nikogo wsiadać. Nowa lina mnie fascynuje, póki co, więc pewnie znowu będę miała fazę na niejeżdżenie, tylko na zabawy naziemne ;-)

W niedzielę tknęłam siwe kopyta. Z pewna dozą nieśmiałości (żeby nie powiedzieć strachu) po ostatniej siwej kulawiźnie. Wyłupanie prawego przodu jednak już zrosło (a nawet przerosło), więc wypadało trochę w koniu pogrzebać ;-)
Straszna susza u nas, więc kopyta przesuszone, mimo, że mogą zwierzaki łazić po rzece. Teraz jednak panuje w stadzie moda na niełażenie po błocie, więc i kopyta niefajnie rozszczelnione :-( Nie wiem, czym spowodowana ta moda, bo w zeszłym roku nawet w listopadzie było brodzenie w wodzie po brzuch. Może Straszne Krzaki, koło których trzeba przejść...? A może zbytnia obfitość żarcia wokoło, bez konieczności zagłębiania się w podmokłe chaszcze w celu wyszukiwania jadalnego... ;-)
Siwe przywiązane do ziemi ze stoickim spokojem zniosło moją dłubaninę w kopytach, parę razy oparła mi tylko pyszczek na głowie, obniuchała mnie a raz się zagalopowała i na modłę Szamańską wcisnęła we mnie zaczepialsko siwą bródkę. Oto do czego prowadzi obcowanie z Fiśkiem 24 h. - uczymy się końskiej gupoty ;-)

Z Fisiem (jak już o nim... ;-) chrumkanie na komendę osiągnęło rangę sztuki konwersacji niemalże. Tylko patrzeć jak zacznę wychrumkiwać całe zdania a Fisiek będzie mi całymi zdaniami odchrumkiwał :-)))

poniedziałek, 3 października 2011

Edukacja

Niedziela zdecydowanie w budowlanej atmosferze. Budowa stricte końska - lifting okrągłego wybiegu. Przybyli posiłki z zaprzyjaźnionej STAJNI GOŁĘBIE z Fiskarsem-świdrem do robienia dziury w całym, wykopali tymże wzmiankowane dziury a potem wkopali solidne słupki. O wiele solidniejsze, mam nadzieję, od sosnowych, które kolejno poległy. Z rozmysłem zrezygnowaliśmy z poprzecznych drewnianych belek, bo to ulubione gryzaki szamańskie są. Poziomo motam stare taśmy i splotki pastuchowe, takie, co to już nie tego, znaczy jest podejrzenie, że nie przewodzą, więc nie stosujemy ich do grodzenia padoków. Na okrągły wybieg - jak znalazł (o tym, że nie przewodzą cicho sza...!). Na dokładkę są bezkosztowe i o wiele trwalsze od drewna.
W końcu nasz okrąglak zaczął znowu jakoś wyglądać ;-) Bo do wczoraj, pożal się Boże, był zbudowany od Sasa do Lasa (tu słupek drewniany, tam plastikowy-pastuchowy)... A teraz jest piękny, inaczej... Bo słupki fantazyjne, każdy inny, niektóre rosochate... Teraz zasadzam się na profesjonalne podłoże: piach i trociny (z pobliskiego tartaku :-)

I byłoby bezkonnie całkowicie, gdyby nie wizyta znienacka Młodzieńca przysłanego przez Pewnych Szanownych Rodziców ku przypatrzeniu się moim końskim dokonaniom. Szanowni Rodzice i wzmiankowany Młodzieniec są szczęśliwymi posiadaczami 2 koni, z których co najmniej jeden sprawia swym dominacyjnym zachowaniem problemy. Wstępna, zaoczna diagnoza brzmi: LOVE, LOVE, LOVE! no language, no leadership.
I tak oto, późnym popołudniem, sprowadziło się towarzystwo z łąki celem uczynienia praktycznego wykładu.
Wybór padł na Huca, jako potencjalnie problematycznego, bo wypadało pokazać coś z dyscyplinowania w stylu przywoływanie durnego konia do porządku marchewkowym kijem. A tu, holender, Huc chodził jak złoto i nijak było go 4. fazą po łoczach ;-)
Nie dość, że wszystko działało niemal idealnie to i inwencja własna Hucykowa została zaprezentowana (w temacie beczka :-)
Mam nadzieję, że uda mi się pomóc, umówieni jesteśmy z Młodzieńcem na spotkania cykliczne i na wizytę u koni, żebym sprawdziła, z czym mamy do czynienia.

I teraz muszę się wziąć za re-edukację pierwszo-poziomową. Odświeżyć w umyśle, zanotować na karteluszce, co to się właściwie na początku robi z koniem...? Chyba muszę przeglądnąć stary nowszy level 1 (czerwone DVD), bo on zdecydowanie fajny jest w początkowej materii...

sobota, 1 października 2011

Obrodziło "narybkiem"

...dziś nowe 2 sztuki. Jedna sztuka po tradycyjnym wakacyjnym obozie klasycznym do bólu. Druga - końsko nietknięta, acz już zrażona, bo był kucyk, który gryzł. Gdzieś. Nie zakonotowałam, gdzie dokładnie ;-)
Summa summarum oba narybki zadowolone (zaryzykuję nawet stwierdzenie, że zachwycone), umówione na za tydzień :-)
Naopowiadałam się do rozpuku o tym, jak działa koń, a przy okazji różnych wydarzeń, moja gadka co i raz potwierdzała się w praktyce :-)
Był pokaz odczulania Siwki na przyniesione w reklamówce martensy, było odsuwanie Namolnie Przyjacielskiego Fisia jeżem na klatce (o, to się bardzo spodobało, że bardzo sprytna sztuczka ;-) Było sprawdzenie Hucyka z siodła - kantarek + jedna lina - (narybek po obozie klasycznym do bólu zawyrokował, że bardzo dziwnie taka jazda wygląda ;-)
Konie spisały się na medal, zachowywały się bardzo godnie i przyjacielsko; Hucyk po początkowej fazie nic nie rozumiem pod narybkiem po-obozowym (narybek zaposiadł już pewne nawyki ;-), jakoś się dogadał, zaczął rozumieć i ładnie na side-pullu współpracował. Nawet turlali z siodła beczki :-) Narybek z pewnym zdziwieniem stwierdził, że faktycznie da się jeździć bez wędzidła :-)
Muszę Huca do traila przyuczyć i jakiś tor zbudować. Dopiero będzie fun!
A narybek może się uda spaczyć i przeformatuje na naturalny west ;-)

Przed narybkami udało mi się tknąć Huca z ziemi a Siwkę z ziemi i z siodła.
Odkurzyłam linę 7 m. nieoryginalną, ale za to o cieńszą niż oryginalna i dzięki temu lżejszą i o wiele poręczniejszą (zdecydowanie zamawiam u Pana Podkowy 7-metrową linę Bernie ;-) i hulaliśmy na 2 razy dłuższym sznurku niż zazwyczaj.
Z Hucem spadające listki (listki, bo delikatnie ;-), ósemeczki i galop - genialnie. Koleś przyswoił i zaakceptował bez szemrania komendę cmok! jako sygnał do galopu, więc żeby nie przedobrzyć poprosiłam tylko kilka razy po 5-10 foule i zapraszałam małego do środka. Mam nadzieję, że w końcu oswoimy z Hucem galop, bo zdecydowanie nie lubi, nie lubi...
Siwka na długiej linie jak stara wyga, zdecydowanie jej pasuje... Zmiany kierunku super, Siwe robi fajny dynamiczny przeskok i spokojnie kontynuuje ruch... Od czasu do czasu wzmacniam samoczynne przechodzenie do niższego chodu, co jest u Siwki rzeczą wielką, bo zmiany w CG zawsze ją nakręcały, powodowały amok i pędzenie... Podobnie jak wszelkie inne dynamiczne manewry... A teraz jest eeee, a mogłabym stępem...?
Z siodła krótko, ale dobre i to. Siwe ma bardzo dużo zmagazynowanej energii, która tylko czeka na odpowiednie spożytkowanie :-) Mam nadzieję, że jutro uda mi się trochę z nią popracować ;-)

 photo HPIM9315_zpsftcq1exl.jpg

 photo HPIM9328_zps0cvlurzd.jpg

 photo HPIM9323_zps8imspaxn.jpg

Aaaa, zapomniałam o najnowszym Fisiowy figlu :-)
Odłożyłam na chwilę linę 7 m. z kantarkiem na oponę, Fisiu chyłkiem podpełznął (udawał, że się pasie ;-) i cap! linę w gębę.
To ja linę za skórkę i proszę odangażuj się.
Wykonał.
To ja idź na koło.
Poszedł.
To ja zmień kierunek na kole.
Już, już prawie zmienił, już ku mnie zwracał swe oblicze, gdy nagle połapał się, że tak właściwie to niby czemu rozkazy mu wydaję?? skoro on sobie linę od tak w gębie trzyma... I jak nie splunie, jak da dyla z kitką w górze...
O, cały Fisiek. Nic nie poważnieje z wiekiem :-)