"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

środa, 31 lipca 2013

Ostatnie spotkanie z Arabką - spotkanie nr 4

...ostatnie w jej dotychczasowym miejscu pobytu... Arabka zawitała dziś na Gawłowo :-)

Póki co, nasi siedzą na zastodolu (obrażeni i niepocieszeni na początku byli, ale udostępniłam im wielki stóg z sianem, więc się odbrazili ;-) a na towarzystwo dla Białej wytypowany został stateczny Dziadek-Heniek. Gwoli ścisłości sam się wytypował, bo na widok Arabki prowadzonej przeze mnie naszą polną drogą (wyładowałyśmy się z przyczepy się na drodze głównej i ostatnie 500 m. przeszłyśmy z buta-kopyta) Heniu na łące zbaraniał, przybrał postawę konia-młodzieńca-ogiera i przygnał do ogrodzenia galopem. A umizgom (początkowo na odległość) i wymianom rżeń powitalnych końca nie było ;-)

 photo P1020038_zps14990e26.jpg
Te, Fisiek, nie żryj, patrz!!!!

 photo P1020031_zps923ddc85.jpg
????????

...środa to w ogóle był dzień zwariowany. Wzięłam dzień wolny, wstać musiałam skoro świt i hajda na pociąg. Potem galopem zgromadzić klamoty (m.in. sedalin, tak na wszelki wypadek) i biegiem do Arabki. Bo pociąg powrotny 14.48 a tu trzeba Białą złapać, załadować, przywieźć i zaznajomić z nowym miejscem.
...Arabkę zastaliśmy wygrzewającą się pod domem. Na luzie. Wystarczył jednak jeden krok w jej stronę by uszy poszły na płask a Arabka zaczęła oddryfowywać w kierunku swojego domku dla kóz. Podryfowałam za nią nakazując nieco energiczniejszy od-dryf, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem wyrażonym zacinaniem ogonem (młynki 360 stopni ;-) i wężowaniem głową. Na wejście do domku nie pozwoliłam zablokowując ją i kierując w narożnik zagrody. Domek był zresztą zajęty przez drzemiącego w drzwiach kuca ;-) W narożniku odstawiłyśmy z Białą małego walczyka (kroczek w prawo, kroczek w lewo, do przodu, do tyłu); Arabka próbowała mnie wymanewrować i uciec na otwartą przestrzeń, ja niweczyłam jej starania. Po paru minutach doszłyśmy do porozumienia, czyli Arabka dała za wygraną :-) Kantarek został założony, poszłyśmy na spacerSpacer polegał na ogarnięciu dyscyplinarnym, czyli uwrażliwieniu  na komendy wydawane przez człowieka - ćwiczyłyśmy synchroniczne zatrzymania, ruszanie, przestawianie wybranych części ciała. W międzyczasie daliśmy cynk zaprzyjaźnionemu przewoźnikowi, że może przybywać (nie umówiłam się na konkretna godzinę, bo nie wiedziałam, ile czasu zajmie mi łapanie Białej).
...na widok podjeżdżającej przyczepy Biała wyraźnie się ożywiła i z-arabiała: chrapy rozdęte, wytrzeszcz, szyjka w łuczek, wzrost 2 metry... Niby prawa półkula, ale przyczepa wyraźnie ją zaciekawiła... Czyli raczej arabska adrenalina ;-) Zaczęłyśmy powoli podchodzić, z małymi przystankami na pokonywanie mini-progów... Załadunek poszedł gładko (sedalin okazał się zbędny), choć niezupełnie, bo na drodze (a raczej na trapie ;-) stanął nam mały falabelek, który najwyraźniej też chciał się wybrać na Gawłowo ;-)
Incydent miał jednakowoż miejsce, bo wzmiankowany falabelek biegł za odjeżdżającą przyczepą a po otwarciu bramy zgrabnie wyskoczył na drogę... Tu na szczęście lekko zbaraniał (o matko, gdzie ja jestem???), więc udało mi się go z powrotem na podwórze zagonić... Zaczęły się jednak wrzaski i piski: darła się i Arabka w przyczepie (przytupując), i mały zza bramy, kombinując jak tu za nami lecieć...
...podróż przebiegła spokojnie (około 8 km.), Arabka po wyładowaniu miała jedynie lekko spocone słabizny.
Wyładowałyśmy się na drodze głównej, żeby nie tłuc się po naszej wyboistej, zagruzowanej drodze. Biała potoczyła wokół wytrzeszczonym okiem, trochę porobiła araba i łapczywie (nieco prawopółkulowo) rzuciła się na przydrożną trawę. Koni naszych w oddali początkowo nie dostrzegła.

 photo P1020026_zps1f0481dc.jpg

 photo P1020023_zpsa5a50627.jpg

 photo P1020024_zpse1226f81.jpg

...po drodze ćwiczyłyśmy zatrzymanie (na komendę WHOA!) i ruszanie. Z naciskiem na błyskawiczność reakcji. Bardzo szybko przyswoiła. A z emocji zapomniała o kładzeniu uszu, więc wyglądała jak zupełnie normalny koń ;-)

 photo P1020029_zpsc6b66a6f.jpg

Nawet parę małych wypłochów po drodze było; bo betony przydrożne chciały ją zeżreć... Prawie z Siwą można było ją pomylić... ;-)
...Heniu dostrzegł ją jako pierwszy i z wrzaskiem przyleciał do płota.
Z. w międzyczasie naszych na zastodole przekierował, żeby nie spuściły Białej powitalnego łomotu (na czołowego agresora było przeze mnie typowane Siwe ;-)
Biała przez nasze zagracone podwórko (odwieczna budowa) przeszła dzielnie, gałując intensywnie wokół. Nasi porozdziawiali gęby ze zdziwienia, a Huc nawet na górkę wlazł, żeby lepiej widzieć, co się wyrabia... ;-)
Postałyśmy chwilę z Białą na małej kwaterze pod kasztanowcem i poszłyśmy na Heniowe łąki. Nastąpiły noski-noski z Heniem i zbiorowy obchód okolicy. Zbiorowy, bo Heniu się do nas nieco przykleił towarzyszył.

 photo P1020075_zps5ac81736.jpg

 photo P1020098_zps549e9a6d.jpg

 photo P1020097_zpsbbf33bdc.jpg

 photo P1020095_zpsc789f059.jpg

 photo P1020085_zps3ca5e664.jpg

 photo P1020058_zps34ae03ba.jpg

Pokazałam Białej kilka obiektów na placu do jazdy; każdym się zainteresowała, dotknęła nosem... Lewopółkulowiec jak nic ;-) Ponieważ Heniu sprawował się bardzo należycie (a kiedyś podobno był izolowany od stada z powodu agresji wobec innych zwierząt ;-) puściłam Białą ze sznurka, ale nie odchodziłam, bo nasi się za drągami pucowali (co to?? co to?? kto to?? kto to??) i kombinowali, jak by się tu zintegrować, czyli na łąki-padoki przedostać...

 photo P1020066_zpsea83d40c.jpg

 photo P1020067_zps9b25293e.jpg
piękny opossition reflex, póki co ;-)

 photo P1020070_zpsb843f68e.jpg
...tylko nie myśl sobie, że ja łatwa jestem ;-)

W końcu jednak stóg siana zwyciężył i tylko Huc co i raz zerkał w kierunku nowej samicy (on z tych kochliwych wałachów, co to myślą, że są ogierem ;-)
Biała trochę pospacerowała wzdłuż ogrodzenia, trochę poprzyglądała się naszym, którzy zaraz przylecili pod drągi i usiłowali nawiązać bliższe stosunki; odegnałam Siwe i Fiśka, bo to najwięksi wichrzyciele, Hucowi pozwoliłam łaskawie ponoskować chwilę z Białą. Huc zaraz jednak wrócił do siana, bo nowa po wstępnym rozpoznaniu terenu zaraz dołączyła do Henia drzemiącego pod wiatą. Heniu niby kumpel i zadowolony z nowego towarzystwa, ale uszy kładł i wyraźnie dawał do zrozumienia, kto pod wiatą rządzi pod nieobecność Siwej ;-)
Biała początkowo sympatyczna w obejściu (niepewna, bo nowe miejsce), dość szybko powróciła do swojej normy, czyli bycia niemiłą, od czasu do czasu ćwiczyłyśmy więc podchodzenie-podrapanie-odchodzenie. Nie było najgorzej, choć za każdym razem musiała Biała trochę energiczniej pospacerować zanim zdecydowała, że spokojne stanie, gdy podchodzę, o wiele bardziej się jej opłaca i nie wymaga wydatkowania energii ;-)

Sobota: Z. doniósł, że Biała po raz pierwszy sama do niego podeszła i to z miłym wyrazem twarzy :-)

Arabka - spotkanie nr 3 (historia w obrazach)

Cooming soon, bo się aparat cuś zaciął i zdjęć nie chce dać zgrać...
...więc proszę - jak kto ciekawy - tu zaglądać, bo zdjęcia w końcu się kiedyś pojawią ;-)

I oto nadszedł ten dzień... Zdjęcia wstawiam... ;-)

 photo P1010469_zps43caf9d3.jpg
Biały azyl w domku dla kóz

 photo P1010518_zps6ae6d0ad.jpg
Who moves who (1/2)

 photo P1010521_zps0195cbc0.jpg
Who moves who (2/2)

 photo P1010657_zpsd12dd707.jpg

 photo P1010567_zps01b4da41.jpg

 photo P1010659_zps04c46e08.jpg

 photo P1010618_zps50186496.jpg

 photo P1010609_zps7159a034.jpg

 photo P1010590_zps378c0cde.jpg

 photo P1010591_zps7af0b880.jpg

 photo P1010639_zps230b8140.jpg


środa, 24 lipca 2013

Niebawem...

...może się zacząć dziać... Przeprowadzka arabki do Gawłowa wstępnie umówiona na piątek...
A tak poza tym, to od poniedziałku wróciłam do biura i kwitnę 8 h. za biurkiem... Feeee :-(((

Up-date: przewoźnik w piątek może po południu, a ja mogę tylko rano. Czyli inicjatywa przeniesiona na po weekendzie.

Na pocieszenie: my z Kazikiem w czasie wariacji:

 photo b4741f23-125a-4e87-af90-8fa6a4439891_zpse0f5c554.jpg

poniedziałek, 15 lipca 2013

Są zakwasy...

...a jakże! I to po-jeździeckie ;-)

W sobotę robota wyjątkowo mi się nie kleiła. Niestety, sama niewiele jestem w stanie fizycznie zdziałać, kręgosłup tak mi doskwiera, że przedostatnio-sobotnie sprzątanie padoków czułam przez cały tydzień... I to tak niezdrowo, bo nie mięśnie, ale szkielet czuję... Dość nietypowe to i niepokojące... Chyba po powrocie do pracy do jakiegoś lekarza się w końcu wybiorę...

...w tę sobotę, przy okazji wietrzenia siodeł (2 zostały na wsi, 4 pojechały do miejskiego domu...) spontanicznie wpadłam na pomysł, żeby wsiąść na tego, co to z niego blisko do ziemi... Bliski ziemi pod siodłem chodził ostatnio z rok temu i to pod narybkami, czyli było to chodzenie Bliskiemu ziemi bardzo nienawistne. I w ogóle nic nie robił przez ostatni rok, tylko gębę napychał i wydalał...
Byłam ciekawa, jak będzie i czy w ogóle będzie, bo gdyby Bliski ziemi oponował, raczej bym nie wsiadała, bacząc na moją fizyczną bylejakość...
Bliski mnie zaskoczył. Jakby nic innego ostatnio nie robił, tylko trenował. Siodłanie pod stajnią. Samotnie, konie gdzieś, za widnokręgiem... Żadnych fochów, ot skubnięcie trawy, ale na uniesienie liny (do cofania) głowa poszła do góry i już tak została...
Z ziemi parę razy uszy się położyły, ale to u Bliskiego normalka; nie lubi, jak mu się każe dynamiczniej, czyli zmian kierunków w kłusie (przy okrążaniu) nie lubi i nie lubi szybkich zatrzymań z cofaniem (przy stick to me). I paru innych rzeczy też nie lubi ;-)
...Ogłowie musiałam spreparować z liny 3,7 m. za czym nie przepadam, bo to nieprecyzyjne narzędzie komunikacji a zamotanie pod szczęką u bliskiego ziemi urasta do rozmiarów piłki do koszykówki niemalże (bo bliski ziemi jest tez krótko-szyjny, czyli wodze odpowiednio krótkie muszą być)... A wszystko przez to, że w ferworze wywożenia sprzętu wywiozłam wszystkie ogłowia, side-pulle, hackamore...Ostał się ino bosal, ale nie przepadam za nim, bo ma gryzące wodze. Znaczy z końskiego włosa plecione ;-)

Wsiąść udało mi się z ziemi (blisko do ziemi ma tę zaletę, że nogi wysoko zadzierać nie trzeba ;-), cieleśnie nigdzie mi nie strzyknęło, czyli good :-) A w siodle całkiem fajnie; też mi nie strzykało, czyli terapeutycznie jeździć czas by zacząć ;-)
15 minut popylaliśmy po placu, głównie stępem, ale parę nawrotów kłusa też było. Całkiem, całkiem sterownie, mimo, że z reguły jeździmy na side-pullu a nie na jakiejś prowizorce ukręconej z liny ;-) No ale trzeba też oddać sprawiedliwość małemu, że mały od dosiadu całkiem ładnie chodzi (jak chce oczywiście ;-) więc niekoniecznie trzeba wodzami go sterować....
Oczywiście ukochaną komendą małego nieodmiennie jest WHOA! oraz cofanie a także żwawy kłus w kierunku wiaty (co zwiastuje koniec jazdy, bo koło wiaty wraca się na podwórko, gdzie zazwyczaj zdejmujemy siodło). Oraz nagły stop przy kostce przeszkodowej (powiedziałaś WHOA! zdaje się?) - tamże zazwyczaj zsiadały narybki :-) Mały jest fajny :-) A jaką ma pamięć...!
W nagrodę spacer za bramę - na pasienie. Nie wierzył, że spotkało go TAKIE szczęście... Że to nie Siwe, ale mały niepozorny, pękaty ON... Oczywiście od razu jesteśmy przyjaciółmi od serca ;-))) Odczepić się nie chciał, gdy go odprowadziłam do koni :-)

No. I po takich nędznych 15 minutach w siodle mam zakwasy... Pięknie się prezentuję, nie ma co...

niedziela, 7 lipca 2013

Nasi

No właśnie. Bo o naszych to ostatnio jakoś tak niewiele tu się donisi... Tylko biała i biała... ;-) Nasi mają się dobrze; nie ma więc za bardzo o czym pisać ;-)
Co wpadnę na wieś, mam ambitny plan na kogoś wsiąść. Na kogoś, znaczy na Huca, bo najbliżej do ziemi (jedno z moich ulubionych sformułowań ;-)
A tak na poważnie - mam duże problemy z kręgosłupem oraz lewą połową ciała (głównie z lewą miednicą) i chciałabym sprawdzić, bez konieczności ekstremalnych wygibasów, czyli ładowania się na wyższego konia, czy aby jazda konna by mnie trochę nie zrehabilitowała. Jednak, co wpadnę na Gawłowo, łapię sie za jakąś robotę i finalnie albo nie mam już siły nikogo siodłać, albo czasu brakuje, bo zaraz muszę gnać na pociąg... Na domiar złego za 2 tygodnie wracam za biurko (!!!!!!!!!), co napawa mnie dodatkowym pesymizmem....
Durna ja, bo powinnam się cieszyć, że w dobie tego, co się dzieje dookoła, mam niezłą pracę, a co za tym idzie, kasę na zwierzaki a raczej na rozmiaite niezbędne dla nich duperelki ;-)

No ale ad rem:
...nasi wypsikani dwukrotnie czarną absorbiną (środa - sobota); pierwszy sezon psikania, gdy Siwe (w środę) samo podeszło i ustawiło się w kolejce!! Zazwyczaj zaczynam od Huca, potem Fisio, Siwe a na końcu Henio, czyli wedle końskiej trudności w aplikacji psikacza.
Trudność jest obecnie słówkiem nieco wyolbrzymionym - najtrudniejszy, czyli Heniu, przy psiakaniu nawet głowy znad siana nie raczył podnieść ;-)
...Siwe już przy psikaniu Huca podeszło i wyczekiwało. Poszło więc, jako druga, zwłaszcza że Fisio rywalizował z Heńkiem w konkurencji: kto więcej siana do gęby napcha i szybciej przełknie ;-)

Wczoraj, przy okazji psiakania, małe ćwiczonko: każdy koń na linę, od stada, na środek łąki (stado niewidoczne, pod wiatą podwórkową), a w drodze na ów środek travelling circling game, zmiany kierunku i króciutki C-pattern. W kłusie, choć Huc palnął parę foule*, bo go Coca-bullgoda zachęciła w trakcie. Heniu tylko w stępie - dziadek ma fory; jak nie chce szybszym chodem, nie zmuszam.

Reprymendę w czasie psikania tylko Fisiu otrzymał, bo w trakcie (lina na ziemi) ruszył se opieszale dwa małe kroczki sprawdzając, czy może już skończyłam i do koni, na łąkę, puszczę... Bo one tam jedzą...
Tak, tu nam trochę dyscyplina padła, ale generalnie konie, jak na wielomiesięczną przerwę w czymkolwiek (oprócz jedzenia i wydalania) super...

* Huc się, od jakiegoś czasu, rozkręcił, tak na marginesie. Jak na LBI bardzo współpracujący i energiczny; do kłusa nie trzeba go szczególnie zachęcać, na przywołanie rusza z łąki jako pierwszy (! detronizacja Fiśka!) i przylatuje kłusem :-)



czwartek, 4 lipca 2013

Arabka - spotkanie nr 3

Wczoraj. Tym razem spotkanie czysto zadaniowe - pod hasłem odrobaczanie. I znowu inne okoliczności przyrody.
Biała się skaleczyła, siedzi więc z zaleceniem ograniczenia ruchu w małej zagrodzie z domkiem dla kóz, czyli stajence wolnowybiegowej. Czyli powinno być jakoby łatwiej, bo czynnik łapanki (vel catching game) odpada. Położę tu jednaj nacisk na słówko jakoby... ;-)
Drzwi stajenki otwarte, w drzwiach zasłony fajnie zacieniające i częściowo chroniące przed owadami (owady w tym roku ekstremalne; obecnie atakują jusznice). Biała stoi w środku i lustruje otoczenie. I pięknie. Tyle, że stajenka stała się jej bastionem, którego broni zawzięcie, strzelając bardzo groźne miny. Uszy płasko, bardzo płasko, jeszcze bardziej płasko niż przy pierwszym naszym spotkaniu...

...mogłam oczywiście wkroczyć śmiało do stajenki i kantar założyć. Koń przecież obyty*, eks-sportowy, więc obsługa przez człowieka mu niestraszna...
Wybrałam jednak metodę przybliżania & oddalania. Z dwóch (co najmniej) powodów:
- po pierwsze: celem mojej z białą interakcji ma być wywrócenie jej, bardzo niepochlebnego,  światopoglądu na temat ludzi. Wywrócenia do góry nogami ;-) Więc nijak ma się tu podejście na chama i kupą mości panowie; ostatecznie to jej teren a nie mój, więc ma prawo być niezadowolona, gdy go ktoś obcesowo, nie pytając o pozwolenie, narusza.
- po drugie: stajenka-bastion na tyle mała, że gdyby biała postanowiła zaatakować, nie bardzo miałabym miejsce na wykonanie jakiegokolwiek manewru.

* przepraszam, nie mogłam sobie darować tej drobnej kąśliwości. To a propos malutkiej przepychanki słownej na faceebooku w temacie białej ;-) Obycie tym się objawia, że owszem, przy koniu wszystko da się zrobić, tyle, że koń - póki co - żadnej z tych czynności nie akceptuje...

Przybliżanie i oddalanie polegało na rozłożeniu wkroczenia do bastionu na czynniki pierwsze; najpierw stałam przed stajenką i tylko głowę wkładałam do środka; potem to samo - stojąc w progu, potem krok za progiem... Za każdym razem ta sama sekwencja białych zachowań: uszy bardzo płasko, nos zmarszczony, postawa mocno alarmowa, ustawianie się w kącie, z głową przy ścianie, ale bez grożenia zadem (wyglądało to raczej na strach). Co większe groźby pod moim adresem kwitowałam klepnięciem się w udo, cmokiem lub uderzeniem po sobie liną. Co ciekawe, biała - zamiast wbić się głębiej w kąt boksu - odwracała się wtedy ku mnie z zaciekawieniem i uszami na wprost. Przy każdym podejściu wyciągałam rękę, dawałam do powąchania, i gdy mina była w miarę zadowalająca, wycofywałam się. W sumie trwało to może z 15 minut, ale udało się kantarek w bastionie założyć z notą w miarę pozytywną. Znaczy częściowe pozwolenie na przebywanie w jej boksie od białej uzyskałam ;-)
Na zewnątrz kilkanaście minut stacjonarnych ćwiczeń, po jednym kroczku na każdą stronę: odangażowanie zadu, przestawianie przodu, cofanie - wszystko od sugestii. Biała bardzo wysubtelniała w reakcjach, muszę przyznać, w stosunku do naszych dwóch poprzednich sesji. Reagowała na niskie fazy; raz tylko doszło do lekkiego kontaktu z szyją, gdy nie chciała przestawić przodu, co przyjęła spokojnie i bez paniki ustępując.
Mając jako-taką bazę, przeszłam do meritum.
Najpierw odwrażliwianie na tubo-strzykawkę. Manewrów oporowych ze strony konia bardzo mało; drapanie szyi, głowy, okolic oczu czy pyska - bez sprzeciwu. Ale podanie tuby do powąchania wywołało mega-ożywienie. W porównaniu jednak z niegdysiejszymi reakcjami Siwej, było to wielkie nic ;-)
Zanim odrobaczanie, pobawiłam się chwilę z pyskiem (friendly z wargami, kącikami ust i płytkim wnętrzem). Tak spiętego końskiego pyska i sztywnych warg jeszcze nie spotkałam... A co ciekawe: taka reakcja występuje tylko przy kontakcie pyska z ręką; kontakt z tubo-strzykawką został przyjęty bez nadwrazliwości. Dość szybko poczyniłyśmy jednak z ręką pewne postępy, ale sporo pracy przed nami...
Samo odrobaczanie natomiast - bezproblemowe. Żadnego międlenia, sprzeciwiania się, czy próby wyplucia wstrzyku.
Na koniec jeszcze diagnostyczne podnoszenie przednich nóg, celem sprawdzenia reakcji oraz oceny stanu kopyt od spodu (bo, że z zewnątrz fatalne, to widać z baaardzo daleka...) Nogi podały się właściwie same. Widać, że koń wyszkolony ;-)
A z ciekawostek: biała od czasu do czasu próbuje wykorzystać przeciwko człowiekowi sztuczkę z zadzieraniem głowy. Ponieważ nie jest, jak to arab, zbyt wysoka, nie robi to na mnie dużego wrażenia ;-) Wrażenie zrobiło na mnie natomiast to, że przytrzymywana w górze (bardziej w górze niż w górze) nic z sobie z tego nie robi; po prostu stoi i głowę bardziej w górze trzyma. Ja wiem, że nic nie trwa dłużej, niż 2 dni, no ale ile można! Aż mnie prawie skurcz złapał ;-)))
I tak sobie pomyślałam: kurka, a że może to nie jest wcale dla niej niewygoda?? ;-)
A może ona jest tak bardzo dobrze wyszkolona, że wszystko zniesie..??? ;-)
No. Mam o czym myśleć aż do następnego razu :-)

A foty obrazujące - niebawem. Bo są, tyle, że znów w aparacie...