"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

sobota, 26 listopada 2011

Wieje

...ale na szczęście nie pada. A straszyli, że będzie. Pogoda średnio przyjemna na końskie aktywności, ale narybkom oczywiście zupełnie to nie przeszkadzało: zameldowały się jak zwykle :-)
Dziś na jeździe, oprócz tego co zwykle, była bramka. Huc wprawdzie nie został jeszcze przeze mnie do tego obiektu przyuczony, ale od razu wiedział, że chodzi o otwieranie i po zbliżeniu się do bramki i wstępnym obniuchaniu słupków, zaczął skubać linę zamykającą przejście. Załadował ją sobie nawet do paszczy na kształt wędzidła i stał tak bardzo z siebie zadowolony :-)
W ramach oswajania było objeżdżanie przez narybki bramki dookoła, podjeżdżanie i wycofywanie, odangażowywanie zadu i tym podobne manewry przedwstępne do otwierania/zamykania bramki.
I tu refleksja na temat natury małego konia: Huc to właściwie żadnych przedwstępnych manewrów ani oswajania nie potrzebuje; jeśli tylko przekazać mu precyzyjnie komunikat, co ma zrobić, po prostu to robi :-)
Niestety nie zdążyłam dziś pojeździć, a szkoda, bo po pierwsze Bebo raczyło ze mną na wieś pojechać, więc byłyby foty fajne a po drugie Siwe było dziś bardzo przymilne i łaknące interakcji; przypatrywała się jazdom narybkowym, z własnej inicjatywy podeszła zaznajomić się z bramką, nawet słupki nosem i wargą parę razy trąciła... A pod wiatą pacała nogą wpatrując się we mnie intensywnie i trącała głową niebieską siatkę IKEA, która wisi na końskiej wiacie jako straszak-odczulacz.

Up-date poranno-niedzielny: a jednak, cholera, pada! I wieje jak diabli. Nieprzyjemnie bardzo.
Konie o poranku jednakowoż wcale nie pochowane pod daszkami, wiatami, osłonami a wręcz przeciwnie: sterczące na wietrze, wytytłane w błocie, mokre. Tak oto spełzła moja nadzieja na jazdę o poranku, kiedy to jeszcze do jakichś wysiłków w siodle się nadaję. Specjalnie mi to robią!!! Na deszczu stoją, bo wiedzą, że na mokrego siodła nie założę, a na oklep nie wsiadam, bo nie lubię ;-)
Niedzielę jednak zaliczam do udanych, bo puściwszy konie na cały dzień na łąkę, wzięłam się w końcu za przygotowywanie kolejnych desek na rozbudowę wiaty; korzystając z okazji (że mokre) okorowałam ze 30 sztuk i prawie tyleż samo pomalowałam olejem zabezpieczającym.
Rozbudowa wiaty w toku (przedłużanie zadaszenia od strony łąki), konstrukcja dachu prawie gotowa, blacha już jest (leży i czeka), za chwilę grube kunie będą miały więcej miejsca do ewentualnego ukrywanie się. Ewentualnego, bo one do chowania się jakieś wybitnie nieskore; czy pada, czy wieje, wiecznie widzę je nie-pod-dachem.
Także dziś (poniedziałek) skoro świt (5.30) Siwe z Heniem wyłoniły się z mroku z okolic Strasznych Krzaków a przecież wiało tak, że w nocy co chwilę budziłam się, bo na podwórku przemieszczające się swobodnie przedmioty hałas czyniły niemały. Oprócz tego coś świszczało i wyło. Upiornie. Zakładam, że to wiatr ;-) Nawet Buła w środku nocy uznała, że to lekka przesada i rozdarła gębę (czym zmusiła mnie do wstania i zdiagnozowania problemu: niedokończona bramka do psiego kenelu skrzypiała, waliła o słupek ;-)
A konie zadowolone z siebie i bynajmniej wcale nie-nerwowe o poranku ;-) Konie - znaczy Siwka, bo reszta nie-nerwowa jest (prawie) zawsze :-)

czwartek, 24 listopada 2011

Czas mrożonek

Powróciliśmy do podziału koni z zeszłej zimy. Nocujemy zwierzaki parami: 2 grubasy na diecie i Stary z Dziką. W dzień kunie łączone są w tabunik.
Siwe z Heniem mają do dyspozycji wiatę sienną, zastodole, Straszne Krzaki i nadrzecze; grube i kosmate - plac do jazdy (pachołki przezornie z placu zabieram, bo kolejny wzdłużnie nadpęknięty ;-) oraz 2 objedzone kwatery łąkowe...
Fiś głośno wyraża swój sprzeciw wobec takiej dyskryminacji Jego Osoby, zwłaszcza, gdy widzi, ile siana ląduje przed Siwką i Heniutem, a ile niosę jemu i Hucowi... I że Siwe i Heniut mogą sobie jakieś źdźbło z wiaty siennej wystające uskubać. A on nie...!
Niech nie narzeka, bo i tak dostaje 3/4 a Hucu tylko 1/4 całej porcji ;-) I małą treściwą kolację. A Huc kolacji nie dostaje w ogóle. Mimo to grubaśny przeraźliwie... Matko, może insulinooporny...??? Dopiero by było... Niech się już ta trawa na siennej łące skończy... ;-)))
Wczoraj po nocy, przy okazji sprzątania przy czołówce tytułowych mrożonek (dla mniej domyślnych: o końskie pączki chodzi ;-) spenetrowałam Straszne Krzaki. Przedeptane i obkitrane elegancko. Znaczy się chodzi, się żeruje... W sobotę sprawdzimy, czy nadal budzą wśród niektórych koni grozę... Zwłaszcza Huca w nie wciągnę ku unaocznieniu, czy narybki będą mogły bezpiecznie trenować kłusy na okrągłym wybiegu...

A na w Parelli.shop jak co koniec roku, zmasowany atak promocji i nowości... Staram się ignorować, nie oglądać, nie zerkać nawet - walczę ze sobą. Na razie skutecznie. Mimo, że bezczelnie przysłali mi do domu nęcącą gazetkę... ;-)
Ale np. Siwce przydałaby się różowa lina pod choinkę... A może i kantarek różowy...? Bo przecież nie będę każdorazowo hackamore demontować, żeby Siwe w różu poparadowało od czasu do czasu... ;-)
Fisiu z kolei na pewno chciałby linę fioletową... Do swojego side-pulla...
Huc jedynie się nie liczy w przedświątecznych zakupach, bo on tylko o żarciu marzy... ;-)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Straszne krzaki...

...spacyfikowane. W końcu się udało! Podchody do tematu trwały ze 2 miesiące, w końcu trzeba było się sprężyć, bo już pierwsze przymrozki za nami a weź tu ryj człowieku w zamarzniętej ziemi. A tym bardziej słupki wkopuj-wykopuj-wbijaj...!
Straszne krzaki zostały przycięte do formy kilku zatoczek, w których konie mogą parkować; na zanętę - zielsko w nich rośnie i gałęzie drzewo-chaszczy owocowych obiecująco sterczą w zasięgu paszczy... Ogrodzenie malowniczo wkomponowane w tło: tu słupek, tak wkręt w drzewo...
Pod wieczór gwizdnęłam, tabun zgalopował z łąki (tak, mamy jeszcze sporo trawy na łące! w tym roku udało się ogrodzić całą sienną łąkę, więc nie grozi nam, że się 1/3 łąki nieobjedzonej pod śniegiem zmarnuje, jak w zeszłym roku. A konie jak beczuły, mimo, że już i -5 st. zaliczyliśmy :-)
Zaczęłam rozrzucać siano w kierunku Strasznych Krzaków, żeby przywabić petentów a te wody popiły i zaraz stadnie zbiły się w gromadę przy wiacie, wargi pozwieszały i dawaj spać... No tak, nie przewidziałam, że obżarte trawą ani myślą na siano spojrzeć... ;-)
Po jakimś czasie wyjrzałam z chałupy, halogena zapuściłam na zastodole a w okolicy Starszych Krzaków Siwe żeruje... Samotnie... Zdaje się, że straci palmę pierwszeństwa na Gawłowie, jeśli o dzikość* idzie... ;-)

* incydent z łosiami puszczam w niepamięć, jakby co... Każdemu może się atak prawej półkuli przydarzyć ;-)

Tym oto sposobem jesteśmy wstępnie przygotowani na rozpoczęcie z narybkiem ćwiczeń na okrągłym wybiegu (kłus) i na arenie do traila. Właśnie zaczynam studiować DVD Competitive Trail Training Package - trening do konkurencji Trail i zaraz się Huca do nowych powinności przyuczy. W zeszłym roku jako koń rancherski był przeze mnie używany, tej zimy może dla odmiany potrailować ;-)
Arenka już częściowo skonstruowana, pomysł na bramkę mam, mosteczek by się jeszcze jakiś przydał :-) Parę gadżetów dokupić tylko (pachołki mi już tylko 2 zostały ;-) i śmigamy!

...ale jeździecko mam sobie wiele do zarzucenia. Miały być galopy na Hucu i na Siwce po dużej łące eskapady a skończyło się na kopytach Fisia (i trochę Siwki) i wzmiankowanych Strasznych Krzakach... Cóż, za tydzień też jest weekend... ;-)

poniedziałek, 14 listopada 2011

Dziko

Długi weekend był i się zmył. Nawet jakoś szczególnie se nie pojeździłam, cholera. A może już nie pamiętam - jak się na bieżąco nie pisało, to tak się ma. Z racji wieku. A może dlatego, że czas na wsi wybitnie szybko galopuje...

W czwartek po nocy miałam końską przeprawę. Po 22.00 poszłam zapodać treściwe na kolację, siana rzucić, wodę sprawdzić, czy jest na noc... A Siwe lata. I puszcza nosem parę. I wydycha jak wściekły byk. I tylko nogą nie grzebie w miejscu jak byczek Fernando przed szarżą... Heniu w miarę spokojny, ale Huc z Szamanem sapią na sąsiednim padoku (parami towarzystwo chodziło ostatnio, bo wymyślały uciekanie z łąki a wiadomo - łatwiej łapać 2 figlujących niż 4 ;-)
Wszystko gapi się intensywnie w pole eks-rzepaku. Ki diabeł?? Psy latające po kolacji jakoś nie rzucają się pędzić-gonić-mordować, znaczy raczej nic tam nie ma... Znowu Siwej coś w deklu się przestawiło?? O tej porze roku ona lubi, lubi... Parę lat temu napad tygodniowy niby-autyzmu vel choroby duszy... W zeszłym roku też coś tam było...
Połączyłam stado w jedną całość, żeby zobaczyć, co będzie. Stado momentalnie zbiło się w kupkę i pognało na plac do jazdy, byle dalej od eks-rzepaku. Tam ustawione w szeregu chrumkały zbiorowo, gałowały, prężyły muskuły (z pominięciem Henia, rzecz jasna, który najchętniej kontynuowałby konsumpcję siana, ale jakoś nie wypada, skoro pozostali twierdzą, że straszno. I bynajmniej nie śmieszno...) Wydałam Siwej komendę natychmiastowego przybycia do Pani, owszem ruszyła w moją stronę sprężystym kłusem, ale w ostatnim momencie zrobiła zwód, uskoczyła i przegrzała koło mnie wściekłym galopem. O Ty Diablico, po ciemku tak, na centymetry koło Niekwestionowanego Szefa?? I jeszcze stado za sobą pociągnąć?? Bo oczywiście Fiś wydał z siebie kwik i pierd, za nim Huc, Henia instynkt stadny poniósł... i wszyscy koło mnie wściekle przelecieli (no jak miło, że nie po mnie, znaczy taki natural to jednak rzecz niegłupia ;-) Nu ja wam tu zaraz pokażę straszne rzeczy, czekajta no...! I poszłam po linę.
Przy kolejnym wściekłym przelocie koło mojej osoby, Siwa dostała w dupsko strzał popperem i momentalnie wróciła jej pamięć, co do ustaleń na temat hierarchii w naszym stadzie ;-) Zameldowała się na baczność i mimo, że nadal gałowała w były rzepak, polecenia wykonywała dość poprawnie. Mechanicznie. Ale o to w przypadku prawej półkuli chodzi - reakcja może se być na zasadzie odruchu, pamięci mięśniowej, ze szczątkowym użyciem świadomości, ale ma być.
Założyłam dzikiej kantarek, sprawdziłam stick to me, porobiłyśmy C-pattern vel opadającego liścia w galopie i różne takie tam, po czym powędrowałyśmy ku eks-rzepakowi. Po ciemku, jeno z moją latarką czołówką, która i tak po chwili wyłączyłam, żeby wpatrywać się w to, co konie... Całe stado oczywiście przyklejone do nas, sapiące, podrygujące... Siwe w połowie zastodolnego padoku odmówiło ruchu naprzód, napięło linę, wmurowało... U, mamy próg. I to jaki!!! Siwej nie zdarza się takie zachowanie - jeśli każę iść, to ona zawsze idzie. Będzie się trzęsła jak galareta, ale za mną zawsze pójdzie... A tu o...! Polecenie wycofania Siwe przyjęło ochoczo, poleciało w tył błyskawicznym kłusem, czym wprawiło stado w lekką panikę i intensywną zadumę egzystencjalną pod tytułem: wiać, albo nie wiać... oto jest pytanie!
No dobra, niech Wam będzie: poświęcę się, polezę w ciemne pole i udowodnię, że nic tam nie ma!!! Puściłam Siwe, zaczęłam gałować w mrok. Stado błyskawicznie zwiało na plac do jazdy, za wiatę i gałowały na mnie, jak lezę po polu potykając się co krok i gadając sama do siebie. Bo jakoś tak jakby straszno mi się zrobiło z dala od stada... Jak to się, cholera, udzielić potrafi człowiekowi od gupiego konia... ;-)
No i wypatrzyłam 2 wielkie czarne kształty leniwie snujące się po polu. A może mi się tylko wydawało...?? Bo jak zaczęłam cmokać, cukać, poganiać-odganiać, liną wymachiwać, świstać nad głową i się po plecach uderzać to jakoś nie było słychać, żeby co odbiegało... A było na tyle duże, że uciekając łomotałoby ani chybi... Im bliżej kształtów podchodziłam, tym bardziej ich nie było widać...
Najgorzej było wracać, bo trzeba było plecami... Na szczęście konie podekscytowane obserwowaniem mojej brawurowej akcji przyleciały do ogrodzenia, więc wracając czułam się raźniej widząc taki komitet powitalny ;-)

...a Oblubieniec ze stoickim spokojem stwierdził, że a tak... łosie przychodzą na pole...
No. Ale co se z prawopółkulowymi końmi przez 1,5 godziny po ciemku potrenowałam to moje. Do godziny 23.30 walczyłam... ;-)

Tak poza tym, to z weekendu niewiele pamiętam (chyba na Hucu jeździłam...? z Siwką osiodłaną bawiłyśmy się na długiej linie zdaje się...?). Oprócz tego, że w sobotę wsiadłam na Henia :-) Heniowa jakiś czas temu bąknęła, że jakbym miała ochotę Henia czasem ruszyć... ;-) Akuratnie mnie naszło... Dopasowaliśmy sprzęt Dziadkowi-Wielkoludowi: siodło Siwki, side-pull Huca (na szczęście z bardzo dużą regulacją ;-) i hajda na koń!
Wgramoliłam się po kostce przeszkodowej całkiem sprawnie, mimo, że Heniu od Szamaniska z 10 cm. wyższy i popłynęliśmy... Kurcze, kiedy to ja ostatnio jeździłam na koniu tak stabilnym pod siodłem...??? Profesor, normalnie koń profesor. Na początku sprawdził poziom mojego wyszkolenia jeździeckiego (ruszył bez komendy, ledwo dupskiem dotknęłam siedziska, potem ze 2 razy spróbował zdryfować do koni... ;-), pogłówkował, powyciągał wnioski i bardzo ładnie zaczął współpracować. Na początek przećwiczyliśmy zgięcie boczne, sprawdzić, czy Heniu zna i reaguje, potem ruszanie, zatrzymanie, cofanie po westernowemu. Po raz kolejny potwierdza się teoria, którą głoszę wszem i wobec, że pomoce i w ogóle western riding jest dla konia intuicyjny, prosty i zrozumiały - Heniut, 20-letni stary klasyczny skoczek przyspieszał/zwalniał na przenoszenie ciężaru ciała, zatrzymywał na WHOA! skręcał i cofał jak należy. I na dokładkę po chwili rama mu się sama zrobiła westowa ;-)
I po co mi to było ??? Teraz marzy mi się taki koń-profesor do jazdy... By się tak nie użerać z młodymi, dzikimi, nierówno chodzącymi... Ech...

sobota, 5 listopada 2011

Rześko i energicznie

Dzień zleciał nie wiadomo kiedy. Zanim się człowiek obejrzał, już noc. Czyli 18.00 ;-)

Tknąć zdążyłam tylko Siwe, na Huca tylko kontrolna wsiadka przed narybkiem.
Siwe jakieś takie
zdziczałe. W związku z powyższym praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi, praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi, praca z ziemi-wsiadanie-pojeżdżenie-zsiadanie-praca z ziemi... Kilka takich sekwencji.
W sumie w siodle
przekiwałam się ponad godzinę. Praca nad rozluźnieniem emocjonalnym - to nasz cel, bo Siwe luźne emocjonalnie automatycznie oznacza luźne fizyczne.
Na początku było mocne spięcie, głowa w górze, uszy
niepokojąco skierowane na jeźdźca. Dzwonki alarmowe w mojej głowie darły się wniebogłosy, bo postawa identyczna jak ułamek sekundy przed napadem paniki, kiedy to Gośka waliła z Siwki na glebę z impetem, bo Siwe aplikowało serię mega-baranów w trakcie walki o życie. A ja sama, więc kto mnie, jakby co, z padoku pozbiera?? Ale trwałam.
Skróciłam wewnętrzną wodzę (
naturalne hackamore) i aplikowałam Siwej małe koła w wygięciu wokół wewnętrznej łydki. 5-10-15 razy, potem zmiana i na drugą nogę. Metoda podpatrzona u jednego z west-trenerów przy pierwszym wsiadaniu na młodziaka. Dodatkowo dla spokojności podśpiewywałam pod nosem w rytm siwych kroków (to z kolei z książki Western - ćwiczenia praktyczne), czyli nie powiem: dość ekspresowo ;-)
Potem
kawałeczki na wprost i w zależności od siwych emocji znów na małe koło albo wężykiem, panie, wężykiem. Na koniec przełażenie wężykiem przez spłaszczone rowy odwadniające. Cel: przejście przez rów (do rowu-z rowu) z głową w dole, żadnego podrywania do góry. I jakoś poszło. Potem dało się spokojnie jeździć po prostych :-)
Gdzieś tak w środku jazdy zaczęłam
dostawać od Siwki głowę poniżej kłębu, parskanie a w przerwie nagradzającej dobre sprawowanie (nagroda w postaci stój pod siodłem) otrzymałam serię mega-ziewnięć pełną paszczą z wykrzywianiem pyszczka. Znaczy niezły wyrzut adrenaliny musiał być.
Jazdę zaliczam do udanych, mimo, że szczególnych postępów nie poczyniłyśmy ;-) Ale negatywne emocje udało się nam pokonać i to najważniejsze.

A z
Hucem Walecznym pod Narybkiem mała potyczka intelektualna. Jak nie kijem go, to pałką. Najpierw sobie z narybkiem pospacerowaliśmy, porobiliśmy ćwiczenia gimnastyczne a następnie wdrożyliśmy chitry plan.
Prosiłam
Huca o odchodzenie ode mnie po 3-4 kroki stępem niby na koło, ale szłam równolegle z nim (odchodził z kwaśną miną, ale tym razem bez gróźb ;-) potem założyłam mu side-pull i uknułyśmy z narybkiem podstęp. Ja Małego Gada na koło a narybek trzyma, jakby co, zewnętrzną wodzą i ponagla łydkami. Poszło jak z płatka. Huc przewędrował spokojnie całe koło. Tu cię mamy Mały Dziadu!!! No. Obym tylko przedwcześnie nie triumfowała, bo jak się mały połapie, że my go w ten sposób w konia... to dopiero da nam popalić* ;-)))
W nagrodę odpięłam małego z liny i resztę jazdy było samodzielne manewrowanie, które Huc toleruje. A może nawet lubi, bo miewa momenty ożywienia i ładnej kooperacji. Być może jest to związane z rosnącymi umiejętnościami narybkowymi, bo Huc o ile wytrawnych jeźdźców sobie ceni, o tyle miernoty i początkujących lekce sobie waży ;-)

*
A za tydzień ma być Gośka-Dzieciak i tą samą metodą kłusem go, panie, kłusem...!

W niedzielę miła sesja na wolności z Siwką. Na okrągłym wybiegu. Rzadko tam ostatnio uczęszczam; zarówno jazdy, jak i zabawy odbywają się na łące a raczej pardon na placu (niedzielny narybek upomniał mnie ciociu, nie mów na to łąka tylko plac, bo mi się myli ;-)
Podłoże na okrągłym wybiegu świetne, elastyczne, zupełnie-bez-błota co jest o tej porze roku cudem. Siwa w wyjątkowo luźnym nastroju, kłus po obwodzie z głową w dole, chody boczne na większe odległości względem mojej osoby, do tego na myśląco; niektóre słupki u nas fantazyjnie wysokie a Siwe lubi chodzić bokiem z głową poza obwodem. Teraz co dopłynęła bokiem do słupka, wycofywała 2 kroki, żeby go ominąć, powracała na pozycję wyjściową (głowa za obwód) i konstytuowała ruch boczny. Nawet nieszczególnie musiałam jej pomagać, sama wymyśliła :-)
Po sesji wskazałam ręką, że może wyjść, wyszła, ale nie pognała do koni tylko czekała na dalsze polecenia :-) Bardzo sympatycznie było. Niby nic szczególnego nie robiłyśmy, ale było bardzo spokojnie i nienerwowo. A to w obcowaniu z Siwką nie jest łatwe do osiągnięcia :-)

I jeszcze kopyta tknęłam. Huca I Fiśka. Huca, bo mi Oblubieniec zarzucił, że piętki za wysokie. A Fisia, bo sama się dopatrzyłam niefajności ;-)
Huc przy kopytach jak zwykle - bez zarzutu, ale Fisiu musiał dostać na wstępie plombę, bo uznał, że fajnie jest mnie w plecy skubać i wciskać we mnie bródkę, jak pod nim grzebię. Owszem, ja mam poczucie humoru, ale bez przesady; nózia Fisia waży z pół tony a głowa drugie pół. I weź to dźwigaj człowieku i jeszcze na dokładkę rzeźb precyzyjnie nożem w kopycie...!
Trochę się Fiś obraził, bo stał do końca grzecznie z dumną miną i nawet sam drugą nogę podał, zanim zdążyłam kasztana dotknąć (dumna mina = Wybitna Obraza Majestatu), ale zaraz zapomniał i była zgoda ;-)