"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

piątek, 30 grudnia 2011

Nieźle się zapowiada...

...Sylwester. Przed chwilą dalsi sąsiedzi puścili se fajerwerki (piękne, kolorowe, wybuchowe rozgwiazdy). Rozumiem, że w ramach testów przed-imprezowych. A grube wałachi jak nie wyprują spod wiaty...! Siwe i Heniu pod swoją wiatą siano rąbią, ani głów nie podniosą a Huc z Fiśkiem jak dadzą w długą... Super jest. Dyżur przy koniach o północy jak nic ;-)

niedziela, 25 grudnia 2011

Wyjące Święta

Nie tak miało być. Ani pogody należytej, ani atmosfery, ani zwierzaków gadających...
No może się zagalopowałam. Gadające zwierzaki . Najbardziej rozmowny jest Bobuś. Treningi zaczął jakiś tydzień przed Świętami. Siedzi w stajni i wyje. Albo popiskuje. Popiski jednakowoż zarezerwował sobie na dzień; w nocy jest wycie. I to jakie! A wszystko przez nasze suczyska. Dwie naraz w rui (żeby wyrazić się po końsku ;-) Sodoma i Gomora; wypuszczanie psów na 3 tury, trzeba pamiętać, który już wychodził a który nie, kiedy wychodził etc. Zwariować można.

A konie też nielepsze! Demon Hucowy wlazł dziś w Siwkę; małpa pobrykiwała mi pod wieczór na linie jak jakaś świeżo robiona dziczyzna, a co się głową nawywijała, co napodskakiwała, oj...! Siodło jej się nie podobało, czy co...? Zaprezentowała się dziś jak rasowa, lewopółkulowa złośnica.
Nie odpuściłam (o wtedy to by dopiero było następnym razem...! Siwe bystrości intelektu przy Hucu nabrała ;-) Parę razy zachowanie było skandaliczne, niemalże na granicy wyrwania liny, ale błogosławione odangażowanie zadu, wykute u nas na blachę - od siwej maleńkości (jedna z pierwszych rzeczy, jaką wałkowałyśmy przy każdej okazji). Wystarczyło, że przekrzywiłam lekko głowę a już dzikie oblicze zwracało się ku mnie. Błyskawicznie.
Doszłyśmy w końcu do porozumienia, ale jestem zniesmaczona. Weź tu człowieku poluzuj śrubkę treningową i proszę. Znowu too much frindly i undemanding time, zdaje się ;-)
Siwe wariacieje od jakiegoś czasu (dziwny zbieg okoliczności, bo i ja od jakiegoś miesiąca rejestruję wyjątkowy spadek formy, zwłaszcza psychicznej - ciekawe, czy aby nie nakręcamy się wzajemnie...?). Chody ma sprężyste, oczki lekko wybałuszone, postawę czujną, zwartą i gotową. Zastanawiam się, czy aby nie zainwestować w jaki magnez (czy inną walerianę ;-), choć nie odnotowałyśmy spektakularnych efektów po suplementacji w czasach pensjonatowych... Może lepszy byłby gumowy młotek...? Puknąć w głowę...? A nóż zmądrzeje*...? ;-)

* raczej się nie spodziewam... Ten typ tak ma. Cały czas żyję nadzieją, że koło 20-stki nie będzie się już chciało wariować... ;-)

Jazda na Hucu niemniej emocjonująca. Zasuwał jak mały motorek. Na początku mnie zwiódł, mały cwaniaczek, bo cudnie odchodził od wodzy (neck reining), ale w kłusie zaczęło się sypać... Latał wściekle, energicznie, prawie nad ziemią się unosił. Ale na komendę galop zaserwował mi takiego stopa, że tylko balance point uratował mnie przed zapikowaniem nosem w grzywę ;-)

Już ja się za Was wezmę, Moi Drodzy!!! W dupskach się poprzewracało z dobrobytu. O, zdecydowanie za dobrze ma Towarzystwo na Gawłowie ;-)

sobota, 17 grudnia 2011

Ale pogoda...

No.
W piątek walczyłam w błocie do 22.30. Oblubieniec walczył jeszcze dłużej, bo wiózł transport węgla. Pogoda zachęcająca: wichura i śnieg z deszczem.
Konie, o te to dopiero głupie zwierzęta są! Fisiu jedynie rozumny; reszta - ptasie móżdżki. Za cholerę nie chciało się toto chować pod wiatami. A przemawiałam zachęcająco, a wabiłam, a cukałam, a sianko rzucałam... Tylko na siano reagowały ;-). Przychodziły pod dach, zjadały i z powrotem fiu! na zawieruchę. Siwe pod komórkę, Heniu pod kibel, Hucu w błoto przy bramce nałąkowej. Powariowały, jak nic ;-))

Dziś (sobota) w Huca wstąpił mały demon. Znaczy uzewnętrznił się. Bo on w Hucu siedzi permanentnie. Tylko zazwyczaj się nie uruchamia. A dziś się uruchomił :-)
Były ganianki okołopołudniowe, ale jakieś niemrawe takie (za wyjątkiem Siwej, rzecz jasna ;-), więc podzieliłam towarzystwo na pod-grupy.
Siwe wywściekało się solidnie w pojedynkę. A co wyrabiała...! Ludzie, ta to dopiero wariatka jest! Wierzgi i wyskoki były na 1,5 metra, walenie z zadu, rozpędzanie się maksymalne i po hamulcach tuż przed ogrodzeniem. Raz się nie obliczyła przywaliła w słupek ;-) Aż strach pomyśleć, co by to było, gdybyśmy chów stajenny reaktywowali (na szczęście nierealne; w stajni siodlarnia, paszarnia, drewutnia, psiarnia... i różne inne rzeczy ;-)
Fiś trochę pokłusował, zagalopował niemrawo, skoczył parę razy rów, raz się o mało nie zabił, bo źle obliczył lądowanie... Oczywiście cały czas pokwikiwał i był niezadowolony, że musi się fatygować.
A propos niezadowolenia: rejestruję od jakichś 2-3 weekendów kwaśne minki i lekkie kładzenie uchli, gdy coś chcę. Znaczy, że się Pana Konia czepiam!!! Rodzaj skandalu obyczajowego. Po tak długim pożyciu... W ramach prowokacji kazałam podać do czyszczenia kopyty przy sianie. Podał. Nawet nie miauknął, że nie. Znaczy dyscyplina jest. Znaczy zdaje się, że Pan Koń wymaga, żeby mu czas poświęcać... No zaniedbuję go. Przyznaję. Żeby tak się znalazł ktoś naturalnie obeznany, kto by chciał do niego przyjeżdżać i zaspakajać jego próżne ego, ech...
Heniu biegać nie chciał, zadekował się pod wiatą i udawał, że go interesuje niedawno postawiona boczna ścianka. Wnikliwie ją oglądał, szczególnie, zadzierając głowę wysoko jak żyrafa, górną krawędź.
Huc biegać nawet chciał. On zawsze lubi powariować, byle nie za długo ;-) Tym razem było chyba za długo, bo się demon uruchomił. Chyba, bo nawet 2 kółek nie przegalopował ;-)
Dzięki demonowi odkryłam magiczny guzik do stawania dęba ;-) Przez moment nawet pomyślałam, że ktoś go chyba szkolił, bo to niemożliwe, żeby tak konsekwentnie, na ten sam sygnał... Sprawdziłam 3 razy i szybko wzięłam się za wygaszanie. Cholera, aż mnie w dołku z żałości ścisnęło, że taka fajna sztuczka... No niestety. Dla mnie Huc jest w 100% opanowalny, ale jak się spostrzeże, że można w ten sposób człowieka spławić... Wolę nawet nie myśleć, bo już widzę skalpy narybków dyndające u hucowego popręgu... ;-)
Demon pokazał mi też podskok z przytupem, fikuśne wywijanie głową (zdaje się, że to miała być groźba pod moim adresem ;-) oraz nagłe zwroty akcji vel roll-backi. Roll-backi tak mnię się spodobały, że uczyliśmy się ich potem pod siodłem ;-)

...bo narybki się dziś odwołały i przełożyły na jutro, postanowiłam więc sprawdzić, jak tam Mały pod siodłem. Było ostro. Znaczy pełna kontrola, ale demon co i raz Huca w dupsko podszczypywał ;-) Z początku czujna byłam, bo Hucu co i raz zjeżdżał mi w szybszych chodach nosem do podłoża, ale za każdym razem było to tylko rozluźnianie, nie demon ;-)
Jazda bardzo fajna, energiczna, nawet przez rowki parę razy skoczyliśmy; szkoda tylko, że cholernie ślisko. Po prostych da się zasuwać, ale na łukach można zaliczyć wyglebienie razem z kuniem, niestety. Zaliczyłm 5 sztuk takowych w swojej karierze i jakoś nieszczególnie tęsknię za kolejnymi. Zwłaszcza, że latka lecą ;-)

A Hucowy demon przeszedł znów w stan spoczynku. Zobaczymy, na jak długo ;-)

wtorek, 13 grudnia 2011

W niedzielę

Oczywiście nie udało się (popracować ze zwierzyną). Nawet mnie to nieszczególnie stresuje, przywykłam do takiego stanu rzeczy :-)
Poranek zszedł mi na kolejnych budowlach na trailowej arenie. Musiałam, między innymi, wymienić pół bramki (czyli jeden słupek ;-) co mi go gupie konie w tygodniu złamali.
Z nowości: zbudowałam dużą przeszkodę do chodów bocznych dookolnych oraz obiekt, z którego jestem najbardziej dumna: kwadrat do zwrotów-obrotów. Który po zbudowaniu okazał się prostokątem, bo nie znalazłam nigdzie 4 drągów równej długości ;-)
Na zmodyfikowaną-unowocześnioną arenę przywołałam zaraz Siwkę; gdy budowałam, stała i przypatrywała się bystrym okiem, gdy skończyłam i zerknęłam w jej stronę, najpierw próbowała się wykręcić (co ta ja miałam do załatwienia...? aha...) i udała, że nie widzi, że patrzę na nią wymownie, ale zaraz przywędrowała do mnie dość energicznie (nie znaczy, że ochoczo. W przypadku Siwki energicznie oznacza: z niepokojem). Przez dużą przeszkodę przesqueezowała w jedną stronę ładnie, w drugą próbowała spłynąć chodem bocznym (cwaniareczka ;-) ale odsunęłam machnięciem ręki zad, przywołałam paluchem przód i Siwe łaskawie przekroczyło (z puknięciem) drąg.
Kwadrat-prostokąt oswajałyśmy chwilę dłużej, bo Siwe z uporem maniaka pokonywało go w stylu skok-wyskok (w żwawym stępie); leciała w stylu efekt kuli śnieżnej (jak już się zacznie toczyć, to hajda...!), musiałam ją pacnąć w klatkę w odpowiednim momencie, żeby zasugerować, że wypadałoby się jednak - zanim się poleci dalej - spojrzeć na człowieka. Bo może coś od konie chce ;-) Jak załapała, że w środku się nic nie robi, tylko stoi, zaraz jej chęć do skok-wyskoku przeszła :-)
A jeden z narybków zaliczył pierwszą prawdziwą glebę z Huca. Prawdziwą, bo Huc zaproponował... galop. Wcale nie złośliwie, tylko ot tak: w zabawie w gonienie Henia. Wprawdzie wydał z siebie 2 bryki, ale bardzo subtelne i raczej radosne niż złośliwe. W każdym razie do wysiedzenia. Narybek jednakowoż zsunął się na bok, pacnął o ziemię, zaczął się gramolić, po czym rozdarł się wniebogłosy. Ale krótko, bo inny narybek patrzył. I widział. Największe urazy, jak mnie potem poinformowano, miały charakter moralny ;-) A Huc zareagował bardzo interesująco (nie zarejestrowałam, bo poszłam nadzorować gramolący się narybek): zamiast zwiać do koni (jak to uczynił Henio), przyleciał z lekko przypękaną miną do ludzi...
Teraz czekamy na weryfikację narybkowej miłości do koni. Bo póki co jest etap: Huc jest głupi oraz to jego wina! ;-)

sobota, 10 grudnia 2011

Przygotowania do zimy

O poranku stoczyłam bój sama ze sobą: pojeździć, czy nie pojeździć - oto jest pytanie... Narybki poprzekładały się na niedzielę, nagła kupa wolnego czasu, słońce przyświeca...
Zwyciężył rozsądek, niestety, poszłam robić w obejściu. Między innymi obie wiaty opatrzyłam, poprzesuwałam ogrodzenia, maksymalnie powiększyłam przestrzeń dostępną dla koni pod dachami.
W tym sezonie w wiaty, powiedzieć można, opływamy. Za moment gotowe będzie kolejne zadaszone miejsce, czyli pół-wiacie posadowione na zastodolu. Jak nie było, to nie było, a jak już są to tyle, że kolejne 2 konie mogą się do nas wprowadzić :-)
No dobra, lecę, bo jeszcze widno; chcę wziąć Huca na linę, żeby mu schemat przełamać, że jak go biorą to tylko pod dzieciaki. Bo miny-kwasy mi strzela na widok niedorosłej młodzieży ;-)

...się popracowało. Zdążyłam tknąć i Huca, i Siwkę :-)
W przypływie nagłego impulsu postanowiłam odkurzyć chambon i pracę w ustawieniu. Po raz pierwszy zaszczytu chambonowania dostąpił Huc. Bardzo byłam ciekawa, co z tego wyjdzie, bo Huc jest z natury bardzo sprzeciwny, chambon jednakowoż wielkiego wrażenia na nim nie zrobił - nieszczególnie się nim przejął, przez dłuższą chwilę kłusował ustawiony wysoko, mimo, że ewidentnie widać było, że za ryło go trzyma. Być może pokłosie chodzenia kiedyś w bryczce (podobno chodził), być może na zaciągniętym hamulcu ręcznym...? Gdybam. Tak czy inaczej Mały twardy jest: zasuwał jakby to było oczywiste, że za ryło trzymanym należy zasuwać...
Jakoś nieszczególnie mi się to podobało, nie chciałam go bezmyślnie ganiać w kółko, aż sam wpadnie na to, że jednak mu niewygodnie, więc przywołałam z koła i popracowaliśmy z chambonem w ręku; pokazałam mu jeżem w dół, że w dole będzie milej i Huc rzeczywiście nabrał chyba takiego przekonania, bo na kole zaczął kombinować z ustawieniem głowy, nawet parę razy zjechał nosem do podłoża, co mu się na linie nie zdarzyło jeszcze (pod siodłem, owszem, czasem mi taki jogg proponuje)... Jak na pierwszą sesję było nieźle, skończyliśmy po paru minutach.
Wzięłam Siwe, Huc jeszcze chwilę odczekał, czy aby na pewno nic od niego nie chcę i odmaszerował. Na wszelki wypadek niezbyt daleko, bo wolał mieć mnie - posiadaczki saszetki z ciasteczkami -na oku*

*reaktywowałam dziś ciasteczka - po dłuższej przerwie. Może stąd ten entuzjazm do współpracy ;-)

Siwe dość mocno hop do przodu, zresztą dało się to już przed południem zaobserwować: puszczona ze stadem na łąkę wpadła na nią wściekłym galopem (a co tam, że ślisko...!) i ganiała dobre parę minut waląc wierzgi, szarżując na Szamana i na Huca a nawet na Fućkę (!!), czego jeszcze w wykonaniu Siwki nie widziałam: proponować zabawę psu! W końcu poszłam interweniować, bo nie po to na sienną łąkę puszczona, żeby w mokrej ziemi ryć i darń niszczyć, tylko żeby brzucho paść na zimę ;-)
Na wędzidle od razu wiedziała, jeszcze zanim chambon przypięłam, już kółka w ładnym ustawieniu robiła :-) Trochę musiałam pokorygować tempo, bo Siwe zdecydowanie za szybko leci (trudno to w ogóle kłusem nazwać, ten pęd; zdaje się, że mamy zadatki na kłusaka wyścigowego ;-) Generalnie nie było jednak najgorzej; pełna kontrola mimo prędkości.
Jutro narybki, mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć z rana i znów trochę popracować ze zwierzyną...

niedziela, 4 grudnia 2011

Trail Riding

I bynajmniej nie chodzi tu o jazdę terenową ;-)
W tygodniu pilnie studiowałam DVD szkoleniowe oraz filmiki z przejazdami na YouTubie podpatrując raz: techniczne aspekty pokonywania toru, dwa: jakież to obiekty taki tor posiada. A w sobotę ostro ruszyłam do implementacji tego, co podpatrzyłam, u nas na placu.
Plac przede wszystkim poszerzyłam, żeby obiektów więcej na nim naćkać. Potem pościągałam z okolicznych placyków i okrągłych wybiegów kawaletki, słupki, drągi, beczki (te ostatnie: z krzaków nad rzeką, bo tam je wiatr zagnał ;-) I dawaj budować.
Na YouTubie podpatrzyłam banalne rozwiązanie z bramką. Ostatnio cierpieliśmy z narybkami, że nam linka z palika opada a wystarczyło zasadzić na wierzchołek mały pachołek i po problemie... ;-) Tak mi się spodobało, że osiodławszy Huca celem przed-narybkowego sprawdzenia humoru Pana Konia, od razu pognałam sprawdzać nasz tor. Zabawa przednia, Huc też z błyskiem w oku, zainteresowany, żwawy (galop parę razy zasugerował, on Huc-Kłusak!!!!!!), aż mi szkoda zsiadać było, żeby Małego narybkowi przekazać ;-)
I to by było na tyle. Na Siwą znów nie wsiadłam, o Fisiu żal nawet wspomnieć (zresztą kto by taką kupę futra doczyścił z błota...??). Heniu też pozostał nietknięty. O, tak się nasza kariera jeździecka rozwija!!! I to, że dzień wybitnie krótki, nie jest usprawiedliwieniem. Można było wsiąść przed południem...? No.
Ale tak poza tym to bardzo pozytywnie. W sobotę Siwe przywitało mnie ukłonem (jej bardzo stary stajenno-poranny numerek). Bezcenne chwile, taki spokój emocjonalny u Siwego Konia; podeszłam do wiaty, podrapałam po kłębie a Siwe powolutku nogę wyprostowaną w przód, oparła (taką wyprostowaną) daleko przed sobą, dołączyła drugą i wolniutko zeszła przodem do parteru. Chwilę tak potrwała z dupką w górze, po czym wyprostowała się (czasem jeszcze dorzuca do tej ewolucji rozciągania zadnich nóg) i chrumknęła, żeby siano podać ;-)
By to tak wysztuczkować jakoś na komendę ;-) Ale by było! Cyrk, Panie.

A w domu miejskim już czeka na wywózkę 10 nowych pachołków! Mniejsze od naszych starych obecnych (wszystkich dwóch, co się ostali ;-) 30-centymetrowe, ale fajniutkie i dość solidne, mimo, że bardzo tanie. Się nasz plac manewrowy zagęści, oj zagęści... I tylko szkoda, że zima idzie... ;-)