"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Jeździectwo...

...a to się w weekend najeździłam... fiu, fiu!

W sobotę hucki poszły wyjadać podwórko, nasi na dużą łąkę. Były zerki i wymiana pokojowych min przez płot. Minami wymieniali się mysz, Siwka i Szaman. Gniady min pokoju z nikim nie wymienia, wręcz przeciwnie: mysza tłucze przy byle okazji a w stajni wiecznie się kłóci z Siwką (grozi zębami, Siwe podskakuje, markuje ni-to-atak-ni-to ucieczkę i kwiczy, jak to baba).
Psy-Rodzice huckami na podwórku lekko zszokowane (obcy, obcy w polu rażenia!!!!), szczeniary najpierw obserwowały, potem próbowały wchodzić w interakcje (głównie pieski, bo sunie są bardziej rozsądne czyt. cykorzaste)

Koleżanka Beatka od Hucułków w sobotę nie dojechała, więc pod wieczór za jeździectwo wzięłam się sama. Przywdziałam na tę okoliczność markowe kowbojki (robocze Lakota Boots), wytargałam ze stajni kulbakę najlżejszą (hucułki-miniaturki, żeby się nie przedźwigały ;-), pad powietrzny i neoprenowy kulkowy-ażurowy, do wyboru. I markową linę (Parelli, naturalnie :-) Carrota sobie odpuściłam na początek. Hucki mają do człowieka spory dystans. Żeby nie powiedzieć, chyba nie były zbyt dobrze traktowane w przeszłości :-( Na kijek przyjdzie pora w swoim czasie...

Na widok siodła kolesie się ożywili. Odniosłam wrażenie, negatywnie.
Mysz zdecydował się pierwszy. Podszedł. Siodłanie zniósł godnie, mimo, że zarzucania liny na grzbiet się bał. Pad powietrzny okazał się za wielki, padło na Siwkowe neopreno-kulki. Problem wyłonił się przy popręgu, ale po cyklicznym zaciskaniu-luzowaniu mysz uspokoił się. Stał w miarę spokojnie przy kicaniu, obciążaniu strzemienia i przewieszaniu się. Aczkolwiek na konia solidnie zajeżdżonego i bezpiecznego nieszczególnie wyglądał plus wyczyniał kupę rozmaitych drobnych odruchów polegających na utrudnianiu życia potencjalnemu jeźdźcowi (a nóż zrezygnuje, człowiek jeden...?)... Ma ugruntowane poglądy na jeździectwo, zdaje się... A odruch przeciwstawiania zaprezentował wręcz monstrualny.
Przeszedł więc przyspieszony kurs dla początkujących koni:
- zgięć bocznych (koszmar),
- ustępowania od sugestii (m.in. schowaj zadek - bardzo bystrze kolega załapał),
- okrążania z siodłem (latanina-szarpanina bez ładu i składu)
- cofania (jeż, sugestia, komenda głosowa) - m.in. do boksu-z boksu - ładnie w porównaniu z tym, co się działo na samym początku
- innych niezbędnych niezbędności.

A potem przyszła pora na gniadego Milusia. Zaczęło się, gdy tylko odwróciłam się w stronę siodła. Miluś chciał się pożegnać no to ja już sobie pójdę, cześć! i dał dyla kłusem. Doleciał na koniec liny i bardzo się zdziwił. Aż go obróciło tyłem do kierunku jazdy ;-) To była lekcja numer jeden; minę miał taką, jakby pierwszy raz przegrał intelektualnie w konfrontacji z człowiekiem... Stał grzecznie, choć był lekko spięty. Przy popręgu nawet się nie skrzywił, nóżki nie przestawił... Przy nodze w strzemieniu wzrosło napięcie w małym ciałku, głowa poszła ciut w górę... Pokicałam, powycofywałam się... ładuję się wyżej - nic, spokojnie. Przewiesiłam się przez siodło a Miluś fiu! i błyskawiczny start kłusem. Nu, refleks się jednak ma, głównie gdy idzie o instynkt samozachowawczy ;-) Migiem byłam na ziemi :-) I się doczekał kolega przyspieszonego kursu dla początkujących, jak pół-brat mysz... Oczywiście startu kłusem drugi raz nie próbował :-)
Miluś jest bardziej-wariat, bardziej-buntownik, bardziej-uzewnętrzniacz uczuć negatywnych, ale i pozytywnych. Czyli działo się. Z godzinę go męczyłam. Nawet nauczył się cofać, czego podobno nie umiał od nowości :-) I w otwartym boksie czekał, aż poproszę o wyjście :-) A schowaj zadek załapał od pierwszego razu (a Ty tam czego od mojej dupki chcesz!!! i chodu z zadkiem :-)
I tak oto wyglądało moje jeździectwo na huckach. Najeździłam się do obrzydzenia ;-)

W niedzielę zrobiło się gorąco, wpadłam więc w panikę, że stodoła niegotowa na siano a nóż będziemy w końcu kosić...? I pół dnia walczyłyśmy z Beatką z żywiołem, czyli podwieszaniem plandek (prace na wysokości w warunkach ekstremalnych). I się huckom druga sesja jeździectwa upiekła. Ale mają o czym myśleć na cały tydzień, zobaczymy w najbliższy weekend, jakie wyciągnęły wnioski z odebranych nauk :-)
Wnioski zresztą były wyciągane na bieżąco, zdaje się, bo Miluś w niedzielę rano wcale nie chciał wylatywać z boksu (mimo, że nasi wyjątkowo zostali przeze mnie wypuszczeni jako pierwsi), tylko dość grzecznie czekał, aż się odsunę od drzwi i pozwolę wyjść (nie żeby idealnie było, ale pierwszy raz nie myknął mi chyłkiem za plecami :-)
Po południu natomiast doszło na podwórku do regularnej bitwy Psy-Rodzice contra Hucki. Najpierw myślałam, że to psy się pogryzły, taki był ryk i charkot... Wypadłam ze stodoły a tam jedno wielkie kłębowisko, z którego zaraz wyłonił się Miluś i dylował biegiem w stronę stajni. Na placu boju pozostały psy atakujące Mysza i nie pozostający im dłużny Mysz, wspinający się i z rozdziawioną gębą próbujący atakować z impetem przednimi kopytami! Wyglądał jak diabeł! Ani myślał wiać jak Miluś... Wrzasnęłam w pędzie jak nieboskie stworzenie (mimo lichej postury potrafię ryknąć...), zwierzaki rozpierzchły się błyskawicznie na wszystkie strony. Psy poszły do karceru (zamknięte w ganku), konie od razu spokojnie wróciły na miejsce sporu... Okazało się, że poszło o... suchy chlebek... Leżał w siatce przed domem, psy musiały go sobie wziąć, konie to zauważyły i też chciały się poczęstować... I awantura gotowa... Na szczęście krew się nie polała, nikt nikogo nie uszkodził, ani nawet nie drasnął :-)

A na Siwkę przymierzyłam w końcu wieczorem bez-hornową westówkę. Ale ona malutka na Siwce (mimo, że pasuje elegancko nawet bez padu). Siwka zrobiła się upasiony pulpet... Zwłaszcza, gdy ją porównać z huckami... A wydawało mi się, że ona jest mój rozmiar konia ;-) Teraz zdecydowanie obstawiam dla siebie rozmiar hucuł ;-)
Siodło zostawiłam Siwce na noc powieszone na boksie; rano znalazłam ślady użytkowania (skrobnięte zębem siedzisko, przedni i tylny łęk :-) Albo się zakumplowali albo weszli w spór :-)

Z tego wszystkiego zapomniałam zaprezentować moje błyskotliwe przemyślenie:
moje nie-zajeżdżone konie są lepiej przygotowane do jazdy, od starych, poczciwych, zajeżdżonych hucułków.
Chyba powinnam się teraz napuszyć. Jam ci to, nie chwaląc się, sprawił ;-)

 photo HPIM6040_zpsab63d4ad.jpg

 photo HPIM6054_zpsa4bfff70.jpg

 photo HPIM6069_zps4c31e455.jpg

 photo HPIM6072_zpsa21773d3.jpg

 photo HPIM6076_zps374f337a.jpg

 photo HPIM6092_zps5a293cea.jpg

 photo HPIM6094_zpsde033f05.jpg

 photo HPIM6106_zps343827f6.jpg

 photo HPIM6116_zpsd6d58e81.jpg

 photo HPIM6121_zps13703fb9.jpg

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Przybywa lider...

Jakby to oględnie wyartykułować...
Ja z hucułkami problemu większego nie mam... Owszem, wieczorem biegną kłusem do stajni, ale prosto do swojego boksu i od razu nosy w siano... I biegną tylko dlatego, że wcześniej sprowadzam swoje konie (nasi elegencko wchodzą sami do swoich nowych boksów)... Nie ma już paniki, prób taranowania zamknięcia padoku, szaleńczego latania z wrzaskiem... Jest natarczywe stanie przy bramce i nawoływanie się; głównie rozmawiają Siwka i mały gniady (Wigwam). Lewopółkulowi Introwertycy (Szaman i mysz Niwecz) są bardziej oszczędni w wypowiedziach, preferują chrumkanie...
Może to czynnik czasu (małe są u nas już 10 dni) a może, jak to Koleżanka Aśka od Morsa skwitowała, moje savvy (i ta wersja zdecydowanie mile łechce moje EGO, naturalnie ;-)

Zabaw nie było. Siodłania nie było. Było czyszczenie, przy okazji jakiś tam pozycjonujący zwierzaka jeżyk czy driving (jeżyk na fazę 2-3 nam wychodzi - postępy czynimy :-), catching game - pół koła kłusem i kolesie złapani :-) Jeszcze niezupełnie jest tak, że oni chcą łapać mnie, ale jesteśmy na dobrej drodze...
Mały gniady sprzedaje mi buziaczki, przytula się, pokazuje itchy spots... Mysz-introwertyk, wyglądający na staruszka (ma smutny wyraz twarzy), też podchodzi, też zaczyna wyciągać pyszczek, asystować, choć zachowuje pewną rezerwę...
Oba mają jeszcze zimową sierść, więc uwielbiają szczotkowanie... (przyjechały do nas w kiepskim stanie :-(
A wieczorem w boksie zabawa a kuku z gniadym.

Zabawę a kuku wymyśliła Gośka na okoliczność dzikiej Siwki, jeszcze w pensjonacie. Konie miały tam pełne deskowane drzwi i gdy człowiek zaglądał do boksu górą a Siwe np. jadło siano, następował nieodmienny wypłoch i odskok... Gośka najpierw kucała a potem nagle podnosiła się i zaglądając do Siwki mówiła a kuku! chichocząc... Siwe najpierw odskakiwało, ale po kilku rytmicznych powtórzeniach, samo podnosiło głowę z figlarną miną. A czasem robiło Gośce a kuku, gdy dziecię zgubiło rytm i się spóźniało :-)
W a kuku bawiłam się też z dziką na padoku - zza wielkiego drzewa... albo stając w martwym polu centralnie za ogonem... Czasem bawimy się w a kuku i teraz... Z Fiśkiem też :-)

U nas boksy ażurowe, szpary między deskami. Z gniadym bawiliśmy się więc w a kuku między deskami. Załapał błyskawicznie, że to fajowe :-) Nawet robił swoje modyfikacje; serwował nagle a kuku przez górną deskę i miział mnie po głowie :-)
Wymyśliliśmy jeszcze masowanie dziąseł od środka nad zębami i drapanie górnej wargi. Ależ miał minę zadowoloną, ryjek wykrzywiał na wszystkie możliwe strony...!
Mysz nie mógł na to spokojnie patrzeć, włączył się do gry :-) Zaproponował zabawę fajna jesteś, popodszczypujmy się! I skubał moją rękę wargą, subtelnie pokazując ząbki (nie wie koleś, że ja w te klocki fachowiec? Szaman mnie doskonale wyszkolił w tej materii ;-) Wyraźnie się ożywił i buzia zrobiła mu się weselsza :-)

Intensywnie tyramy w polu. Wczoraj budowanie nowego padoku, przyciananie trawy po pas pod pastuchem, walka z chwastami (syzyfowa praca, te chwasty - co tydzień to samo... drzewek nie widać). Za tydzień bierzemy się za stodołę... W końcu przestanie padać i zetniemy tę łąkę na siano (myślenie życzeniowe uskuteczniem, zaklinam pogodę...)

A moje konie są tak posłuszne i zdyscyplinowane, że aż nierealne mi się to wydaje. Zwłaszcza w konfrontacji z naturalnie surowymi końmi. ...się nie docenia tego, co (kogo) się ma... Wszystko w dwóch paluszkach... I jeszcze lgną do ludzi, wyraźnie szukają towarzystwa...
Ostatnio Szaman pomagał kopać dołki na padoku: obserwował, jak ścinam darń i odsłaniam ziemię, po czym wkraczał do akcji i waląc kopytem pogłębiał dołek o jakieś 10 cm.!

W niedzielę Oblubieniec zrobił w końcu* Siwce przody. Po nocy, przed stajnią. Siwe grzecznie stało samo, bez innych koni... Fiś bił pianę w boksie gdzie?? jak to?? a co ze mną?? my zawsze razem!! a Siwe nic. Tylko łypanie okiem w ciemność...

*co potwierdza regułę szewc bez butów chodzi

W kolejną sobotę/niedzielę planujemy jeździectwo. Ciekawe, jak mali zachowują się pod siodłem...? Najpierw oczywiście sprawdzimy to i owo z ziemi :-)
No i wreszcie przetestuję moją bez-hornową westówkę... W końcu przybyła na wieś :-)



 photo HPIM5980_zps144b18b0.jpg
psia imprezka

 photo HPIM5997_zps70feec61.jpg

 photo HPIM6003_zps2744e771.jpg

 photo HPIM6006_zps0c6528d7.jpg

 photo HPIM6023_zps8ac70cba.jpg

środa, 17 czerwca 2009

Up-date hucułkowy

...się ma z nimi podobno Oblubieniec Zbyn...
Niegrzeczne, przelatują po człowieku, gdy sobie umyślą szybki powrót do stajni, czyli gdy tylko człowiek zacznie majstrować przy otwieraniu padoku...
Wczoraj wieczorem wpadły podstępnie na ścieżkę prowadzącą na duży padok (bramki pootwierane, a mówiłam, żeby przy wypuszczaniu/sprowadzaniu zamykać!!!), przeleciały po prądzie (zerwały zamknięcie) i pognały do naszych koni tworzyć stado! Były gonitwy, kwiki i popisy, nasze zwariowały, wyczyściło im wszelką edukację, dopiero gdy Zbyn zrobił Szamanowi lidera (hihihi, Ania Truskawkowa - pozdrawiam :-) patykiem, Fiś zamrugał i grzecznie podszedł do Pana...

Czyli mam zajęcie na weekend. Robienie lidera :-)
Będziemy się wprowadzać i wyprowadzać z padoku, do upadłego. I uczyć, że jeden idzie na sznurku a drugi luzem grzecznie obok. I popróbujemy z dwoma na sznurkach, równocześnie...
Przy okazji oberwie się i moim... Ja im dam bicie piany ;-)
W związku z powyższym, dziś po pracy siłownia, lecę trzaskać masę ;-)

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Nowi

Pierwsze wrażenie: jacy oni mali!

Dzień pierwszy - czwartek, 11 czerwca
Przyjechały około południa. Przyczepa zajechała, usiłowałam zajrzeć do środka od tyłu, ale nikogo ni widu, ni słychu... Pusto. Cicho. Stoimy, gadamy... cisza. Żadnego tupania, nic. W końcu rampa się opuszcza a w środku dwie miniatury... Gniada i myszata-wilczata. Jeden wyszedł grzecznie tyłem, drugiemu trzeba było wyjąć przegrodę, bo nie umie wycofywać, tylko obraca się i wyskakuje (w porównaniu z ruchami Siwki było to po prostu szybsze wymaszerowanie na zewnątrz). Rozejrzało się toto ledwo, ledwo i ciach nosy w trawę... W drodze przez podwórko (nieodmienna rupieciarnia, stadko psów, powiewające reklamówki i straszydła - na Siwkę to wszystko) żadnych wypłochów, jedynie przyglądanie się mijanym po drodze przedmiotom.
...poszły do boksu Szamańskiego i od razu zajęły się sianem. Wody popiły. Bez grymasów, obwąchiwań nowego miejsca...
Nasi namierzyli koniowóz (o, jedzie! duże coś...), podeszły pod bramkę, ale zaraz sobie poszły. Połapały się, gdy małe szły przez podwórko. Siwe z wytrzeszczonymi oczami, zamurowane. Za chwilę Szaman: gęba rozdziawiona. Co, kto, o co chodzi???!!! kto to???? zaczęło się rżenie, ale małe poszły do boksu, nasi zaraz zapomnieli, poleźli się wypasać.
...pierwsze wyjście mali zaliczyli po godzinie, za stodołę (drągi + prąd, licho nie śpi). Nasi zostali przesiedleni na wyjedzoną z grubsza łąkę dzierżawioną.
Przy pierwszym widzeniu się przez płot odbyły się popisy i prezentowanie wdzięków - kto ładniejszy, kto ładniej ogon na plecy zarzuca, kto ładniej biega, bryka, pokwikuje i wyczynia wygibasy w locie bez wywalenia się. Grzecznie było, zaskoczyły mnie moje. Bez anty-kwików, bez kopania, ładne noski-noski z ustalającym przepychaniem się, trochę galopów z wyskokami i wszystko wróciło do normy. Zerki tylko były, od czasu do czasu.

 photo HPIM5897_zps60376151.jpg

 photo HPIM5901_zps0c39e856.jpg

Wieczorem się jednakowoż okazało. Stanęłam oko w oko ze sprowadzaniem z padoków: ja sama (Zbyn w robocie w Wawie, wszyscy się rozjechali do domów), i 4 konie nie-wiedzące jeszcze, że czeka je totalna zmiana. Nie dość, że nowi, to jeszcze moje do innych boksów...

 photo HPIM5918_zpsc1cda566.jpg

Jakoś poupychałam towarzystwo, nie obyło się bez błędów:
błąd nr 1 - najpierw zapakowałam moje (Siwe zaczęło galopować w kółeczko, wspinać się i walić klatą w drzwi, Szaman tylko walił klatą). Żądały powrotu na swoje miejsca. Dostały po kilka strzałów końcówką liny w momencie skakania na drzwi i poszły dygoczące w kąt;
błąd nr 2: hucułki w kantarkach paskowych. Rozbuchane i wrzeszczące, gdzie są te wielkie konie??? Próba staranowanie drągów i przelecenia po człowieku, czyli po mnie. Jeden luzem pognał galopem do stajni, drugi za nim a ja na linie na końcu.
Piękny widok, nad wyraz. Parelista z długim stażem ;-)
W stajni wariacja. Siwe wspina się na deski, próbuje dziabać z góry (ścianka działowa okazała się trochę za niska, Siwej udawało się przełożyć głowę) Szaman atakuje ścianę, małe stoją niepewnie po środku boksu (boks duuuży, one małe, więc moje mogą im skoczyć ;-)
Rudy Wigwam vel Wigi (gniady) okazał się agresorem, zaatakował Szanama, zaatakował Siwkę, moje się bardzo zdziwiły (gniady szybki jest jak błyskawica, jeszcze nie widziałam konia, który tak szybko atakuje) i dały nowym spokój. Myszaty Niwecz vel Niwi jest grzecznym introwertykiem (lewopółkulowym oczywiście), nawet uszu za szczególnie nie kładzie, tylko patrzy i robi noski-noski. Niestety, jest tłuczony przez rudego, gdy rudy się rozemocjonuje. A rudy jest małym wariacikiem (ekstrawertyk lewopółkulowy z adrenalinką), więc działo się, od czasu do czasu. Tylko deski dudniły.
Na wszelki wypadek walnęłam Siwce quitexa, po jakimś czasie zmuliło gadzinę i się w stajni uspokoiło. Szaman zajął się zaraz żarciem, małe też, Siwe postało, pobujało się i z błogim obliczem, wzięło za siano. A już myślałam, że czeka mnie nocka w stajni.

Dzień drugi, i trzeci, i czwarty...
Małe szybko się zadomowiły, jedyny punkt zapalny to wieczorne sprowadzanie. I to nasi bardziej biją pianę (Siwka - gorąca krew) niż maluchy :-)
Generalnie maluchy są bardzo miłe, niepłochliwe, spokojne i przyjacielskie, ale mają swoje zdanie i niekoniecznie szanują człowieka. Jesteśmy już po kilku malutkich lekcjach (głównie uczenia się ustępowania od presji bezpośredniej i pośredniej, czyli jeż i driving + bloki) i kilku większych pt. catching game. Zabawa w łapanie z nimi prześwietna, zwierzaki bystrzutkie, strategia za strategią się u nich pojawia pod hasłem a właśnie, że ci się nie uda :-)
Z ciekawszych występów:
- start paniczny (pierwszy krok), uciekanie spokojnym kłusem dookoła okrągłego wybiegu (bawimy się na zawnątrz) i stawanie vis a vis na obwodzie, za drągami. Stoi toto i patrzy: no, i co teraz? Ja w prawo, małe w lewo. Pół koła i staje na przeciw i patrzy. Ja w lewo, małe... (zgadnijcie, w którą stronę?)
- staję przy drągach, jedno małe 2 m. ode mnie. Chcę podejść, małe krok do tyłu. Ale patrzy. To ja też krok do tyłu i majdruję przy jednym z paseczków folii przyczepionym do drąga (u, a co my tu mamy? jakie fajne...). Mały ma taki sam paseczek przed nosem. Patrzy na mnie i tryk swój paseczek nosem :-)
- ganiamy się po obwodzie, moja cierpliwość wyczerpana (who moves who, tak naprawdę...?) idę przygotować dolne zamknięcie okrąglaka, bo ani chybi takie małe zwieje dołem, zamknięcie gotowe, idę do małego, spodziewam się, że wywieje a mały podchodzi, jak gbyby nigdy nic. I nici z sesji na okrąglaku, bo niby z jakiej racji...? Odwróconą psychologią mnie załatwił :-)

Fajne są :-) Moje prawie poszły w odstawkę, mam nową fascynację ;-) I to taką fascynację, na której da się pojeździć. Ale najpierw zapoznamy się z zabawami. Panowie zwiedzili już nasz plac zabaw, nic ich nie ruszyło (ani się nie boją, ani się nie bawią) i bardzo ciekawi mnie, jak to z nimi będzie... Są surowiutkie, znają jedynie przeganianie dyscyplinarne i tyle. Naturalna tabula rasa.

 photo HPIM5927_zpscd1226d0.jpg

 photo HPIM5929_zps1733915f.jpg

 photo HPIM5932_zps98cfa3d9.jpg

 photo HPIM5936_zpsbc276d2c.jpg

Póki co sen z powiek spędzają mi ciągłe deszcze: łąki nie możemy skosić, bo zgnije... A siano to podstawa naszego końskiego menu... Ciekawe, co za głupi wymyślił powiedzenie chłop śpi a mu samo rośnie... Napewno jakiś dureń z miasta...

 photo HPIM5948_zps1b920e3f.jpg
Bob uczy dzieci zamiatać...

wtorek, 9 czerwca 2009

Rocznica

...ani się człowiek obejrzał a tu stuknęła nam pierwsza rocznica na swoim... 6 czerwca 2008 przeprowadziliśmy konie do Gawłowa :-) W ferworze intensywnych prac przygotowawczych (hucułki) przeoczyłam ten fakt i nie zorganizowałam imprezy a Goście dopisali (w ilości sztuk 2: oczywiście obowiązkowo Koleżanka Aśka od Morsa i Nowa Koleżanka Beatka od Hucułków). Aczkolwiek wieczorem byłyśmy tak wykończone, że nawet gdybym pamiętała o obchodach i urządziła małe pijaństwo (czyli piwo Red's dzielone na 3 ;-) to i tak nie wiem, czy coś by było z tego imprezowania, bo i bez trunków padłyśmy jak muchy :-)

W sobotę udało mi się zrobić sesję zabawową ze zwierzakami, ale dopiero o zmierzchu i na dokładkę w deszczu, bo zaczęło siąpić... Dziewczyny kłapały zębami z zimna pod stodołą, ale dzielnie robiły za widownię (oswajanie koni z publicznością; no przecież planujemy w przyszłości pokazy za stodołą ;-) a my dokazywaliśmy.

Siwe było tak naelektryzowane, tak energiczne, że serwowało co i raz całą gamę min i nadymań się (ogierzastych) zwieńczonych stanięciem przede mną dęba :-)
Sesja bardzo dynamiczna, Siwe nabuzowane, ale nie była to (chyba?) prawa półkula, adrenalina raczej...; trzymała się blisko, nie uciekała, czujnym okiem śledziła, o co proszę i błyskawicznie reagowała... Było mnóstwo zadawania pytań, upewniania się, czy dobrze? czy o to chodzi? Circling tyłem udał się znakomicie a nie zawsze się udaje (poprawił się nam przy okazji driving przodu na odległość pt. proszę trzymać głowę prosto), wyczyniłyśmy także małe novum: squeezo-ósemki wokół 2 beczek BARDZO blisko siebie leżących, liberty :-)
Fisiul sprawował się całkiem przyzwoicie (zabawa circling tyłem nadal ulubiona), trochę próbował modyfikować na swoją modłę (dla przykładu zamiast zmiany kierunku w CG - zatrzymanie i wzmiankowany circling tyłem), ale był grzeczny, współpracujący i podobnie jak Siwka pytający, czy dobrze? czy ciasteczko przysługuje...?
Małą dyskusję mieliśmy przy okazji podestu (duży padok, liberty): Fisiu pacanie proponował (drzazgi leciały dookoła) a ja prosiłam o spokojne stanięcie na przednimi nogami. Było marudzenie i wytykanie niesprawiedliwości: a Siwej to dajesz ciastko za pacania, a mnie to nie, ooooo! próby squeezowania obok, w końcu jednak stanął spokojnie i ciasteczek dostał kilka :-)

...i w ogóle wymyśliłam, że w końcu zacznę klikać... Siwe co rano prezentuje mi to swoje przeciąganie się, ostatnio zmodyfikowała i kłaniając się, z rozmysłem dodatkowo krzyżuje przednie nóżki , a potem podnosi się i wyciąga do tyłu zadnią nogę, wysoko, jak baletnica... I patrzy, co ja na to... Oczywiście chwalę, mówię, że pięknie, głaszczę, daję ciasteczko... Ale gdyby tak powzmacniać precyzyjnie poszczególne etapy tej ewolucji klikaniem, mielibyśmy nowe sztuczki fikuśne, do popisywanie się, jaki to natural fajoski ;-)

Tymczasem jutro po pracy na wieś, pojutrze hucułki i 4 dni wolnego na aklimatyzację...
Boks się właśnie buduje (Oblubieniec z bratem - konsultacje przez telefon; nogami przebieram, żeby jechać i UCZESTNICZYĆ a tkwię za biurkim, niestety...) a będzie to boks Szamana, bo hucułki jako, że są 2 i zamieszkają razem, dostaną jego wieeelki pokój... I staną pomiędzy Sz. a Siwką... Ciekawe, co będzie...? Ani chybi, bez zamętu się nie obejdzie...

czwartek, 4 czerwca 2009

Już za chwileczkę, już za momencik...

Hucułki przyjeżdżają do nas w najbliższy czwartek. To już za tydzień! Czuję się podekscytowana: nowi końscy mieszkańcy w naszym domu :-)
W sobotę/niedzielę akcja masowa: m.in. szykowanie stodoły, malowanie stajni w części gościnnej (przy okazji poprawi się boks Szamana, bo przyłapałam gamonia na zżeraniu glinianych ścian: miejscami wygryzł w ścianie rowki, które teraz trzeba zamalować... na dokładkę nauczył tej głupoty Siwkę; ona też kombinuje zębami przy ścianie...)


 photo HPIM5859_zps013b16f2.jpg

 photo HPIM5862_zps6d521b48.jpg

poniedziałek, 1 czerwca 2009

ZERO koni...

... w ten weekend. Aż jestem na siebie zła. W sobotę/niedzielę przewaliło się u nas całe stado ludzi, ani robota nie zrobiona, ani konie nie-wybawione. Jestem zniesmaczona, nawet mi się nie chce pisać za bardzo (bo i nie ma o czym).

No dobra, zaczęliśmy budować w końcu ten nowy boks... Ale bez spektakularnych efektów, bo od razu na początku złamało się nam jedyne długie wiertło i nie mogliśmy mocować słupów nośnych...