"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

czwartek, 31 marca 2011

Hucyk the Killer

Hucyk wczoraj o mało nie ubił Fisia...!
Panowie wykazują lekkie wiosenne ożywienie (Siwe, zdaje się, ruję ma), wczoraj Fisiu zamiast majestatycznie kroczyć, jak to zwykle ma miejsce, zasuwał z miejsca na miejsce tęgim kłusem... I starli się Panowie w którymś momencie... Była świeca pionowa, bardzo kontaktowa; zwarli się w uścisku stojąc na zadnich nogach i Hucyk, mały kurdupel, 2 razy większego Fisia wywalił! Takie ma techniki walki, skubaniec...
Fisiu runął na ogrodzenie padoku łamiąc 2 grube drewniane słupy nośne i poziome belki, zerwał oczywiście prąd (taśmę, splotkę, drut) i położył okoliczny słupek plastikowy na dokładkę... Z 8 m. ogrodzenia poszło za jednym zamachem...! Obmacałam Fisia przy czołówce (zmierzchało już), na szczęście wyszedł z tego incydentu bez szwanku... Ale padł na mnie blady strach; muszę przemyśleć, z czego tu ogrodzenia robić (akurat jesteśmy na etapie wiosennej wymiany poszczególnych partii słupków), żeby się kolesie nie poharatali... Wprawdzie taki incydent miał miejsce po raz pierwszy, ale jak widać Hucyk jest zdolny do różnych ciekawych wyczynów...!

W ciągu ostatnich 3 dni konie zgubiły z połowę futra zimowego...! Linieją na potęgę, właśnie przed chwilą wypatrzyłam na swoim galowym stroju (w biurze siedzę ;-) długie włosiska Siwki :-)) Już za chwileczkę, już za momencik zwierzaki będą wyglądać szlachetnie, jak co lato :-) Czyli pora na reaktywację jeździectwa, zdaje się. Podłoże mamy w tym roku super nie-błotne (jak na takie śniegi, co onegdaj...), procentuje kopanie rowów, ściółkowanie słomą, usypywanie górek i podwyższeń :-)
Wczoraj, korzystając ze zmiany czasu na letni (przyjeżdżam na wioskę jeszcze po widoku, koło 19.00) miały miejsce małe ganianki. Nieźle towarzystwo sobie pogalopowało i poskakało. Bez zadyszki :-)
Przy okazji było małe friendly z lassem (pierwsza odsłona). Ostatecznie towarzystwo ma być kowbojskie ;-)

poniedziałek, 28 marca 2011

Prace polowe i nie tylko

Weekend trzydniowy. Alleluja, chwalcie Pana, w czwartek po południu pojechały ze mną na wieś dzieci. Dzieci, czyli Gośka-Bebo i Narzeczony Gośki-Bebo. Czyli tania siła robocza ;-) Młode, jurne, wysportowane (profesjonaliści-biegacze, z medalami). W piątek robota aż furczała. Młodzież taki rów wzdłuż padoku wykotłowała i takie pasmo górskie usypała koniom, że Himalaje robią wysiadkę!
Ja cały dzień spędziłam z taczką; kamienne ścieżki czyściłam wokół wiaty, wiadomo z czego...! Mimo, że staramy się sprzątać na bieżąco, ze 20 taczek wywiozłam... Ale dokopałam się do samych żwirków-kamyczków, wszystkie odchody zimowe wyekspediowałam za bramę, na cudne Oblubieńcowe uprawy (Oblubieniec, Wielki Miłośnik zadrzewiania i zakrzewiania, z upodobaniem sprowadza co i raz jakieś nowe dziwaczne stwory i obsadza nimi nasze siedlisko... cudny wielobarwny ogród u nas powstaje :-)

W sobotę o poranku konsternacja: spadł śnieg! Wszędzie biało, potem mokro... Siwe od razu bęc w błoto (a w piątek było już tak suchutko :-( Tym razem już nie srokata, ale prawie kara wstała... Tak się utytłała, radośnie... Zabrałam ją na podwórko (oddziczanie) i dawaj sprzątać obejście. Siwe co i raz podrygiwało, gdy ładowałam kolejny wór do wywózki... Ale tylko ze 3 razy kicnęła pod sprężynę, żeby ją z powrotem do koni wpuścić... Czyli nie jest najgorzej ;-) Raz nawet poszła za mną do eks-stajni, nie zważając na targany przeze mnie szeleszczący tłumok, i zasugerowała, że pora na kubeczek musli ;-)

W niedzielę przyczepił się do mnie Fisio. Siano zostawiał, podłaził, zaczepiał, sterczał obok z maślanymi oczami... Kazałam mu, na odczepnego, wleźć na stare drzwi od stodoły (leżące na stercie; nie myślcie, że kazałam mu wchodzić jak pająkowi, na ścianę ;-) Wszedł. Przodami, tyłami, wycofał (zszedł tyłem po schodkach; wrota leżą na sobie nierówno), wracał wskazywaną nogą, dwoma, trzema...
Zadowolony. Nie dość, że się nie zniechęcił, to jeszcze zasugerował (sam!!!), że może by teraz na okrągły wybieg...? Poszliśmy (i kto tu jest liderem, cholera...?? ;-) Trochę pofidrygaliśmy, jakieś wariacje na temat chodów bocznych, jakieś synchroniczne chodzenie przód-tył, poprosiłam o zagalopowanie (teraz się na pewno odczepi) - dostałam roll-back i kilka ładnych foule ze stępa... Otworzyłam okraglak, Fisiu grzecznie poczekał, aż wyjdę, przykleił mi się do ramienia i dalej za mną łaził... Usiadłam na oponie-podeście, ten wlazł na opony za moje plecy i stał tak nade mną leniwie popatrując wokoło... Trochę mnie deprymowało jego wielkie kosmate nożysko tuż koło mnie (10 cm.?), ale Fisiu był wyjątkowo grzeczny i nie próbował postawić na mnie nadobnie wy-werkowanego tydzień wcześniej kopyta...
Pogniewaliśmy się dopiero wtedy, gdy pojawiła się Buła i Fisiu próbował zrobić jej wycinkę (ukochana zabawa Fisia: cutting z psami). Zabawniś nie uznaje niestety zasady, że nie wolno tknąć wycinanego obiektu i za każdym razem próbuje trafić obiekt kopytem... Choć może mi się wydaje, że próbuje trafić. Gdyby chciał, to by trafił... Wbrew pozorom potrafi być szybki jak diabli...

A propos szybkości: regularnie urządzam teraz koniom 5-10 minutowe ganianki, w ramach nabrania linii i kondycji przed latem. W końcu zaczął się u towarzystwa uwidaczniać leciutki zarys żeber i elegancka smukłość. Hucyk jedynie nie chce się pozbyć opasłego brzusia, ale też z wolna zaczyna przypominać konika a nie worek sadła ;-)
Towarzystwo już tak nie ziaje, nie robi bokami, nie odkrztusza nie-wiadomo-czego... Lata dość ochoczo (oprócz Henia, który kawałek zakłusuje i staje sobie w kąciku za kamieniami, koło sprężyny), skacze przez kłody i głazy (nie tylko Siwka, ale i Fisio zaczął ujawniać talent skokowy) a Hucyk - okazuje się - umie bardzo ładnie galopować i nie klei głupa, jak pod siodłem, że jest tylko kłusakiem ;-)

A Oblubieniec był w weekend na 2-dniowym seminarium kopytnym organizowanym przez SPNH. Mało brakowało, a podzieliłby mój los z zeszłego roku, kiedy to nie dotarłam na coroczny zjazd parellistów, bośmy się zaryli wozem w błocie na naszej drodze ukochanej... W tym roku też się Oblubieniec zarył, ale na szczęście sąsiad go z błota wywlókł i wprawdzie z małym poślizgiem, ale na seminarium dotarł :-)
Oczywiście został przeze mnie wyposażony w kamerę z przykazaniem, żeby pilnie filmował, więc będę miała co studiować jak chwilę czasu wolnego znajdę, kiedyś :-)

...kopytów (zadnich) Hucykowi oczywiście nie zrobiłam. Tym razem, bo Oblubienic sprzęt w bagażniku wywiózł ;-) Ale, ale uwaga - niebawem skończą się preteksty, bo zamówiłam już sobie własny osobisty sprzęt (DICK), czyli 2 tarniki (duży i mały - do poprawek) i nóż :-)
Oczywiście Z. już ma na niego zakusy, ale nie oddam...!

poniedziałek, 21 marca 2011

Kopyta i nie tylko

Jeździectwa znów nie było :-(
Były za to kopyta (Fisio - 4 sztuki, Siwka - 4 sztuki, Hucyk - 2 sztuki). Towarzystwo paraduje teraz ładne (wcześniej też było ładne, ale teraz jest ładniejsze ;-) Swoją drogą spodziewałam się u nas większej tragedii, ale jak porównałam nasze kopyty z różnymi zdjęciami kursowymi i książkowymi nieładnościami, jesteśmy cudni. Fisio jedynie jak na swoją opasłość ma kopytka malutkie (i ścieśnione), ale za to ma sam z siebie naturalnego mustang-rolla ;- I tak jest już lepiej, bo odkąd mieszka na dworze, przynajmniej strzałki ma niegnijące...
Przy werkowaniu Siwego oczywiście małe ekscesy w postaci nagłych dygów-wypłochów, co Oblubieniec skwitował: ale sobie konia kupiłaś...! No cóż, ładna była ;-) I niedroga :-)
Przyznaję, że można przy Siwej nabawić się lekuchnej nerwicy, choć ja tam do niej przywykłam (i ona do mnie też); mało tego: jest Moją Zdecydowaną Faworytą ;-)
Aczkolwiek klasyczne porady typu zanim kopnie, poczujesz drgnięcie mięśni można sobie na półkę odłożyć. U Siwki od dygu do akcji upływa ułamek sekundy; nie ma szans, żeby się człowiek uratował. Na szczęście Siwe na dygu-wypłochu poprzestaje :-)
W niedzielę w ramach oddziczania wyszłyśmy na spacer za bramę. Tak, czasy, gdy Siwe wędrowało ze stoickim spokojem aż do drogi głównej, odeszły w niepamięć :-( Już w połowie podwórka Siwej włączyły się wszystkie czujki alarmowe. Poszłyśmy na sienną łąkę, na której stoi jeszcze jesienne ogrodzenie (czeka, aż się zbiorę w sobie i wezmę za demontaż ;-). Jakieś niemrawe kępki trawy się puściły i postanowiłam zająć siwą uwagę konsumpcją. Pomijając fakt, że Siwe żarło łapczywie prawopółkulowo, nawet się momentami udawało ;-) Co i raz podrywała jednak głowę sprawdzając, czy wałachi znajdują się w zasięgu wzroku. A wałachi, zbite w stadko, sterczały drzemiąc na kamiennej części padoku zastodolnego (nie w ciemię bita, pozostawiłam je zamknięte nie pod wiatą, ale na padoku. W razie draki musiałyby sforsować 2 bramki z prądem). Rozpaczy nie było; ani Siwe się nie darło, ani wałachi nie nawoływali.
Po południu wzięliśmy się z Oblubieńcem za kopanie rowu wzdłuż padoku i sypaniu koniom podwyższonej ścieżki. Ścieżkę się obłoży agrowłókniną (lub czymś w podobie), utwardzi kamieniami, zasypie żwirem... O, plany są ambitne...! Mam już zamówione 4 wywrotki żwiru na padok zastodolny, które przyjadą, jak tylko ciężki sprzęt da radę do nas dojechać i nie ugrzęznąć po drodze w błocie... Okrągły wybieg i ring zewnętrzny nabiorą nowego jeździeckiego wymiaru :-) Planuję też małą arenę stworzyć na padoku za-zastodolnym (czyli środkowym)... Coś czuję, że na 4 wywrotkach się nie skończy... ;-) Poza tym będziemy kopać trójkątne (a co! ;-) oczko wodne odciągające wodę z okolic okrągłego wybiegu...! A brzegi zabezpieczać kłodami drewna (technika sprawdzona przy usypywaniu górki), żeby go zaraz konie nie zakopyciły... O, tak Oblubieniec powymyślał :-)
Tak się rozochociłam, że do zmroku doleciałam z kopaniem do drugiego padoku! Aż Fisiu się lekko ożywił, zaciekawił, odłączył od drzemiącego stadka i przyszedł popatrzeć, co wyczyniamy... Oczywiście ustawił się centralnie w miejscu, gdzie ziemię rzucaliśmy... :-) Na nic moje usiłowania odsunięcia ciekawskiego się zdały; co chwilę łapał gębą trzonek szpadla i proponował, że też będzie kopał... ;-) W końcu zrezygnował, bo dostrzegł kawał perzu (może jadalne...? hę...?) i nim się zajął... Skończyło się jednak na trzepaniu kępą z niezadowoleniem, że niesmaczna... Całą głowę sobie zapiaszczył, w oczy nasypał i odszedł z kwaśną miną ;-)

piątek, 18 marca 2011

Trening biegacza

Dziecię Moje, Gośka W., oszalało. I nie chodzi mi bynajmniej o fakt, że porzuciła konie dla lekkiej atletyki ;-)
Oprócz sportu wyczynowego zaczęła oto uprawiać sztukę pisarską... Tylko co my tam robimy z Pusiołkami?? Jacy tam z nas biegacze ;-))
http://treningbiegacza.pl/

wtorek, 15 marca 2011

Advanced to Hackamore

Wczoraj niespodziewanie zastałam w domu przesyłkę z US. Ki diabeł?? Zamawiałam coś? Za darmo tak, bez pobrania...??
A to ETMIKA przysłała mi płytkę bosalową Advanced to Hackamore :-) Częściowo przestudiowałam. Dooglądam, przetrawię, powyciągam wnioski i dawaj hucyka w obroty :-) Choć nie wiem, czy nie powinnam od Siwki testy zacząć, bo ona grzeczniejsza i nie będzie kwestionować nowości ;-) A Pan Hucyk może się zemścić za niedzielne ganianki do zasapania :-))

poniedziałek, 14 marca 2011

Zagruzowywanie

Weekend pod znakiem zagruzowywania błotka pod kasztanowcem. Natyrałam się jak dzika; Oblubieniec pojechał werkować a ja walczyłam z gruzem.
Dobrze, że nie zaczęłam z samego rana w sobotę, bo gdy przed 11.00 pojawiła się Beata od Henia, miałam jeszcze na tyle pary, żeby (pozazdrościwszy jeżdżącej Beacie) osiodłać hucyka i pojeździć. Usiłowałyśmy stworzyć zastęp, ale szło nam nieszczególnie, bo hucyk za ogonem chodzić nie chce. Taki samodzielny ;-)
Odkąd zaczęłam kultywować jazdę w stylu a la western, skończyło się jeżdżenie koń za koniem. To i skąd taki hucyk ma wiedzieć, co znaczy podążać za ogonem ;-) A na czołowego, w porównaniu z Heńkiem-Wielkoludem, ma zdecydowanie za krótkie nóżki...!

 photo HPIM8449_zpsp0aohshw.jpg

Nasza jazda trwała, mecyja, ze 30 minut a hucyk o mało nie padł na zawał. Tak bokami robił po paru kółkach niespiesznego kłusa...! Taką się ma oto kondycję...! A mówię za każdym razem, żeby tyle nie żarł. I żeby się przebiegł, od czasu do czasu...!
W zamierzeniach była też jazda na Siwce. I na zamierzeniach się skończyło. Głupia Ja, wyczyściłam Siwkę z rana, na trzy podejścia. Taka była utytłana, że za pierwszym razem nie dało się jej doczyścić do stanu pozwalającego na założenie siodła. Tuż przed jazdą na hucyku, patrzę ci ja, a Siwe majestatycznie układa się w największym błocie i tytła na nowo. Powolutku, z rozmysłem. Legła jako siwka, powstała jako srokacz :-)

 photo HPIM8441_zpsonudzb19.jpg

 photo HPIM8444_zpssqollxfh.jpg

W niedzielę zarządziłam trenowanie. Po naszemu ganianki. Wprawdzie hucyk prezentował się w porównaniu z pozostałymi końmi czyściutko (kładzie się na brzuszku, tarza w suchych miejscach) i można by wsiąść, ale jakoś mi się nie chciało... Wzięłam linę i dawaj drygować stadem. Wystartowały ochoczo, ale zaraz próbowały przekształcić ganianki w catching game. Jakby się umówiły, zaczęły się odangażowywać i sugerować, że może do mnie podbiegną...? Gdy załapały, że to nie ustalanie hierarchii, ale trenowanie były małe fochy; łebkiem najbardziej wywijał hucyk i coś tam gulgotał pod nosem (ani chybi były to inwektywy pod moim adresem). Fisiu ze 2 razy walnął z kwikiem barana i już sama tą ewolucją tak się umęczył, że ledwo parę foule zagalopowywał i od razu przechodził do kłusa. Siwe tylko dzielnie zasuwało zerkając tylko co i raz, czy już odpuszczam (presję) czy jeszcze nie... Odpuściłam po 10 minutach, bo mało się nie pozatychały. Żeby tylko grubasy...! Siwe też nieźle dyszało...! Wyścigowe, myślałby kto...!

Kopyt oczywiście nie tknęłam :-(
Z zadowoleniem stwierdziłam jednakowoż, po gruntowym oglądzie, brak jakichkolwiek pierścionków na kopytach... Może te moje weekendowe porcyjki treściwego nie są wielką szkodą dla zwierzaków ;-) Nad innymi aspektami musowo będzie jednak będzie się pochylić...

czwartek, 10 marca 2011

Niko odjeżdża

Stado nam się zmniejsza, Niko właśnie pakuje się do przyczepy i wraca do domu... Przykro, zżyliśmy się z węgorkiem :-(
I kto teraz będzie wymuszał ruch na Szamanie...?? Hucyk ma aktualnie fazę na ustępowanie Fiśkowi a Siwka dyscyplinuje go mało zdecydowanie... Heniu czasem się na niego zamachnie ze zadu, ale tylko wtedy, gdy Fiś nie trzyma się matczynego boku Siwki, co zdarza się nad wyraz rzadko ;-) Całkiem nam się stadko zamuli i znieruchawi...

up-date: stadko sterczy i śpi. Tak się przejęło odjazdem kolegi...!

poniedziałek, 7 marca 2011

Wiosna, Panie Sierżancie

Czuć w powietrzu wiosnę. Ziemia jeszcze u nas twarda, coś tam po wierzchu w dzień rozmarza, ale powietrze już zdecydowanie inne a słońce w końcu zaczyna grzać. Konie jeszcze nie zaczęły linieć, ale zauważyłam już wiosenne symptomy chudnięcia u bezstajennych; Fisiu ładnie wyszczuplony (jak nie on ;-), Siwce też spadło lekko ciałko na pleckach (cóż, zarzuciłyśmy ostatnio nasze spacerowe jeździectwo więc i mięśnie się pochowały ;-). Huc jedynie trzyma fason i brzuchem na boki buja ;-) Ale żeby to był jaki mięsień, to ja bym nie powiedziała ;-)

Ostatnio jestem trochę nie w formie, więc w kwestii kopyt poprzestałam jedynie na przeglądzie technicznym. Cóż, cięcia w żarciu treściwym, żwirki-kamyczki i 24h na dworze niestety sprawy kopytnej w 100% nie załatwiają i będzie trochę grzebania pod zwierzakami. Tarnik już mi Oblubieniec wspaniałomyślnie podarował (lekko zużyty, niby żebym się nie pokaleczyła; chyba w podzięce za ten nowiutki, co mu go przywiozłam z Krakowa... po drodze do Stokrotki zaliczyłyśmy z Kelly sklep Amigo...)
Typy zdecydowanie za mało ruchu mają; aktualnie obmyślam, jak jeszcze bardziej uprzykrzyć im życie i padock paradise zintensyfikować... Padok stokrotkowy jest dość fajnie zaaranżowany, ale u nas taka wersja odpada (na stoku), zaraz by wykopyciły błotne korytarze i więcej by było dla kopyt szkody niż pożytku... :-(
Aczkolwiek Oblubieniec zdobył ostatnio górę gruzu i oto możemy kolejną górkę i twarde ścieżki na zastodolnym padoku produkować... Może z czasem i stok u nas powstanie ;-))
Poza tym zamówiliśmy piacho-żwir na drogę dojazdową; mam nadzieję uszczknąć z jedną wywrotkę na porządny placyk do jazdy ;-)

A co zrobił w niedzielę rano hucyk! (przypomniało mi się). Zamknęłam Nika, jak zwykle, na środkowym padoku z sianem (tuczenie na życzenie właścicielki) a hucyk podszedł pod sprężynę i na baczność wpatrywał się w konsumującego Nika. Zawołałam go hen z końca padoku (hucyk!) a ten zerknął przez ramię, odwrócił się i... pacnął do mnie nóżką :-) Taki koleś...

Na weekend szykuje się na wieś moje Bebo... Może fotki fajne będą... (cicho, bo znowu zapeszę ;-)

środa, 2 marca 2011

Warsztaty w Stokrotce

Opadły emocje, więc piszę.
W weekend byłyśmy z Kelly na Warsztatach Naturalnej Pielęgnacji Kopyt w Stokrotce. Wypad z gatunku wariackich. Jestem zdecydowanie za stara na takie eskapady... Z 1600 km. w ciągu 3 dni...
Co do samych warsztatów...
Część teoretyczna zrobiła na mnie duże wrażenie. Może nie było to nic nowego w stosunku do tego, co serwują na swoich kursach i w literaturze inni naturalno-kopytni, ale sposób zaprezentowania do mnie przemówił.
Natomiast część praktyczna... Być może miałyśmy z Kelly pecha ;-)
W warsztatach brało udział 10 osób z czego 6 miało werkować. Zostaliśmy podzieleni na 3 grupy a wykładowców było 2. Każda grupa miała werkować pół konia (przód-tył). Nasza dwójca została przydzielona pod opiekę innemu kursantowi, zaawansowanemu...
Cóż, po namyśle stwierdzam, że raczej nie tego oczekiwałyśmy po tzw. części praktycznej...

A koniki z Stokrotce śmieszne: całe stado hucyków ;-) No może nie wszystkie są czystej krwi hucykami, ale ten, który nam się z Kelly trafił, był hucykiem pełną gębą :-) Na dokładkę okazał się typkiem o charakterze o wiele gorszym od naszego małego, bo zamiast współpracować, cały czas pokładał się na człowieku. I weź się tu ucz, jak ci obiekt utrudnia ;-) Chylę czoła przed naszym egzemplarzem; postaram się już na niego nie psioczyć ;-)

...w środę po nocy z ciekawości sprawdziłam przy czołówce to i owo w naszych kopytach... O, kochani...! Zdaje się, że będziemy żegnać się z treściwym... W weekend wszyscy staną do gruntownego przeglądu technicznego...

A, no i zaliczyłam już też pierwsze kopytne wymądrzanie się przed Oblubieńcem ;-)