"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

wtorek, 24 czerwca 2008

Własna stajnia – pierwsze refleksje…

W wielkim skrócie: nie widzę innej opcji, jak trzymanie koni u siebie… Gdybym miała trzymać konie na zawsze w pensjonacie, nie wiem, czy jest sens kupowania konia…
Własna stajnia to zupełnie inny wymiar relacji ze zwierzakami… A poza tym: nareszcie mam panowanie nad końskimi manierami (np. przy karmieniu), wyprowadzaniem/sprowadzaniem do stajni, żywieniem… Nie muszę się głowić, czy coś się nie wydarzyło, że Siwe nad wyraz pobudzone i dziś na pewno nie ma co próbować wsiadać (nakostniak Siwki nie wziął się z powietrza)... Oczywiście żadnego pracownika do koni (dobrze, że są tylko 2…)
…rżą na dzień dobry… Szaman rży pewnie do żarcia ;-) ale czasem przytuli do mnie wielki łeb (naprawdę wielki) i drzemie… do tej pory się nie przytulał i nie dawał się przytulać… od razu miętosił paszczą albo robił uniki… teraz miętosi rzadziej, kantar też zazwyczaj daje sobie zakładać grzecznie. Czasem tylko nie wytrzyma i złapie paszczą za dyndającą zapinkę… ale zaraz oddaje, bez walki… miły jest, coraz milszy…
Siwe…? Parę dni temu PO RAZ PIERWSZY zarżała do mnie cichutko… Taka niedotykalska z natury, spięta, bojaźliwa, odwracająca głowę… Jeszcze stojąc w pensjonacie zrobiła się bardziej otwarta, ale teraz przechodzi samą siebie… towarzyska, elokwentna, sama PROPONUJĄCA zabawy… czasem popisująca się… odbierająca Szamanowi zabawki… sprawdzająca, bez wypłochów, co tam niosę… (ostatnio piłę, skrzynkę z narzędziami, szpadel, słupki na ogrodzenie…) Wszystkiego trzeba dotknąć, obniuchać

…są i mankamenty własnej stajni. Takie oczywiste. Zawsze ktoś musi być na miejscu. Rano wstać. Sprzątnąć boksy. Spokojnie razem z Oblubieńcem wyjechać się nie da. Pilnować zapasów żywności dla koni trzeba. Obserwować zdrowotność
U nas dochodzi też mankament w postaci syndromu małego stada. Dwa sklejone osobniki. Nie ma mowy (na razie) o zabraniu jednego konia, np. na szkolenie, bo drugi się sam wścieknie
...za to bawić można się do rozpuku... przynajmniej teoretycznie, bo póki co najlepiej (i najczęściej) wychodzi nam undemanding time :-)
...relacje mamy doskonałe... zaczynam myśleć poważnie o wsiadaniu. W ten weekend pewnie jeszcze nie, bo potrzebny drugi ogrodzony padoczek, ale zabawy z siodłem reaktywujemy, jak nic...

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Nowe friendly

Weekend pod znakiem odczulania Siwki (mimochodem). Efekty BARDZO pozytywne... Ależ się Siwka zmieniła po przeprowadzce do siebie...
Dojechałam na wieś w piątek około 20.00. Do koni poszłam, gdy już zmierzchało… Łaziły żwawo za stodołą i opędzały się od much i innych latających. Strasznie się tego latającego namnożyło… Żeby pomóc koniom uwolnić się choć na chwilę od owadów, zaczęliśmy energiczne zabawy… Oczywiście z dwoma końmi równocześnie, bo indywidualnie się z nimi nie da na jednym padoku: pchają się do mnie jeden przez drugiego… Bawimy się więc synchronicznie, jest fajnie, choć Szaman przoduje we włażeniu w moją strefę (uwielbiam te Twoje ciasteczka z saszetki...), Siwka w ukrywaniu się za wielkim Szamanowym cielskiem…
Prawie po ciemku bawiliśmy się w okrążanie w galopie ze zmianami kierunku. Oprócz ściśle parellistycznych wskazówek (mowa ciała) dodaję teraz komendy głosowe do poszczególnych końskich czynności (tutaj do galopu); przygotowujemy się do westernowej pracy pod siodłem… Konie galopowały bardzo ochoczo, Siwka nawet trochę za bardzo; miałyśmy czasem problem z przywołaniem… Szaman wręcz przeciwnie. Zmniejszał odwód, jak mógł. A najchętniej leciał od razu do mnie (oczywiście do moich pleców)… Na pierwszy sygnał, nawet samo podejrzenie, że oto zerknęłam na jego tłusty zadek, przylatywał galopem do środka… Trochę mnie to wielkie, pędzące prosto na mnie cielsko, niepokoi, ale jeszcze się Szamanowi nie zdarzyło, żeby nie wyhamował… Bardzo fajna sesja, konie sprawiały wrażenie zadowolonych…

W sobotę w sumie niewiele bawiliśmy się (tak z premedytacją; oto idę i teraz, uwaga konie! bawimy się), mimo to parę znaczących sukcesików z udziałem Siwki…
Po pierwsze frędzelki na muchy… Szaman oczywiście zachwycony: o, jakie fajne! Daj pomiętosić! W końcu się opanował (dyscyplinarne jojo) i dał się ustroić w spokoju. Siwka też bez emocji; trochę głowa poszła w górę, ale na sygnał na potylicy zaraz się opuściła… Po jakimś czasie poprosiłam konie o przebieżkę kłusem a potem galopem we frędzelkach i było śmiesznie, bo Siwka w galopie prężyła się, głową wywijałam, pląsy odczyniała, jak wariatka… Wyglądała jak siwy dumny andaluzyjski ogier… Parę razy o mało się nie wywaliła przez te wygibasy… Na komendę WHOA zatrzymała się jednak spokojnie w miejscu i opuściła głowę…
Po drugie mycie koni. Gąbką. O Szamanie nie ma co gadać. On nawet z węża daje się polewać (oj, tylko nie na zadek…!) Tutaj było mycie gąbką i polewanie wiaderkiem. Stał z błogą miną, po czym położył mi się po nogami, wytarzał, wypaćkał w błocie i zadowolony poszedł się obżerać na resztkach padokowej trawy …
Siwka: aj, nowa gąbka! niebiesko-biała! Dała się umyć, na początku było dreptanie na uwiązie, potem już spokojnie, na wolności, łącznie z brzuchem i ogonem…Wysmarowałam oba konie mazidłem na owady, kiepskim niestety. Działało tylko przez godzinę, może dwie…?
Po trzecie spray na owady! Ludzki. Nigdy nawet nie pomyślałam, żeby zastosować... Akurat sama się psikałam, patrzę a oba konie stoją przy wyjściu, gapią się na mnie i machają opętańczo głowami... Podeszłam. Odgłos nie zrobił na nich wrażenia... Psiknęłam na Szamana, Drgnął i nic. Stoi. Opsikałam go całego: psik! i roztarcie ręką. Psik! w miejsce z muchami i znowu roztarcie... Szaman stał zadowolony, głowa w dole, w okolicach głowy chciał nawet psikacza do gęby wziąć...
Siwka stała i patrzyła... Do niej wzięłam jednak uwiąz. Licho nie śpi. Najpierw stałam naprzeciwko i psikałam na siebie. Trochę się psikałam i wycofywałam, Siwka na linie za mną... Potem zaczęłam potrząsać butelką, chlupało, Siwka się zbystrzyła... Potem chlupałam głaszcząc ją i poklepując, dotykałam butelką. Siwka czujna, ale bez uników. Pierwszy psik na łopatkę i Siwka o mało nie podskoczyła... Zastosowałam tę samą technikę, co przy Szamanie: psik! i roztarcie ręką... Może ze 2 razy Siwka zaproponowała bawmy się w okrążanie!!! ale na stanowcze odangażowanie zadu i komednę WHOA stanęła jak wryta... W ciągu 5 minut psikałyśmy się na wolności (!) łącznie zadkiem, ogonem i brzuchem...
Po czwarte frindly z carrotem i stringiem w dwóch mowych odmianach: w ruchu (idę, koń idzie obok, zarzucam string na konia) oraz w stój dookoła konia (koń stoi a ja chodzę dookoła niego i uderzam w ziemię). Obie odmiany po raz pierwszy zastosowane i obie z pełnym sukcesem... Takiego spokoju się po Siwce nie spodziewałam...! Robi się niej INNY koń... Uderzanie w zimię za zadem w ogóle jej nie zaskoczyło... Oglądała DVD szkoleniowe, innego wyjaśnienia nie widzę ;-)
Od momentu przeprowadzki nie przestaje mnie ten siwy zwierzak zadziwiać... Zauważyłam, że czynności, które kiedyś BARDZO Siwkę stresowały (czyli wszelkie nowości), teraz coraz częściej wywołują u niej stan śpiączki; najpierw się spina, po chwili jednak jakby przysypia, rozluźnia się, opuszcza głowę... przez chwilę nawet się zaniepokoiłam... Introwertyzm, autyzm, catatonic...? Ale nie: Siwka rusza się, tyle że ospale, mruga, ogonem macha, reaguje na nacisk, na mowę ciała... Tak było przy psikaczu, przy myciu gąbką...

...ale żeby nie było tak różowo...
Szaman kilka razy złapał Siwkę za frędzelki (jego durne zabawy!) i zdarł je z jej głowy (przypinane rzepami do kantara). Siwka się nakręciła i nie dawała nawet zbliżyć frędzelków do głowy... Latała, uciekała, omijała mnie wielkim łukiem... W końcu dała za wygraną; grzecznie dała sobie frędzle przypiąć 3 razy pod rząd, pochwaliłam, zdjęłam z głowy i zabrałam do szafy... Przecież znowu by jej ściągnął Szaman Wandal Jeden... A jeden frędzelek urwał na amen! Psuja, nie koń... Gdy tylko ogrodzimy drugi padoczek, pójdzie do izolatki Grubas... W sumie oba będą w izolatkach... Trzeba zacząć je usamodzielniać, bo za bardzo trzymają się razem... I zacząć wsiadać...

piątek, 20 czerwca 2008

Kowal

Wczoraj wreszcie dojechał do nas kowal… Mało optymistycznie… Kopyta koni fatalne, potwierdził to, co oczywiste… Siwka ma płaskostopie (a właściwie płasko-kopycie), trzeba będzie "kuć do jazdy"… Szaman ma koszmarnie gnijące strzałki i za małe, ścieśnione kopyta… Trzeba będzie "kuć, żeby kopyta rozszerzać"… Kurs naturalnego werkowania kopyt chyba nas nie ominie…

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Przeprowadzka

Już po przeprowadzce, konie mieszkają w Gawłowie…

Sobota, 7 czerwca
Ładowanie do przyczepy obyło się prawie bez problemów… Cała operacja trwała w sumie około 30 minut… Zrezygnowałam z sedalinu i na 1,5 godziny przed planowanym przyjazdem Pana Przewoźnika podałam koniom Quitex, homeopatyczny proszek uspokajający, zmieszany z małą porcją paszy. Trudno ocenić, czy zadziałał, czy nie... Konie za spokojne nie były... A na widok koniowozu wyjątkowo się rozemocjonowały... Zwłaszcza, że zapwene przeczuwały, że coś się święci... Mój focus zdecydowanie wskazywał na toto, co podjechało pod bramę...
Plan był taki: najpierw załadujemy Szamana, jako że spokojny i luzacki, potem dołączy Siwka… Początkowo wszystko szło zgodnie z planem: Szaman trochę się boczył, stroszył, sprawdzał trap kopytem… ale wszedł bez problemu. Zaczęło się po zamknięciu przegrody i uwiązaniu… Sz. stwierdził: wychodzę! Najpierw walił w przyczepę przednią nogą, po czym wspiął się i przewiesił przez belkę… Trzeba było gada wypakować i zmodyfikować plan… Najpierw Siwka, potem Sz.
Siwka oczywiście ale co wy!? Ja tam nie włażę! Zastosowaliśmy z Panem Przewoźnikiem strategię: patrzysz do środka przyczepy, żadnego gapienia się na boki i delikatne sugerowanie liną kierunku. Pierwsza noga na trap ręcznie postawiona… i ciasteczko... i wycofanie… i do przodu... i ciasteczko… Potem za zadkiem 2 skrzyżowane lonże… Parę uskoków-wypłochów, wciskanie ogonka między nogi… nagle hop! Siwka prawie wbiegła do środka! I zamarła ze strachu… Została uwiązana krótko na dwóch uwiązach i ograniczona przegrodą… Stała i się trzęsła, oczy miała wytrzeszczone, ale ciasteczko wzięła… Szaman wszedł za drugim razem też bez problemu, przy wiązaniu już nie walczył. Coś tam noga puknął, został skarcony, uwiązany, dostał ciasteczko i biegiem w drogę!
Dojechaliśmy bez problemu (12 km.), trochę ktoś tam tupał, ale subtelnie... Na miejscu konie wyskoczyły z przyczepy kłusem, ale w miarę kontrolowanym… W drodze przez podwórko szły dzielnie, choć oczy wytrzeszczały na wszystko, co dookoła, po czym zostały wprowadzone do stajni: Siwka z marszu, Sz. się zawahał, zatrzymał, cofnęłam go kawałek i wprowadziłam do boksu…
Całą sobotę konie spędziły w stajni; przez pierwszą godzinę Siwka miała wytrzeszczone oczy i była sztywna, ale za konsumpcję siana wzięła się od razu… Szaman tylko obszedł boks dookoła, skrobnął zębem deskę i zabrał się do jedzenia…
Adrenalina opadła po południu: dopiero wtedy Siwka zaczęła ziewać... stojąc już w swoim nowym boksie...
W niedzielę wytyczyłam na podwórku padoczek elektryczny ze swobodnym dostępem do stajni i wypuściliśmy konie… Chwilkę pokłusowały dookoła i rzuciły się jeść trawę…
Nowa stajnia bardzo szybko została zaakceptowana jako fajna, swojska… Konie co jakiś czas wchodziły do niej, ładowały się wspólnie do jednego boksu, postały razem, podrzemały i wracały na pasienie… Na początku trzymały się razem, po jakimś czasie przestały się do siebie kleić, chyba że coś je zaniepokoiło; wtedy zbijały się w ciasną dwukonną kupkę, tworząc zwarte mini-stado… Powodów do niepokoju było oczywiście co niemiara, bo wszystko nowe, inne… Pełno nowych rzeczy, psów, ludzi, hałasów… Moje konie zaskoczyły mnie totalnie, bo okazało się, że to wszystko wcale ich nie płoszy! Wręcz przeciwnie: trochę się pasły, ale większą część czasu spędzały przy ogrodzeniu przeglądając się wszystkiemu; spokojnie i mrugająco! Do tego stopnia były zaciekawione, że nie można było przejść spokojnie przez podwórko bez koni chodzących krok w krok za plecami…

Kolejne dni spokojne, bez większych ekscesów. Jeden tylko przypadek Siwkowego szału, drugiego wieczoru… Siwki boks wymyśliłam na wprost wrót (a wrót jeszcze nie ma, stajnia jest póki co otwarta). A niech Siwka widzi wszystko… bo w drugim boksie tylko małe okienko… Siwka będzie obserwować i się od-dziczać… A tu w niedzielę, ciemno już było, coś nagle wali w stajni, że hej! Gośka poleciała zobaczyć, co się dzieje i jeszcze szybciej wróciła z wrzaskiem, że Siwe wspina się w boksie i rzuca na drzwi… Faktycznie, Siwe się wściekłoLatało w kółko (a boks duży, ze 3 takie Siwe by się zmieściły), trzepało głową wściekle-folblucio, wspinało się i waliło klatką w drzwi boksu, wytrzeszczając gały w mrok… Udaru dostało…? Obżarło się trującego…? Sz. stał sobie u siebie spokojniutko i skubał (a raczej pożerał) sianko… Mimo Siwkowego amoku założyłam jej kantar (opuściła głowę i sama włożyła w niego nos, choć przy zapinaniu już się niecierpliwiła) i wypuściłam na podwórko… Siwka zafurkotała, zakłusowała z 5 kroczków, zamarła, po czym wypuściła powietrze, opuściła głowę i wróciła do boksu… Może samochód (główna droga dość daleko od nas, prawie na horyzoncie, światła widać podskakujące, chowające się w zbożu), może zwierzak jakiś…? Koło nas mieszka rodzina lisów (obserwujemy się wzajemnie), rodzina dzików (widzieliśmy ślady rycia), sarny (czasem przelatują), zające, stwory-ptasiory rozmaite dzienne i nocne (w stodole naszej mieszkają sowa i nietoperz)…
…boksy zamieniliśmy; Siwka poszła do ciemniejszego z małym okienkiem, Szaman na wprost wejścia. I oba zadowolone. Siwka, gdy odpoczywa, staje sobie w najciemniejszym kącie, tyłem do wejścia (ona tak lubi autystycznie: nie widzę, to i mnie nie widzą) a Sz. obserwuje z ożywieniem, co się dzieje na podwórku… A drzemie zadkiem do wejścia w kąciku przez-deski-blisko-Siwki…

W czwartek Siwka zaproponowała: bawmy się! Coś tam robiłam blisko koni, Siwka podeszła energicznie, pac-pac-pac nogą w ziemię i patrzy wymownie na mój brzuch, gdzie zwykle znajduje się saszetka z ciasteczkami ziołowymi… I znowu pac-pac-pac i sugestywne spojrzenie… Cóż było robić…? Musiałam przerwać swoje zajęcia i iść po saszetkę i carrota ;-)
Średnio nam jednak zabawy wychodziły, bo Sz. tak namolnie przeszkadzał, tak się pchał, że on też chce… W końcu wszystko zaczął papugować, synchronicznie dokazywać, a to okrążanie, a to cofanie, a to Siwkę gryźć i odsuwać ode mnie… Nie dawał Siwce wejść na wskazany przeze mnie pień drzewa, tylko dawaj kopać w niego, podgryzać, próbować turlać… Musiałam przegnać gada… Ale on uparty jest: zataczał kółeczko i wracał jak upierdliwa mucha…
Okrągły wybieg niezbędny! Miejsce już obmyślone, może w najbliższy weekend zacznę coś działać w tym kierunku…? Słupki chociaż zacznę przygotowywać… Choć po prawdzie, są ważniejsze sprawy do załatwienia: 2 małe padoki trawiaste trzeba dokończyć grodzić… Bo pierwszy już pewnie prawie wyjedzony… Podwórko do końca wreszcie ogrodzić, bo psy się rozłażą po okolicy... Łazienkę zrobić...

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Pracowity weekend

W sobotę króciutka wizyta u koni; konie na padoku (oddzielnym), w stajni nowy pracownik (kolejny miły starszy pan), boksy sprzątnięte.
Na padoku Siwka tym razem podeszła prosto do mnie, Szaman się ociągał, ale na potrząsanie saszetką z ciasteczkami + rytmiczne cmoki rozbujał się i przyleciał kłusem.
Bezzabawowo; tylko czyszczenie (tutaj ciut przestawianek DG, PG), łącznie z kopytami. Siwka nogi podaje jak marzenie, Pućka Upasionego musiałam uwiązać za szyję stringiem i pilnować carrotem wielkiej głowy, bo chciał gryźć Gośkę w plecy...
Kopyta Pana Sz. fatalne, strzałki rozmazane, gnijące, bruzdy głębokie :-( Przy prawej zadniej Sz. fajtnął parę razy kontrolnie w stronę Gośki (faza 1-2-3...), po czym trzasnął ją z impetem (faza 4), na szczęście nie kopytem, ale tłustym udźcem. Klapa w dupsko dostał, czym się wcale nie przejął... Wkroczyłam do akcji, Grubas oczywiście nogę podał, raz lekko spróbował wyrwać, ale na moje ostrzegawcze ej...! zwiotczał i bez szemrania dał sobie wydłubać, co tam miał w kopycie... Tak to z nim jest... Zero manier i dyscypliny... Oj, ja mu u nas pokażę... Skończy się panowanie Króla Zwierząt...
W Gawłowie robota nas powaliła, Koleżanka Aśka do Morsa vel Morsikowa przybyła z odsieczą, dzięki :-))
Oczywiście wszystkiego, co zaplanowane było, nie udało się zrobić... A do soboty tylko 5 dni pozostało...! W środę jadę po pracy - kończymy drzwi do boksów, a w piątek musimy dokończyć padok... Taki plan...