"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

sobota, 10 grudnia 2011

Przygotowania do zimy

O poranku stoczyłam bój sama ze sobą: pojeździć, czy nie pojeździć - oto jest pytanie... Narybki poprzekładały się na niedzielę, nagła kupa wolnego czasu, słońce przyświeca...
Zwyciężył rozsądek, niestety, poszłam robić w obejściu. Między innymi obie wiaty opatrzyłam, poprzesuwałam ogrodzenia, maksymalnie powiększyłam przestrzeń dostępną dla koni pod dachami.
W tym sezonie w wiaty, powiedzieć można, opływamy. Za moment gotowe będzie kolejne zadaszone miejsce, czyli pół-wiacie posadowione na zastodolu. Jak nie było, to nie było, a jak już są to tyle, że kolejne 2 konie mogą się do nas wprowadzić :-)
No dobra, lecę, bo jeszcze widno; chcę wziąć Huca na linę, żeby mu schemat przełamać, że jak go biorą to tylko pod dzieciaki. Bo miny-kwasy mi strzela na widok niedorosłej młodzieży ;-)

...się popracowało. Zdążyłam tknąć i Huca, i Siwkę :-)
W przypływie nagłego impulsu postanowiłam odkurzyć chambon i pracę w ustawieniu. Po raz pierwszy zaszczytu chambonowania dostąpił Huc. Bardzo byłam ciekawa, co z tego wyjdzie, bo Huc jest z natury bardzo sprzeciwny, chambon jednakowoż wielkiego wrażenia na nim nie zrobił - nieszczególnie się nim przejął, przez dłuższą chwilę kłusował ustawiony wysoko, mimo, że ewidentnie widać było, że za ryło go trzyma. Być może pokłosie chodzenia kiedyś w bryczce (podobno chodził), być może na zaciągniętym hamulcu ręcznym...? Gdybam. Tak czy inaczej Mały twardy jest: zasuwał jakby to było oczywiste, że za ryło trzymanym należy zasuwać...
Jakoś nieszczególnie mi się to podobało, nie chciałam go bezmyślnie ganiać w kółko, aż sam wpadnie na to, że jednak mu niewygodnie, więc przywołałam z koła i popracowaliśmy z chambonem w ręku; pokazałam mu jeżem w dół, że w dole będzie milej i Huc rzeczywiście nabrał chyba takiego przekonania, bo na kole zaczął kombinować z ustawieniem głowy, nawet parę razy zjechał nosem do podłoża, co mu się na linie nie zdarzyło jeszcze (pod siodłem, owszem, czasem mi taki jogg proponuje)... Jak na pierwszą sesję było nieźle, skończyliśmy po paru minutach.
Wzięłam Siwe, Huc jeszcze chwilę odczekał, czy aby na pewno nic od niego nie chcę i odmaszerował. Na wszelki wypadek niezbyt daleko, bo wolał mieć mnie - posiadaczki saszetki z ciasteczkami -na oku*

*reaktywowałam dziś ciasteczka - po dłuższej przerwie. Może stąd ten entuzjazm do współpracy ;-)

Siwe dość mocno hop do przodu, zresztą dało się to już przed południem zaobserwować: puszczona ze stadem na łąkę wpadła na nią wściekłym galopem (a co tam, że ślisko...!) i ganiała dobre parę minut waląc wierzgi, szarżując na Szamana i na Huca a nawet na Fućkę (!!), czego jeszcze w wykonaniu Siwki nie widziałam: proponować zabawę psu! W końcu poszłam interweniować, bo nie po to na sienną łąkę puszczona, żeby w mokrej ziemi ryć i darń niszczyć, tylko żeby brzucho paść na zimę ;-)
Na wędzidle od razu wiedziała, jeszcze zanim chambon przypięłam, już kółka w ładnym ustawieniu robiła :-) Trochę musiałam pokorygować tempo, bo Siwe zdecydowanie za szybko leci (trudno to w ogóle kłusem nazwać, ten pęd; zdaje się, że mamy zadatki na kłusaka wyścigowego ;-) Generalnie nie było jednak najgorzej; pełna kontrola mimo prędkości.
Jutro narybki, mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć z rana i znów trochę popracować ze zwierzyną...

Brak komentarzy: