"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Morderstwo, ani chybi, z premedytacją...

Niebieska piłka z Decathlonu nie żyje… Zginęła śmiercią tragiczną w niedzielę późnym popołudniem :-(
W piątek wieczorem, po wstępnym dobry-wieczór, dobry-wieczór czyszczenie. Siwka w otwartym boksie, jak zazwyczaj. Tym razem Siwe nie tylko otwierało nosem drzwi na oścież, ale i energicznie wywędrowywało do części paszarniowej wymieniając po drodze krzywe miny z Szamanem (Sz. usilnie próbował dziabnąć ją w cokolwiek…). Czyli ja w boksie, Siwe na zewnątrz, korytarzyk nasz wąski, ani się obrócić… Świetna okazja, żeby pouczyć się cofania od sugestii ze strefy 5 (zza ogona) na odległość. A co, od razu na głęboką wodę :-)
Zamiast zacząć na linie… Okoliczności okazały się sprzyjające (w myśl zasady set it up for success), Siwe nie mogło się odwrócić (ale zawsze mogło panicznie wskoczyć między beczki z paszą, siodła i inne klamoty), więc musiało wracać do boksu tyłem. Nie pierwszyzna jej to, ale zazwyczaj stałam przed nią i prosiłam o cofanie… Tym razem stałam za nią, w jej boksie (jakieś 3 m. od niej) i prosiłam o powrót przywołująco kiwając dłonią + rytmicznie wypowiadając słowo BACK-BACK-BACK… Dodatkowo dodawałam komendę klikającą (nasza verbal cue podająca rytm – szybkość kroku, ewentualnie komenda do kłusa…) Siwe wędrowało do boksu tyłem mo-de-lo-wo, dochodziło do mnie zadkiem, zerkało, ja rękę do kieszeni, Siwka myk! odangażowanie zadu i pyszczek gotowy na przyjęcie ciasteczka… Brała ciasteczko po czym w te pędy z powrotem na korytarz. Ja znowu zaczynam machać ręką i mówię BACK… Siwe żwawo tyłem do boksu… I tak kilka razy z rzędu… Na obliczu zadowolenie, pewność siebie…Robi się z Siwki powoli cudak… Niby prawoółkulowy ekstrawertyk, niby ciasno, klaustrofobicznie i jeszcze ta presja, każą coś robić nowego… Ale to ciasteczko z suszu lucerny z dodatkami…

W sobotę ciepło nawet, jakieś -3 stopnie (dokładnie ile, nie wiem, bo psy zeżarły termometr!!! został tylko ten stajenny). Siwe rano znów się przy mnie przeciągnęło. Stałam akurat obok łopatki, czyściłam jej szyję a ona ukłon do samej ziemi, nogi daleko do przodu, zatrzymała się i zerk na mnie z ukosa. Oparłam rękę na kłębie, zaczęłam ją głaskać, dałam ciasteczko. Postała tak chwilę (dłużej, niż gdy robi to sama) po czym z wolna podniosła się. Spróbowałam, czy rozciągnie się na naciśnięcie kłębu, ale nie. Za to dostałam pięknie wyciągniętą do przodu, wyprostowaną nogę… Niech będzie :-)
Po południu reaktywowałyśmy zabawę z piłką. Trochę ją dopompowałam i zaniosłam na padok. Szaman od razu się zainteresował (daj, daj!!!), chwilę pozwoliłam mu podokazywać i poprosiłam Siwkę o podejście. Pofurkała, ale grzecznie przyszła. Dotknęła nosem – ciasteczko (dotykanie nosem bardzo się Siwce wdrukowało… nie dość, że teraz ZAWSZE dotyka przedmioty, które trzymam, to zaczyna też sprawdzać i dotykać przedmioty, w kierunku których idę/na które patrzę…) Stopniowo przedłużałam manewry Siwki przy piłce, opóźniałam podanie ciasteczka i tą metodą bardzo szybko doszłyśmy do lizania piłki, delikatnego trącania nosem i pacnięcia nogą. I na tym poprzestałyśmy. Z mocnym postanowieniem uczynienia z zabaw z piłką PROGRAMU (7 sessions in row…)

-->

W niedzielę rano Szaman zaraz po wyjściu na padok zażądał DAJ PIĆ I BAWMY SIĘ! Zabawy były następujące:
- podnoszenie wiaderka (zainspirowane dziewczyną, która nauczyła swojego paszczakowatego konia podawania kantara, czapraka, siodła etc… - opowieść Lindy Parelli na którejś z płytek S.C.). Fiś wiaderko (i wszystko inne) podnosi, czy sobie tego życzę, czy nie. Postanowiłam wykorzystać jego zapał do czynienia. Przez jakieś pół godziny z błogim obliczem podnosił z ziemi wiaderko lub brał je ode mnie i międlił z upodobaniem: podnosił wysoko i nisko, wymachiwał, bujał na boki… Do oddawania nie był skory, ale za każdym razem na słówko DAJ zwracał głowę w moim kierunku, pokazywał mi wiaderko z bliska. Kilka razy na DAJ nawet mi je faktycznie oddał, ale raczej przez przypadek. Bo robił to wybiórczo, sporadycznie… (a dostawał wtedy ciasteczko – gdyby skojarzył, że ciasteczko jest za ODDANIE wiaderka, wciskał by mi je w ręce sam, bez zachęty… ;-)
- okrążanie na wolności na dużym padoku – Sz. ZA KAŻDYM RAZEM startował w odwrotnym kierunku, niż go o to prosiłam: robił figlarną minę, kwikał, trzepał głową i dawaj roll-back w przeciwną stronę. Okrążał jednak modelowo, momentami za blisko nawet, musiałam od czasu do czasu odesłać od siebie wybraną część Grubego Ciałka (a to łopatkę, a to zadek…)
- jojo na paluszek & dynamiczny powrót (na wolności) – Fiś cofa na 1 fazę, żadna to nowość, sporadycznie muszę użyć fazy nadgarstek. Teraz jednak pracowaliśmy nad dynamicznymi powrotami. Kłusem. Jako, że przylatywanie kłusem i galopem na gwizd mamy opanowane, poprosiłam o kłusowanie do mnie w joju. Udało się: czesałam powietrze, dodałam klikanie podające tempo i Fisiu przyleciał :-) Powtórzyliśmy jeszcze dwukrotnie. Umiemy. Teraz tylko kwestia chęci u Pana Sz. ;-)
A Siwa tak jeszcze nie umie, nie przybiega kłusem w joju (bo generalnie na gwizd przylatuje, ale zbiorowo, za Szamanem, przed Szamanem, obok Szamana... Ale takie zbiorowe przylatywanie to się tu nie liczy)
Po południu kolejna sesja z piłką (sesja II w naszym programie). Siwe z lekkim niepokojem, ale jednak podążało za piłką w ruchu (turlaną przeze mnie), czyli mamy malutki progres. Znowu dotykanie nosem, lizanie...

...a potem ulitowałam się nad Szamanem (te błagalne trójkątne oczy obserwujące Siwkę przy piłce...) i po naszemu łaskawie zezwoliłam na podejście (CHODŹ!). I tak oto przyczyniłam się do morderstwa (nawet mi to na sprawstwo kierownicze zakrawa... ostatecznie studiowało się prawo, to się ma pewną orientację ;-)
Fiś podszedł grzecznie, trącił piłkę subtelnie... po czym wstąpiło w niego diabelstwo... Za wszelką cenę próbował piłkę ugryźć, złapać paszczą, podnieść... Ponieważ mu się nie udawało, zaczął się złościć, robić do piłki groźne miny, kłaść na nią uszy... Wtedy wpadłam na głupi pomysł (który okazał się zgubny dla naszej zabawki), żeby piłkę kopnąć i wskazać mu ją palcem (jak z Siwką - pokazać target)... O, to się Panu spodobało! Pognał za piłką kłusem z położonymi uszami; ewidentnie ruszył w pościg... Kopnęłam ją jeszcze kilka razy, w różnych kierunkach, czasem ze zmyłką (Sz. robił nagłe zwroty, uskoki, hopki, byle tylko szybciej dopaść turlające niebieskie). W końcu jakimś cudem opracował metodę łapania piłki zębami i podnoszenia. Za każdym razem doganiał, w paszczę, do góry i dawaj wymachiwać piłką...
Za którymś moim kopnięciem, Sz. ruszył za piłką galopem. Pokwikując. Bujał przy tym głową na boki, rozdokazywany maksymalnie... Złapał piłkę w gębę w locie i galopował dalej pokwikując co foule i naprzemiennie wyrzucając w powietrze raz prawą, raz lewą zadnią nogę. Wyglądało to z tyłu jak lotna zmiana nogi co jedno tempo. Przegalopował w ten fikający sposób kawałek (z 8 kroków), po czym nagle runął cielskiem na piłkę! Sam się przez moment przeraził chyba własnego czynu, bo znieruchomiał, ale za chwilę leżąc szyją i częściowo klatą na piłce, próbował wcisnąć w nią w całej siły bródkę... I wtedy spostrzegłam, że z piłki z wolna zaczyna uchodzić życie... Fiś zaraz się zerwał (piłka cały czas w zębach, ani na moment jej nie puścił) i dawaj wymachiwać flaczejącą na wszystkie strony. Podeszłam, na stanowcze DAJ oddał zezwłok natychmiast. W piłce dziura, nie jakaś wielgachna (1 cm. średnicy), ale zabójcza... Sz. stał grzecznie i czekał z przymilną miną, kiedy oddam zabawiankę. Oddałam, a niech ma. Zaczął rzucać resztki okrągłości (coraz bardziej płaskie) na ziemię, tytłać w śniegu, podnosić, zarzucać sobie na głowę, walić się po ganaszach... Już za chwilę całą głowę miał oblepioną śniegiem... Chwilę pooklepywałam go szczątkiem po cielsku, zarzuciłam eks-piłkę na grzbiet... ale bardzo szybko ściągnęłam ją na ziemię, gdy zobaczyłam ten błysk w oku, gdy Gruby próbował zdjąć sobie fanta z pleców... Od razu oczami wyobraźni zobaczyłam, jak Kolega Sz. usiłuje upolować jeźdźca (a już mu się parę takich incydentów przytrafiło...) Raczej nie chciałabym, żeby moja noga spotkała się kiedyś z paszczą Sz., gdy będę na nim siedzieć... Zwłaszcza, że kły ma coraz dłuższe (wampir, Panie, się nam wyhodował...)

1 komentarz:

Unknown pisze...

My też trenujemy zabawy z piłką, nasza jeszcze na szczęście żyje, choć Fakir już ją próbował gryźć i lizać. Ja mu nie daję nagród, bo wtedy się robi bardzo dominująco-roszczeniowy i to źle wpływa na nasze zabawy. Może za jakiś czas, jak będę bardziej pewna mojej pozycji alfy :)