"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

niedziela, 17 czerwca 2012

Skosiliśmy i...

...i co??? I oczywiście - burza!!! Zmokło toto, dobrze że jeszcze zielone, teraz modlitwa o suszę... No nic, może jakoś to będzie ;-)

Wczoraj gościnnie i końsko. Pojawił się narybek okazjonalny jednorazowy, czyli 2 nastoletnie panny. Huc się spisał, były galopy, zero bryków :-)))) Znaczy przemyślał nasze nauki, co mu z Gośką dawałyśmy w kwestii galopu (nauki w stylu: cztery foule, biegiem z siodła i garść ciasteczek ;-)

Photobucket

Photobucket

Na Siwca wsiadłam, zanim jeszcze goście; zdecydowanie nie preferuję popisów w siodle, poza tym Siwe się zaraz rozprasza, gapi, koncentracja i tak dość licha od razu jej spada do zera. Pracujemy nad tym, jest progres; zazwyczaj wystarczy, że Siwe chwilę postoi, pogapi się, jak ciele w malowane wrota, westchnie... i możemy kontynuować.
Na jeździe sporo kłusa; na jedną stronę bardzo ładnie, na drugą sztywno i wpadająco-łopatką - za boga nie pamiętam teraz, na którą gorzej, chyba na prawą... dziś przyobserwuję... I coś mnię się wydaje, że to mogą być kopyta...? Siwe moje werkowanie pt. nie tykać żywej (cokolwiek by to znaczyło) podeszwy nieszczególnie dobrze znosi; Rameyowskie skracać pazur, obniżać piętki, żywego nie tykać w jej przypadku o dupę potłuc. Trzeba robić miskę, bo inaczej mamy kopytny hard-core. Kopyta Siwej zdecydowanie opowiadają się za Strasser'owskim modelem werkownia.

...a po zsiądnięciu otrzymałam od Siwca bonus niebywały: odwróciła do mnie głowę i cichutko zachrumkała! Tego jeszcze u nas nie grali; wyznanie miłosne czy co?? ;-))) Bo że Filuterny Fisiu chrumka, to nic nowego; ale on z całą pewnością nie o miłości, on o żarciu konwersuje: daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj! :-)))))

Po południu sesja z basenem-błotem (nie chciało mi się studni wypompowywać); drugie podejście do tematu. Zdecydowanie lepiej. Było wprawdzie parę skoków, ale bez szału na obliczu i raczej na myśląco.
I była też dość intensywna sesja na długiej linie; Siwe w pewnym momencie uznało chyba nawet, że zbyt intensywna, bo przy energicznej zmianie kierunku w CG walnęło we wściekły galop i posłało we mnie grubaśne zadzisko z serią niezbyt ekstremalnych, ale jednak, bryków ;-) Czego, niestety, nie uwieczniono fotograficznie ;-) Tylko takie pitu-pitu:

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Photobucket 

...a dziś (niedziela) to dopiero popłynęłam!
Miałam Huca nie brać, bo wczoraj jeździecko dostał nieźle w kość (choć wcale nie wyglądał na zmartwionego; nadostawał łakotek, poszedł na podwórko na ładną trawę, od ludzi i siodła wcale po jeździe nie uciekał...), ale tak jakoś wyszło...
Mimo, że Siwe na mój widok (z kantarkiem, liną i psikaczem na owady) pierwsze zameldowało się na baczność, podeszłam do Małego. Mały z ukontentowaniem przyjął wypsiakanie całego ciałka jakimś pseudo-skutecznym, niby citronellowym, zapaszkiem (absorbina się nam kończy, kolejny wydatek!!!) i grzecznie powędrował na podwórko. W sumie byłam ciekawa, jak będzie pod siodłem po wczorajszych intensywnościach i zgodnie z oczekiwaniami działo się.
Po pierwsze było nadmiernie energicznie. Huc od razu oczekiwał, że galop. A tu nikt go o galop, początkowo, nie prosił.
Najpierw sporo pokłusowaliśmy po bożemu, po ścianach, pilnując narożników, bo wczoraj mały haniebnie ścinał, potem trochę pracy na łukach, ale nie-przesadnie. I oto przeszliśmy do meritum, czyli do galopów. Mały się chyba przekonał. Ani jednego buntowniczego stopa z serii a właśnie, że nie!
Wprawdzie najpierw wściekle się rozpędzał w kłusie i dopiero wtedy wpadał w galop (5-6 foule i kończyła się nam ściana, bo plac ma rozmiar pod kłusujące narybki ;-) ale po kilku powtórzeniach doszliśmy do zagalopowania z narożnika ze stępa i przegalopowania całej długiej ściany!!!! Viktoria :-))))
Oczywiście błyskawicznie na ziemię, garść ciastek i od razu na koniczynową trawę na zabramię :-)
A na Siwca już mi się wsiadać nie chciało... Wzięłam se ją na podwórko, jako zwierzę towarzyszące, i tyle :-)

Aaaa, wymyśliłam wczoraj nowe friendly. Siwce zaczęły trochę łzawić oczy (podejrzewam owady), więc żeby jej ulżyć, zmoczyłam dłonie z zimnej wodzie i położyłam jej na oczach. W pierwszym momencie zareagowała jakoby z zadowoleniem, ale zaraz jak nie szurnie do tyłu... W końcu jednak zaakceptowała, że nie widzi i oddała mi dowodzenie: opuściła głowę i zaczęła lizać moje spodnie (Siwe jest koń, który nie dość że mruga i przeżuwa, to masakrycznie mnie z nabożnym skupieniem  liże... Gdzie popadnie: po twarzy, po rękach, po ubraniu... Ostatnio miałam połowę pleców obślinioną ;-)

...edukacyjnie na tapecie COLT STARTING (Parelli Media 2011). Nooo... mam mieszane uczucia... miejscami mi się zdecydowanie nie podoba...


2 komentarze:

Unknown pisze...

Ja się przymierzam do Colt Starting, więc mów od razu ci Ci się nie podoba!

edka pisze...

Po mojemu - za ostro i za szybko. Gadka, że "przybliżanie-oddalanie" a momentami to dla mnie "zanurzenie" jest... Jestem dopiero na DVD 2., więc nie mam jeszcze poglądu na całokształt, ale parę scenek, jak dotychczas, niemiło mi się oglądało... RBI, wzięty z tabunu, a tu mu np. lasso na szyję... Jakby krok wstecz w metodzie, ku kowbojowaniu... Zupełnie nie do stosowania, jak kto nie ma doświadczenia... Zajeżdżanie "przez stare levele" (czerwony, niebieski) zdecydowanie bardziej mi pasuje... Pat nawet mówi na jakiejś płytce, że nie wydaje COLT..., mimo, że ludzie go pytają, bo zajeżdżanie to nic innego jak levele właśnie... Widać zmienił zdanie ;-)