"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

sobota, 10 września 2011

Z pierwszej linii...

A co...! Znów świeże wieści prosto z frontu :-)

Sobota zapowiadała się nieciekawie, bo od środy notuję jakowyś spadek odporności, jakby co mnie brało, tylko nie-wiadomo-co (że cholera to raczej wykluczam, bo generalnie z życia jestem zadowolona ;-) Nabrałam się jednak apapów z witaminą C i jakoś przeciągnęłam i to w nie-najgorszej formie ;-)

U koni niektórych też spadek jakiś: u Siwki w grzywie a u Huca na czole pojawiły się strupki wyglądające na małego grzybka... Smaruję fungiderminem i obserwuję: grzybek w lekkim odwrocie. Trochę mnie dziwi, że Fiśkowi nic, bo to on miał tendencje do grudy i ogólnej parszywości, ale może nadejdzie i jego pora (tfu...! oby nie ;-)

I tu zgrabnie do Fisiowskiej Osoby przechodzimy. Bo Fiś dziś był Koniem Numer Jeden!
Chciałam wsiąść na chwilę, sprawdzić, jak tam Fisiowe obycie podsiodlane po przerwie plus ustroić go w Jego Nowe Oryginalne* Błękitne Hackamore w Rozmiarze Draft (!! Tak! Parellowe Draft to Rozmiar Pana Konia), któremu nie mogłam się oprzeć i nabyłam... ;-)

* Snob, Snob, po trzykroć Snob!!!

Fisiu bardzo grzecznie zniósł zabiegi pielęgnacyjne, nogi ładnie podał (nie zaproponował swojej ulubionej zabawy z zadami: a może by tak fajtnąć, hę...?), kantarka nie dość, że nie skubnął, to jeszcze sam w niego nos włożył (polowanie paszczą na kantarek i samodzielne wkładanie weń nosa zaczynają się od tego samego błysku w oku i żwawego ruchu głową, więc trudno przewidzieć, co Pan Koń zamierza...). Od razu na wstępie dostał za taką subordynację ciasteczko, co nastroiło go jeszcze bardziej pozytywnie :-)
Z jazdy na chwilę zrobiła się bardzo konkretna jazda 40-minutowa, najdłuższa w naszym jeździeckim pożyciu.
Działy się rzeczy przełomowe: jazda za czołowym i indywidualnie, skręty od bata ujeżdżeniowego pełniącego funkcję pseudo-carrota, pierwszy samodzielny kłus (od paru nieśmiałych kroków, po swobodne popylaniu za czołowym, przed czołowym, obok czołowego). Za czołowego robił Pan Dziadek Heniu pod Swoją Amazonką :-)
Spodziewałam się, że z kłusem będzie problem, ale poszło bardzo szybko: wyposażyłam się po prostu w palcat ujeżdżeniowy (tak, tak, posiada się jeszcze takie przedmioty ze starych, dobrych czasów... :- ) i użyłam go w ramach 4. fazy (lekko, nie za łydką, ale bardziej odgórnie w zadek, żeby Fisiu nie pomylił komendy z odangażowaniem zadu) i za chwilę otrzymywałam kłus od przyłożenia łydek i kliknięcia :-) Okazuje się, że palcat zrobił na Panu Koniu większe wrażenie, niż pacanie liną, bo od pacania dostawałam tylko żwawszy stęp :-)
W ciągu całej jazdy Fisiu tylko raz okazał niezadowolenie, uciekł w cofanie i zatrzepał głową. Wystarczyła jednak zdecydowana komenda naprzód + pacnięcie palcatem i od razu zrobił
się grzeczny koń :-)
Reasumując: Fisiu jest teraz zdecydowanie Faworyt Jeździecki Numer Jeden. Nosi najwygodniej ze wszystkich naszych koni (naszych tyczy się też Huca, który nosi ohydnie w porównaniu z Finiem ;-), o wiele wygodniej niż Jej Wysokość Ulubienica Siwka...
Jedna jeszcze rzecz cudna (poza całą masą innych cudnych rzeczy) jest u naszych koni: nieskażenie, brak jakichś starych nawyków i narowów pod siodłem jak, dajmy na to, u takiego Huca, który nie wiadomo co i kiedy wywinie... Nasi są jak mięciutka plastelina - tylko lepić :-)

...a w Hucu, by the way, było budzenie demonów. Bo Huc jest bardzo fajny koleś, dopóki prosi się go o czynności dość stacjonarne, nie wymagające zbytniego wydatkowania energii (touch it, kłus niespieszny i to najlepiej kilka kroczków tylko...). Co innego, gdy się podkręca tempo; o wtedy to się dzieje...
Po Fisiu wzięłam się za małego. Przede wszystkim poprosiłam o galop na linie. Galopu zazwyczaj unikamy, bo Huc wtedy szaleje, a na Hucu jeździ narybek, więc nie chcę, żeby mały kiedy zapalił... Ale ile można problem pod dywan zamiatać... ;-)
Zgodnie z moimi oczekiwaniami był szał. Koleś przeciągnął mnie dość konkretnie (łąka, otwarta przestrzeń), ale tylko raz, bo od razu przyjęłam strategię energicznej zmiany kierunku przy byle niegrzeczności. I małemu dość szybko przeszło. Uznał, że taka zmiana kierunku w galopie to jeszcze gorsza (= więcej energii zużywa), niż sam galop i dał spokój z niegrzecznościami. Skoro on dał spokój, to ja też i skończyliśmy energiczne chody ;-)
Potem wsiadłam, Huc latał pode mną wybitnie żwawo, trochę na kształt bad bannana, ale szybko wyluzował, wyparskał emocje i głowę zwiesił...
...a narybkowi na jeździe zaproponował skok przez rów... Przez który zazwyczaj przełazi... Po naszej sesji tak mu, zdaje się, morale wzrosło, że mój przeskok przez rów uznał za zaproszenie do zabawy mirror me :-) Narybka najpierw zamurowało, ale zaraz jej się spodobało (o, jak sport...! była jakiś czas temu na zawodach skokowych w Serocku ;-) Huc oczywiście na owym jednym skoku poprzestał i z uporem maniaka flegmatycznie przez rów kolejne razy przełaził, zamiast skakać... ;-)

W niedzielę upał, więc zrobiłam koniom wolne. Powiększyłam kwaterę na siennej łące, a niech mają! Trzeciego pokosu już nie zrobimy, niech żrą, bo trawy dużo i może się skończyć, jak w zeszłym roku: 2/3 łąki nieobjedzonej się zmarnowało, bo spadł śnieg...

Brak komentarzy: