"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Siwka w roli głównej :-)

Postanawiać Noworocznie przestałam już ładnych parę lat temu. Ale ostatnio mi się ten wątek przypomniał... Walczyłam ze sobą, żeby się nie wygłupiać, bo i tak guzik z takich postanowień w praktyce wychodzi... Poza tym postanowienia moje były z gatunku kretyńskich, w stylu zapuścić włosy ;-)
Zanim jednak stłamsiłam temat postanowień 2011 w zarodku, uczepiła się mnie głupia myśl, że może powinnam w końcu postanowić coś na temat osoby Siwki...? Myśl zakiełkowała i czym prędzej zgasła, brutalnie odpędzona... I oto powróciła w ostatni weekend... W pełnej krasie...

W sobotę zaprosiłam Siwkę pod stajnię. Dałam mini-porcyjkę musli, żeby uprzyjemnić oddzielenie od stada... Pomyślałam, że może w końcu się w coś pobawimy...? osiodłamy chociaż...?
Siwe działało na samą myśl, grzeczne, rozluźnione, uśmiechnięte, sprawdzające od czasu do czasu, czy dam ciasteczko...? Przy siodłaniu nawet nie raczyła głowy podnieść znad starego siana, tylko myszkowała w stercie próbując coś tam jadalnego wyskubać... Powędrowałyśmy na środkową łąkę, wysłałam Siwe wokół opony w prawo, w lewo... Zaraz pojawiła się widownia w osobach Fiśka i Nika. W zastępie chciały pochodzić, czy co...?
Pomyślałam, że właściwie czemu by tak się na Siwkę nie wgramolić...? Wgramoliłam się. Niezbyt zgrabnie, przyznaję. Gramoląc się wbiłam Siwce bucior w boczek... Siwe nic, stało z godnością osobistą. A miała prawo być zniesmaczona ;-) Zasiadłam, wymościłam się... Siwe zerknęło zgięciem bocznym siedzisz? no to ruszamy... I poszła, nieproszona. Oczywiście zaraz została zatrzymana (WHOA!), znów się zgięła, oparła pyszczek na moim bucie... Zsiadłam, zamotałam linę na kantarku a la wodze (niby wiem, jak to robić fachowo, ale za każdym razem zamotam mega-węzeł jak na bosalu ;-) Wsiadłam ponownie. W przypływie brawurowej odwagi zaproponowałam, że może faktycznie ruszmy... Ciemno już prawie było, więc nie wypuszczałyśmy się na szerokie wody, ale powędrowałyśmy końską ścieżką, przez kałużę, na padok zastodolny... Zaraz zsiadłam, ale tak byłam z siebie zadowolona, że hej :-) W końcu zebrałam się do kupy...!
O Ludu, Mój Ludu, a jak ona nosi... Chód energiczny, sprężysty, płynący... Hucyk wymięka, odpada i temu Panu już dziękujemy...
Z wrażenia nie mogłam się doczekać niedzieli...

A w niedzielę pogoda z rana piękna, słońce... Nie wierzyłam, gdy wyjrzałam za okno...
Tym razem do jazdy podeszłam profesjonalnie; odkurzyłam side-pulla (markowy Continental ;-) wyciągnęłam z zanadrza shimsy nówki-sztuki (tak, wiem. Miałam robić z karimaty... Ale łatwiej było zamówić przez net z U.K. niż przejść się do DECATHLONU Okęcie ;-) Wzięłam się za dopasowywanie siodła... Moja ulubiona westówka leży Siwce na kłębie i nijak na niej jeździć bez szkody na zwierzaku... Dopasowywanie shimsów, na pozór banalne, wcale nie było takie łatwe, pognałam więc do chałupy po instrukcję...
Niby przód siodła podniosło, ale nie żeby jakoś spektakularnie... A władowałam 2 grube wkładki w air-pada... Może do tego markowego air-pada i markowych shimsów, powinnam teraz dokupić markowe siodło pp. Parellich, hę ;-)? A może na kurs trzeba pojechać, kasę wywalić, doznać objawienia i dopiero wtedy wiedzę w temacie ładowania shimsów w pada zaposiąść ;-)? A może po prostu moje siodło ulubione jest do dupy...? W rzeczy samej, jest do dupy (a raczej pod dupę), ale ja nie w tym znaczeniu, wiecie... ;-) Cóż, w ostateczności powrócimy do padu neoprenowe kulki z wycięciem na kłąb i pogrubionym przodem...
Tym razem wsiadłam z opony podestowej ;-) Nie będę się hańbić w końskich oczach gramoleniem nieporadnym ;-)
Jeździecko poczynałam sobie śmiało. Strach przed jazda na Siwce ulotnił się znienacka już wczoraj, w niedzielę jazda była czystą przyjemnością. Taką z dreszczykiem szczęścia a nie strachu, jeżącym sierść na plecach ;-)
Powiem jedno: Siwka rokuje jeździecko. Nigdy bym nie przypuszczała, że coś wyjdzie z naszej współpracy pod siodłem. Ba, pogodziłam się nawet z myślą, że do końca życia będziemy sobie pląsać po ziemi... A tu proszę, kilkanaście jazd pod Alą i Siwka jak stara pod-siodlana wyga :-)
Na razie nasze wspólne jeździectwo polega na macaniu gruntu i rozpoznaniu terenu; pierwsza Siwkowa lekcja western ridingu :-)
Na samym początku ruszanie i zatrzymania na WHOA! cofanie, skręty direct.
Z całego tego ubożuchnego jeszcze repertuaru zdecydowanie najsłabiej wychodzi skręcanie, Siwe wybitnie preferuje pasażera i samo-kierowanie-się ;-)
Ruszanie za to świetne, energiczne, od razu, ale spokojne, bez zrywu.
WHOA! lekko kulejące, od komendy (przeniesienie ciężaru na zad, usiądnięcie na kieszaniach, obciążenie strzemion, wokal) do wykonania czasem 2-3 kroki upływają... A my być po hucykowemu: WHOA! i koń siedzi na zadku bły-ska-wicz-nie :-)
Cofanie bardzo ładne, po kilku powtórzeniach Siwka zaczęła myśleć do tyłu i po zatrzymaniu proponowała kroczek-dwa wstecz :-)
...jednym słowem jestem wniebowzięta i z Siwki piekielnie zadowolona... Zaraz po pracy biorę się za układanie Siwce programu szkoleniowego :-) A w weekend za wytyczanie areny ;-)
Poza tym między nami znowu zaczęło iskrzyć, pojawiła się chemia, która kiedyś nas łączyła a którą zaniedbałam, przerzucając swoje jeździecko-zabawowe westchnienia na hucyka.
Siwe łazi za mną ostatnio z maślanymi oczami, liże po rękach, kurtce, w czasie jazdy i komendy WHOA! zginała się i lizała nawet mój but...
Czuję, że coś się wykluje z naszego związku ;-) Bo ostatnio jakoś mi wybitnie motywacja spadła...

Brak komentarzy: