"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Nowy Rok

I po Sylwestrze. Upłynął pod znakiem czytelnictwa, bo oboje z Oblubieńcem niedomagaliśmy zdrowotnie. Oblubienic niedomagał solidnie, ja lekko. Pretekst doskonały, żeby nie balować, nie wizytować, nie uczestniczyć. Czytać.
W błyskawicznym tempie połknęłam kolejną pozycję Magdaleny Kozak (po trylogii nocarskiej), tym razem Fiolet. Zdecydowanie moja proza.

Za 3 północ ocknęłam się, że trzeba lecieć do koni...! ledwo zdążyłam podać siano, wybiła północ. Zaczęli walić. Dookoła. Nie żeby jakoś specjalnie mocno, ale gwizdało i błyskało w koło dobre 20 minut. Konie najpierw znieruchomiały, ale zaraz poopuszczały głowy i wzięły się za siano. Heniu-Staruch przytupał pod wiatą, zrobił kilka drobiących kroczków w moim kierunku i też się uspokoił. O dziwo, największe zaniepokojenie okazywał hucyk... Na wojnę chodził czy co..??

...że mamy nowy przyczynek do friendly, pomyśleliśmy w niedzielę, 2 dni po Sylwestrze. Oblubieniec skołował garść petard i dawaj do bez-stajennych... Jak huknęło, jak konie się zabrały galopem... Parę foule i całe stado jak na komendę: zwrot, furczą i patrzą... Przy kolejnym strzale galopu już nie było, stadny podskok w miejscu jedynie... Za każdym kolejnym razem coraz spokojniej...
Najwięcej piany bił hucyk, czym mnie zupełnie zaskoczył. Obstawiałam, że hucyki to luzaki a tu taka siurpryza... Nie żeby latał i panikował, ale gapił się czujnie i najgłośniej furczał. Fisiu sterczał introwertycznie zapatrzony, Siwka z godnością osobistą, nieprzesadnie czujna... Pensjonaty lekko poruszone, ale bez sensacji...


Brak komentarzy: