"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 15 lipca 2013

Są zakwasy...

...a jakże! I to po-jeździeckie ;-)

W sobotę robota wyjątkowo mi się nie kleiła. Niestety, sama niewiele jestem w stanie fizycznie zdziałać, kręgosłup tak mi doskwiera, że przedostatnio-sobotnie sprzątanie padoków czułam przez cały tydzień... I to tak niezdrowo, bo nie mięśnie, ale szkielet czuję... Dość nietypowe to i niepokojące... Chyba po powrocie do pracy do jakiegoś lekarza się w końcu wybiorę...

...w tę sobotę, przy okazji wietrzenia siodeł (2 zostały na wsi, 4 pojechały do miejskiego domu...) spontanicznie wpadłam na pomysł, żeby wsiąść na tego, co to z niego blisko do ziemi... Bliski ziemi pod siodłem chodził ostatnio z rok temu i to pod narybkami, czyli było to chodzenie Bliskiemu ziemi bardzo nienawistne. I w ogóle nic nie robił przez ostatni rok, tylko gębę napychał i wydalał...
Byłam ciekawa, jak będzie i czy w ogóle będzie, bo gdyby Bliski ziemi oponował, raczej bym nie wsiadała, bacząc na moją fizyczną bylejakość...
Bliski mnie zaskoczył. Jakby nic innego ostatnio nie robił, tylko trenował. Siodłanie pod stajnią. Samotnie, konie gdzieś, za widnokręgiem... Żadnych fochów, ot skubnięcie trawy, ale na uniesienie liny (do cofania) głowa poszła do góry i już tak została...
Z ziemi parę razy uszy się położyły, ale to u Bliskiego normalka; nie lubi, jak mu się każe dynamiczniej, czyli zmian kierunków w kłusie (przy okrążaniu) nie lubi i nie lubi szybkich zatrzymań z cofaniem (przy stick to me). I paru innych rzeczy też nie lubi ;-)
...Ogłowie musiałam spreparować z liny 3,7 m. za czym nie przepadam, bo to nieprecyzyjne narzędzie komunikacji a zamotanie pod szczęką u bliskiego ziemi urasta do rozmiarów piłki do koszykówki niemalże (bo bliski ziemi jest tez krótko-szyjny, czyli wodze odpowiednio krótkie muszą być)... A wszystko przez to, że w ferworze wywożenia sprzętu wywiozłam wszystkie ogłowia, side-pulle, hackamore...Ostał się ino bosal, ale nie przepadam za nim, bo ma gryzące wodze. Znaczy z końskiego włosa plecione ;-)

Wsiąść udało mi się z ziemi (blisko do ziemi ma tę zaletę, że nogi wysoko zadzierać nie trzeba ;-), cieleśnie nigdzie mi nie strzyknęło, czyli good :-) A w siodle całkiem fajnie; też mi nie strzykało, czyli terapeutycznie jeździć czas by zacząć ;-)
15 minut popylaliśmy po placu, głównie stępem, ale parę nawrotów kłusa też było. Całkiem, całkiem sterownie, mimo, że z reguły jeździmy na side-pullu a nie na jakiejś prowizorce ukręconej z liny ;-) No ale trzeba też oddać sprawiedliwość małemu, że mały od dosiadu całkiem ładnie chodzi (jak chce oczywiście ;-) więc niekoniecznie trzeba wodzami go sterować....
Oczywiście ukochaną komendą małego nieodmiennie jest WHOA! oraz cofanie a także żwawy kłus w kierunku wiaty (co zwiastuje koniec jazdy, bo koło wiaty wraca się na podwórko, gdzie zazwyczaj zdejmujemy siodło). Oraz nagły stop przy kostce przeszkodowej (powiedziałaś WHOA! zdaje się?) - tamże zazwyczaj zsiadały narybki :-) Mały jest fajny :-) A jaką ma pamięć...!
W nagrodę spacer za bramę - na pasienie. Nie wierzył, że spotkało go TAKIE szczęście... Że to nie Siwe, ale mały niepozorny, pękaty ON... Oczywiście od razu jesteśmy przyjaciółmi od serca ;-))) Odczepić się nie chciał, gdy go odprowadziłam do koni :-)

No. I po takich nędznych 15 minutach w siodle mam zakwasy... Pięknie się prezentuję, nie ma co...

Brak komentarzy: