"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 11 października 2010

Babie lato...

...mimo wszystko. Mimo, że w nocy mróz. Konie z sierścią nastroszoną, porośnięte niby-puchem. Tylko patrzeć, jak zmamucieją...

Wylewka w starej stajni dokończona, siodlarnia wróciła na swoje miejsce - do eks-boksu Siwki a psy na siano. Deski czekają na szkielet końskiej wiaty. Na końskich scieżkach pojawiły się pierwsze płyty z dziurami (jumbo). Dzieje się.

Jazdy były, o dziwo, 2 (a licząc Ale na Siwce to nawet 3 :-). Wprawdzie w sobotę miałam gości, ale nic nie stało na przeszkodzie, by po ich odjeździe... Dopiero o zmierzchu zebrałam się do kupy i poszłam do hucka. Z nowym ogłowiem i nowym wędzidłem (ogłowie west tłoczone we wzorek basket, ozdobne srebrzyste conchos + wędzidło oliwka west, czarna, paski miedziane... wodze split... jednym słowem koński luksus). Hucek leżał i stękał. Wpadłam w popłoch. Łąka sienna jest przebogata (konie polegują kilka razy dziennie, średnio co 2 godziny), hucek żarłok... Kolka, ochwat i wszystkie inne końskie przypadłości na raz - ani chybi. A ten se po prostu spał. Przybił gwoźdza, warga dolna mu się wykrzywiła... Komedia wizualna. Skoro już tak leżał i nie zamierzał wstawać... Ustroiliśmy się w ogłowie na leżąco. Nawet nie miałknął: gębę sam otworzył, wędzidło wziął... Ale wstawać nie zamierzał. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, żeby na takim leżącym się usadzić i zarządać, żeby wstał, ale uznałam, że to chamskie będzie; a niech sobie poleży, życie konia w Gawłowie ciężkie niepomiernie jest ;-) Przymierzyłam więc ogłowie kolejno Siwce i Fiśkowi (na Siwkę ciut za duże wędzidło, na Fiśka ciut za małe ogłowie ;-) i sobie poszłam. Ale zerkam ci ja za 15 minut, huc jak gdyby nigdy nic łobzuje trawę. Na stojąco. No to dawaj go biegiem pod stajnię, siodłać, wsiadać, jechać. Najeździliśmy się całe 15 minut i zrobiło się ciemno. Jedyne, do czego doszliśmy, to 2-3 kroki joggu na koniec, a przez 10 minut trenowaliśmy kłus wyścigowy (pomysł hucka, nie mój ;-), okraszany markowaniem galopu, od czasu do czasu ;-)

W niedzielę do jazdy zebrałam się o wiele wcześniej (późnym popołudniem). Rozpoczęliśmy od huckowego odskoku w drodze na łąkę - pierwszy raz walnął mi pod siodłem takiego wypłosza, że gdyby nie westówka to mogłaby być elegancka gleba. A tak to mnie tylko bujło na bok i zgubiłam strzemię od strony bujnięcia :-) Oddając huckowi sprawiedliwość, czas reakcji ma jak, nie przymierzając, AQH jaki. Tak błyskawicznie ten manewr wykonał, że czapki głów; nawet nie zdążyłam się przestraszyć ;-) Bo i nie było czego. Bobek se leżał na kupce starego siana a gdy nadjeżdżaliśmy, uniósł głowę, żeby sprawdzić, kto zacz... Ja go z góry wcześniej widziałam, hucek z dołu pewnie nie.
Jazdę mieliśmy dość sympatyczną; szlifowaliśmy zmiany chodu na przenoszenie ciężaru ciała (pochylenie = szybciej; przysiądnięcie = wolniej), zaczęliśmy ćwiczyć ustępowanie zadem w stępie i usiłowaliśmy wykonać chody boczne z siodła. Ostatni manewr huckowi się raczej nie spodobał, w ramach rekompensaty zaproponował pacanie pod jeźdźcem ;-) W końcu jednak niby-ustapił w bok (ogrodzenie padoku miał przed nosem, cofanie krytykowałam, więc musiał wybrać jedyną słuszną drogę - w bok ;-)
Tak na marginiesie muszę opracować małemu jakiś program szkoleniowy step-by-step, bo zaczyna mi się jeździecko nudzić ;-) I znowu przestanę widzieć sens w jeździe konnej...

Brak komentarzy: