"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 22 marca 2010

Siwka - najbezpieczniejszy koń na świecie :-)

W związku z planowanym udziałem w corocznym zjeździe SPNH, w piątek wzięłam dzień wolny, żeby Oblubieniec wyszalał się do niedzieli i mógł powrócić na łono wsi dając mi wolny dzień ;-) ...I pojechałyśmy z Alą na wioskę skoro świt, czyli Zenkiem o 9.30.
Ciepło, wiosennie... Aż chciało się coś z końmi uczynić... Gdyby tylko nie to błoto... Poziom wody mamy teraz taki, że woda w studni zaczyna się na poziomie gruntu (!!!) a stajnia zalana jest totalnie: cały eks-boks Nika, cały eks-boks Szamana i pół eks-boksu Siwki, który jest nota bene najwyżej położony... O dziwo, korytarz zalany nie został (czyli jedynie łajza-hucek by się wywinął od stania w kałuży)... Czyli siano spoczywające wzdłuż siwego boksu jeszcze żyje... No ale bądźmy dobrej myśli; gorzej to już chyba być nie może...

Zamiast zająć się, jak to mam we zwyczaju zawsze po przyjeździe, porządkami weekendowymi, poszło się do koni. Z siodłem (o-ho-ho!) Na pierwszy ogień poszedł hucek. Pod siodłem emanował nadzwyczajną energią zwłaszcza wtedy, gdy słyszał świst stringa na sąsiedniej łące (to Ala wymuszała wyższe chody na niemrawym Niku. I weź tu mu człowieku buduj mięśnie takiemu, jak koleś nie lubi się przemęczać. A jakie brzucho już sobie uhodował ;-)
Swoją drogą, wracając do sprawy hucka, ciekawe czy taki durnowaty, że myślał, że string go dosięgnie z odległości 20 m. czy to może taka nowa strategia: będę się płoszył, a nóż zsiądzie i da mi spokój? Po kilkunastu minutach się uspokoił, a co sobie poćwiczyliśmy zgięcia boczne i ciasne kółeczka w celu wytracania pędu to nasze :-) Potem małego dosiadła Ala. Miałam okazję pooglądać, jak wygląda hucek pod dorosłym jeźdźcem (siebie nie widzę, więc nie wiedziałam, jaki to kurdupel ;-) Znów się mały zasapał, ale już nie tak bardzo, jak ostatnio. A nakłusował się... Czyli jakby złapał ciut kondycji...

A potem wzięłam się za Siwe. Za głowę (dosłownie; prowadzamy się za bródkę ;-) koleżankę i do siodłania... Trochę Siwe kombinowało, jak zwiać pod stodołę... Bo tam takie urocze miejsce do końskiego leżakowania na stojąco... Ale w końcu uległa i poszła za mną grzecznie do siodła... Pobawiłyśmy się chwilę, odczekałam sprytnie ;-), żeby Ala z Nikiem poszli sobie w teren (a jakże, terenują sobie po wsi :-) i postanowiłam wsiąść. Tak bez świadków, że jakby gleba jaka się przytrafiła to hańby nie będzie, ale jednocześnie jak polegnę, to mnie Ala znajdzie po powrocie i odciągnie gdzie na ubocze, zanim Szamanisko zacznie się interesować reanimowaniem mojej osoby ;-)
Załadowałam się z opon, żeby nie gramolić się nieporadnie z ziemi. Zaraz jednak zsiadłam, bo cykor jestem. A Siwe wprawdzie stało grzeczniutko, ale postawę miało bardzo czujną... I te uszy skierowane na jeźdźca... (bo niby tak ma być, że koń się uszami na jeźdźca patrzy a nie gapi po okolicy... ale u Siwej takie czujne uszy za każdym razem wskazywały, że za chwilę będzie gleba... I przez te właśnie uszy Gośka już na Siwe wsiadać nie chce... Bo najpierw były uszy a za ułamek sekundy barany i gleba...)
Wsiadłam-zsiadłam z 10 razy, aż Szaman podszedł do nas przypatrywać się... Bo moja jazda na hucku już go nie ekscytuje, ale takie wygibasy na stojącym koniu najwyraźniej go intrygują... Siedząc na Siwej wymyśliłam więc, że grubego będę jojem odsyłać... Za pierwszym razem cofnął na palec (faza 1.), za drugim na nadgarstek (faza 2.) a za trzecim ani drgnął: te, po pierwsze: gdzie ciasteczko? a po drugie: możesz mi nafiukać... Carrota nie masz, liną też we mnie nie pacniesz, bo ci się Siwe wypłoszy... Takie bydlęcie cwane ;-))
Zsiadłam, przegoniłam. Walnął mi przed nosem roll-backa, zaprezentował jedno foule galopu, obraził się i wrócił stępem pod stodołę. I dobrze. O to mi chodziło, żeby sobie poszedł :-) Bo po przećwiczeniu zgięć bocznych (Siwe zgina się tak, że nosem dotyka do mojej nogi. Całkiem jak wierzchowce Pana C. Andersona - się oglądało, się wyciągnęło wnioski, się stosuje w praktyce :-) postanowiłam ruszyć z miejsca. Wokół opon, czyli po małym kółeczku, żeby dzika była zgięta, tak na wszelki wypadek (podpatrzone u Pana D.Carpentera - pierwsze wsiadanie)... I tu okazało się, że moje wysiłki w kierunku wyciszania Siwego pod siodłem zwieńczone zostały sukcesem więcej niż 100-procentowym: Siwe nie zamierza ruszyć z miejsca! Co bym nie wyczyniała*, Siwe uważa, że to zapewne jakaś nowa forma friendly: odwraca więc tylko głowę, ze stoickim spokojem zerka na mnie i z miejsca nie rusza.

* no dobra. Liną w ramach fazy 4. nie pacałam. Ale ręką w zad ją klepałam... Zdaje się, że musimy odkryć magiczny guzik do ruszania ;-)

No to cudnie. Oto okazało się, że mój dziki koń wcale nie jest dziki... Tylko... nie bardzo daje się na nim jeździć ;-)
Odangażowanie zadu robi jednak od lekkiego przyłożenia łydki... Może podążymy tym tropem...
Przy okazji odkryłam, że Siwe na minimalny kontakt/podniesienie wodzy reaguje westernowym ustawieniem głowy i szyi. Zdaje się, że to pokłosie chambonu :-) Czyli german martingale może nie będzie nam potrzebny ;-)

Po powrocie Ali zaprezentowałam jej poziom wyszkolenia Siwki w stój. Chyba zrobiło to na niej spore wrażenie ;-), bo zaproponowała, że w sobotę może posłużyć za manekina i wsiąść...

W sobotę miałam już mniejszy animusz do jeździectwa, mimo, że (a może dlatego, że) w nocy zamiast iść spać o 22.00 zrobiłyśmy sobie z Alą podbudowę teoretyczną oglądając materiały Clintona Andersona (podstępnie próbuję przekonać Alę do westu ;-) Ale skoro znalazł się ochotnik do wsiadania na Siwca... (ochotnik - towar mocno reglamentowany... Cwana Gośka na wszelki wypadek na wsi się ostatnio nie pojawia ;-)

...w sumie Siwe spędziło pod siodłem ze 4 godziny! Najpierw były zabawy energiczne z siodłem, potem były oprowadzanki z Alą na grzbiecie (byłam zdenerwowana jak diabli... Aż mnie Ala musiała uspokajać: najwyżej glebnę... młodość, odwaga... eh...). Siwe było na początku bardzo spięte, głowa wysoko (na początku co i raz przypominałam jej kantarkiem w dół, gdzie sie ma znajdować głowa u konia westernowego... bynajmniej nie w chmurach...), kroczek drobiący... Po iluś tam kółkach wyluzowała i w końcu zaczęła oddychać, wypuszczać powietrze, głowę obniżać...
Szczerze powiedziawszy myślałam, że będzie spokojniejsza... Nie wiem, czy to się nie skończy jednak tym, że będę musiała pracować z Siwcem samodzielnie... Koń dla jednego jeźdźca mi się trafił czy co?
Potem Ala szybko osiodłała Nika i poszłyśmy na spacer. Siwe na kantarku, ale oczywiście w pełnym rynsztunku: siodło, ogłowie (bez wodzy)... Pełen profesjonalizm... Miałam tylko nadzieję, że nikt się po drodze nie napatoczy i nie spyta, czego tak idę na piechotę zamiast jechać, jak mam konia ;-)
Obawy moje okazały się płonne, gdyż daleko od domu nie odeszłyśmy. Fisiek i hucek odstawili na padoku takie rodeo, że szybko zrezygnowałam z dalszej wyprawy... Bo nie daj boże, żeby Fisiu przypomniał sobie, jak to się umie ogrodzenia taranować... Takie brykadno odstawił, tak kwiczał, że słychać go było chyba w samym Ciechanowie ;-) A gnał po padoku jakby brał udział w Wielkiej Warszawskiej, co najmniej. Wtórował mu ryczący hucek... Co za wałachy jedne, głupie... Samicą-Alfę im zabrali... Zamiast wyruszyć do Gawłowa (złożyć re-wizytę w lokalnej stadninie; rano odwiedził nas Adam-właściciel prowadzący teren, w 4 konie), musiałyśmy kręcić się z Siwką w zasięgu Szamańskiego wzroku. Gdy ten zobaczył, że się nie oddalamy, trochę się uspokoił, choć cały czas miał na nas oko (siana nie tknął)...
Łaziłyśmy z Siwą po kałużach, po strumieniu (najpierw były dzikie przeskoki, potem nerwowe przebieganie, w końcu wlazła w wodę i stała zadowolona bawiąc się w rozchlapywanie paszczą wody na boki :-)
W międzyczasie knułam strategię, jak tu Siwą bezstresowo (bez tego pacania liną ;-) i bezpiecznie dla mnie, nauczyć ruszania pod jeźdźcem... Zdecydowałam się na verbal cue; wędrując obok Siwca (strefa 3 i 4) stosowałam komendę NAPRZÓD i 2-klik... Niby klikanie miało być zarezerwowane dla kłusa, ale chwilowo poczyniłam drobną modyfikację ;-) Po chwili szło nam całkiem dobrze...
Zatrzymania na WHOA mamy już opanowane od dawna, to jedna z podstawowych komend, jakich uczyłam Siwkę od samego początku i przy każdej okazji :-)

...a w niedzielę na zjazd SPNH nie dojechałam... Zakopaliśmy się samochodem na naszej polnej drodze... Najpierw rozpaczałam, ale na vis maior nie ma mocnych... Więc poszłam z Siwcem na spacer (teraz będziemy zawsze gdzieś wychodzić, koniec luzów. Najwyższa pora skończyć z siwą dzikością... ) Powędrowałyśmy patrzeć, jak Oblubieniec z białą psiacą (buldogą-Rexoną) wykopują samochód z błota... Szamany za stodołą były już spokojniejsze; choć wrzaski co i raz dało się słyszeć... Wiał bardzo silny wiatr, plandeki na sianie fruwały nad łąką koniczynową, Siwe ruchy sprężyste miało jak cholera, podkłusowywało w miejscu, ale było bardzo zdyscyplinowane... Spędziłyśmy na łące z godzinę; trochę pozwalałam się wypasać a trochę rozkazywałam (głowę opuść, cofnij, tu stań, na zaspę topniejącą wleź, w kałużę stąpnij...) Siwe największy problem miało z WHOA! (stój mi tu i się nie ruszaj); bo od domu daleko, bo miejsce całkiem obce (jeszcze w tej części łąki nie byłyśmy), bo krzaki szeleszczą, bo wiatr wieje i pies biały w okolicy buszuje, bo Oblubieniec rzuca błotem i kamieniami walcząc z zakopanym samochodem... Sporo bo, jak dla Siwki - Bardzo Adrenalinowego Konia...
Miałam w planie wsiadanie na padoku, ale na nieszczęście zaczęło padać i konie zaraz się zeszmaciły (zmokły i od razu złośliwie wytarzały się - wszystkie moje 3!) Żebym nie wpadła czasem na pomysł przyniesienia siodła... Cwaniaczki!

Zdaje się, że piszę zbyt długie posty... Kto to będzie czytał???

5 komentarzy:

rial pisze...

ja czytam, ja! a im dluzsze posty tym lepsze :)

Anonimowy pisze...

i ja czytam ;)
widzę, że wymówki żeby nie wsiadać lawinowo nam rosną - bo descyk, bo zly dzionek, bo się nie chce, się nie da, koniki nie spokojne... skąd ja to znam? :)))
Martyna
P.S. Fiśka urabiaj siodłowo, to może w końcu przygarniemy - na męża on gabarytowo w sam raz ;)

edka pisze...

O, jak miło :-)))) Rial, ja też Cię śledzę ;-)
Ja nie wiem, czy Fiśka "chcem" się pozbyć... Aczkolwiek bydle jest wiegachne... a jaki z nim fun...
Tak, migam się od wsiadania na Siwca jak mogę... Cały czas widzę, jak me dziecię "glebało" z wariatki...
I po co mi to PNH było, człowiek za dużo widzi u konia ;-)))

Unknown pisze...

edka, musisz sobie zrobić "approach and retreat" z tą jazdą i wszystko będzie dobrze :)

edka pisze...

Tak też czynię :-))))