"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

wtorek, 2 marca 2010

Chów bezstajenny

Tak! Od czwartku nasze konie mieszkają na dworze!!! Wszystkie 4 :-)))
Oblubieniec zwany Podstępnym, przeprowadził koński eksperyment noclegowy bez konsultacji ze mną! A konie są przecież moje, jego psy!
Przyznał się kolejnego dnia ;-) Że nocowały na padoku, że przez noc zeżarły mu pnie drzew, które miały tylko okorować, że grzeczne, że nie uciekły, że nic się nie stało... Czyli rozpoczął się nowy rozdział gawłowskiego końskiego życia :-)

Przybyłam w sobotę późnym popołudniem (urodziny Babci). Dojeżdżamy do sąsiada (miejsce parkingowe - teraz dla odmiany po śniegu, na naszej drodze potop) a na horyzoncie - samotny jeździec. Przybywa Ala z Nikiem. I to bynajmniej nie w celu rekreacyjnej przejażdżki, tylko użytkowo. Niko został niecnie wykorzystany jako koń juczny! Do taskania na grzbiecie worka z otrębami a la martwy kowboj (zwany w niektórych kręgach martwym Indianinem). Chce się jeść, trzeba zapracować (ciekawe, czemu ta zasada nie dotyczy moich nierobów ;-) Tak mi się spodobał ten pomysł, że knuję, jak tu wyprodukować juki-sakwy na hucka. Ani chybi, da radę. W przeszłości podobno nawet w bryczce chodził, to i koniem jucznym może być ;-)

Po dobrnięciu na podwórko (asekurowałam prawą stronę worka, żeby nie palnął z Nika we wodę...) biegiem do koni. Żyją, gęby zadowolone; włóczą się po padoku, wystają grupkami, podkłócają się, prowadzają parami albo samodzielnie, ogryzają patyki, niszczą okrągły wybieg (kolejny drąg oderwany), psują zabawki (poległy oba pachołki)... Czyli good :-)
Więc od razu z grubej rury: w nocy szczepienie na grypę. Po ciemku, na padoku, przy latarce czołówce. Tego to jeszcze u nas nie było. Prorokowałam porażkę, przynajmniej w wykonaniu Siwku. A tu nic. NIC! Wszyscy ze stoickim spokojem. Fisiek jako pierwszy, jak zwykle bez emocji. Dostał ciasteczko (ach, te moje drobne słabostki do rozpuszczania zwierzaków... ;-) Następny oczywiście zameldował się hucek. Już. Natychmiast. Teraz. I szybko, bo ciasteczko pewnie czeka... Machnął tylko głową w kierunku Koleżanki do Kłucia, chyba tylko po to, żeby się pospieszyła, bo ile można czekać na łakotkę... ;-) Potem Niko, oczywiście bez sensacji, a na końcu Siwe. Tu byłam przygotowana na pewne ekscesy, pomna jak w zeszłym roku Siwe próbowało wiać z igłą wbitą w szyję... A tu NIC. Latarka świeci punktowo, dookoła widzę ciemność, a Siwka lekko tylko uniosła głowę... Ciasteczka zainkasowała 3, wszystkie, jakie mi zostały. A co, należało się! Nie pamiętam, żeby które nasze szczepienie było tak bezproblemowe :-) oczywiście składam to na karb 3-dniowej bezstajenności, bo wszyscy praktykujący taki chów zgodnie twierdzą, że bardzo konie uspokaja...

W niedzielę sprzątanie świata (czyli obejścia). Zszedł był śnieg (tylko mega-zaspy zostały w szczątkowej postaci) i tym samym odsłonie uległa cała prawda o naszym podwórku. Oj, było co robić! Psy oczywiście dzielnie mnie wspomagały, czyli każdy śmieć próbowały mi odebrać... Gdzie do worka!!! Nie wyrzucaj, przecież to cudna psia zabawka jest!!!
Między innymi wzięłam się za powtórne osuszanie stajni polegające na wylewaniu wody z wałaszego dołka wiadrem... Przy okazji zdiagnozowałam, że to jednak nie podmakanie od spodu, lecz wlew roztopów spodowany brakiem progu w stajni był przyczyną podtopienia...
Jeziorko zostało zneutralizowane, a mokre podłoże zasypane częściowo słomą, żeby wchłaniała wilgoć. Niech schnie. I niech się szykuje na gruntowny lifting, czyli drastyczną zmianę powierzchni ;-)
A w międzyczasie jakieś tam zabawy z Siwką, przy tak zwanej okazji (dopełnianie poidła), czyli jak zwykle na wolności. Np. stawianie wiaderek (2 na raz) na Siwym grzbiecie i zadku. Takie tam sprawdzanie (commotion in zone 3), czy Siwe by dało kiedy na siebie wleźć...?
Pewnie by dała, żebym się tylko wreszcie zebrała w sobie i polazła po siodło ;-)

W poniedziałek reaktywacja tematu budowa stajni (taaa, teraz, jak konie wygnaliśmy na dwór ;-) Przybył Pan Majster rano skoro świt (8.30), nie bacząc na to, że w nocy zrobiłam sobie maraton filmowy do 3.00 i obejrzałam 3 części Bourna za jednym zamachem ;-) Pomiędzy kolejnymi częściami latałam na padok sprawdzać, jak tam konie... Ostatnia wizyta wypadła mi jakoś po północy; zwierzaki spały i miały bardzo durne miny, gdy świeciłam im latarką po ślepkach... Ale na widok kostki słomo-siana błyskawicznie się ocknęły ;-)

Wczesnym popołudniem zarządziłam ćwiczenia fizyczne. Bieganie. Musiałam się wspomagać kawałkiem folii, bo łajzy jedne chyba się od Nika zaraziły nieruchawością i polemizowały ;-) Yyyy, eeee, ale koniecznie...? W końcu Siwe furknęło i pognało a reszta gęsiego za nią. Ależ to fajny/śmieszny widok, taki zastęp koni bez jeźdźców. Latają gęsiego, pilnują odstępów (zadkiem go, zadkiem), zmiany chodu synchronicznie...
Potem przyszła pora na prezentowanie folii każdemu zwierzakowi z osobna. Pierwszy oczywiście wyrwał się do prezentacji Szaman. Wystarczyło, że złożyłam straszaka na pół a ten już wiedziała, że koniec ganianek :-) Niko również zniuchał folię bez obaw. Siwe oczywiście lekko podane w tył (ale nos niuchał ;-) a hucek nafurczał na folię i odwrócił się do niej dupskiem. No cóż, przyznaję, że hucka się nie odczulało ni na folię, ni na inne straszliwe dla normalnych koni fanty. Bo płochliwość huckowa jest dość specyficzna: stanie toto i się gapi. Do ostatniej chwili nie ucieka, tylko patrzy i czeka na rozwój wypadków. Bo a nóż ucieczka okaże się zbędna...? Więc po co energię po próżnicy tracić, brzuszek gubić...? Grubiutki konik to ładny konik, przecież ;-) Jedyne wyjątki od tej reguły to carrot i lina. Tu musieliśmy włożyć spory wysiłek w czynności odwrażliwiające, bo na ich widok hucuś panikował nie na żarty. W 100% problem nie został rozwiązany, ale mały już nie ucieka powarkując, gdy uderzam stringiem w ziemię, ale lekko spięty czeka, aż się odczepię z tym tematem...
Później jeszcze zabawa z podestem oponowym. W zamierzeniach miała być wykorzystana do tego celu Siwka. Śnieg zszedł i opony nagle stały się bardzo wysokie, więc Siwe udawało, że nie rozumie, o co mi chodzi, potem, że się nie da nogi podnieść tak wysoko... Molestuję ci ja Siwe (a sprzętu żadnego, palcyma rozkazuję jedynie), Siwe się buja, proponuje pacnę tylko, co...? a Fisiek nas cały czas obserwuje... W końcu nie wytrzymuje nerwowo i przybywa spod stodoły. I dawaj pokazywać Siwej, jak to się robi... Ładuje nożysko na oponę, próbuję go przepędzić (jojo paluszkiem) aaa, nie ta noga? złazi i włazi drugą nogą, ja znowu w niego paluszkiem no to się zdecyduj w końcu: prawa czy lewa...? i zaczyna unosić naprzemiennie prawa-lewa, prawa-lewa... Znaczy krok hiszpański zapodaje ;-) W międzyczasie Siwe próbuje zwiać: a, to może ja już sobie pójdę... świetnie się bawicie, jak widzę... i myk za Opasłość Szamańską się chowa... Wyławiam ją z zaplecza (Szaman w międzyczasie się uspokoił, znaczy wlazł przodami na oponę i natarczywie przygląda się, czy będzie ciasteczko), nakazuję dzikiej ładować się na drugą oponę... wlazła (Fisiek zaświecił przykładem ;-) Dałam po ciasteczku. Mówię złaźcie (synchronicznie), a te, że nie... Co Ty, za sterczenie tu na górze dają ciasteczka. Nie wiedziałaś?? Skaranie boskie z nimi ;-) Kręcą mną jak chłopem w sądzie, a ja się jeszcze z tego cieszę :-)

Późnym popołudniem wzięłam się za sprzątanie padoku-noclegowni. Najpierw usiłowałam pozbyć się jeziora z okolic stodoły, potem zaangażowałam się w sprzątanie rozłożystego dywanu z końskich kup. Konie zerkały i obżerały się sianem. Fisiek w końcu jednak nie wytrzymał, porzucił konsumpcję. Chyba nie mógł patrzeć, jak morduję się, próbując kopać szpadlem kanałek odpływowy w lodzie ;-) Zaproponował siekierą, którą położyłam sobie na boku. Wziął trzonek w paszczę i zaczął ciągnąć siekierę w moją stronę. Odebrałam, odłożyłam. A ten znowu... Położyłam pod drutem pastuchowym, wziął się za odbierania mi szpadla... Przegnałam (driving szpadlem), wrócił... I tak w kółko :-)
...Wzięłam się za sprzątanie kup, czyli usypywanie odchodowego wału. O, to też się Fiśkowi spodobało: pomagać przy kupach. Wlazł na wał i dawaj go kopytem rozgarniać... W końcu udało mi się mu wytłumaczyć, żeby wału nie ruszał, tylko to, co jeszcze niezgarnięte... Rył kopytem do samego lodu (bo pod spodem lód), a zadowolony był z siebie... Gęba uśmiechnięta, szczęśliwy, że może współpracować z człowiekiem... Żadnemu koniowi nie dawał podejść, nawet na Siwkę się wykrzywiał...

Brak komentarzy: