"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 3 listopada 2008

Atak na siwy grzbiet...

...postanowienie zapadło w sobotę (zobaczymy, jak będzie z jego realizacją ;-) zabawiamy się teraz za każdym razem z czymś na siwym grzbiecie... czas definitywnie odwrażliwić strefy 3 i 4. Strefa 4 zawsze była u Siwki newralgiczna. Nie daj boże jakiś czaprak na zadku, podkładka jakaś, derka, cokolwiek... choć zarzucanie liny, stringa - bez problemu... stanie za zadkiem, czesanaki ogona, zadnie kopyty - bez problemu. Ale przykrywki na zadek - oj, oj, nie!
Mamy takie różne swoje małe luki w odwrażliwianiu. Raz jest całkiem o.k., innym razem lekka panika. Niektóre takie luki samoczynnie się wypełniły, odeszły w niepamięć… Inne sobie są. Taki zadek nie lubiący, jak coś z niego zwisa…

Piątkowy wieczór bardzo pozytywny: kopyty bardzo ładnie podane, bez wiązania (Siwki nigdy nie trzeba było do tego wiązać, ale Szaman był na tyle nieznośny, że jego wiązałam… ganianie za nim dookoła boksu, żeby raczył podać nożysko, to nie na moje nerwy było…)
Jedyny problem mamy u Szamana z prawą przednią: na ściśnięcia kasztana zaczyna się grzebanie zamiast grzecznego podania. Typ wybitnie sprzeciwny i testujący. Poprzednio dostał ode mnie solidnego klapa w ramach fazy 4.444, co okazało się bardzo skuteczne. Teraz jego testy są bardziej symboliczne, na lekkie ściśnięcie kasztana przenosi ciężar na przeciwną nogę a na dotknięcie pęciny podnosi łaskawie nożysko. I (raczej) nie próbuje dyskutować… Na koniec dostaje ciasteczko. Na ciasteczko liczy, cwaniak, przy każdej grzecznie podanej nodze; za każdym razem robi piękne lateran flexion (a na linie to się zapiera, Gamonisko!) i zerka wymownie na moją kieszonkę…

Sobota fajna. Pogoda piękna. Rano Siwe na kantarku za stodołę, Szaman za nami grzecznie, ale humor podszczypliwy. Czyli ganianki dyscyplinarne. Proszę mi tu biegać. Najpierw dostał życiową szansę: trochę się poprzestawiamy, pocofamy, może Panu przejdzie. Nie przeszło. Jak skubał, tak skubie. Złapał mnie za kurtkę i dawaj miętosić paszczą (poprzednio przegryzł mi guzik na pół!)
Przy pierwszym odgonieniu wierzg. Z przyzwoitej odległości, ale zawsze wierzg. Przegoniłam parę razy Gada po padoku, ale za dużo musiałam się przy tym nalatać, więc poszliśmy na okrągły wybieg. Podążył grzecznie, ale przechodząc koło mnie przez bramkę (squeeze) już paszcza się wyciągała do skubnięcia. Typ niepokorny…
Na okrągłym wybiegu zrobił kilka kółek w prawo, kilka w lewo i zabłagał o litość. Daj spokój, zasapałem się… jeszcze mi na płuca padnie… Grzeczny się zrobił. Wypuściłam. Wcale się nie kwapił do wyjścia. Na okrągłym wielka plandeka, opony, drągi… Tyle rzeczy do skubania i przesuwania…
Me łaskawe oko padło na Siwkę. Trochę udawała, że jej tu nie ma. Gdy zobaczyła skierowany na siebie wzrok, lekko zaczęła dryfować w kierunku drugiego padoku, ale wystarczyło, że zrobiłam w jej stronę kilka kroków, natychmiast ruszyła w moja stronę. Poszłyśmy na okrągły wybieg za bródkę (tudzież ganasz – trzymam Siwkę delikatnie za głowę od spodu, w ten sposób się prowadzamy, gdy jestem bez sprzętu a mamy się gdzieś przemieścić. Jakoś samo się nam to wypracowało…)Do plandeki. Minimalne wahanie, wyciąganie głowy, niuchanie... nooo, nie wiem... Weszła. Na plandece novum: kałuże. Kałuże próbowałyśmy kiedyś rozpracować, w pensjonacie jeszcze. Nie udało się. Stanowcza odmowa. Paniczna. Ale po padoku się po wodzie brodziło... nawet do stawku się wchodziło (how interesting...)
Siwe weszło na plandekę i od razu do pierwszej wody... poniuchało, poszorowało wargą prawo-lewo...

(fazy stosowane przez Siwkę odnośnie wszelakich obiektów:
1. wyciągnięcie głowy
2. dotknięcie nosem
3.warga prawo-lewo 
4. gryźnięcie... )
...pochlapało wodą na boki, popiło. Całą jedną małą kałużkę wypiło. A w następną, dużą, weszło, spojrzało na mnie i zaczęło pacać. Woda chlapnęła, Siwe się lekko zaniepokoiło, popatrzyła i znowu pac! w wodę :-)
Porobiłyśmy jojo przez kałuże na plandece, Siwe bezproblemowo moczyło kopyta idąc zarówno w przód, jak i w tył... Kawałek chodów bocznych wzdłuż plandeki - propozycja Siwki (a może tak się przejdę...?)
…poszłam skontrolować stan ogrodzeń na ostatnim padoku (w każdy weekend z rana robię obchód stanu posiadania), Bobek przodem (bażanty, kuropatwy i synogarlice – odlot. Lisek – kryj się!), konie za mną. Bobek w zakole rzeczki (krzaki, chaszcze, gęstwina), konie się pasą… Po jakimś czasie wracam, wołam Bobka… Nie kwapi się za bardzo, słychać tylko przewalające się w chaszczach cielsko… Konie – panika. Chodu pod stodołę! (Szaman rzucił hasło…) Pognały… Bobek z krzaków wylazł w końcu, wracamy… Ale konie nabrały w międzyczasie wigoru… Siwe rozkręciło ganianki radosne, Szaman wierzga, bryka, dokazuje… W którymś momencie patrzę, a gniade cielsko pędzi prosto na mnie… Ale nie na mnie patrzy… Zerkam za siebie – Bobek… Podniosłam ręce do góry, Grubas ciut wyhamował, ominął mnie zgrabnym łukiem, i dawaj na Bobka. Zaraz za nim Siwka. Rozbuchana. Przeleciała wściekle, w pościgu, jakiś 1 m. ode mnie, wręcz poczułam muśnięcie mojej osobistej bubble ;-)
…a Bobek pobił swój życiowy rekord na setkę – tak szybko uciekał; zęby Szamana były z 10 cm. od jego grzbietu… Oczywiście wrzasnęłam na Szamana, zaraz wyhamował, Bobek zdążył dopaść ogrodzenia… Uff, po raz kolejny udało się ujść potworom… Tak oto wygląda zemsta moich koni…
Ale żeby zgrabnie przejść do tytułowych plecków..., po tym przydługim zagajeniu...

Sesje z Siwką były 3. Krótkie i zwięzłowate, ale progresujące. Dzień piękny, słoneczny, Siwe w trybie oczki łagodne - maślane, wybrykane i wylatane na okoliczność casusu Bobek…
Pierwsza sesja z podkładką do jazdy na oklep. Kiedyś przedstawioną Siwej, na wiosnę, w pensjonacie, niezbyt przychylnie przyjętą… Tym razem było fajowsko; Siwe spięło się ciut na początku, pozarzucałam podkładkę dłuuugo, m.in. na wzmiankowany nie-do-końca-akceptujący zadek, potem podpięłam do podkładki popręg, potem zapięłam na trzy… Pobawiłyśmy się w okrążanie w ruchu z obiektami, czyli kłusowanie przez klamoty z naszego placyku zabaw. Bardzo dobra strategia! Siwe ładnie patrzyło pod nogi, omijało a to kłodę, a to podest, a czasem sobie hycnęło przez to i owo… Podkładka szybko przestała być w tych okolicznościach dla Siwki istotna; trzeba było skupić się na tym, co na ziemi leżało…Potem poskakałam koło Siwki z prawej i z lewej (bardzo, bardzo comfort zone) i powymachiwałam z obu stron nogą w stylu give a hug (jakbym miała wskoczyć po kawaleryjsku z ziemi). Ciasteczko od czasu do czasu.
Druga sesja, jak wyżej oraz poszłyśmy sobie pozabawiać się z podkładowymi pleckami na plandece wielkiej… Najpierw na linie, a potem liberty – bardzo ładnie było, spokojnie…
Po krótkiej przerwie od razu sesja trzecia, tym razem z siodłem (klasycznym)… Spodziewałam się większych protestów (poprzednio poprzestałyśmy na zapięciu popręgu i jeszcze szybszym odpięciu, po kilku kroczkach cofania, bo Siwe wyglądało, jakby za chwilę miało na Księżyc odlecieć…) Siwe siodło przyjęło grzecznie (ciasteczko), popręg Szamanowy 145 cm. zapięty na trzy (tylko trochę za długi okazał się… padł na mnie blady strach… czy to oznacza, że ten 125 cm., który mam w domu dla Siwki może być za krótki?? Mały koń i TAKIE brzucho??). Zabawy te same: circling w ruchu przez klamoty, plandeka i znane Siwce wygibasy
Bardzo, bardzo udany dzień… Siwe coraz bardziej zaczyna wyglądać rideable


Niestety, nic więcej nie byłam w stanie zrobić... Ni symulacji odrobaczania, ni zastrzyków... Rozłożyło mnie zdrowotnie (ledwo kopyty oskrobałam wieczorem). W niedzielę się oszczędzałam, czyli częściowo przeleżałam przed oglądając, wiadomo, płytki edukacyjne (konie za stodołą, siano rzucone, zapas wody - zajęcie na pół dnia - czyli święty spokój)...

Brak komentarzy: