"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 24 listopada 2008

Pierwszy atak zimy

W sobotę rano w stajni 0 stopni (może nawet -0,5 st.), na zewnątrz woda w wiaderkach zamarznięta… Zima, Panie… Zaniosłam wiaderko Szamanowi, warstwa lodu na 2-3 cm., rozglądam się, czym to rozbić, a Fiś spojrzał okiem fachowym, usztywnił pyszczydło, uderzył w taflę profesjonalnie, rozgarnął lód wargą i zabrał się do picia… Taki spryciarz.
Ale za to przy porannych kopytach zarobił bęckę dyscyplinarną, bo cudaczył niemiłosiernie; grzeczny był potem, jak aniołek. Nawet od paszy treściwej się pokornie odsunął z opuszczoną głową na komendę BACK, gdy zachciało mi się przejść na jego drugą kosmatą stronę.
Z racji zimowej aury (choć jeszcze bez-śnieżnej) i grudy nie wyczynialiśmy jakichś większych ruchliwości za stodołą, jedynie o zmierzchu małe co-nie-co: Siwe najpierw, potem Kolega Sz. Podkładka, krótka lina, carrot.

Siwe grzeczne, spolegliwie. Ustawiłam ją do siodłania przy ogrodzeniu padoku, linę przerzuciłam przez drąg – udawałyśmy, że przy koniowiązie się oporządzamy. Pobawiłyśmy się króciutko w podążanie przez placyk zabawowy. Były utrudnienia, czyli przekraczanie a to kłody, a to gałęzi, a to plandeki, którą wiatr ukształtował w Himalaje. Nad Himalajami musiałyśmy ciut popracować (5-6 powtórzeń), Siwe z początku się wahało, kombinowało, jakby toto ominąć, uniknąć, obejść (… się nie dało, bo nasze pasmo górskie ma 8 m. długości a ja wrednie przechodziłam przez środek…) – finalnie Siwka przechodziła, szurając nawet, z opuszczoną głową… Porobiłam jeszcze trochę zamieszania w strefie 3, poudawałam, że chcę wskoczyć, pouwieszałam się na kłębie i dałam Siwej spokój. Było pozytywnie :-)
Szaman się załapał w ostatnim momencie na mini-zabawianko, gdy już prawie ciemno było. Przy zapinaniu popręgu od podkładki zaczął lekko dryfować (takie ostatnio wyczynia kombinacje malutkie, żeby uniknąć ściskania brzuszyska zapinkami), więc poprosiłam do o dryfowanie energiczne; nie spodobało się, szybko się uspokoił i stanął grzecznie. Aczkolwiek dało mi to do myślenia: wychodzi na to, że Sz. nie akceptuje popręgu! Porobiliśmy więc symulacje popręgowe z liną. Protestów niby nie było, ale mina pozostawiała z początku wiele do życzenia… Jednak przy zapinaniu podkładki, Fiś ani nie miauknął. Znaczy, dobrze jest.
Sesja nasza polegała na pójściu na okrągły wybieg (trochę normalnie, a trochę bokiem) i wyjściu z niego tyłem jojującym, przecofaniu przez Himalaje, ciasteczku w gębę i do widzenia.

Wieczorem - odrobaczanie. Pierwszy raz PARAMECTIN. Do Siwki poszłam przezornie przygotowana: kantarek + lina (+ tubostrzykawka). Siwe zesztywniało. Ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłam proszę dotknąć nosem tubkę. Siwe daleko z tyłu, nos wyciągnął się, dotknął. Ciasteczko. Odłożyłam strzykawkę na parapet, założyłam kantarek… Siwe lekko odetchnęło, gdy zobaczyło, że jeżyka z okienka biorę… ale zmyłkę zrobiłaś… po prostu czyszczenie będzie… Po czyszczeniu wkładanie ręki do pyska. Grzecznie. Bez międlenia, wypychania... wargi luźne, zęby przy lekkim nacisku po chwili ustępowały… to samo zaczęłam robić ze strzykawką: najpierw masowałam pysk trzymając tubkę w drugiej ręce, potem w tej samej, głaszcząco-masującej, potem głaskałam strzykawką… Już po chwili strzykawka była w pysku a Siwe cały czas rozluźnione, z opuszczoną głową… PIERWSZY RAZ W ŻYCIU PRZY ODROBACZANIU! Mimo wszystko nie spodziewałam się, że tak łatwo pójdzie… Nawet 5 minut nam to nie zajęło… Wstrzyknęłam jej pastę na 3 podejścia, powoli. Nie żeby odwalić jak najszybciej, ale żeby Siwe zaakceptowało całą operację… Po każdej porcji – ciasteczko. Pastę najpierw sama spróbowałam z ciekawości… Na pierwszy rzut języka przypomina pastę do zębów (konsystencją i smakiem)…
Do Szamana poszłam bez liny – błąd (don’t assume). Gad kombinował, wypluwał, musiałam mu głowę w górze trzymać, żeby przełknął a to nie było łatwe, bo nie wzięłam przecież ze sobą drabiny! A kto by się spodziewał po Grubym grymasów takich przy konsumpcji… Wprawdzie ostatnio zdziwaczał, nowej paszy nie chciał, enterofermentem pluł, ale kto by przypuszczał, że mu tak zostanie na wszelakie nowości smakowe?

A w niedzielę: biało.
Photobucket
Photobucket

Od czasu do czasu zawieja, zamieć, zawierucha. Konie cały dzień na padoku, z nosami w sianie, zadkami do wiatru. Zadowolone. Siwe od czasu do czasu przespacerowało się z padoku na padok, pogapiło w dal... Szaman, póki żarcie na tapecie, ani myślał o przechadzkach...

Wieczorem Oblubieniec zarządził werkowanie zadów Szamańskich (przody pod-werkował nieco w tygodniu, sam. U obu koni. Nawet nie wiedziałam...) Latarką halogenową kazał doświetlać, ale łaskawie pozwolił się przypatrywać... Objaśniał nawet, co i jak... Byłam pod wrażeniem...


15 listopada – sobota (jeszcze bez-śniegowo)
Poranne kopyty:Szaman teraz prawie grzeczniejszy od Siwki, przy jednej zadniej czasem próbuje mini-fajtnięcia w bok (uch, ale bym se w coś trzasnął…) – on ma jakąś nadzwyczajną ruchomość w stawach, umie fajtać na boki stojąc prosto, zupełnie jak krowa… W czasach uczenia się podawania nóg, czujnym trzeba było być jak diabli, bo przodem walił, zadem fikał… walczyliśmy najpierw podnosząc nogi na lince, Szaman prawie się przewracał, takie zawzięte Dziadzisko był… A teraz…? Noga czeka w górze, ledwo się człowiek nachyli… Czasem nawet przeciwległa sama się podnosi , choć ja czyszczę tradycyjnie, nie po wyścigowemu: najpierw lewa strona, potem przechodzę na prawo i prawe kopyty skrobię…
Z Siwką rozszerzyłyśmy testowanie cierpliwości na czyszczenie kopyt przy otwartych drzwiach. I znowu Siwe samo to wymyśliło – otworzyło dziobem drzwi na oścież… Przy każdym kopycie testowanie: ociąganie się z podaniem, jak już podała, trzymała nogę sztywną, ale wystarczyło małe ej! i Śmieszne Siwe z westchnieniem i żuciem oddawało sflaczałą nogę (eee, dowcip taki… na końskich żartach się nie znasz…?) 
Przybywa SzamanTaki obrazek: idę na padok za stodołę w jakimś-tam-celu… Siwe blisko, Szaman hen na ostatnim padoku. Gwiżdżę po naszemu. Siwe rusza w moim kierunku, stępem takim sobie, wcale nie energicznym a Gruby podnosi głowę, wyostrza wzrok, uchle kosmate na mnie, robi żwawy zwrot na zadzie (prawie jak roll back), wydaje z siebie swój popisowy kwik, puszcza węża głową i wyrwa z miejsca wściekłym galopem! Przylatuje do mnie pierwszy, mijając po drodze Siwkę rzuca jej pomiędzy kolejnymi sapnięciami kto ostatni, ten fujara! i inkasuje 2 ciasteczka. Zazwyczaj to Siwa dostaje 2 ciasteczka… Tym razem Gruby zasłużył sobie na dokładkę :-)

Trenowanie SzamanaJako że podjęłam decyzję o wysłaniu Siwki na wiosnę w trening (poczyniłam wstępne ustalenia – stajnia praktykująca PNH + west, czyli idealnie to, o co mi chodzi…), wypada wziąć się za cywilizowanie Kosmatego… na kimś muszę przecież objeżdżać posiadłość… ;-)
Sesja pod hasłem: nie łapiemy liny ani wodzy w paszczę (skaranie boskie z tym koniem od małego pod tym względem… jazdy freestyle to ja sobie na nim nie wyobrażamniech mu się tylko co dyndnie koło paszczy, od razu urządza polowanie gębą...)
Siodło west, dużo galopu, bruuum! czyli przetykanie gaźnika za moimi plecami – oba moje konie wypracowały sobie sprytną strategię zwalniania tam, gdzie mój wzrok nie sięga, czyli z tyłu. Dałam Sz. spokój, gdy ładnie okrążał mnie galopem, bez zmiany chodu…
Siwe na czas naszego trenowania zamiast konsumować, drzemało na sąsiednim padoku, obserwując Grubego leniwym wzrokiem… W którymś momencie ożywiła się i zarżała chrumkająco w naszą stronę, jakby przywołując źrebaka… Biedaku, ależ ona cię męczy…Po męczycielstwie Szaman opuścił okrągły wybieg yoyo style, on liberty. Bardzo ładnie, bardzo grzecznie, wcale do Siwki nie chciał lecieć… Dopiero, gdy wskazałam mu kierunek, grzecznie pomaszerował, po chwili się rozbujał i doleciał do Siwki kłusem… Od razu były noski-noski (Siwe myśli, że to jej źrebię…? kobyła dziwaczeje chyba na stare lata…) i pewnie jakieś obgadywanki mojej osoby ;-) bo dość długo coś tam do siebie szemrały, Zwierzaki Jedne…

Brak komentarzy: