"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Sobota, niedziela...

Kolejna sobota w stajni, znowu z Gośką (ostatnio wyjątkowo partycypujące dziecko, oczywiście nie za darmo ;-) Zabrałam kamerę i statyw, ale auto-filmowanie się z Siwką średnio mi wyszło, bo częściowo poza kadrem wypadłyśmy...;-) Trzeba będzie udoskonalić ten pomysł i wytyczyć na padoku taśmowy play pen :-) Gośka filmowała mnie przez chwilę z Szamanem i te kawałki bardzo fajnie wyglądają…
Pobawiłam się i z Szamanem, i z Siwką… Szaman tym razem okazał się moim Pupilem, totalnie deklasując pod tym względem Grację… Zaczęliśmy tradycyjnie od flagi i całego stada, tym razem zrobionej z białej reklamówki; konie owszem, ganiały dookoła padoku, ale już nie tak szaleńczo, jak tydzień temu… Siwka oczywiście znowu siała panikę, choć było troszeczkę lepiej… Szaman natomiast bardzo się rozbujał zabawowo po przebieżce galopem, wyparskał, wypychał i przykleił do mnie totalnie, w ogóle nie chciał odejść… Dał się wymasować calutki powiewającą, szeleszczącą flagą, łącznie z pod-brzuchem, mimo, że w pierwszym odruchu uniósł sugestywnie zadnią nogę…
Cały czas bawimy się na wolności, bo zakładanie kantarka nie jest naszą z Szamanem mocną stroną… Mogę go oczywiście Sz. na głowę założyć, ale po „walce” o nie-międlenie go paszczą… A że zabawy bez niczego na głowie wychodzą nam bardzo dobrze, więc póki co, bawimy się na wolności… U nas zgłębianie 4 savvy idzie w nieco innej kolejności, niż to ma zazwyczaj miejsce ;-) Gdy poprawi się szacuneczek, kantarek się założy sam… Jak u Siwki, która sama wkłada w niego głowę…
Do Sz. wracając… Mimo, że bawimy się sporadycznie, Pupil wykazuje się fantastyczną wręcz pamięcią i domyślnością... Pamięć owa fantastyczna jest u Sz. wydobywana (spod kupy futra, które go porasta) przy pomocy ziołowych ciasteczek… Sz. po jednym wykonaniu zadania + ciasteczku, natychmiast i bezbłędnie, na ponowną prośbę, wykonuje polecenie… Wystarczy cień podejrzenia, że ciasteczko pojawi się ponownie… Oczywiście od czasu do czasu ciasteczko się nie pojawia, żeby sprawdzić, czy aby system motywacyjno-żywieniowy to jedyne, co skłania Sz. do pozytywnych reakcji… Na szczęście nie, bez ciasteczka też się bawi, tyle, że szybciej się zniechęca, nudzi i proponuje po swojemu… ;-)
Po ganiankach i friendly z flagą bawiliśmy się we flagowy driving, stick to me (tu się Kolega bardzo mocno rozbuchał, latał za mną ochoczo i z werwą wyjątkową, o mało mi na plecy nie wskoczył parę razy, tak się rozdokazywał ;-) oraz w circling w kłusie ze zmianami kierunku… Sz. krąży bardzo ładnie wokół mnie, w obie strony, blisko, uszy do przodu, 100% uwagi… Jeśli troszkę od-dryfuje, zaraz robi auto-korektę i wraca na mniejszy obwód wyimaginowanego koła… Bardzo jestem z niego zadowolona, chociaż to typ wybitnie dominujący, zachowania ma typowo ogierzaste, czujnym trzeba przy nim być, bo granica między zabawą a próbą zdominowania człowieka cieniutka u niego jest… A tak się potulnie zapowiadał jako apatyczne cherlawe źrebiątko… Zaczyna się jednak poprawiać u niego z weekendu na weekend pod-szczypliwość i pyskatość; wprawdzie sprzęt nadal jest międlony niemiłosiernie (Sz. dopadł na chwilę carrota z flagą i płoszył Siwkę, wywijając nim na wszystkie strony), ale moja osoba jakby stała się bardziej nietykalnaFriendly z pyskiem też już udaje się nam czasem bez wywijania głową i próby znokautowania mnie; przy masowaniu pyska, dziąseł i jęzora głowa wędruje w dół, oczki się przymykają…
…a w zabawach z Siwką Szaman oczywiście przeszkadzał… widać uznał, że sesja z nim zakończyła się za szybko… Podchodził, gryzł Siwkę a to w łopatkę, a to w zad a ona nie mogła uciekać, bo była na linie… starałam się ochraniać nasze stadko dwuskładnikowe, ale Sz. już wie, że trzeba się zakraść podstępem, chyłkiem, ukradkiem, bo inaczej dosięgnie go albo końcówka liny, albo string… I parę razy mnie przechytrzył i dziabnął Siwkę… Ale w końcu się znudził i zaczął łazić za Gośką… I też nie miałam spokoju, bo z kolei Gośka zaczęła jęczeć Mamo, zabierz go… Zdecydowanie musimy się przenosić na ćwiczenia na jakiś osobny, spreparowany po sąsiedzku, padok…
Z Siwką pobawiłyśmy się standardowo w to, co zwykle, najpierw na linie a potem na wolności:
1) stick to me,
2) kopanie w mały pieniek na sygnał oraz trzymanie na nim nieruchomo nogi (utrudnienie: pieniek okrągły + leżący na boku, czyli gdy koń usztywni nogę i użyje zbyt dużej siły, pieniek się wyturliwuje spod kopyta… a ma leżeć nieruchomo…)
3) chody boczne w kłusie (na linie) – bardzo ładnie w stronę do koni i nijako w stronę przeciwną)
4) okrążanie w kłusie ze zmianami kierunku – ładnie dopóki…
…nie zerwał się nagle porywisty wiatr (aż kamera nam się przewróciła!) i Siwka 2 razy z rzędu uciekła mi w czasie okrążania do koni, więc wróciłyśmy na linę. Wiało prawie jak halny i deszcz zaczął siąpić, więc przypomniało mi się, że w ramach ćwiczeń pre-wsiadaniowych warto zgięcia boczne sobie odświeżyć… Warunki idealne: koń spięty, w gotowości do ucieczki, sztywny, głowa zadarta hen wysoko… I mowy nie było na początku, żeby głowa się zgięła… tabula rasa, nigdy tego nie robiłyśmy wg Siwki… O co chodzi, o co chodzi!?! Kręcić się mam, czy tak?? Zadkiem odskakiwać?? Pamięć przywróciło ciasteczko… I nagle głowa zaczęła się zginać w obie strony, sama niemalże… Na pierwszy ruch puzonowy

A w Gawłowie...

PhotobucketPhotobucketPhotobucket

Brak komentarzy: