"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

On the Ground

Sobota udana, 5 godzin z końmi, zabawy zaawansowane, wrażenia i pozytywne, i negatywne… Głównie Siwka (znowu! cóż za brak konsekwencji z mojej strony… a obiecanki-cacanki Szamanowi, że on będzie zabawiany, gdzie…?)

Gdy dotarłyśmy z Gośką na miejsce, konie były już na padokach, nasze na najdalszym z możliwych… Zatargałyśmy nasze klamoty do koni, ale siodło zostało w stajni, bo nie chciało mi się go nieść tak daleko… zabrałam za to podkładkę do jazdy na oklep (nowość) oraz kawałek biało-czerwonej taśmy plastikowej na flagę… Ponieważ konie snuły się po padoku niemiłosiernie niemrawo, flaga została użyta jako pierwsza - dla ożywienia atmosfery… Oczywiście Siwka wpadła w panikę straszliwą, tak obłędną, że całe stado pociągnęła za sobą (a stado z reguły jej wygłupy lekceważy)… nawet grubasy ganiały, łącznie z Rudą (COPD), która wcale nie była ganiana, ale sama z upodobaniem przyłączyła się do grupy i galopując zawzięcie nawet nie zakasłała…
Szaman zaprezentował, m.in. swój wspaniały, oszałamiający kłus wyciągnięty z energicznym wyrzutem przednich nóg, połączony z momentami zawieszenia… Okazało się, że i podekscytowana Siwka potrafi w ten sposób kłusować… wprawdzie nie tak spektakularnie jak Sz., ale za to z pofurkiwaniem i zarzucaniem ogona na grzbiet na modłę arabską…

Flaga do tego stopnia wpędziła Siwkę w prawą półkulę, że nie było mowy, żeby się do niej zbliżyć nawet po jej opuszczeniu… Carrot od razu zrobił się maksymalnie podejrzany, absolutnie nie-do-przyjęcia… I w ogóle najlepiej się ukryć za innymi końmi i do swojego człowieka (który najwyraźniej zgłupiał) w ogóle nie podchodzić…
Szaman za to, gdy tylko opuściłam flagę, podszedł sztywny i maksymalnie wyprostowany, ale wyraźnie zaciekawiony… Po chwili wahania i małym retreat dał się wymasować Carrotem z flagą po grzbiecie, szyi, głowie, zadzie… nawet paseczek w paszczę złapał i o mało nie urwał…
Siwka bacznie się temu przyglądała, w końcu podeszła, ale cała w gotowości do ucieczki i tylko głowę wyciągnęła do mojej ręki; wszystkie nogi daleko, jak najdalej z tyłu, zostały… Po odczepieniu taśmy Carrot bardzo szybko stał się prawie-neutralny a, to Twój patyczek pomarańczowy…; Siwka dawała się nim dotykać i masować, choć pozostawała ciut sceptyczna… a nóż się toto biało-czerwone szeleszczące znienacka pojawi...
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie straszliwej flagi, bo oto, zaraz po wyczyszczeniu się z błota, pojawiła się straszna podkładka: czarna wprawdzie, ale za to z białym futerkiem na uchwycie i dyndającym popręgiem z brzęczącymi klamerkami! Było i aaa, co to…???? I aaa, nie podchodź z tym do mnie!!! Po założeniu podkładki na grzbiet, mimo wstępnych ceregieli, czyli approach & retreat, Siwka urządziła ucieczkę na linie i pobryki, w końcu wyrwała mi linę z ręki i zwaliła podkładkę na ziemię, czyli ceregieli jednak za mało było ;-) Podkładka spadła, a Siwka oczywiście od razu na sygnał odangażowania zadu wróciła do mnie, a ja wskazałam jej ręką tę nieszczęsną podkładkę i Siwka do niej podeszła i pofurkując ją powąchała… Zrezygnowałam z zakładania podkładki na grzbiet i zaczęłyśmy zabawę pt. pacnij podkładkę nogą, jako i ja pacam… Okazało się, że mimo, iż grzebanie nogą ćwiczyłyśmy tylko raz, Siwka bardzo szybko zgeneralizowała grzebnie na sygnał, czyli ja grzebię – ty grzebiesz… i na moje pacanie w ziemię odpowiadała tym samym, z upodobaniem trzaskając kopytem w podkładkę… Trudno, sprzęt mniej ważny od pewności siebie konia… całe szczęście, że to podkładka nie-markowa… ;-)
Podejrzewam, że niepewność Siwki to pokłosie ekstremalnego friendly z flagą, nie do końca zwieńczonego sukcesem... I dobrze, mamy co robić na kolejne zajęcia...
Potem oczywiście podkładkę na grzbiet zakładałyśmy z obu stron x razy, Siwka zgadzała się na to, aczkolwiek bez szczególnego zachwytu…
Niestety popręg od podkładki okazał się za krótki (a niby rozmiar uniwersalny ;-) więc pospacerowałyśmy sobie tylko z luźno leżącym ustrojstwem na grzbiecie… Swoją drogą toto chyba podkładka na kucyka czy co…? Albo moje dzieciaki takie upasione… Tak czy siak popręg adekwatny muszę jakoś do-produkować
Potem sprawdzałam, czy Siwka rzeczywiście paca nogą na moje pacanie, czyli, czy to aby nie przypadek...? Okazało się, że nie: Siwka paca (gdy ja pacam) zarówno w przedmioty (mały pieniek do turlania, beczka przeraźliwie hucząca), jak i w „gołą” ziemię...
I sprawdzałam jeszcze, czy Siwka wejdzie nie tylko na wielki pień ściętego drzewa, ale też na małą płytę z dykty, wyginającą się pod kopytami... i na płytę Siwka też weszła i na moją prośbę stała na niej nieruchomo przednimi nogami...
Jednakowoż bez cyrków się nie obyło, bo musiałyśmy odejść od koni i przejść na bardzo odległy padok przy-stajenny, gdzie rośnie nasz wielki obcięty pień drzewa… Siwka na pień owszem wchodziła, ale stałą tylko przez chwilkę, po czym zeskakiwała i urządzała kręcenie-wiercenie pt. wracamy, wracamy!!! Zastosowałam po raz pierwszy opadającego liścia w ruchu, co pomogło o tyle, o ile… Siwka się zasapała, spociła i tyle… Prawa półkula ekstrawertyczna jak ta lala… Tak ostatnio Siwka się prezentuje… Wiosna, zwierzak się budzi i dokazuje
Na padoku z końmi pobawiłyśmy się jeszcze na wolności; zakręciłam Siwce linę na okrętkę na szyi i dowiązałąm do kantarka a la naturalne hackamore i zrobiłyśmy:
1. ekstremalne friendly Carrot & String (po raz pierwszy na wolności) – bardzo ładnie, choć głowa pozostawała w górze…
2.
dynamiczny balet drivingowy: przestaw przód-przestaw tył (taka stacjonarna odmiana stick to me)
3. dynamiczne stick to me (stęp, kłus, cofanie, gwałtowne zwroty...)
4. wkładanie ręki do pyska – coraz ładniej, coraz spokojniej…
5. okrążanie na wolności – tu jestem zachwycona; zrobiłyśmy jedno kółeczko w prawo, zmianę kierunku i jedno kółeczko w lewo; Siwka okrążyła mnie blisko, bez prób oddryfowania… Bardzo ładne przyciąganie mamy…
Ogólnie zabawy na wolności bardzo dynamiczne były, Siwka buzująca energią, żwawa, szybka… Refleks mi się przy niej wyrabia, jak nic…
Potem poszłyśmy na pasienie, Siwka szła za mną luzem, zrobiła elegancki squeeze wychodząc z padoku i potem wchodząc na sąsiedni, bez koni… odwróciła się i czekała na dalsze instrukcjeSąsiedni padok jest częściowo tylko ogrodzony, ale Siwka cały czas się pilnowała, nawet gdy raz ją poniosło kłusem wzdłuż ogrodzenia wystarczyło, że spojrzałam na zad i machnęłam w jego kierunku liną, a Siwka natychmiast zawróciła i podbiegł do mnie… Coraz fajniejszego mam konia... I co z tego, że nie da się na nim jeździć ;-))
Grubaśny Szaman obserwował nas przez większość czasu, kręcił się pod nogami, właził a to na mnie a to na Siwkę… Trochę go poczyściłam, trochę pomiziałam, jakieś tam przestawianie zadu-przodu porobiliśmy na wolności (za pomocą DG i PG)… Jakoś nie mam energii po Siwce na zabawy z drugim koniem… A drugi ma minę domagam się uwagi… Ech, żeby tak człowiek mógł być bezrobotny… ;-)
A w nadchodzący weekend, zdaje się, czeka mnie wsiadanie na Rudą… Gośka wsiadła na nią na chwilę, konisko odżyło, COPD gdzieś się utaiło, Mirabelka ze stoickim spokojem woziła Gośkę w stępie i kłusie, gdzie chciała… Zero jakiegokolwiek uważania na człowieka… I pomyśleć, że rok temu, gdy westowałyśmy co weekend Ruda robiła przejścia góra-dół od samego dosiadu i elegancko wyjeżdżała pattern barrel racing w kłusie…


A potem było Gawłowo i wiadomo, co... Roboty końca nie widać...

Brak komentarzy: