Sobota udana, 5 godzin z końmi, zabawy zaawansowane, wrażenia i pozytywne, i negatywne… Głównie Siwka (znowu! cóż za brak konsekwencji z mojej strony… a
obiecanki-cacanki Szamanowi, że on będzie
zabawiany, gdzie…?)
Gdy dotarłyśmy z Gośką na miejsce, konie były już na padokach, nasze na najdalszym z możliwych…
Zatargałyśmy nasze klamoty do koni, ale siodło zostało w stajni, bo nie chciało mi się go nieść tak daleko… zabrałam za to podkładkę do jazdy na oklep (nowość) oraz kawałek biało-czerwonej taśmy plastikowej na
flagę… Ponieważ konie snuły się po padoku niemiłosiernie niemrawo, flaga została użyta jako pierwsza - dla
ożywienia atmosfery… Oczywiście Siwka wpadła w panikę straszliwą, tak obłędną, że całe stado pociągnęła za sobą (a stado z reguły jej
wygłupy lekceważy)… nawet
grubasy ganiały, łącznie z Rudą (COPD), która wcale nie była ganiana, ale sama z upodobaniem przyłączyła się do grupy i galopując zawzięcie nawet nie zakasłała…
Szaman zaprezentował, m.in. swój wspaniały, oszałamiający kłus wyciągnięty z energicznym wyrzutem przednich nóg, połączony z momentami zawieszenia… Okazało się, że i podekscytowana Siwka potrafi w ten sposób kłusować… wprawdzie nie tak spektakularnie jak Sz., ale za to z
pofurkiwaniem i zarzucaniem ogona na grzbiet na modłę arabską…
Flaga do tego stopnia wpędziła Siwkę w prawą półkulę, że nie było mowy, żeby się do niej zbliżyć nawet po jej opuszczeniu…
Carrot od razu zrobił się maksymalnie podejrzany, absolutnie
nie-do-przyjęcia… I w ogóle najlepiej się ukryć za innymi końmi i do swojego człowieka (który najwyraźniej zgłupiał) w ogóle nie podchodzić…
Szaman za to, gdy tylko opuściłam flagę, podszedł sztywny i maksymalnie wyprostowany, ale wyraźnie zaciekawiony… Po chwili wahania i małym
retreat dał się wymasować
Carrotem z flagą po grzbiecie, szyi, głowie, zadzie… nawet paseczek w paszczę złapał i o mało nie urwał…
Siwka bacznie się temu przyglądała, w końcu podeszła, ale cała w gotowości do ucieczki i tylko głowę wyciągnęła do mojej ręki; wszystkie nogi daleko, jak najdalej z tyłu, zostały… Po odczepieniu taśmy
Carrot bardzo szybko stał się prawie-neutralny
a, to Twój patyczek pomarańczowy…; Siwka dawała się nim dotykać i masować, choć pozostawała
ciut sceptyczna… a nóż się
toto biało-czerwone szeleszczące znienacka pojawi...
Nie miała jednak zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie
straszliwej flagi, bo oto, zaraz po wyczyszczeniu się z błota, pojawiła się
straszna podkładka: czarna wprawdzie, ale za to z białym futerkiem na uchwycie i dyndającym popręgiem z brzęczącymi klamerkami! Było i
aaa, co to…???? I
aaa, nie podchodź z tym do mnie!!! Po założeniu podkładki na grzbiet, mimo wstępnych ceregieli, czyli
approach & retreat, Siwka urządziła ucieczkę na linie i
pobryki, w końcu wyrwała mi linę z ręki i zwaliła podkładkę na ziemię, czyli ceregieli jednak za mało było ;-) Podkładka spadła, a Siwka oczywiście od razu na sygnał odangażowania zadu wróciła do mnie, a ja wskazałam jej ręką tę nieszczęsną podkładkę i Siwka do niej podeszła i
pofurkując ją powąchała… Zrezygnowałam z zakładania podkładki na grzbiet i zaczęłyśmy zabawę pt. pacnij
podkładkę nogą, jako i ja pacam… Okazało się, że mimo, iż grzebanie nogą ćwiczyłyśmy tylko raz, Siwka bardzo szybko zgeneralizowała
grzebnie na sygnał,
czyli ja grzebię – ty grzebiesz… i na moje
pacanie w ziemię odpowiadała tym samym, z upodobaniem trzaskając kopytem w podkładkę…
Trudno, sprzęt mniej ważny od pewności siebie konia… całe szczęście, że to podkładka
nie-markowa… ;-)
Podejrzewam, że niepewność Siwki to pokłosie ekstremalnego
friendly z flagą, nie do końca zwieńczonego sukcesem... I dobrze, mamy co robić na kolejne
zajęcia...
Potem oczywiście podkładkę na grzbiet zakładałyśmy z obu stron
x razy, Siwka zgadzała się na to, aczkolwiek bez szczególnego zachwytu…
Niestety popręg od podkładki okazał się za krótki (a niby rozmiar uniwersalny ;-) więc pospacerowałyśmy sobie tylko z luźno leżącym
ustrojstwem na grzbiecie… Swoją drogą
toto chyba podkładka na kucyka czy co…? Albo moje
dzieciaki takie upasione… Tak czy
siak popręg adekwatny muszę jakoś
do-produkować…
Potem sprawdzałam, czy Siwka rzeczywiście
paca nogą na moje
pacanie, czyli, czy to aby nie przypadek...? Okazało się, że nie: Siwka
paca (gdy ja
pacam) zarówno w przedmioty (mały pieniek do turlania, beczka przeraźliwie hucząca), jak i w „gołą” ziemię...
I sprawdzałam jeszcze, czy Siwka wejdzie nie tylko na wielki pień ściętego drzewa, ale też na małą płytę z dykty, wyginającą się pod kopytami... i na płytę Siwka też weszła i na moją prośbę stała na niej nieruchomo przednimi nogami...
Jednakowoż bez
cyrków się nie obyło, bo musiałyśmy odejść od koni i przejść na bardzo odległy padok przy-stajenny, gdzie rośnie nasz wielki obcięty pień drzewa… Siwka na pień owszem wchodziła, ale stałą tylko przez chwilkę, po czym zeskakiwała i urządzała
kręcenie-wiercenie pt.
wracamy, wracamy!!! Zastosowałam po raz pierwszy opadającego liścia w ruchu, co pomogło o tyle, o ile… Siwka się
zasapała, spociła i tyle… Prawa półkula ekstrawertyczna
jak ta lala… Tak ostatnio Siwka się prezentuje…
Wiosna, zwierzak się
budzi i dokazuje…
Na padoku z końmi pobawiłyśmy się jeszcze
na wolności; zakręciłam Siwce linę
na okrętkę na szyi i dowiązałąm do kantarka
a la naturalne hackamore i zrobiłyśmy:
1. ekstremalne friendly
Carrot & String (po raz pierwszy na wolności) – bardzo ładnie, choć głowa pozostawała w górze…
2. dynamiczny
balet drivingowy: przestaw przód-przestaw tył (taka stacjonarna odmiana
stick to me)
3. dynamiczne
stick to me (stęp, kłus, cofanie, gwałtowne zwroty...)
4. wkładanie ręki do pyska – coraz ładniej, coraz spokojniej…
5. okrążanie na wolności – tu jestem zachwycona; zrobiłyśmy jedno kółeczko w prawo, zmianę kierunku i jedno kółeczko w lewo; Siwka okrążyła mnie blisko, bez prób
oddryfowania… Bardzo ładne przyciąganie mamy…
Ogólnie zabawy na wolności bardzo dynamiczne były, Siwka buzująca energią, żwawa, szybka…
Refleks mi się przy niej wyrabia, jak nic…
Potem poszłyśmy na pasienie, Siwka szła za mną luzem, zrobiła elegancki
squeeze wychodząc z padoku i potem wchodząc na sąsiedni, bez koni…
odwróciła się i czekała na dalsze instrukcje… Sąsiedni padok jest częściowo tylko ogrodzony, ale Siwka cały czas się pilnowała, nawet gdy raz ją poniosło kłusem wzdłuż ogrodzenia wystarczyło, że spojrzałam na zad i machnęłam w jego kierunku liną, a Siwka natychmiast zawróciła i podbiegł do mnie… Coraz fajniejszego mam konia... I co z tego, że nie da się na nim jeździć ;-))
Grubaśny Szaman obserwował nas przez większość czasu, kręcił się pod nogami, właził a to na mnie a to na Siwkę… Trochę go poczyściłam, trochę
pomiziałam, jakieś tam przestawianie zadu-przodu porobiliśmy na wolności (za pomocą DG i PG)… Jakoś nie mam energii po Siwce na zabawy z drugim koniem… A drugi ma minę
domagam się uwagi… Ech, żeby tak człowiek mógł być
bezrobotny… ;-)
A w nadchodzący weekend, zdaje się, czeka mnie wsiadanie na Rudą… Gośka wsiadła na nią na chwilę, konisko odżyło, COPD gdzieś się utaiło, Mirabelka ze stoickim spokojem woziła Gośkę w stępie i kłusie, gdzie chciała…
Zero jakiegokolwiek uważania na człowieka… I pomyśleć, że rok temu, gdy
westowałyśmy co weekend Ruda robiła przejścia
góra-dół od samego dosiadu i elegancko wyjeżdżała
pattern barrel racing w kłusie…
A potem było Gawłowo i wiadomo, co... Roboty końca nie widać...