"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 17 marca 2008

Gdy ustępuje strach, budzi się ciekawość...

W końcu całe 2 dni z końmi! Bez Gawłowa, (które już mi lekko obrzydło, z powodu odciągania mnie od zwierząt). Działo się tyle, że nie jestem pewna, czy sobie zdołam wszystko przypomnieć i opisać... Generalnie weekend pod znakiem budowania silniejszych relacji i komunikacji (mega-friendly i mega-undemanding time, przeplatany małymi zadaniami do wykonania), z Siwką głównie. I odkrywania talentów i predyspozycji, Siwki głównie. Szaman, mimo że posiadacz wysokiego play drive, wypada na tle Siwki bladziutko, głównie dlatego, że cały swój play drive wykorzystuje nie dla, ale przeciwko człowiekowi... czyli proponuje zabawy na własnych zasadach... Oczywiście moja w tym wina; nie powinnam była kupować 2 koni, gdy nie mam dla nich wystarczająco dużo czasu... Szamana kupiłam trochę z żalu nad jego losem, a trochę z myślą o towarzystwie dla Siwki, gdy już będziemy u siebie... Nie przewidziałam tylko, że to u siebie będzie się tak przeciągać w czasie... I w ten sposób mam 2 średnio zrobione konie zamiast jednego high level... O jakość końsko-ludzkich relacji chodzi, oczywiście...
I jeszcze... Weekend zdecydowanie pod znakiem prawej półkuli... Siwka była generalnie spięta i hej do przodu, najprawdziwszy ekstremalny prawopółkulowy ekstrawertyk...

 photo PICT0959.jpg


Wsiadanie w ogóle sobie odpuściłyśmy, nie to jest w tej chwili naszym priorytetem. Wkraczamy z Siwką na wyższe szczeble wtajemniczenia, pogłębiamy nasze wzajemne relacje... Teraz nie chodzi już o same 7 zabaw, ale o precyzję ich wykonania... O ich praktyczne wykorzystywanie w konkretnych sytuacjach... Z wolna zaczyna to wyglądać, jakby Siwka czytała w moich myślach... Reaguje na coraz subtelniejsze sygnały, z coraz większej odległości...
Wprowadziłyśmy w sobotę dłuższą linę (7 m.), początkowo białą jak śnieg, więc nie obyło się bez co to!!?? nie podchodź z tym do mnie!! Tu ciekawostka: przerażająca była lina zwinięta w formę lassa; lina rozwinięta i rzucona na ziemię była do przeżycia, chociaż początkowo tylko nos wyciągał się do powąchania, reszta Siwki pozostawała daleko w tyle, na wszelki wypadek...
W sobotę pojawiło się novum: zaczęłam z premedytacją systematyczne modelowanie Siwkowych zachowań przy pomocy końskich ciasteczek... Strzał w dziesiątkę... Do tej pory ciasteczka były, owszem, wykorzystywane w nagrodę, ale sporadycznie i nie-strategicznie... A teraz wprowadziłam coś w rodzaju klikera bez klikera (wyrażenie taaak, dooobrzeee); za każdy krok bliżej celu - ciasteczko (pozytywne wzmocnienie). Siwka nie dość, że bardzo szybko zaszeregowała linę jako neutralna dla siwych koni, do przyjęcia w pobliżu, to zaczęła ją nawet zębem próbować! Wprowadziłyśmy więc do gry zabawy na długiej linie: jo-jo i okrążanie...
Jo-jo fantastyczne; Siwka wędrowała na sam koniec liny na 1 fazę i czekała na przywołanie (wpatrzona we mnie) tak długo, jak sobie tego życzyłam...
Okrążanie nie poszło nam już tak łatwo, bo Siwka czuje się niepewnie dalej ode mnie, zwłaszcza z siodłem na grzbiecie, i początkowo co 1/2 koła wracała do środka... Po kilku powtórzeniach nabrała jednak pewności siebie i kłusowała, trochę spięta wprawdzie, w wysokim ustawieniu, ale nie zbaczała z koła bez przywołania... Zaryzykowałam zagalopowanie i to był mój błąd, bo zrobiłam to za szybko i na otwartej przestrzeni... Siwka emocjonalnie się rozsypała, zaczęła ciągnąć na zewnątrz koła... A set it up for success gdzie? Okrągły wybieg trzeba było sobie najpierw wygrodzić, ot co! Wróciłyśmy więc do kłusa i znów było o.k. Potem znów zaryzykowałam i przypięłam linę do hornu. Znowu niepowodzenie i znowu retreat... Na to też nie jesteśmy jeszcze gotowe... Ale na linę zawiązaną na szyi a la psia obroża tak; tę modyfikację Siwka przyjęła jako sprawę oczywistą :-) Nawet przy okrążaniu przez drąg. Potem wróciłyśmy na krótką linę i bawiłyśmy się w prowadzenie ze strefy 3. Ładnie nam już to idzie, więc postanowiłam zaawansować i tę zabawę i dodać OBIEKT. Obiektem okazał się pień ściętego drzewa (bardzo opasłego), z którego utworzył się naturalny podest... Podeszłyśmy do niego z nastawieniem położymy nos na obiekcie. Nos położył się na pniu z marszu.
Zatrzymałam się na chwilę, żeby przemyśleć, jak tu Siwce zaprezentować moją prośbę, nie stresując jej zbytnio nowością i w zamyśleniu oparłam nogę na pniu… Siwka pac nogą pień. To ja też pac. Siwka znowu pac… Ciasteczko… Siwka nogą pac, pac, pac… Ciasteczko… Pac, pac, pac… Ciasteczko… Mamy cię! Zaczęłam wygaszać pacanie a wzmacniać trzymanie nogi nieruchomo (za pierwszym razem przytrzymałam nogę przez chwilę, na szczęście to nie wielka noga Szamana, tylko mała, siwa nóżka…) Nie minęło 5 minut a Siwka stała dumnie nade mną z przednimi nogami na pniu! W ferworze zachwytu odkryłam u Siwki play drive!!! I to jaki! Jaka chęć uczestniczenia, jaka szybkość chwytania, o co chodzi…
Podążając tym tropem, zaawansowałam zabawę z pieńkiem i wykorzystałam go do jo-jo na długiej linie…
Teraz pieniek jest ulubionym miejscem Siwki, tam idziemy, tam idziemy! Patrz, włażę, stoję nieruchomo! Możesz nawet stać za mną i głaskać ogon! Daj ciasteczko!
Gdy próbowałam nauczyć tego samego Szamana (stał koło nas i cały czas się przyglądał), szło nam jakoś nieszczególnie i w pewnym momencie Siwka sama podeszła i zapakowała się na pieniek gryząc Szamana w nos, żeby się odsunął! Pieniek jest ABSOLUTNIE jej!
Kolejna zabawa, którą zaawansowałyśmy, i to znacznie, to chody boczne. Do tej pory wykonywałyśmy je oględnie, po parę kroczków, nie licząc zwalczania przy ich pomocy prawej półkuli ;-) Teraz poszłyśmy na całość (studiuję, w ramach re-edukacji i powrotu do źródeł, książeczki z poziomu 1)... Siwka momentami kłusem biegła w bok, po kilkanaście metrów... Trochę przy tym się ekscytuje, czasem kombinuje z wycofywaniem się od drągów, ale generalnie jest całkiem, całkiem...

Z innych ciekawostek:
- frindly z carrotem, stringiem i siodłem - nowe poletko do zagospodarowania; rytmiczne zarzucanie stringa na siodło wywołuje u Siwki czujność na granicy ucieczki; zwłaszcza, że skórzany "języczek" dostał się kiedyś przypadkowo do paszczy Szamana i teraz ma zadziorki, które zaczepiają się o strzemiona, fendery, spódniczkę siodła... Wyraźnie widać w tej zabawie, że zastosowanie retreat, czyli uderzanie w stringiem w ziemię stało się teraz Siwkową comfort zone :-)
Tak na marginesie konkluzja: jak można wsiadać/jeździć na koniu, który obawia się, gdy coś go pacnie w siodło?
- friendly z paszczą znacznie lepiej, były chwile całkowitego nie-memlania ręki i prawie-nie-uciekania głową... Siwka raczej ją opuszcza niż zadziera do góry :-) a how interesting w tej materii - woli zdecydowanie wkładanie ręki z prawej strony pyszczka...
- spacer na placyk do jazdy - progi, progi, progi... Teraz jednak nie musiałyśmy się cofać i powracać, wystarczyło, że Siwka stawała od czasu do czasu, czujnie lustrowała okolicę, rozluźniała się nieco i ruszała przed siebie... tak dotarłyśmy do ładnej trawki na naszej eks-ujeżdżalni i Siwka rozpoczęła konsumpcję, całkiem lewopółkulowo i spokojnie!
- cofanie za ogon - zaczątki, które spełzły na niczym; Siwka nie jest jeszcze emocjonalnie na to ćwiczenie gotowa; przy przytrzymywaniu ogona zamiast ustąpić, robi odangażowanie i ucieka zadkiem w bok. Blok carrotem nie skutkuje. Ewidentnie brak pewności siebie. Mam pewien pomysł, ale najpierw przestudiuję teorię (od tego trzeba było w ogóle zacząć, tak na marginesie, ale mnie spontanicznie poniosło... tak dobrze nam szło w innych dziedzinach...). Udało nam się zrobić parę razy po jednym kroczku na komendę back, ale chodzi bardziej o feel a nie verbal cue...
- Siwka sama w stajni - o, tu postęp zdecydowany. W miarę spokojnie zjadła samotnie obiad (Szaman nie dostał, bo grubas opasowy jest, wyżera spod siebie słomę, gdy kończy mu się siano). Siwka stała na korytarzu, więc widziała konie na padoku. Kiedyś samotność w stajni była dla niej nie do zniesienia... Teraz nawet na chwilę weszła do boksu i poskubała sianka...

SZAMAN - w kwestii tego osobnika wiele się nie wydarzyło. Czyszczenie panierki z obornika (czy te boksy w ogóle są czyszczone w tygodniu???) Ze 3 sesje w całości poświęciliśmy (znowu!) na zakładanie kantarka... Ten koń naprawdę wie, jak przetrzymać drapieżnika... Niereformowalny. Niewygoda w postaci odganiania, mimo, że sapie i udaje zmordowanego, nie robi na nim większego wrażenia... Łazi za mną, nadstawia się do drapania, przeszkadza, gdy się z Siwką bawimy, ale szacunek do człowieka jak leżał, tak leży... Podejrzewam, że to niestety wpływ codziennej opieki nie-naturalnej i nie zwracania uwagi na dominacyjne demonstracje Pana Sz. I tak oto z dnia na dzień utwierdza się Pan Sz., że jest Królem Zwierząt. Najzabawniejsze jest to, że postrzegany jest jako spoookojny, łagodny, super pod siodło... A tu będzie mały zonk; Sz. nie lubi się podporządkowywać... Będzie z nim niezła zabawa... Dzięki Bogu, mamy PNH :-)

Już kiedyś przerabialiśmy bunt przy lonżowaniu, zwłaszcza w jednostronnym wypięciu... Chambon (zapięty niekonwencjonalnie, wg zaleceń Esther W., trenerki west) zniósł godnie, ale tylko dlatego, że udawało mu się za każdym razem złapać jedną z zapinek w pysk i memlać (zachowanie zastępcze?) Natomiast przy bocznym wypięciu, gdy tylko poczuł, że coś go trzyma i ogranicza ruch głowy w bok i że nie można tego złapać w gębę, po prostu wspiął się, szarpnął i wypięcie puściło... a było naprawdę minimalne i na dokładkę elastyczne, więc nic go tam zbytnio nie trzymało... Taki typ...
Oprócz zakładania kantarka, pobawiliśmy się na wolności w driving przodu. Kolega wreszcie zaczyna rozumieć i akceptować, że machanie koło głowy nie jest powodem do obrażania się, ani wyzwaniem do walki... Najczęściej jednak próbuje się wymigać przez cofanie... Faktycznie, cofanie to nasze koronne ćwiczenie, bo przecież cofanie leczy z podskubywania... Koleś cofa na najlżejsze fazy, w jojo nawet na fazę 0...
Zrobiliśmy jeszcze catching game na dużym padoku (błyskawiczne, Szaman cały czas mnie śledzi i nie zamierza nigdzie odchodzić) i sprawdzaliśmy, czy pamięta, jak w zamierzchłych czasach (2 lata temu, po kastracji) bawiliśmy się w okrążanie na wolności... Pamiętał... Przybiegał ze sporej odległości na na 1 fazę...
Jak mu się chce, to potrafi... Dostał ciasteczko z ręki. I wcale nie był po tym żarłocznie nachalny... Może by tak i jego na ciasteczko modelować...? Jeden minus: on ma wielką gębę i łapczywie te ciasteczka pożera, razem z moją ręką...

A dziś muszę siedzieć w biurze... czy ja już tu wspominałam, ze moim marzeniem jest bycie wiejską kurą domową...?

Photobucket

Brak komentarzy: