Moje uczenie się
naturala na
Fiśku-Szamanie to dopiero była
komedia...
Studiowałam w internecie, co tylko się dało,
przetrawiałam, coś tam kombinowałam
po swojemu... Po jakimś czasie zaczęłam prowadzić notatki, żeby się nie pogubić i śledzić ewentualny progres (albo jego brak ;-)
Zaczynaliśmy od
prostackiego prowadzania się
na sznurku, ruszania i zatrzymywania. Ileż to razy zagapiony
Fisiek parkował mi na plecach, bo nie zauważał, że oto miała miejsce komenda
stój... Albo deptał mi po piętach... Jakoś do głowy mi nie przyszło wtedy, że
Fisiowe zachowanie może mieć coś wspólnego z dominacją... Wyglądał na taką
pierdołę... Zwłaszcza w swoim przydużym (tudzież niewyregulowanym) kantarze... ;-)
Żeby gamoniowi jakoś wzmocnić sygnał dźwiękowy (WHOA!), unosiłam dodatkowo rękę do góry... W nadziei, że jak przygłuchy, to może chociaż wzrok na dobry... ;-) Za każdym razem jednak wykonywałm najpierw zerk przez ramię, żeby namierzyć ewentualny figiel przygotowywany przez Finia. Jak chociażby próba wskoku na moje plecy, bo i tak bywało, gdy Szaman miał dobry humor ;-)
Kolejną chitrością z mojej strony było wykonywanie ćwiczeń w takim ustawieniu, żeby widzieć fisiowski cień. Do wdrożenia owej chitrości wymagana była jednakowoż słoneczna aura. Zaletą tej metody było to, że bystrzacha (który oczywiście bardzo szybko wyhaczył, że najpierw zerkam przez ramię ;-) nabrał w końcu przekonania, że cholera, ona chyba ma oczy z tyłu...
Fisiek każdy moment względnego
luzu (komendę
stój za takowy uważał ;-) wykorzystywał na konsumpcję...
Od małego było to jego
namiętne pierwszoplanowe zainteresowanie...
W tamtych czasach był bardzo podobny do
Bebo-Gośki, która z niebywałą częstotliwością zadawała na wiosce pytanie:
mamo, masz coś do jedzenia? na kanwie czego od razu ukuło się powiedzenie, że
Gośka jak Szaman..., albo Szaman jak Gośka... (w zależności od tego, które z nich przejawiało akuratnie większą
aktywność głodową i
parcie na moją osobę ;-)
Drugim najczęstszym tekstem Gośki było rozpaczliwe
mamo, weź go! na okoliczność
upierdliwości Fiśka uwielbiającego towarzyszyć człowiekowi we wszelakich czynnościach, co sprowadzało się do tego, że nie można było zrobić niczego sensownego (np. z innym koniem), tylko trzeba się było od
Fiśka oganiać ;-)
Mnie też
kolega życie
utrudniał, ale nie nie tak bardzo, jak Gośce. Jeden z jego słynniejszych wyczynów to położenie się pod moimi nogami podczas pracy z Siwką na linie... Położył się
między mną a Siwką ewidentnie protestując, że nie
zajmuję się jego osobą ;-) Zajmowanie się osobą było równoznaczne z
inkasowaniem ciasteczek do paszczy za szczególnie ładne wykonanie ćwiczenia. Fisiek nie mógł spokojnie patrzeć jak Siwe się
bezczelnie na jego oczach
obżera ;-)
Bebo-Gośka z
Fiśkiem (zwanym jeszcze wtedy Szamanem, potem
Puciem)
Proszę zwrócić uwagę, że na każdym zdjęciu
Bebo trzyma
Fiśka za kantar... Inaczej się nie dało; stanąć spokojnie przy Fiśku można było tylko wtedy, gdy spał albo konsumował... W każdym inny przypadku następowała natychmiastowa
intymna interakcja z człowiekiem, czyli
międlenie i
obmacywanie w poszukiwaniu
żarcia ;-)
Natomiast niewątpliwą zaletą
kolegi była absolutna
niewrażliwość na obiekty, które dla Siwki były przyczyną
zawału... Jak choćby pomost nad stawem:
Oczywiście w razie wystąpienie nagłej konieczności (jak na przykład przemożna niechęć do
ćwiczeń na sznurku danego dnia), potrafił
Fisiek spektakularnie podnieść swoją energię i
dać w długą...
Wszystkie powyższe zdjęcia -
sierpień 2005.
Dość
szybko zakochałam się w Szamanie.
30 października 2005 skwapliwie wykorzystałam fakt, że Oblubieniec
akuratnie przebywał w Irlandii
użerając się z tamtejszymi wyścigowymi czempionami i nie mógł postawić
veta*, podpisałam umowę kupna i zapłaciłam za
Fiśka I ratę...
* veto postawił po powrocie, czyli dostałam opiórę za trwonienie pieniędzy ;-) Ale jak po paru latach chodziło mi po głowie, żeby Fiśka sprzedać, bo nie bardzo miałam czas zajmować się dwoma końmi, to Oblubieniec nieszczególnie się zachwycił tym pomysłem i pytał, czy mi nie szkoda... ;-)