"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

piątek, 6 stycznia 2012

Czterodniówka

Dzień pierwszy
(piątek)

Pierwszy długi weekend w tym roku :-) Żeby to uczcić, wzięłam dodatkowo wolny poniedziałek. Pogoda może nieszczególna, ale co tam. Zawsze można jakoś tam z końmi poobcować.
Narybek usiłował dziś umówić się na Huca, ale Huc przy takie aurze permanentnie mokry, niestety. Nijak siodłać takiego. Siwe za to schnie szybciutko, bo sierść u niej wprawdzie gęsta, ale krótka no i Siwe permanentnie leciutko podkręcone emocjonalnie, więc gorące ;-)
I poszła dziś dzika na tapetę. Pod hasłem: dyscyplina. Skoro Siwe ostatnio sypie się emocjonalnie, nie pozostaje na nic innego, jak trochę podyscyplinować. Nie ma nic gorszego jak prawopółkulowiec nieposłuszny. Siwe na szczęście język komunikacji opanowany ma do perfekcji, tyle, że jej nadpobudliwość powoduje, że od komendy do wykonania czasem parę krok upływa. Zdecydowanie nie podoba mi się taka Siwa; wystarczy mi sam fakt, że to koń ekspresowy; wytrzeszcz i dziczenie nam niepotrzebne...
Połaziłyśmy trochę z siodłem po dalszych padokach, wałachy zadowolone pod wiatą zostały a my dalej ciapać się po błocie. Na dokładkę zaczęło padać... Siwe od razy chciało wracać... Nic z tego, uparłam się.
Nawet nie było najgorzej - zdecydowanie lepiej niż ostatnio, jedynie parę razy folblucie trzepnięcie głową na początku. Bo zamiast wracać, kazałam kłusować ;-)
Wsiadłam nawet na chwilę, posiedzieć tylko. Siwe oczywiście od razu startować bez komendy, poćwiczyłyśmy więc zgięcie boczne + WHOA!
Wielkie nic, ale konkluzja, że Siwe mimo, iż sypnięte emocjonalnie, do oględnego wsiadania (i to po dłuższej przerwie) się nadało... Jutro zamierzam kontynuować, a jak będzie pogoda to i na Huca wleźć muszę, bo narybek już nogami przebiera, kiedy, ach kiedy, do koni... ;-)
NA Henia też by wsiąść wypadało, mam 2 kolejne shimmsy do władowania w pad, żeby podnieść przód siodła... Ale Heniu schliwością Huca przypomina, też cały dzień mokry łazi... Bo żeby tak chciało towarzystwo pod wiatą stać... Gdzie tam! Trochę postoją, pojedzą, podrzemią i fru! na łąki się wałęsać w deszczu...

Dziś było testowanie słomy z prosa. Jako urozmaicenia jadłospisu. Najpierw był bulwers (Siwa i Fisiek), Huc i Henio po wstępnym zawodzie za obliczu, że nie siano, wzięły się za konsumpcję. Reszta się przyłączyła, ale szału nie było. Trawy jeszcze mamy na łąkach trochę, więc słomę jeść towarzystwu nie w smak ;-)

A wieczorem studiowanie Let it Rein Craiga Jonhsona. Wielki come back, dawno nieoglądane materiały... I co, że dla koni reiningowych i że Siwe się według pana J. nieszczególnie nadaje. Nie matura, lecz chęć szczera...

Dzień drugi (sobota)

Dziś było fajnie. Jeśli o Siwe chodzi. Spaprał się za to Huc. Może to i dobrze, że narybek nie dojechał ;-)
Huc już na linie lekko zabucował, ale upomniany grzecznie wykonywał polecenia. Grzecznie, bo mnie nie oszuka. Co z tego, że nogami przebierał i szedł tam, gdzie kazałam, skoro minę miał taką, że na kilometr widać było, że najchętniej kopnąłby mnie w dupę i dołączył do drzemiącego stada ;-)
Takoż było i pod siodłem. 30 minut się woziliśmy, nie było to zbyt przyjemne, bo Huc jak nie chce współpracować, to potrafi bardzo niewygodnie nosić. Momentami trochę odpuszczał, rozciągał grzbiet w kłusie (nos przy ziemi), coś tam wyparskiwał (nie żeby emocje, kurz raczej ;-), ale jazda nieszczególnie fajna. Raz mi nawet pogroził, że jak się nie odczepię, to mi walnie dęba. No niedoczekanie, od razu dostał klapa. Zbiesił się jeszcze bardziej, ale kazałam za karę ciasne koła w wygięciu zapierniczać i zaraz rurka mu zmiękła. No. I pomyśleć, że kiedyś chciałam hucuła ;-) To są cholery , nie konie ;-)
Po jeździe było wodzenie za mną maślanym wzrokiem, łażenie krok w krok, choć nikt go nie prosił... Taka przylepa niby... No, fajny koń z niego jest. Tyle, że nadto charakterny ;-)

Obcowanie treningowe z Siwą rozbiłam na dwa podejścia. Strzał w dziesiątkę.
Po pierwsze zaskoczyłam ją podejściem do siodła i... pójściem na spacer. Siwe już się przy siodle ustawiło, już zaczęło je obniuchiwać a tu siurpryza: spacer na trawę. Najpierw był oczywiście wypłoch za wypłochem, podrygi, podskoki i gałowanie... Jeszcze na podwórku. Poszłyśmy kawałek drogą, objadać pobocza, Siwe jadło łapczywie, ale coraz mniej wydziwiało. Zdecydowanie musimy wrócić do samotnych spacerów. Kiedy to my ostatnio...? No właśnie: nie pamiętam. Czyli skandal!
Po powrocie na podwórko okazało się, że to już miejsce obeznane, zdecydowanie comfort zone... Proszę, jak szybko może dziki koń zmienić zdanie ;-)
Sesja druga - na pierwszy rzut oka było widać, że procentuje wcześniejsza sesja spacerowa. Siwe rozluźnione, siodłanie pod stajnią spokojne, mimo, że na podwórku i bez koni. Siodło z przytroczonym lassem. Po raz pierwszy.
Zabawy naziemne pt. interrupt the pattern. Bo się Siwe programuje. Bo jak drąg, to trzeba nad nim przelecieć wszystkimi czterema nogami. Nie można stanąć okrakiem, na przykład. Albo z drągiem pod brzuchem. A jak kwadrat, to wskokiem-wyskokiem go. Żadnego tam spokojnego stania wewnątrz. No przecież trenujemy ;-) A jak opona, to zaraz na nią wleźć. Albo chociaż pacnąć. I tym podobne.
...Jazda bardzo przyjemna. Już nie było startowania bez komendy, ustawienie piękne, głowa poniżej kłębu; jazda na wprost, skręty, cofanie - cały czas łebek w dole.
Siwe się bardzo stara. To nie jest jakieś nieuważne łażenie z człowiekiem na plecach. Cały czas uszy na jeźdźca, cały czas słuchanie, co się do konia mówi. I odpowiednie reagowanie. Nawet jak się Siwe czasem zagapi, bo coś na horyzoncie, to wystarczy dać jej chwilę na obserwację, potem wydać komendę i Siwe od razu łebek w dól i rusza do roboty :-)
Jazda fantastyczna, znowu zalatuje magią i iskrzy między nami ;-)
Szkoda tylko, że podłoże niefajne. Ale nie można mieć wszystkiego ;-)

Dzień trzeci (niedziela)

Kolejny fajny dzień. Słońce nawet rano się pokazało. I niebo błękitne. Przez chwilę. Ale nie padało, no! Niewiarygodne wręcz.
Padało za to w nocy, bo rano wszystkie konie mokre. Oprócz Siwki. Znaczy, cwaniara, nocowała pod dachem. Znaczy, hajda na koń!
Aktywność zaplanowałam więc na przed południem. O, jaka to święta prawda jest, że jak się chce rozśmieszyć Pana Boga...
Plan upadł z wielkim hukiem. Bo Siwe po siennym śniadaniu (po cholerę otworzyłam bramkę do wałachów??? ;-) polazło na wałachowe łąki, uwaliło się w błocie i wytarzało. W mokrym błocie, dodam dla jasności przekazu!!
...poszłam sobie po siodło, niespiesznie sprzęt naszykowałam, Siwe już łebek spod wałaszej wiaty wystawiło... Cuś taki jakiś nie biały, ...? Podeszłam bliżej i oto rozwiały się me nadzieje na poranną jazdę. Siwe elegancko wytytłane, mokre plamy z błota na białym ciałku... O, dzięki Ci Panie, że tylko jeden bok uwalany. Ale za to w miejscach strategicznych: na kłębie, na lędźwiach, pod brzuchem. Jedyne, co mogłam zrobić, to sama się osiodłać ;-) Żeby nie było, że sprzęt po próżnicy szykowałam.
Poszłyśmy więc na spacer (a co? systematyczność i dyscyplina - klucze do sukcesu ;-) Było bystrze, acz w miarę spokojnie. I znów zakiełkowała w moim sercu nadzieja, że może jeszcze wyrośnie Siwka na porządnego konia... Do następnego razu i kolejnej załamki ;-)
Po spacerze przerwa, potem jazda. Całkiem, całkiem. Siwe chodzi teraz na czarnym wędzidle D-ring, podwójnie łamanym, z miedzianą kulką po środku i wygląda na to, że to wędzidło jej leży: pysk spokojny, żadnych prób przegryzania czy okazywania niezadowolenia. O po jeździe pysk biały. Znaczy, żuje :-)
Skrętność też bardzo ładna, na razie szlifujemy wodzę direct, ale była też pierwsza malutka próba neck reining i coś tam zaczyna się powolutku kluć :-)
Na Huca na szczęście wsiąść dziś nie musiałam ;-) Wsiadł narybek na oprowadzankę, Huc paradował za mną z miną śmiertelnie obrażoną... Uch, jak ja mam czasem ochotę palnąć go w tę włochatą główkę... Ale jak tak sobie pomyślę, to właściwie za co??? Na jego miejscu pewnie też bym taką minę miała ;-)

A wieczorem dalej męczyć Craiga Johnsona. Coś dłuuugie te jego płytki instruktażowe. Na raty oglądam ;-) I na dokładkę, pewne rzeczy muszę przetrawić... Bo nie wiem, czy to aby nie za high level, jak na moje i Siwki potrzeby wożeniowe... ;-)

Dzień czwarty (poniedziałek)

Zimno. Niby +4, ale wiatr niefajny.
Przed południem mały ryzyk-fizyk. Wzięłam Siwe na goło na podwórko, potem za bramę. Trochę z nią na zabraniu postałam, popozowałam na Przywódcę (Ty się paś, a ja będę pilnować, czy coś się nie skrada...), Siwe trochę polustrowało okolicę razem ze mną, potem zaczęło jeść. Wycofałam się więc na podwórko działać, Siwe konsumowało. Od czasu do czasu zerkała na mnie, a ja od czasu do czasu zerkałam na nią. I cudnie.
Za którymś razem zerkam, a Siwej nie widać. Wyszłam dość nerwowo za bramę, Siwe na skraju eks-rzepaku. Jak mnie zobaczyła, lekko pobudzoną taką, jak nie podskoczy... I dawaj do mnie galopem! Na obliczu grymas małej paniki i niemy wyrzut: miałaś pilnować!!! ;-)
Potem cały czas na podwórku, blisko mnie. Ani nie zerknęła na zabramię, choć tam trawa fest w porównaniu z tym, co w obejściu.
A potem poszłam korować deski (znowu! jeszcze mi z pół kubika zostało, cholera. Perpetuum mobile jakieś, czy co? koruję, koruję i końca nie widać ;-) Okorowałam z 15 sztuk i padłam. Znaczy przylazłam bloga pisać. Ciekawe, czy dam jeszcze radę pojeździć? Bo coś jakby lekko przetrącona fizycznie jestem, po tym korowaniu ;-)

...no więc... nie udało się. I to bynajmniej nie przez moje lekkie przetrącenie, ale przez chytry plan Siwki ;-) Bo jak już się zebrałam w sobie i po Siwe poszłam, to się okazało, że Siwe ze świtą na okrągłym wybiegu leży. Ładnie, na brzuszku, Szaman i Heniu po bokach asystują (na stojaka) i całe towarzystwo śpi! Huc tylko na ostatnim padoku nadrzecznym łobzuje resztki zieleniny... Siwe wprawdzie zaraz się podniosło i przyszło do mnie, ale co z tego. Brzuszek wiadomo jaki - utytłany na mokro ;-) Cóż było robić, wzięłam się za korowanie ;-)

Bonus track:
Dzień piąty
(wtorek)

...no bo z przyczyn niezależnych przedłużyłam urlop. A tu o poranku niespodzianka: śnieg!
Za to bez mrozu, więc mokry... A Siwe gustujące ostatnio w tarzaniu, co zrobiło...? Poszło leżeć w błocie... Czujecie? Już nie tarzać się, ale bezczelnie leżeć i drzemać w mokrym... ;-)
Z znów se nie pojeździłyśmy; poszłyśmy za to na spacer (znów na goło). I porobiłyśmy undemanding time na leżąco. Znaczy Siwe na leżąco (w błocie) a ja koło niej, tyle że na kucająco.

...i wystarczyło trochę więcej czasu Siwej poświęcić i zaczęłam otrzymywać chrumkanie na mój widok. Od Siwki! Wielki komplement :-)
A, i dziwaczenie jej jakby lekko przeszło :-)

4 komentarze:

stillgrey pisze...

alez ja Cie lubie czytac!:)

edka pisze...

Się polecam :-)

Malgosia i Mentos pisze...

ja na mojego wlasnie zamawiam derke padokowa z funkcja osuszania

czyli jak bedzie mokry to buch na 1h w dere i potem czyszczenie i siodlanie. bo inaczej rady nie dam, on ciagle w blocie od uszu az po ogon. gdzie ten mroz do cholery?

edka pisze...

Aaaaaa, derka osuszająca! Ja z tego naturalizmu zapomniałam, że takie coś istnieje ;-) Mrozek nadają na koniec tygodnia - hura!!! tez się nie mogę doczekać małej zimy (takiej z -2 i 10 cm. śniegu...)