"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Relationship first...

Siwe zachowuje się od jakiegoś czasu jak pies. Przychodzi na zawołanie (lub na sam przywołujący gest), łazi za człowiekiem, tylko patrzeć, a zacznie się łasić (właściwie, to już się łasi... znaczy główką przymila... i nie zawsze chodzi o zdjęcie z owej główki owada ;-) Nawet płochliwa jakby mniej...
W niedzielę byli goście, dzieciary latały, rzucały czym się da, hałasowały... Siwe większość czasu przedrzemało pod wiatą, w końcu przyszło pod dom i bezceremonialnie zaczęło przepatrywać torby i siatki... Nawet głowę w reklamówkę z ciastem włożyła... Musiałam ją wyjeżować wstecznie spod chałupy, bo by jeszcze do kuchni wlazła, taka śmiała :-)
Ruszyć się nigdzie nie mogę, bo chodzi za mną siwy cień... Za bramę czmycham chyłkiem, bo zaraz Siwe nosem sprawdza, czy da się otworzyć i podążyć moim śladem ;-)
Do tego doszło, że chodzi samopas, gdzie chce; bramkę ma do nocy otwartą, może postać pod wiatą, może objadać podwórko, może iść za bramę obgryzać pobocza i środek naszej polnej drogi... Dostęp do siennej łąki tylko jej odcięłam, bo zaraz byłyby nici z drugiego pokosu ;-)
Raz wzięłam też do Siwki, na za-bramię, Fisia. Stoi na zastodolu z tak żałosną miną... Grzecznego pasienia było może ze 20 minut... Potem zainteresował go ogród Oblubieńca... Majestatycznie wlazł na kamienną ścieżkę i niespiesznie nią wędrując, robił przegląd jadalnych roślin na skałkach... Wkroczyłam do akcji, ale zanim doszłam do typka, ten już zdążył przyciąć 2 kępy trawy: zielono-białą i unikalną w poprzeczno-cytrynowe paski. I wywędrował na skraj rzepaku sąsiada. W tym oto momencie nagle się połapałam, że świat stoi przez Figlarzem otworem, bo przecież nasze przed-bramię jest tylko częściowo ogrodzone. A i to - prowizorycznie, młodymi roślinami...! Bez większego przekonania zagwizdałam po naszemu, Fisiu zerknął na mnie przez ramię i... zawrócił :-) Uch, a ja ciasteczka nie miałam, żeby nagrodzić...! Fisiu jeszcze nigdy nie przepuścił okazji, żeby nie pohulać po okolicy samopas ;-)

Generalnie nie jest różowo. W piątek miałam nagły dzień wolny, co mnie wcale nie zmartwiło (w czwartek skoro świt wróciłam z wioski do Wawy i tegoż samego dnia, po robocie, okazało się, że dygam tamże z powrotem...). I całe szczęście, że ów piątek się napatoczył, bo pogoda znośna jeszcze była... A co było potem...
Błoto i tak u nas eleganckie. Nie jest wprawdzie takie, jak kiedyś, co to gumnioki ściągało na zastodolu, ale i tak Fisiu z Hucem po pęciny w błocie brodzą gdzie-nie-gdzie :-(
W piątek pogoda słoneczna nawet, więc ręce zacierałam, że dziadostwo obeschnie... Kopyty przez to błoto nam się trochę sypnęli, zwłaszcza Fisiowi, rada nie rada wzięłam się więc za tarnik... Straszliwie szybko odrastają nam piętki vel kąty wsporowe... Na pierwszy ogień Siwe poszło... Pazury tak jej zrąbałam, że zwierze zapylało po podwórku elegancko od piętki, nawet chodem wałęsanym, kiedy to z reguły się szura, lezie niedbale i od czubka...
Fisia chciałam wcisnąć Oblubieńcowi, ale sprytnie się wywinął i do pracy pojechał. W sobotę wzięłam się więc i za jego potężne giry. Na szczęście po permanentnych opadach róg mu wyraźnie zmiękł i dał się obrabiać bez większych problemów... Potem jeszcze Siwą zawezwałam, bo mi się jej rolki mustanga nieszczególnie podobały. Że za mało zrollowane jakieś ;-)
Skupiam się na skracaniu pazurów, bo mamy tendencje do szybkiego narastania. Trochę też obniżam piętki. Generalnie kopytnie wyglądamy nienajgorzej :-)
Jeszcze mi tylko Huc do kontroli został, może w środę go obejrzę... Trochę mnie niedowład kończyn strzelił po 8 kopytach... Zdaje się, że mój ulubiony malutki tarnik hobby (DICK) lekko się stępił ;-)

W piątek jazda na Siwce. U dziadków. Wygrodziłam czworobok do jazdy, zamknęłam pensjonaty na łące, żeby nie umyśli przyjrzeć się z bliska naszemu treningowi ;-)
Na początek jazda z carrotem w wersji light i wspomaganie przy jego pomocy skrętów (nie jest to moja comfort zone, póki co ;-) Pierwsza nasza taka próba porozumiewania się. Na Siwej większego wrażenia novum nie zrobiło. Ba, od razu wiedziała, o co chodzi :-)
Ja jednakowoż muszę trochę poćwiczyć koordynację ruchową, bo Siwe jest żwawe i czasem muszę szybko zadziałać.
Potem skupiłyśmy się na kłusie i regulowaniu tempa w tym chodzie. Najpierw pozwoliłam Siwce wypalić się w kłusie zasuwanym, potem prosiłam o ogarnięcie się, pozbieranie do kupy, odpowiednie ustawienie. Nieliczne próby zasuwania gasiłam jazdą po kole wokół wybranego punktu.
Siwe ma problem z jazdą po prostych. Niemiłosiernie skręca, zbacza, wywija zakrętasy i to bez wyraźnej tendencji; nie ciągnie do koni, nie ciągnie do bramki... Po prostu eso-floresuje. Zwłaszcza w kłusie. Point-to-point trochę pomaga, ale zdaje się, że musimy częściej pod siodłem pracować, bo inaczej do końca życia będziemy dreptać w miejscu* ;-)

* ale mi ambicja w górę poszła, co? a jeszcze jakiś czas temu się tu wywnętrzniałam, że mogę i całe życie tylko z ziemi... A tu nagle, o: z gęby-cholewa ;-)

W sobotę też mi się jeszcze udało wsiąść (koło południa), ale szybko skończyłam, bo Siwe zaproponowało jogg tak cudny i w takim ustawieniu, że poczułam się, jakbym western pleasure jechała... Miałam wsiąść jeszcze raz, pod wieczór, ale zaczęło padać... Czworobok nam lekko rozmiękł...
A już w niedzielę - szkoda gadać. Przechodziły nad nami kolejne nawałnice, zalało nas dokumentnie, wszędzie bajora a rzeka buzuje jak po wiosennych roztopach... Fisiu wpadł nawet gdzieś na głębinę, łomot i plusk był straszliwy... Ciemno już było, przestraszyłam się, bo potem martwa cisza nastała ... Na gwizd jednak cielsko w oddali załomotało i wychynęło z ciemności galopem... Obmacałam, mokry był do połowy. No, przynajmniej wiem, że głęboko i że ryzyko przeprawienie się na drugi brzeg znikome ;-) Chociaż jak mu się pławienie we wodzie spodoba... Kto go tam wie, on jest kuń specyficzny ...

2 komentarze:

qoniarra_bogi pisze...

DZIEŃ DOBRY!
mam pytanko gdzie znajduje się to ranczo ???, bo według mnie te koniki są genialnie i wglądają jak takie przytulanki!!!!!!!! po prostu słodziaki

edka pisze...

Owszem, nasze konie są ZDECYDOWANIE nad-przeciętne :-) Gawłowo, Mazowsze. Aczkolwiek nazwa "rancho" jest trochę na wyrost. Ot, po prostu konie przy chałupie ;-)))