...tym razem. Nawet nie próbowałam dojechać po pracy. Drogi zawalone, samochód, jak to tutaj mówią, ulgnął na naszej polnej drodze i stał, taki ulgnięty, od poniedziałku do wczoraj (czwartek) wieczorem...! W porównaniu z zeszłą zimą dość wcześnie zaczynają się gawłowskie przeciwności losu...
Konie mają się nieźle, w czwartek rano (kolejna solidna zadymka, po poniedziałkowej) Oblubieniec zastał je o poranku w krzakach nad rzeką, gdzie potężne wierzby i obniżenie terenu w nadrzecznym zakolu, czyli zapewne miejsce dość zaciszne w porównaniu z każdym innym...
Dziś wychodzę z pracy wcześniej, żeby zdążyć z zakupami w Nasielsku (m.in. zapasy granulatu i lizawki, bo gady z nudów żrą słupy w wiacie!!! jedzenie dla psów no i dla ludzi...) i jakoś dotrzeć z towarem do chałupy przed północą... Samochód znów stoi u sąsiada, bagatela z 1 km. od nas, czyli czeka nas targanie wszelakiego dobra na saniach-samoróbkach z blachy (zdaje się) trapezowej...
Uch, chciało się na wieś...
Dzięki Bogu, są na świecie dobrzy ludzie... Kowale 2 razy dowozili Oblubieńcowi do głównej drogi węgiel, wodę pitną i prowiant...
No, ale przynajmniej błota nie ma ;-))))) I co z tego, że śnieg do połowy uda miejscami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz