"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 20 września 2010

Pełna mobilizacja

W zasadzie byłam (jestem?) chora. W piątek w pracy dogorywałam, po pracy jechałam na wieś z błogą nadzieją pogorszenia stanu zdrowotności, pójścia na L4, przeleżeniu u Mamusi ze 2 dni (wikt i opierunek - full wypas) i powrotu na wieś kole czwartku. A tu, cholera, mimo nadmiernej eksploatacji i wystawianiu się na zmienne warunki atmosferyczne, poprawiło mi się!! Za to Oblubieniec chory, że ho-ho...

W sobotę utyraliśmy się z pomocą lokalnych młodzieńców nad przygotowaniem eks-boksu Siwki i reszty korytarza pod wylewkę. Używam pierwszej osoby liczby mnogiej, bo mój udział polegał na odwaleniu sterty siana, makabrycznie ugniecionego przez psy, z krótkiej ściany eks-Nikowego boksu, graniczącego z siwym boksem. No bo przecież na styku siana się nie zabetonuje ;-) Być może to ta aktywność mnie wyleczyła, bo zgrzałam się przy tym, jak nie przymierzając, w saunie... Umyłam również i gruntownie wysprzątałam przemeblowaną na okoliczność wylewki stajenną szafę. Przy okazji odnalazły się różne końskie różności (siatka na siano, zielone frędzelki anty-musze Siwki i parę innych gadżetów ;-)
A propos siatki na siano: zakupiłam ostatnio w DECATHLONIE 3 sztuki (wykupiłam wszystkie dostępne) na okoliczność pseudo-paśników, żeby siana w błocie nie tracić zbytnio...

W niedzielę za to od rana w końskim temacie. Jeszcze przed południem postanowiłam przygotować koniom pierwszy mesz (wtedy w środę, co miał być pierwszy, oczywiście nie zdążyłam... ;-) Plan miałam chytry: pojeździ się a potem kunia upasie, w nagrodę.
Poranek zaczęłam od przestawiania padoku na siennej łące. Strawiłam na to, bagatela, 3 godziny... Konie tupały cały czas na odległym padoku wzdłuż ogrodzenia, niecierpliwe. Te diabły zawsze wiedzą, że przestawiania słupków nieodmiennie oznacza wielkie żarcie... Takim galopem ruszyły z miejsca, po otwarciu bramki, że tylko ziemia spod kopyt fruwała. Cały korytarz zryły, Jamochłony Jedne... Tak popędziły.

 photo HPIM8174_zps0abb6d01.jpg

 photo HPIM8173_zps96f713dc.jpg

...postanowiłam pojeździć. Miałam zacząć tradycyjnie, od hucka, ale oko me na Siwkę padło... Dzika ostatnio pod siodłem bardzo sporadycznie (zawsze zresztą sporadyczne jazdy u nas ;-), ale porażek pedagogicznych Ali nie nastręczała, więc co mi tam (odwaga jaka u mnie niebywała do głosu doszła... ;-)
Gad Szamanisko od razu się pokapował, że koniec nudnej końskiej egzystencji, nareszcie coś się dzieje i postanowił zapartycypować. Podczas wyprowadzania się z Siwką pod stajnię, jednym susem wypadł za bramkę (oczywiście byle dalej ode mnie, za Siwym boczkiem się ukrył, żeby w dupsko nie oberwać ;-), przeleciał po górce piaskowej (budowlanej), pogrzał przez podwórko tęgim kłusem i zanurkował gębą w trawnik. Siwe oczywiście od razu zdziczało, głowę zadarło, przytupało w miejscu, ale odwagi odbiec ode mnie nie miało (no i na linie było, by the way ;-)
Siodłałyśmy się w atmosferze pobudzonej, ale nie zamierzałam rezygnować. Po osiodłaniu puściłam Siwe luzem, złapałam Gada za kłaki (nieodmiennie w grzywie kupa rzepów) i wyprowadziłam za bramkę. Od razu chciał oczywiście myknąć dołem za mną, ale Przezorna Ja byłam na to przygotowana, chmajtnęłam liną, Fiś walnął pięknego roll-backa, obraził się i poszedł stanąć koło Nika (ten też czyhał w gotowości, nie wiadomo na co ;-)
Jeździć poszłyśmy na dużą łąkę. Najpierw trochę zabawiania się, sprawdzenia tego i owego z ziemi, wsiądnięcie, sprawdzenie zgięć bocznych... Co za koń! Działa na myśl niemalże...!
Ruszyłyśmy. Pierwsza jazda Siwki na wędzidle. Było energicznie dość (lekki cykor miałam czując pod sobą siwą sprężystość i chęć do ruchu ;-), trochę siwego wydziwiania (eee, co mi tu w pysku majdrujesz..?? ), gdy wodzę direct implemantowałam, ale grzecznie. Jednakowoż współpraca pod siodłem jeszcze nam się nieszczególnie klei ;-) Inna rzecz, że spore novum w porównaniu z jazdą Ali uczyniłam: siodło westówka, wędzidło, duża łąka, konie przewalające się wokoło...
Potem mesz pod stajnią i ta dzika zazdrość na obliczach pozostałych koni... ;-)

...hucyk pod siodłem zachowywał się jak mały szatan. Zapierniczał jak maszynka do biegania, głową pomajtywał od czasu do czasu, ale nie odważył się na żaden drastyczny krok w stosunku do mojej na nim osoby :-) O joggu oczywiście nie było tym razem mowy, raczej o kłusie wyciągnięto-podskakującym ;-) A przy ćwiczeniu zakłusowanie ze stój za każdym razem otrzymywałam propozycję kłuso-galopu (podskok przodem z wymachem głowy imitującym galopuuuję!) Nawet WHOA! przestało być przez chwilę ulubioną huckową komendą ;-)

Odkąd skończyły się upały w konie stopniowo wstępuje małe diabelstwo. Energia z nich emanuje, pyski usmiechnięte, wygłupy w głowach. A i treściwe doszło ostatnio u naszych (bo pensjonaty futrowane treściwym od dawna), więc brawerie odstawiają co i raz. Nigdy jednakowoż przeciw człowiekowi. No może Fitek czasem się popisze jakim występem (vide włam na podwórko ;-), ale on tak ma z natury :-)

 photo HPIM8156_zpsb71bdf77.jpg

 photo HPIM8153_zpse43b6d58.jpg

 photo HPIM8146_zps547d363c.jpg

2 komentarze:

folkmyself pisze...

Znaczy że cwaniactwo zostało ukarane!

edka pisze...

Właśnie... A miałam takie BOGATE plany na to L4...