"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Ależ było jeździectwo...

...do rozpuku. Pod siodło poszło nawet Siwe :-) Tym samym pierwsza profesjonalna naturalna jazda Siwki za nią :-)
Gwoli ścisłości: swojego wsiadania na Siwe i Szamana nie liczę, bo mam o sobie obecnie bardzo kiepskie zdanie jako o jeźdźcu i staram się za wiele z siodła nie robić, żeby czego nie skiepścić... Pierwszą profesjonalną naturalną jazdę na Siwce odwaliła za mnie Ala ;-)
Wyszłam z jeździeckiej wprawy, bo niestety jak się regularnie nie jeździ, to się nie ma ani umiejętności, ani odpowiedniej dawki pewności siebie... Moje jeździectwo za każdym razem ogranicza się więc na posiedzenia i pokazywania, że człowiek na górze to fajna rzecz. Poza tym jak mi się zachce, to mam do wożenia się małego hucka. I tym samym motywacja, żeby rzeźbić w swoich pierwszych koniach mizerniutka...
Co innego Ala; jej się chce, ona jeździ regularnie i z zapałem, ona nie jest obarczona psychicznym bagażem obcowania z moimi końmi od ich dziecięctwa... Do tego stopnie nieobciążona, że widząc moje sobotnie siedzenie na Siwej (stacjonarne ;-) zaproponowała, że może wsiądzie? Ala jeździ bardzo ładnie; na Niku pomykała ostatnio galopkiem po okrągłym wybiegu, pasażersko niemalże, trzymając wodze-linę za sprzączkę. Pomyka też na dwóch carrotach z wodzami spoczywającymi na końskiej szyi... Wędzidła w ogóle u nich w pysku nie widziałam...

Siwe miało w sobotę dobry dzień, nie robiło na niej żadnego wrażenia ściąganie padu przez zadek oraz przez głowę z zatrzymaniem na uszach (!!!) Przez głowę było po raz pierwszy w życiu zwieńczone sukcesem; wcześniej Siwe wypruwało mi na linie, furkało, protestowało... Więc zaprzestałam na bardzo długi czas usiłowań; teraz był jeden mały podskok za pierwszym razem, za kolejnymi dwoma jedynie podrywanie głowy, a potem już tylko czujne stanie, ale bez paniki. W sumie z 5-6 powtórzeń tylko :-) Znaczy kolejna rzecz, która się sama naprawiła ;-)
Wsiadłam, było oczywiście mega spokojnie, poprzestawiałyśmy trochę przód, Siwe wyraźnie miało ochotę pochodzić...
Ala wsiadła w krótkich spodenkach, ale za to w kasku ;-) Sama wsiadła, bez trzymanki. Tym razem z rozmysłem zrezygnowałyśmy z oprowadzanki na linie, bo ostatnio Siwe się oprowadzanką stresowało... Skoro ja wsiadam bez trzymanki i Siwe nie wyczynia, to i Ala da radę ;-) Zwłaszcza, że Siwe Alę zna, Ala gada z Siwcem zrozumiale, tym samym językiem co ja, więc czemu miały by się nie dogadać...?
Zgodnie z przewidywaniami Ala wsiadła i po prostu... pojechała. Siwe bardzo spokojne, głowa cały czas na wysokości kłębu... Na początku co i raz się zginała (moja szkoła profilaktycznego wygaszania prawopółkulowca ;-), gdy tylko poczuła boczny nacisk od side-pulla, ale szybko załapała, co jest komendą do skrętu a co do zgięcia bocznego :-) Za chwilę wędrowała noga za nogą, skręcała, szła wzdłuż ogrodzenia, stawała na WHOA! i cofała. Zatchnęło mnie po prostu, ot co! Gdzie się podziała wariatka?????
Kolejne dnia Ala wsiadła (tym razem w ruch poszło siodło klasyczne, bo Ala zdecydownie takie woli) i Siwka trzaskała nawet chody boczne pod jeźdźcem. Na drugiej jeździe! A, koń-geniusz, że o Ali nie wspomnę ;-)))
Głupio mi się zrobiło, że ja od paru lat taka niejezdna fujara jestem (a kiedyś co? mówili o mnie, że wsiadam na wszystko, co się da osiodłać ;-) i ogarnąwszy się intelektualnie (rozmowa z samą sobą) postanowiłam się reaktywować jako jeździec. Regularnie i systematycznie. W tym celu w sobotę o 21.10 zatargałam na padok siodło i zawezwałam hucka. Przybył ochoczo z powodu ROJU komarów. Nawet wyglądał na zadowolonego, że mimo późnej pory zakładam mu siodło, bo od razu pół hucka okazało się mechanicznie zabezpieczone przed owadami. Przez chwilę walczyłam ze sobą, czy nie dać se siana (gryzło mnie zarówno pomarańczowe diabelstwo, jak i to tradycyjne, szare), ale hucek zaraz by sobie pomyślał, że jestem cienias, więc wsiadłam na 15 minut. Postępowaliśmy, pozatrzymywaliśmy się, pocofaliśmy, na koniec hucek dostał ciasteczko i pochrumkując zadowolony poszedł do koni.
W niedzielę wsiadłam na małego na całe 50 min., trochę pokłusowaliśmy, trochę porobiliśmy esy-floresy (chodzenie na focus, wygibasy z obiektami etc.) a trochę eksperymentowałam z jazdą na wodzy casual. Do tej pory raczej tego unikałam, wodze trzymałam w sposób nijaki (ni to krótko, ni to długo), czyli asekuracyjnie na wszelki wypadek a tu się okazało, że niepotrzebnie, bo hucek wcale nie jest taką niedobrą łajzą, na jaką wygląda ;-) Jedyne, co mu można zarzucić, to łażenie tuż przy samym ogrodzeniu, co grozi zdjęciem jeźdźca o płot.
W ogóle fajnie się bawiliśmy, także z ziemi (włażenie na opony, proponowanie pacania w różne miejsca na oponie - pomysł hucka :-) i mały zaczął za mną łazić, pokazywać gdzie końska mucha gryzie, gdzie komar siedzi i nawet podskubywać mnie pieszczotliwie po kłębie przy czochraniu grzywy w swędzących miejscach :-) A mówiłam, że nie ma między nami tej chemii, co z Siwką i Fiśkiem...

Fisiu się naprawił, już nie kuleje, zachowuje się jak zwykle, czyli z charakterystyczną dla siebie flegmą, łazi za człowiekiem czasem nawet zbyt nachalnie, więc z niedzielę wieczorkiem poszedł na 5 minut pod siodło klasyczne, żeby sobie nie myślał...

Nie mogę się doczekać, kiedy znów pojadę na wieś... Knuję, normalnie, żeby na hucku w teren pomknąć, do lasu, który podobno jest nieopodal... Wystarczy skręcić za sąsiadem G. Ala prawie już tam była. A ja co?? Siedzimy w Gawłowie z końmi 2 lata (tak, tydzień temu niepostrzeżenie miała miejsce rocznica) a jełopy znają tylko podwórko, nasze łąki i zastodole... Fisiu nawet na drodze głównej nigdy nie był...

Brak komentarzy: