"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 10 maja 2010

Było - minęło

Ależ cudne dni na wsi miałam...!
Lało, jak cholera, wszędzie błoto, konie kombinowały, gdzie by tu stanąć, żeby nie we wodzie cały czas... Całe szczęście, że Oblubieniec małe pasmo górskie na padoku usypał, tam towarzystwo z upodobaniem koczowało... Szamanisko wręcz tam sypia w ciągu dnia, na podwyższeniu, samotnie... Siwe staje na górce przodami, dupkę zostawia poniżej, i z tej pozycji obserwuje okolicę... Zaczęło się od wystawania przodami na oponie-podeście, teraz woli naturalną piaskową górkę...
A najeździłam się i natrenowałam koni do rozpuku... Raz woziłam się na hucku przez 30 min. i 2 razy posiedziałam na Siwce... A mięśnie jakie rozbudowałyśmy... Kręgosłup u Siwego na wierzchu, mowy nie ma o oklepowaniu, ot co :-(

Od 1 maja konie poszły na zielone. Stopniowo. Najpierw na dalsze padoki zastodolne (obżarły je w 4 dni), potem brałam je po kolei na sznurku na podwórko - każdy po pół godziny. Robiły za kosiarki. Potem mi się znudziło takie absorbujące moją osobę pasienie i puściłam całe stadko luzem. Przykazałam, że ma być spokój: żadnego włażenia w ogródek, rozwalania beczek z paszą (beczki stoją pod stajnią), włażenia do stodoły (z sianem), w deski czy do nowej stajni (szkielet + dach).
Na początku było grzecznie, zaczęło się drugiego dnia. Co i raz musiałam towarzystwo upominać, bo:
- Szaman właził do starej stajni (w te i wewte) denerwując Bobusia (w stajni nocują psy i teraz to ich gniazdo. Bobuś oburzony, że koń śmie mu się pchać do chałupy...)
- hucek demolował beczki z uporem maniaka; nauczył się ODKRĘCAĆ pokrywę (!!!) i dobierać do zawartości. Wystarczyło, że na chwilę zniknęłam w chałupie, już beczki zaczynały dudnić... Oczywiście całe stado kibicowało... Zaraz pojawiali się przy beczkach Niko i Siwka...
- Szaman kombinował, jak tu zeżreć rośliny ozdobne z ogródka, posadzone wzdłuż płotu, a w ostateczności chociaż podwórkową wierzbę (w zeszłym roku żarły ją oba hucki, o mało nie uschła!)
- Szaman z huckiem (ale głównie Szaman-Kombinator) pchali się do stodoły, mimo zasieków uczynionych z drąga i szeleszczącej plandeki (siano, siano, siano!)
- wszyscy kłócili się z psami; podłazili, prowokowali, robili miny... Nawet najgrzeczniejszej Siwce przytrafiało się robić do psów grymasy.

Jeździectwo było 2 maja; testująco siodłałam i Siwe, i hucka bez niczego na głowach i oba konie stały grzecznie :-) Hucuś jeden kroczek w bok na początku umyślił, zrobiłam małe retreat z siodłem (on jeden krok ode mnie, ja jeden krok od niego), mały gębę rozdziawił ze zdziwienia, że nie gonię go z siodłem i wrócił na miejsce :-))
A w ramach trenowania koni starałam się codziennie urządzać zwierzakom stadne padokowe ganianki... Czasem musiałam się wspomagać reklamówką-foliówką, bo te gady bezstajenne takie się wyluzowane zrobiły, że latać im się za bardzo nie chce bez dopalaczy ;-)

W sobotę (8 maja), korzystając ze słońca (resztki trawy obeschły) na wyjedzonych padokach zastodołowych, wysiałam saletrę. Ręcznie. A co, w końcu jest się rolnikiem z miasta, trzeba pole obrabiać ;-) W niedzielę skoro świt poleciałam sprawdzić, czy trawa już rośnie. Oczywiście nic się jeszcze nie zdążyło ruszyć ;-)

...I jeszcze zaczęłam budować bramki na łące - robię z łąki 4 stałe kwatery. Koniec z lataniem i przestawianiem słupków co weekend! Na razie zbudowałam 2 cudne bramki; profesjonalne drewniane słupy, zamknięcia na podwójne sprężyny... Konie zabrałam ze sobą na łąkę. Rzuciły się jak szalone do jedzenia mleczyków, ziółek i innych młodych badylków... Z dobroci serca trzymałam je na łące, póki nie skończyłam z bramkami (2 godziny), co zwierzaki okupiły potem lekką biegunką. Tak się obżarły! Ale mordy miały uśmiechnięte :-) Po powrocie do domu (za stodołę) od razu glebły się gromadą spać...

Z nowości zabawowych: uczymy się chrumkać na komendę.
Chrumkam - koń odchrumkuje. Koń oznacza w pierwszej kolejności Szamana (naturalnie - on to wymyślił ;-), drugi chrumkacz to - o dziwo! - Siwka :-)) Zabawa narodziła się w wyniku nawoływania mnie przez Szamana: koleś wystawał pod bramką i wrzeszczał, że chce na podwórko. Nie daj Boże, żeby do niego nie podejść, nie pogłaskać chociażby... Gdy oddalałam się, darł się wniebogłosy :-)
I tak oto wykluła się nam nowa umiejętność ;-)

Brak komentarzy: