"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 12 października 2009

Nowe stado

Stało się. W sobotę odjechał od nas szurnięty Wigwam. Myszek został sam!

Przy okazji wyprowadzki Wigiego, załadowałam do przyczepy Niwecza. Bo tak w ogóle to był chytry plan: Wigi, jako cykor, za przyczepami nie przepada. A Myszek jest opanowany (introwertyk), jak musi, to wykona, co mu tam każą. Więc chytry plan przewidywał: do przyczepy wejdzie Myszek, potem wejdzie Wigi, potem Myszek wyjdzie a Wigi zostanie. I pojedzie w siną dal.
Myszek trochę się poboczył, poprzyglądał, dałam mu trochę czasu (około 1 minuty ;-) po czym poprosiłam o wejście na trap. Wszedł. Wycofaliśmy się. Zrobiliśmy ze 3 joja i Myszek elegancko załadował się do swojej przegródki. Bez najmniejszego problemu :-) W przyczepce dostał ciasteczko i wtedy stało się jasne, że u tego konika w hierarchii ważności FOOD jest zdecydowanie NUMBER ONE :-) Od tej chwili interesowała go wyłącznie moja saszetka z końskimi ciasteczkami :-) Modelowy lewopółkulowy introwertyk.
Szurnięty nie chciał wejść. Wmurował małe nóżki w trap, zaparł się jak osiołek i nie pomogło wciąganie go za głowę do środka. Beatka poprosiła mnie o pomoc. Pierwsze co zrobiłam, to oczywiście wycofałam szurniętego z trapu :-) Wigi tak się wmurował, że ni do przodu, ni do tyłu nie chciał ruszyć. Za pomocą 4. fazy przypomnieliśmy sobie szybciutko, co oznacza linka falująca w strefie 1 :-) Już za chwilę Wigi stał grzeczniutko w przyczepie.
Przystąpiłam do planu B, czyli do wyprowadzenia Myszka. Jeżykiem na klatce. Wyszedł grzecznie, nóżka za nóżką, bez pośpiechu...

 photo HPIM6573_zps84922503.jpg

 photo HPIM6574_zpse8bd993c.jpg

Wigi zaraz odjechał. Zostaliśmy z Myszkiem za bramą. Sam na sam. M. popatrzył chwilę, jakby bezmyślnie, za oddalającą się przyczepą. Niby spokojny, ale było w nim wyczuwalne napięcie. Poszliśmy kawałek za przyczepką, po czym pokazałam mu kępę trawy. Rzucił się do konsumpcji i zapomniał o naszej samotności we dwoje :-) Chwilę pobawiliśmy się w zabawę od punktu do punktu z kępami trawy w roli głównej, po czym powędrowalismy za stodołę. Wcześniej nasi zostali przetransportowani przez Oblubieńca z dużej łąki na zastodole, padok 2. i 3. Mysio zajął pierwszy padoczek. I od razy zrobił się nerwowy. Gdzie Wigi????? zaczął się wrzask, chrumkanio-rżenie, nawoływanie... Ruchu zagęszczone, sprężyste... Może myślał, że zrobi to na mnie wrażenie i przyprowadzę mu szurniętego... Się przeliczył ;-) Występ nie zrobił na mnie należytego wrażenia. Nie takie rzeczy się widziało w życiu (i widzi co i raz w wykonaniu a to Siwego, a to Szamaniska ;-) Musi się kolega jeszcze mocno podszkolić, żeby mnie zadziwić/zaniepokoić (proponuję poobserwować Siwca i powyciągać odpowiednie wnioski - tak oto wygląda koński szał i dziczenie ;-))
Po godzinie zdecydowałam się połączyć kolesiostwo w jedno stado. Nasi zostali ubrani w kantary (paskowe), bo oczami duszy widziałam rozwalone w feworze walki ogrodzenie... Zawsze łatwiej będzie toto ubrane połapać, jak się rozleci po polach...
Zgodnie z przewidywaniami, gdy tylko otworzyłam bramkę (zasieki z prądem raczej ;-) nasi pognali na złamanie karku pod stodołę... Mysiu nawet nieszczególnie przerwał komsumpcję siana. Owszem, podniósł głowę i patrzył na nadlatujących, ale żując flegmatycznie i nic sobie nie robiąc z pędzącej masy (ma nerwy ze stali, koleś ;-). Nasi tak się rozpędzili, że minęli małego i wyhamowali się dopiero przy bramce. Fisiek zaraz zawrócił, podbiegł do Myszka prężąc muskuły. Siwe za nim jak cień, ale przezornie nie pchała się początkowo na afisz. Panowie wymienili noski-noski, ale Fisiek uznał, że to mało męskie, więc kwiknął-wrzasnął prezentując pół-dupek i uniesioną zadnią nogę. Myszek się odsunął i na tym zakończyła się potyczka pierwsza. Do Myszka podeszła Siwka, noski-noski, obwąchali się i grzecznie zaczęli jeść siano. Zachowanie Siwej mnie zdecydowanie zadziwiło, bo to ona zawsze była pierwsza zadymiara, gotowa do kwików i walenia przednią nogą o byle co... A tu nic... Głowa przy głowie się pasą...
Fisiek nie dał jednak tak łatwo za wygraną; od czasu do czasu zadowolony z siebie przesuwał Myszka po padoku i blokował Siwkę, żeby za blisko nie podchodziła do obcego... W końcu zachęcony brakiem oporu i mikrą posturą nowego członka stada, przeszedł do gryzienia M. w karczek. Myszek odsuwał się mnie podejmując wyzwania. Ale gdy Fisiek wymyślił wspinanie się wraz z próbami powalenia hucka na ziemię (wspinał się, zarzucał małemu potężne nożyska na szyję/kłąb, ten chwiał się pod ciężarem, ale sprytnie obniżał przód i Szaman zjeżdżał mu bez łeb na ziemię), Mysio się zeźlił. Za którymś razem stanął okoniem: wspiął się, rozdziawił paszczę i trzasnął Fiśka przednimi kopytami w klatę, aż zadudniło...

 photo HPIM6583_zpse9b304f9.jpg

 photo HPIM6585_zpsc0d11f09.jpg

...wieczorem Szaman dumnie prezentował mi w boksie odniesione w walce rany: pozbawiony sierści fragment ciemnej łysej skóry, liczne podpuchnięte ślady po uderzeniach zębami i jedną małą (sic!) krwawiącą rankę. Wszystko elegancko zgromadzone na łopatkach :-) Hucek bez szwanku, ni zadrapania.
No i co? mówiłam, że Fisiek to przerost Formy nad Treścią. Kolos na Glinianych Nogach... Nie dziwnego, że Siwe prowadza się teraz z Myszkiem a ten wyczynia w boksie hece, gdy wypuszczam Siwą wieczorem na podwórko... Gdzie, gdzie mi ją zabierasz...??? Myślałby kto... Po dwóch dniach bliższej znajomości, jaki zżyty się zrobił... I od momentu połączenia ani razu nie zawołał Wigiego. Jakie to stałe w uczuciach, te konie... A 11 lat zawsze razem to nic nie znaczy...?

W niedzielę cały dzień padało, stado pozostawiłam więc samo sobie (od czasu do czasu tylko leciałam zerknąć za stodołę...), ale zachowywali się nad wyraz przyzwoicie, bo nowych obrażeń u Szamana nie zauważyłam :-) Grubas oczywiście nadal próbował manewrować małym; tym razem opracował sobie sprytną strategię atakowania cofaniem: maszerował tyłem prosto na Myszka, miarowym krokiem, w rytmie, w jakim bawimy się w BACK-BACK-BACK . Myszek, widząc tak potężną kolubrynę, jaką jest zadzisko Szamana, zazwyczaj grzecznie się wycofywał, ale czasem sam ustawiał się zadkiem w stronę agresora i podskakiwał markując walenie z zadu :-) Wszystko to wyglądało dość komicznie, bo Panowie walczyli na zwolnionych obrotach, powoli, majestatycznie, żadnej ekspresji w tym nie było, ani huku... Całe szczęście, że Siwe nie jest samiec :-) Ta to by dopiero narobiła rabanu, latawica jedna... Jej życiowa dewiza, to lepiej za szybko, niż za wolno...

A wieczorem odbyły się postrzyżyny. Szaman ma teraz równo przyciętą grzyweczkę nad oczami (wygląda jak panna ładna, jak żadna ;-) a Myszek stracił postrzępione końcówki grzywy i ogona. I przy okazji pouczepiane gdzie się da gzie jaja.

Brak komentarzy: