"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 21 września 2009

Weekend nie-konny

Koszmarnie nie-konny. Całe 2 dni na budowie :-( Oj, z rozrzewnieniem zaczynam wspominać czasy pensjonatowe (oczywiście TYLKO pod względem ilości czasu, jaki mogłam spędzać z końmi. Czasu było tyle, że i jazdy na cudzych nawet były... a TU co...???)
Mieliśmy robić betonowe ścieżki przed domkiem i kończyć zewnętrzną izolację anty-wilgociową, a zeszło się na walce z hydroforem! Po dwóch dniach symulacji, prób i podchodów w końcu wiemy, czemu nie mogliśmy doprowadzić wody do domu! Summa summarum hydroforek zamieszka w ocieplonym bunkrze tuż przy studni, który właśnie jest budowany... Za jakieś +/- 2 tygodnie (??) skończy się targanie wiaderek do chałupy :-)

W sobotę hucek szurnięty przeleciał po mnie przy porannym wychodzeniu ze stajni. Gwoli ścisłości: po mnie oznacza, że wyginając się w łuk, przemknął mi błyskawicznym chyłkiem za plecami, gdy mocowałam haczyk blokujący drzwi... Z zemsty zdążyłam go pacnąć w uciekający zadek uwiązem, co zresztą nie zrobiło na nim większego wrażenia, bo nawet nie raczył przyspieszyć (frajerka! wykiwałem cię... teraz to mnie możesz cmoknąć...) Myszek nieco się zawahał, ale uznałam, że lepiej się jednak odsunąć i przepuścić kolesia, niż wejść w ewentualną konfrontację z huckowym ciałkiem narażając na szwank swoje liderostwo (ciałka huckowe są teraz odpasione jak należy, więc niekonieczne chciałabym znaleźć się na trasie przelotu takiego ciałka...)
Gdy hucki wpadły na swój padok, nasi na swojej łące zapodali brawerie. Zaczęło Siwe. Dawaj swoje wygibasy prezentować: wściekły galop z waleniem z zadu co foule, trzepaniem głową, nagłe zatrzymania ze stawaniem dęba, przeskokami w miejscu przody-tyły i tym podobne.
Fisiek podłapał błyskawicznie: stał przy mnie, gdy Siwe zaczęło, zerknął na mnie, potem na Siwe i wyrwał z miejsca z kwikiem. Dognał Siwe i zaczęły się wyścigi! Rozpędzały się głupie niemiłosiernie, szczurząc się do siebie w locie i wierzgając synchronicznie w swoim kierunku zadkami (zasady fair play w czasie wyścigu są im najwyraźniej obce ;-) Hamowały tuż przed pastuchem, tylko czekałam kiedy który w niego grzmotnie, wywali i zwieją w pole...
Hucek szurnięty popatrzył na te wygłupy z politowaniem i wziął się za konsumpcję trawy, ale Myszek przyglądał się z wyraźnym zainteresowaniem i nawet dał się przez chwilę porwać zabawie, gdy nasi przelatywali koło niego: trzepnął łebkiem i rzucił się kłusem za nimi, ale zaraz zastopował, bo skończył mu się pierwszy padoczek (hucki chodzą po trzech mniejszych, połączonych ze sobą, padoczkach przelotowych)... Popatrzył smętnie za szalejącymi i wziął się za konsumpcję... Nasi od razu się wygasili, poparskali i po zabawie :-)

Przy okazji dopełniania poideł podszlifowaliśmy w Fiśkiem zabawę WEŹ-DAJ z wiaderkiem. Fiśka właściwie żadnych zabaw uczyć nie trzeba. On je zna z natury. Sztuka tylko, żeby chciał się bawić wtedy, kiedy ja chcę :-)
Zabawa WEŹ-DAJ wygląda następująco: stawiam wiaderko, pokazuję palcem, mówię WEŹ. Fisiek od razu cap wiaderko w zęby. Cofam się, kiwam przywołująco paluszkiem (zaczynaliśmy od bujnięcia się w moim kierunku, potem od jednego kroczku, teraz zasuwam po linii wygibaśnej, umykam, skręcam, robię zmyłki), Fisiek żwawo zasuwa za mną z wiaderkiem w gębie, na komendę DAJ, oddaje :-) Oczywiście z oddawaniem był problem największy. Gad brał wiaderko ochoczo, ale oddawać nie chciał za chiny luda... Załatwiłam go ciasteczkami: teraz wie, że za oddanie, dostanie końską łakotkę :-)
Zbyn się kiedyś napatoczył na padok w trakcie naszej zabawy: pokazał wiaderko, zawołał paluszkiem, Fisiek przydygał z wiaderkiem natychmiast. Zbyn zadowolony drugi raz - Fisiek zareagował z mniejszym entuzjazmem. Za trzecim razem w ogóle nie zareagował; masz mnie za frajera?? sam sobie podawaj... bez ciasteczek! Taki cwany lewopółkulowiec :-)

A z Siwką mamy od kilku weekendów nocne rytuały (bo czas dla koni mam teraz, gdy zrobi się ciemno i nie można robić nic innego, budowlanego): zaczęło się od wieczornego wychodzenia samopas w ciemność, teraz jest wieczorno-nocne czyszczenie przed stajnią, łącznie z podawaniem kopyt (na wolności!)... Że niby czym ja się tutaj wzniecam, co...? A my na takie wychodzenie w noc pracowałyśmy ponad 4 lata! Pamiętam, jak kiedyś w czasach pensjonatowych, jeździłam do Siwki także w jakiś dzień powszedni, po pracy. Z zimie taka 18.00 to boża noc... Wymyśliłam za którymś razem wyprowadzanie Siwki na podwórko... Okolica oświetlona, można potrenować... Siwe oczywiście było innego zdania - za pierwszym razem odstawiła mega-panikę, zwieńczoną zaatakowaniem mnie, gdy uparłam się, żeby pochodziła po kole: odwróciła się zadem i cofała waląc w moją stronę kopytami! W taki amok ją wpędziłam swoją głupotą! Teraz wiem, że przekroczyła wtedy wszystkie progi!
A teraz proszę: Siwe samo naprasza się, żeby wyjść, trąca nosem swoje drzwiczki, żeby sprawdzić, czy otwarte... Wychodzi spokojnie i najczęściej stoi sobie przed stajnią z odstawioną zadnią nogą i patrzy w noc... A czasem nawet sztuczki pokazuje sama z siebie (a to łebkiem, a to nogą coś tam zaproponuje ;-) Takie momenty w naszym obcowaniu - bezcenne. Warto się mordować z PNH :-)

Brak komentarzy: