Tak, wystarczyło kilka tygodni błogiego końskiego bezrobocia i
hucek Myszek się popsuł. Na szczęście
tylko hucek.
Nasi to niezmiennie chodzące
ideały ;-)
Pierwsze symptomy
myszkowej niesubordynacji pojawiły się ze 3 weekendy temu. Ociągało się przy podawaniu nóżek, zwłaszcza lewej przedniej. Bez czwartej fazy (
kłucie kopytką) nie dawało rady. Szczypanie kasztana w ogóle nie robiło na
kolesiu wrażenia a wręcz przeciwnie: demonstracyjnie przenosił ciężar ciała na szczypaną nogę. Mina zawzięta, uszy lekko cofnięte, oczki złośliwie przymrużone... Czekałam tylko, kiedy kłapnie na mnie zębami, introwertyk jeden...
W
sobotę werkowanie Fiśkowych przodów na padoku (
prawie siłą zawlokłam Oblubieńca. Cały czas obowiązuje u nas zasada szewc bez butów chodzi ;-) Fisiek znudzony, trochę się bujał, trochę
symulował odsadzanie (
zazwyczaj zdążałam utrafić we właściwy moment i pyknąć go lekko kantarkiem z EJ! co powodowało, że Fisiek rezygnował i zaprzestawał kombinacji na jakiś czas) Raz tylko przeholował i załapał się na
karne bieganie na kształt opadającego liścia. I jeszcze zaliczył
słowne upomnienie od
Oblubieńca, że ubłocił
kopyty ;-)
Myszek w trakcie Fiśkowej
obróbki podszedł, poprzyglądał się, więc na koniec poprosiłam go o podanie nóżki, obejrzeć
dzieło Oblubieńca. Oblubieniec zrobił
huckowe przody w tygodniu i byłam bardzo ciekawa efektu, bo jeszcze tak dziwnie powywijanych końskich podeszw nie widziałam. A
Myszek zamiast grzecznie pokazać, co tam ma od spodu, elegancko oddryfował. Pacnęłam go liną w oddalający się zadek, co skwitował
warknięciem, trzepnięciem głową i posłaniem w moją stronę
tłustej dupki. O
Ty Mała Łajzo Jedna! To ja Cię pod swój dach..., ja Ci
łakotki pod pyszczek..., kupę sianka (
żre toto tyle samo co nasze, wielgachne), marcheweczki (
rzuca się na nie, jakby tydzień nie jadł)... a Ty na mnie
z kopytem...??
Goń, bij, zabij, morduj! Ruszyłam do ataku uzbrojona w linę,
hucek w nogi, Siwka zerknęła, ruszyła mi z pomocą (!!!) a Oblubieniec (
stojąc z boku ;-) zagrzewał nas do boju:
Dobrze, dobrze, goń go! pokrzykiwał ni to do mnie, ni to do Siwki ;-) Pościg trwał jedno okrążenie wokół pasącego się Fiśka i
hucek spasował: odangażował w locie zadek i stanął na obwodzie wyimaginowanego koła patrząc na nas, ścigających. Siwe od razu się
urwało (
siano, siano czeka... Fisiek zeżre mi wszystko...), sama musiałam sobie radzić. A
hucek nie w ciemię bity (
o co tyle hałasu? o głupią nogę? na, bierz sobie...
mówiłam, że Łajza, Cwana w dodatku ;-); nogę grzecznie podał i po awanturze (
ładne, ładne kopyty-przody mu Oblubieniec zrobił...)
W
niedzielę zmieniłam koniom padok na mniejszą łąkę, ale za to porośniętą trawą! Ależ była
radocha. Fisiek przez pierwsze godziny co i raz,
napchawszy gębę po brzegi zielonością,
kwikał i wydając siebie
radosne (
z przeproszeniem)
pierdnięcia gnał galopem w kolejne upatrzone miejsce.
Kole 16.00 przyszła pora
huckowe sprawki. W sobotę postanowiłam, że nieróbstwo
niektórym nie służy i trzeba na powrót
zaimplementować dyscyplinę... Zatargałam na padok 2 zestawy lina (
krótka, długa) + kantarek
plus carrot i dawaj proponować zabawę. Wszystkie 3 podniosły głowy znad trawy, ale żaden się nie pofatygował. Najbardziej skłonna była Siwka, ale
grzeczne konie mnie nie interesują, więc tylko pogłaskałam po nosie i wydałam komendę
spocznij ;-)
Hucek, pomijając fakt
dyscyplinarnego rozpasania, zaczął być
podejrzliwy w stosunku do sprzętu, więc zaczęliśmy od odczulającego
friendly. Najpierw
drapanki ze sprzętem trzymanym w drugiej ręce, potem masowania sprzętem (
lina, carrot). Raz zdarzyło mu się odbiec, więc spontanicznie zmieniliśmy zabawę w
catching game. U, cięcie treściwego albo i sianka się kroi (
pomijam, że zwierzątko wygląda jak tłusta pyza porośnięta futrem ;-) Zasapała się,
kluska, bardzo szybko ;-)
Galopady były wściekłe, pobryki i wymachy zadkiem. Mimo wigoru i energii bardzo ładnie odangażowywał
tyłeczek, nawet z daleka, i przychodził na przywołujące kiwanie paluszkiem (
wystarczyło kilka powtórzeń z ciasteczkiem kiedyś tam i błyskawicznie się nauczył :-)
Siwka, żeby
nie popaść w niełaskę, na wszelki wypadek kilka ćwiczeń wykonała z
huckiem synchronicznie...
Cudowne te moje
stare konie :-))
Z
huckiem jeszcze
jojo na wolności (
odchodzenie na driving liną na kształt lassa & przychodzenie na wołanie paluszkiem), na dowolne odległości, zatrzymania przy przywoływaniu w różnych momentach (
bliżej, dalej ode mnie) i poszliśmy
na linę. Popatrzeć, jak nam
okrążanie wypadnie. O,
hucek szedł na koło na pierwszą fazę
, najchętniej
od razu w galop (
czyżby nowe kopyty?
bo on do galopu raczej nieskory), zasuwać energicznie, pobrykiwać, furczeć, adrenaliną buzować, ale wszystko ładnie po kole, bez prób wyrywania się (
pewne novum, bo hucek wyrwać się lubi, jak mu się coś nie spodoba...) Na wszelki wypadek robiliśmy
travelling circling game, bo lina krótka; z założenia galopów miało nie być, ale skoro koń proponuje, to czemu nie... ;-)
Jeden tylko
incydent miał miejsce, bo
hucek poplątał w pewnej chwili nóżki (
rzadko galopuje, więc i nienawykły ;-), potknął się przodem, linę
złapał między przednie nogi, poczuł, że coś go na siłę trzyma i wyrwał w długą. Pognał do koni
wściekłym galopem a te, zamiast podejść ze zrozumieniem do
problemu kolegi, dawaj go ścigać!
Fisiek wręcz ruszył na niego z kwikiem, dobiegł i zaczął atakować przednią nogą! Walnęły małe
dęba (
o biada, jakby mi skórkę urwały przy linie! Mój odwieczny problem, ta markowa skórka... a nie lepiej było kupić podróbę? ;-)
hucek zerknął w moją stronę, wykorzystałam ten moment i pokiwałam paluszkiem, przywołująco.
Mały skorzystał z okazji (
już wolę ją, jak Was. Nienormalne konie jesteście...) ruszył w moją stronę kłusem. Chciałam go
pociągnąć charyzmą przywódcy ;-) i zaczęłam biec do tyłu, ale ten manewr wydał się chyba
małemu podejrzany, bo przyhamował i stanął patrząc na mnie podejrzliwie... (
w pułapkę chce mnie wciągnąc czy co...?) Moje
przywództwo lekko
się nadszarpnęło, ale co tam, podeszłam do
podejrzliwego ;-)
Hucek za wysokim poziomem energii człowieczej jakoś nieszczególnie przepada, póki co... Woli
zdylować, na wszelki wypadek... albo nie podejść za blisko...
Dokończyliśmy okrążanie (
opadającym listkiem od czasu do czasu w kolesia, gdy się za bardzo rozpędzał) i zakończyliśmy
przygodę, bo już zmierzchało...
Zabrałam sprzęty edukacyjne,
Myszek został przy bramce, nagle słyszę za plecami galop dudniący. Pomyślałam, że
mały tak do stada wieje. A tu
siurpryza: to
nasi przylecieli pod bramkę:
do stajni idziesz?? a my?? udomowione jakie... zaraz wróciłam i otworzyłam im. A niech idą. Aczkolwiek
idą to zbyt delikatne określenie w obliczu tego, co za chwilę nastąpiło.
Myszek ruszył przodem, ale chyba za wolno
przebierał krótkimi (
umęczonymi przeze mnie chwilę wcześniej) nóżkami, bo
Fisiek się zdenerwował, ugryzł go w dupkę, wyprzedził i pognał galopem do stajni. Siwka
małego kiwnęła i dawaj biegiem za Szamanem.
Myszek, nie chcąc być
ostatnią fajtłapą vel trokami od kaleson uderzył w galop za nimi. Ja majestatycznym
stępem na końcu (
po drodze wrzasnęłam tylko na Fućkę, że nie wolno!, bo już ścigać chciała i zaprowadzać porządek po psiemu ;-) W stajni
gehenna. Wpadło
toto wszysko nie do swoich boksów, Siwe zaraz się
przepakowało do siebie a tam zajęte,
hucek siedzi, Fisiek wyskoczył od
hucka przed stajnię, Siwe za nim, na końcu
hucek i pognały z powrotem na padok...
Przeżarły się trawą i padło im na małe móżdżki! Zagwizdałam. Patrzeć, wracają galopem.
Fisiek wali przodem tylko ziemia dudni.
O, ja Wam dam, ryć mi ścieżkę wzdłuż stodoły
! Podniosłam ręce do góry (
choć wcale nie sugerowały, żebym się poddała ;-) i wrzasnęłam
WHOA! Fisiek momentalnie przeszedł do stępa, przysiadając niemal na zadzie, mimo, że był ode mnie kilkanaście metrów! Taka dyscyplina!
Hucek, Mały Dziadu, patrz i ucz się!!!
Przy wieczornym czyszczeniu wzięło mnie na
czułości. Dawaj Siwkę głaskać i szeptać do uszka, jaka ona grzeczna, miła, piękna... mina wyraźnie zadowolona, aż
Fisiek rzucał zazdrosne
zerki w naszą stronę... Przy głaskaniu lewej przedniej nogi Siwe podniosło ją powoli, wyprostowało, oparło na ziemi taką wyprostowaną, po chwili wyciągnęło i dostawiło drugą i z przeciągłym westchnieniem
walnęło ukłon z bródką do ziemi :-) Czyżby chciała przypomnieć, że od dawna nic nie działamy w temacie
sztuczek?
...a hucek nóżki do czyszczenia podał jak złoto.
Gnidka Mała, wystarczyło trochę poprzestawiać
kolesia na padoku ;-)
I jeszcze w kwestii remontu stodoły. Zmieniła się nam koncepcja. Zdaje się, że będziemy budować drewaniną stajenkę na 2 konie a stodołę się jedynie z lekka skróci i
podrasuje. Taka opcja będzie
primo tańsza, a
secundo szybsza w realizacji... I może jeszcze przed zimą zaprosimy do Gawłowa nowych pensjonariuszy, naturalnie :-)