"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 8 września 2008

Ruszyło się...

Wreszcie jakimś cudem udało mi się wygospodarować trochę czasu dla koni... Wprawdzie tylko w sobotę, ale dobre i to.
W południe poszliśmy na spacer. Odwlekałam ten moment pierwszego spaceru, po trosze z permanentnego braku czasu, ale też dlatego, że temat trudny do realizacji: konie tylko 2, jeden musiałby zostać sam… I tu problem, bo nasze ogrodzenia padokowe to nie jakaś szczególna nie-zniszczalna rewelacja. Siwka (wybitnie utalentowana skokowo) wyskoczy, Szaman po prostu staranuje (nic to, że prąd)… A i drzwi do boksów da się roznieść w przypływie paniki… Drugiej osoby do spacerowania brak… Wymyśliłam więc, że Szaman, jako bardziej pomysłowy w wygłupach, pójdzie ze mną na sznurku a Siwka z nami luzem… I poszliśmy… Dzielnie przez podwórko, choć to jeden wielki plac budowy + psiarnia (psy się darły, że co tu konie robią??… podwórko to przecież ich teren), ale szybko dały dyla do domu, gdy się okazało, że koni nie da się z podwórka wyszczekać… Zresztą nie podwórko było naszym celem ;-)

Siwe zaraz za bramą wypruło przed siebie kłusem, oszołomione przestrzenią… Szaman się zbystrzył, nabrał powietrza…, ale puściłam mu małą falkę liną i oklapnął. Siwe szybko zawróciło, w nieznanym terenie wolało się trzymać blisko nas…

Photobucket

Wyruszyliśmy najpierw na koniczynową łąkę naprzeciwko domu, a potem naszą lokalną polną drogą przed siebie…

Photobucket
Photobucket

Szaman był NAPRAWDĘ bardzo grzeczny i dzielny, mimo że tak po prawdzie, to ja z nim na spacery nie chodziłam… Z reguły Siwkę zabierałam… Z nim czasem spacerowała Gośka, ale niechętnie, bo się go trochę bała… Czyli był to nasz prawie spacerowy debiut… Ustawiłam się w strefie 3, bo za moimi plecami Szaman zawsze dzielny jest; z przodu - niekoniecznie… Jego koronny numer, jeszcze z pensjonatu, to przylatywanie do mnie, gdy coś go zaniepokoiło na padokach, a jednocześnie ciekawiło, i wysyłanie mnie przodem w celu sprawdzenia, co to… Szedł wtedy tuż przy moim ramieniu, absolutnie nie wyprzedzał… Ja stawałam, on stawał… Musiałam dojść do stracha, sprawdzić a wtedy Sz. wkraczał do akcji i neutralizowł go (najchętniej gębą albo kopytem)...

Teraz po drodze gapiliśmy się na pracujący po sąsiedzku traktor, ćwiczyliśmy zatrzymania i cofania na uniesienie liny i komendę BACK (bardzo ładnie) oraz okrążanie - polna droga, rowek, zaorane pole – zaorane się Szamanowi nie podobało; zagalopowywał spontanicznie i skakał po nim śmiesznie, pokwikując i pobrykując co foule a przez rów dał ogromnego susa i wyskoczył z powrotem na drogę…
Progów wiele po drodze nie zauważyłam… Sz. wręcz by się chętnie wypuścił dalej, ale przy drugim zakręcie, gdzie zaczynają się gęste krzako-chaszcze a za nimi gospodarstwo sąsiada, stężał i zaczął wypatrywać. Zawróciłam, co przyjął z wyraźną ulgą, wracając poskubał trawy, pogapił się, gdzie Siwe… Po chwili znów poszliśmy kawałek w stronę krzaków, ale bez przegięcia na pierwszy raz; niebawem zawróciliśmy na koniczynową łąkę, na obżarstwo…

Photobucket

…a Siwe… Najpierw trzymało się blisko nas, ale po krótkiej chwili zasmakowało w wolności i zaczęło latać po okolicy… Początkowo kilka razy potknęła się na rowach zarośniętych badylami, ale szybko zaczęła patrzeć pod nogi. I co zobaczyła rów, to przez niego z upodobaniem skakała. Mała jest, ale jaka skoczna… Gdybym tylko miała jakiekolwiek ambicje skokowe… ale nie mam. I dobrze, niech się Siwe cieszy i bawi skakaniem
Gdy my z Szamanem wędrowaliśmy drogą, Siwe pasło się na koniczynie, czasem przylatywało do nas galopem, czasem nagle wyskakiwało w poprzek drogi, raz rozpędziło się i wpadło na zaoraną ziemię, ale się jej nie podobało i przeskoczyła z powrotem na łąkę… Bardzo szybko oswoiła się z okolicą i wcale się nas nie kleiła. Pogalopowała, poprzeskakiwała po czym zakotwiczyła na koniczynie. Zerkała tylko, czy jesteśmy... Jakieś te moje konie samodzielne się robią...?

Photobucket

Photobucket

Photobucket

Po niecałej godzinie wróciliśmy na padok za stodołą. Konie nie chodziły po nim przez tydzień, a mimo to od razu poczuły się swojsko. I poszły w cień drzemać…

Późnym popołudniem zorganizowaliśmy zajęcia na okrągłym wybiegu. Gdy pojawiłam się na padoku z taczką pełną sprzętu (taczka to mój patent na nie-dźwiganie, zwłaszcza siodła west ;-), konie się ożywiły i oba równocześnie próbowały załadować za mną na round-pen… Szaman próbował bardziej, Siwa mniej. Wzięłam więc Siwą a Grubego wymanewrowałam. Nie bez trudu. Został na zewnątrz, ale cały czas stał przy wejściu i obserwował… Sprawdził koniuszkiem nosa sprężynę zamykającą, ale na szczęście nie próbował jej otworzyć…
Z Siwką bawiłyśmy się na wolności. Kantarek, potem ogłowie z wędzidłem. Siwe do metalu bez entuzjazmu, ale i bez uciekania głową do góry (co ma czasem we zwyczaju). Jednak delikatny sygnał niechęci wysłała; odwróciła głowę na zewnątrz, choć na prośbę skierowała ją z powrotem w moją stronę… Osiodłałyśmy się bez przypinania liny do kantarka. Chwilę się poprzestawiałyśmy i poprosiłam o okrążanie. Zerwała się do lotu, ale nie pognała galopem, tylko w miarę przyzwoitym kłusem. Pozmieniałyśmy kierunki i poprosiłam o galop. Siwe pięknie, WOLNO, RYTMICZNIE galopowało, ładnie okrągłe… Miesiąc przerwy, bez siodła, bez wymagań… I proszę bardzo, jaki pozytyw...
Szybko przywołałam Siwkę do środka, przypięłam linę i sprawdziłyśmy zgięcia boczne. Z lewej na sam puzon. Z prawej, hmmm… Siwe się kręciło, kręciło, kręciło… W końcu stanęło, ale jakoś bez przekonania… Mimo, że byłam w krótkawych spodenkach i bez kasku (za to w kultowej parellistycznej czapeczce ;-) postanowiłam wsiąść. I wsiadłam kilka razy z lewej strony i ani razu z prawej... Nijak rozciągnięta nie jestem z tej off-side… I nici z symetrycznego ćwiczenia savvy-umiejętności
Spostrzeżenie: Siwka przestała mielić wędzidłem, gryźć, wypychać… Cały czas SPOKOJNIE je trzymała…
Na sam koniec z 10 razy założyłyśmy i zdjęłyśmy ogłowie na modłę westernową; prosiłam o obniżenie głowy, przekładałam rękę nad głową Siwki, tak że miałam ją pod pachą i prosiłam o przyjęcie wędzidła bez podrywania głowy do góry. Po kilku próbach udało się :-)

Pora Szamana nastąpiła po jakichś 15 minutach, ku jego uciesze; prawie nie mógł się doczekać, kiedy Siwe wyjdzie, żeby sam mógł wejść… Przy zakładaniu kantarka (markowego!!) skubnął go raz subtelnie gębą, ale oddał prawie-bez-walki… Z nim też zaryzykowałam zabawy na wolności, chociaż nie bez obaw… Cały czas mam w pamięci jego efektowne taranowanie okrągłego wybiegu ze słupków przenośnych, jeszcze w czasach pensjonatowych, gdy szlifowaliśmy liberty… Jak Szamana wena ponosiła, kwikał i dawaj taranem w sznurki… Czasem tylko kładł ogrodzenie, a czasem łamał jakiś słupek i uciekał pobrykując, po czym zataczał koło i wracał do mnie z uszami do przodu, czekając na dalsze wskazówki co teraz? co teraz? bawmy się!…
Tym razem Sz. wykazał się wyjątkowym szacunkiem do ogrodzenia (zestarzał się? zapasł? szacunku do leadera nabawił?), ani nie próbował zerknąć w kierunku wyjścia z okrąglaka… A taranować? W życiu...
Z nim robiłam to samo co z Siwką: wędzidło, siodło i dalej harcować… Wędzidła oczywiście z połową pasków zażądał początkowo, ale ostatecznie zrezygnował z elementów skórzanych w pysku… Siodło użarł w latigo, próbował ściągnąć z pleców, szybko musiałam mu wymyślać coraz to nowe zadania, żeby się odczepił od zagadnienia a co tam, Panie mi na plecach leży…?
Bardzo ładnie Sz. się sprawował; ładnie przód odstawiał, zadkiem też energicznie umykał przed drivingiem… Nawet chody boczne na wolności BARDZO ładnie wykonał… Zagalopowania udane; startował dynamicznie (brummm!), ale zaraz się zaokrąglał, zbierał, podstawiał i galopował rytmicznie w tempie zadziwiająco wolnym… Modelowy westowy lope… Z paroma tylko kwikami i podskokami. Malutkimi. Uznałam, że jest dobrze. Pora wsiadać... Za pierwszym razem Sz. potraktował mnie jak latigo. Użreć chciał. Ale nadział się na łokieć (mój). Próbował więc cofać. WHOA go zatrzymało. Stał urażony. O, bawić się nie chce po mojemu... Wgramoliłam się 3 razy. Sama byłam zaskoczona, że mi się udało... bez drabiny...
Nie na darmo ostatnio na siłowni do standardowego treningu siłowego, dodałam rozciąganie... ;-)

W niedzielę mieliśmy kontynuować zabawianie się z siodła, ale nie udało się :-( Po pierwsze najpierw było koszmarnie gorąco, a potem wzięliśmy się za robienie bramy koło stodoły a potem to już była tak zmęczona, że nawet z ziemi bawić mi się nie chciało... A miałam budować przeszkody z opon... I podest zatargać na padok...

A nowa bramka wygląda tak:
Photobucket

Brak komentarzy: