Konie mi się rozbestwiły ;-) zdecydowanie za dużo friendly, a za mało leadership... O ile u Siwki próby przejawiania dominacji mnie cieszą (zyskuje na pewności siebie), o tyle Szaman mógłby sobie darować...
Znowu nic nie robiliśmy w ten weekend (w sensie konkretnego szlifowania umiejętności), bo okrągły wybieg jeszcze nie dokończony (zostały 3 segmenty do przymocowania); tym razem skończyła się niespodziewanie benzyna do pilarki... I tak oto nieróbstwo moich koni trwa i trwa... w nieskończoność. Za to przyjaźnimy się na całego: konie przylatują z końca łąki na gwizd, rżą gdy wchodzę do stajni (Siwka też!), gdy coś robię w pobliżu padoku podłażą pod ogrodzenie i przywołują mnie wzrokiem na mizianki... Siwka wynajduje u siebie coraz to nowe itchy spots i pokazuje o, tu podrap, i tu... a potem tu...
W sobotę pod wieczór zabrałam konie na padok za stodołą. Kilka tygodni na nim nie były, więc nie obyło się bez wariacji. Było oblatywanie nowego terytorium; nawet Szaman niby-prawopókulował: kitka w górze, kłus z zawieszaniem się, małe oczka zbystrzone, głowa na wysokości wierzy Eiffla... Poprosiłam go po kilku obleceniach o podejście; a gdzie tam. Chrumknął, kwiknął i posłał w moją stronę tłusty zadek... O żesz Ty! Na dupsku momentalnie wylądował mu zwinięty w kłębek uwiąz. Ale się zeźlił! Latał, kwikał, brykał... Kilka razy musieliśmy powtórzyć rzucanie uwiązem w zadek, zanim przypomniał sobie Kolega, że należy się odangażować i nie odwracać dupskiem do leadera... O chytra sztuka... U niego postępy w obie strony są piorunujące; szybko się uczy i jeszcze szybciej od-ucza, gdy zostawić go samemu sobie przez jakiś czas ;-)
1 komentarz:
Great!!!
Congratulations.
Prześlij komentarz