"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 14 lipca 2008

Upalny weekend :-(

Weekend upalny nadzwyczaj skutecznie zniweczył moje treningowe zapędy… Jedną tylko sesję udało się nam zrobić, ale za to i z Siwką, i z Szamanem (w końcu!)…
Za Siwkę wzięłam się w sobotę przed 20.00, bo dopiero wtedy zrobiło się w miarę znośnie, jeśli chodzi o temperaturę otoczenia… Nacisk na sprawy siodlane kładę teraz, robimy kilka podstawowych ćwiczonek z ziemi mimochodem, przy okazji sprowadzania się z padoku i czyszczenia, kółeczko w prawo, kółeczko w lewo i od razu siodło na grzbiet… Trochę tylko dłużej pobawiłyśmy się zarzucaniem neoprenu na grzbiet, na zad, na szyję, na uszy (uszu nie dotykaj tym czarnym!!! o, tutaj mamy poletko do obróbki…)
Siwa coraz swobodniej z siodłem się porusza, nie żeby rozluźniona była jakoś nadzwyczajnie, ale też nie ma panicznego zerkania, co to się tam z tyłu na plecach tłucze…?! A tłucze się nieźle, podskakuje, bo bez tylnego popręgu, jak dotąd… I oto przyszła ta pora, że w końcu pamiętałam, żeby ten popręg na wieś zabrać…
Wcześniej wygalopowałyśmy się solidnie na linie, dodałam nową wersję okrążania (w ruchu), Siwe ładnie galopowało, bez paniki i przyspieszania, choć dość szybko, jak to u niej…
Tylny popręg przyjęła bez emocji, ot kolejny paseczek na brzuchu… cofała ładnie, stępowała ładnie, zakłusowała ładnie… aż zdziwiona byłam… co za koń spokojny, nic tylko wsiadać…
I wtedy NAGLE zaczęło się… Siwe wyskoczyło z czterech kopyt w górę, tak wysoko, że kopyta znalazły się wyżej niż moja głowa… skuliła się, zaokrągliła i dała popis takich wybić z ziemi i takich bryków, z chrapaniem i postękiwaniem, że poczułam się jak na najprawdziwszym pokazie rodeo… 100-procentowy DZIKI KOŃ! …talent domorosły jak nic. W Stanach zrobiłaby karierę a mnie przysporzyła kupę kasy… tymczasem marnuje się w Gawłowie za stodołą ;-)
…linę oczywiście puściłam i zastanawiałam się, co będzie, jak Siwa staranuje drągi i da w długą razem z siodłem, liną i Szamanem, bo ten się nakręcił i zaczął za Siwą latać, też panicznie, ale z bardzo głupią miną… Najwyraźniej nie bardzo wiedział, o co chodzi… Ale mus to mus – instynkt stadny mu się włączył…
Siwe za 2 razy grzmotnęło zadem o ziemię na zakręcie, nie przejęło się, zerwało, poleciało dalej… Raz, wierzgając, wpadło na pastucha, złamało słupek (a gadzina jedna, szkodnik! a zawsze na biednego Szamana było...), prądem po boku oberwało, odskoczyło ze 3 m., chyba myślenie na momencik jej wróciło, bo zwolniła do kłusa… Zaraz sobie jednak przypomniała o panikowaniu i dawaj latać z jednego padoku na drugi, jednak z coraz mniejszym przekonaniem i już bez bryków i wybijania się w górę… Próbowałam jej w locie zad odangażować, ale gdzie tam! Obmyśliłam więc naprędce PLAN… A niech Siwe lata, zapoluję na Szamana… Szaman na początku zareagował no co ty? nie widzisz, że SIĘ DZIJE…?!? Latam, latam… Panika przecież…! ale na odangażowanie zadu zerknął, głowę skręcił w moją stronę, zawahał się… jednak poleciał dalej… już miał przelecieć na sąsiedni padok, do ganiającej Siwki, ale potrząsnęłam saszetką z ciasteczkami (zawsze mam je przy sobie, gdy trenujemy)… To był argument KORONNY, Szaman odangażował się modelowo, podbiegł do mnie, opuścił głowę i poprosił dawaj! tylko szybko, bo nie mam czasu…
W czasie konsumpcji okazało się, że czasu ma aż nadto i grzecznie wędrował u mego boku w stronę Siwki, która przestała robić na nim jakiekolwiek wrażenie…
Siwe tymczasem ZATRZYMAŁO się… stało przy stodole, mokre jak ścierka, dyszące i patrzyło… W miarę, jak zbliżaliśmy się z Grubasem, Siwe opuściło głowę (nie za nisko, troszeczkę) i grzecznie podeszło… wzięłam linę, Siwe grzecznie poszło za mną w nasz treningowy narożnik… I tyle było z jej występu. Odczulenie przez zanurzenie. Klasyczne. Trwało to może z 2-3 minuty...? Dla mnie wieczność, oczywiście... Dla Siwki pewnie też... Swoją drogą występy Siwej trwają teraz o wiele krócej niż kiedyś... (próbuję się pocieszać ;-)...
Sprawdziłam tylny popręg: zapięty przepisowo, nie za ciasno, nie za luźno… w sam raz. Potelepałam siodłem na grzbiecie, pociągałam za popręg jeden i drugi, mocno i bardzo mocno… Siwe nic. Odczulone. Wysłałam ją na koło w stępie, kłusie… Na wszelki wypadek opadającego liścia jej zaaplikowałam przez chwilę, żeby się nie rozpędzała… potem poprosiłam o galop… elegancko, jak marzenie… spokojnie, głowa w pozycji neutralnej, bez zadzierania… Potem pooprowadzałyśmy się trochę, żeby Siwka ciut obeschła. Zdjęłam siodło, kantarek, dałam ciasteczko, zgoniłam muchy z siwej głowy i poszłam do Grubaska... a Siwka z opuszczoną głową krok w krok za mną...

Przyszła pora na Szamana. On, jak zwykle, zadowolony. Okrążać mam? proszę bardzo! równo, miarowo, rytmicznie, wolno, SPOKOJNIE (złoty koń, po prostu).
Siodło? Dawaj na grzbiet! nawet nie łapał go za bardzo zębiskami, ot, raz mu się skubnąć przytrafiło... Zakłusował z siodłem ładnie, grzecznie; raz mu się przytrafiło grzbiet uwypuklić, niby takie do bryku przygotowania z głową w dole, ale zaraz się rozmyślił... Ze dwa razy sam z siebie obrał kierunek na oponę, najechał z kłusa i przeskoczył (cóż za inwencja i zapał u leniwca!) I tylko czemu on jest taki WYSOKI??? Jak ja na niego wsiądę? Drabinę chyba potrzebuję, bo wszystkie pieńki w Gawłowie są za niskie...

Straszaki odczulające na Siwkę:
Photobucket
Photobucket

Brak komentarzy: