"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Nowe friendly

Weekend pod znakiem odczulania Siwki (mimochodem). Efekty BARDZO pozytywne... Ależ się Siwka zmieniła po przeprowadzce do siebie...
Dojechałam na wieś w piątek około 20.00. Do koni poszłam, gdy już zmierzchało… Łaziły żwawo za stodołą i opędzały się od much i innych latających. Strasznie się tego latającego namnożyło… Żeby pomóc koniom uwolnić się choć na chwilę od owadów, zaczęliśmy energiczne zabawy… Oczywiście z dwoma końmi równocześnie, bo indywidualnie się z nimi nie da na jednym padoku: pchają się do mnie jeden przez drugiego… Bawimy się więc synchronicznie, jest fajnie, choć Szaman przoduje we włażeniu w moją strefę (uwielbiam te Twoje ciasteczka z saszetki...), Siwka w ukrywaniu się za wielkim Szamanowym cielskiem…
Prawie po ciemku bawiliśmy się w okrążanie w galopie ze zmianami kierunku. Oprócz ściśle parellistycznych wskazówek (mowa ciała) dodaję teraz komendy głosowe do poszczególnych końskich czynności (tutaj do galopu); przygotowujemy się do westernowej pracy pod siodłem… Konie galopowały bardzo ochoczo, Siwka nawet trochę za bardzo; miałyśmy czasem problem z przywołaniem… Szaman wręcz przeciwnie. Zmniejszał odwód, jak mógł. A najchętniej leciał od razu do mnie (oczywiście do moich pleców)… Na pierwszy sygnał, nawet samo podejrzenie, że oto zerknęłam na jego tłusty zadek, przylatywał galopem do środka… Trochę mnie to wielkie, pędzące prosto na mnie cielsko, niepokoi, ale jeszcze się Szamanowi nie zdarzyło, żeby nie wyhamował… Bardzo fajna sesja, konie sprawiały wrażenie zadowolonych…

W sobotę w sumie niewiele bawiliśmy się (tak z premedytacją; oto idę i teraz, uwaga konie! bawimy się), mimo to parę znaczących sukcesików z udziałem Siwki…
Po pierwsze frędzelki na muchy… Szaman oczywiście zachwycony: o, jakie fajne! Daj pomiętosić! W końcu się opanował (dyscyplinarne jojo) i dał się ustroić w spokoju. Siwka też bez emocji; trochę głowa poszła w górę, ale na sygnał na potylicy zaraz się opuściła… Po jakimś czasie poprosiłam konie o przebieżkę kłusem a potem galopem we frędzelkach i było śmiesznie, bo Siwka w galopie prężyła się, głową wywijałam, pląsy odczyniała, jak wariatka… Wyglądała jak siwy dumny andaluzyjski ogier… Parę razy o mało się nie wywaliła przez te wygibasy… Na komendę WHOA zatrzymała się jednak spokojnie w miejscu i opuściła głowę…
Po drugie mycie koni. Gąbką. O Szamanie nie ma co gadać. On nawet z węża daje się polewać (oj, tylko nie na zadek…!) Tutaj było mycie gąbką i polewanie wiaderkiem. Stał z błogą miną, po czym położył mi się po nogami, wytarzał, wypaćkał w błocie i zadowolony poszedł się obżerać na resztkach padokowej trawy …
Siwka: aj, nowa gąbka! niebiesko-biała! Dała się umyć, na początku było dreptanie na uwiązie, potem już spokojnie, na wolności, łącznie z brzuchem i ogonem…Wysmarowałam oba konie mazidłem na owady, kiepskim niestety. Działało tylko przez godzinę, może dwie…?
Po trzecie spray na owady! Ludzki. Nigdy nawet nie pomyślałam, żeby zastosować... Akurat sama się psikałam, patrzę a oba konie stoją przy wyjściu, gapią się na mnie i machają opętańczo głowami... Podeszłam. Odgłos nie zrobił na nich wrażenia... Psiknęłam na Szamana, Drgnął i nic. Stoi. Opsikałam go całego: psik! i roztarcie ręką. Psik! w miejsce z muchami i znowu roztarcie... Szaman stał zadowolony, głowa w dole, w okolicach głowy chciał nawet psikacza do gęby wziąć...
Siwka stała i patrzyła... Do niej wzięłam jednak uwiąz. Licho nie śpi. Najpierw stałam naprzeciwko i psikałam na siebie. Trochę się psikałam i wycofywałam, Siwka na linie za mną... Potem zaczęłam potrząsać butelką, chlupało, Siwka się zbystrzyła... Potem chlupałam głaszcząc ją i poklepując, dotykałam butelką. Siwka czujna, ale bez uników. Pierwszy psik na łopatkę i Siwka o mało nie podskoczyła... Zastosowałam tę samą technikę, co przy Szamanie: psik! i roztarcie ręką... Może ze 2 razy Siwka zaproponowała bawmy się w okrążanie!!! ale na stanowcze odangażowanie zadu i komednę WHOA stanęła jak wryta... W ciągu 5 minut psikałyśmy się na wolności (!) łącznie zadkiem, ogonem i brzuchem...
Po czwarte frindly z carrotem i stringiem w dwóch mowych odmianach: w ruchu (idę, koń idzie obok, zarzucam string na konia) oraz w stój dookoła konia (koń stoi a ja chodzę dookoła niego i uderzam w ziemię). Obie odmiany po raz pierwszy zastosowane i obie z pełnym sukcesem... Takiego spokoju się po Siwce nie spodziewałam...! Robi się niej INNY koń... Uderzanie w zimię za zadem w ogóle jej nie zaskoczyło... Oglądała DVD szkoleniowe, innego wyjaśnienia nie widzę ;-)
Od momentu przeprowadzki nie przestaje mnie ten siwy zwierzak zadziwiać... Zauważyłam, że czynności, które kiedyś BARDZO Siwkę stresowały (czyli wszelkie nowości), teraz coraz częściej wywołują u niej stan śpiączki; najpierw się spina, po chwili jednak jakby przysypia, rozluźnia się, opuszcza głowę... przez chwilę nawet się zaniepokoiłam... Introwertyzm, autyzm, catatonic...? Ale nie: Siwka rusza się, tyle że ospale, mruga, ogonem macha, reaguje na nacisk, na mowę ciała... Tak było przy psikaczu, przy myciu gąbką...

...ale żeby nie było tak różowo...
Szaman kilka razy złapał Siwkę za frędzelki (jego durne zabawy!) i zdarł je z jej głowy (przypinane rzepami do kantara). Siwka się nakręciła i nie dawała nawet zbliżyć frędzelków do głowy... Latała, uciekała, omijała mnie wielkim łukiem... W końcu dała za wygraną; grzecznie dała sobie frędzle przypiąć 3 razy pod rząd, pochwaliłam, zdjęłam z głowy i zabrałam do szafy... Przecież znowu by jej ściągnął Szaman Wandal Jeden... A jeden frędzelek urwał na amen! Psuja, nie koń... Gdy tylko ogrodzimy drugi padoczek, pójdzie do izolatki Grubas... W sumie oba będą w izolatkach... Trzeba zacząć je usamodzielniać, bo za bardzo trzymają się razem... I zacząć wsiadać...

Brak komentarzy: