"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

poniedziałek, 12 maja 2008

Sobota...

Gdy przyjechałyśmy z Gośką do Żabicza zastałyśmy nasze konie w boksach. Ponieważ nie było starych kobył domyśliłyśmy się, że poszły na jazdę… Nasze darły się wniebogłosy, same, zamknięte w stajni… Kiedyś może i by mnie to zabolało, że zamknięte, ale teraz, w obliczu rychłej (mam nadzieję) przeprowadzki na swoje, pomyślałam, a niech dzikie jedne się przyzwyczajają do samotności we dwoje… ;-)
Po krótkiej chwili wypuściłam je jednak na padok; tam też będzie samotnie, ale za to poobserwujemy sobie wściekłe galopy… I tak też się stało… O ile wypuszczając Siwkę stałam chwilę w otwartym boksie czekając, aż Siwka się uspokoi, i dopiero wtedy pokazałam jej, że może wyjść, to przy Szamanie wolałam nie ryzykować… Po prostu go wypuściłam a ten pognał za Siwką na złamanie karku… Potem utwierdziłam się, że była to dobra decyzja, bo Pan Sz. miał w sobotę wielce buntowniczy humorek
Na padoku, zgodnie z przewidywaniami, zaczęło się wściekłe ganianie wzdłuż ogrodzenia, łącznie z próbą wyskoczenia (Siwka) i staranowania drągów (Szaman). Wspomogłam wyczyny koni wirującą linką (o, chcecie pobiegać…? bardzo proszę! tylko szybciej…!). Szaman początkowo tak się zdenerwował, że odganiam go od wyjścia z padoku, że posłał w moją stronę (kwicząc) 2 potężne wierzgi… Sprawiedliwość w postaci liny na zadzie dosięgła go natychmiast i więcej nie próbował…
Po kilkunastu minutach koniom, mokrym jak ścierki, odechciało się latać… Siwka wprawdzie miała jeszcze jakieś anty-wątki, nie dawała za bardzo się dotykać, więc pobiegała sobie dodatkowo ciut dłużej… Szaman natomiast grzecznie chował mi się za plecami, żeby tylko, broń boże, nie padło na niego moje odpędzające oko
Z Siwką pobawiłyśmy się najpierw w stick to me na wolności a potem przerobiłyśmy sporo różności na linie:
1) debiut oryginalnego kantarka od hackamore - Siwka szybko go zaakceptowała, choć początkowo pachniał podejrzanie...
2) finesse reins - oj, białe , oj podejrzane początkowo...! finalnie przypięłam je Siwce a la side-pull (przy supełkach na nachrapniku kantarka) i tak spacerowałyśmy. Siwka nawet złapała jedną wodzę paszczą! zupełnie jak Szaman międliła ją przy karabińczyku...
Potem jeszcze opakowałam Siwkę dodatkowo w naturalne hackamore... Wisiało toto, dyndało się a Siwka znosiła wszystko z godnością osobistą, bez większych sensacji...
3) mazidło na owady - biała butelka (oj!) z pompką, która wydaje ODGŁOSY (oj! oj!). Poszło w miarę gładko, łącznie z głową. Oczywiście mazidło najpierw na rękę, potem na Siwkę... Ręka - podejrzana trochę była, mokra jakaś (oj!)... ale króciutko.
4) kocyk navajo - dawno nie oswajany... szybko, szybciutko stał się fajny... i od much zasłaniał...
5) zgięcia boczne - od wodzy przypiętych jak side pull - bardzo, bardzo ładnie... bez najmniejszego oporu, na sam puzon...
6) driving przodu carrotem od siebie i do siebie - po raz pierwszy zastosowałam driving przodu do siebie. Siwka załapała od razu. Sprawa oczywista.
7) driving carrotem zadu do siebie - ...spełzły na niczym. Mamy nad czym pracować... a było to przygotowanie do wsiadania z ogrodzenia czyli...
8) człowiek na wysokości (reaktywacja) - wdrapywałam się po wannie-poidle na ogrodzenie; Siwka nie dość, że stoicki spokój (a nie robiłyśmy tego z rok), to jeszcze w pewnej chwili też chciała wejść na krawędź wanny...! ładnie podchodzi na sugestię liną, nie odsuwa się, ale jeszcze nie rozumie, co znaczy przywoływanie carrotem... - czyli zadanie na za-tydzień :-)
a z płotu było zwisanie nad koniem, pokładanie się na grzbiecie i szyi, gwałtowne zeskakiwanie na ziemię... Siwka NIC... nawet, gdy raz wylądowałam tuż przy samym zadzie... sama poczułam się lekko nieswojo... A Siwka NIC...
9) pacanie nogą w różne rzeczy - nic nowego poza tym, że chciałyśmy (a raczej JA CHCIAŁAM) pokazać dziewczynom, które wróciły z jazdy, jak grzebiemy nogą na komendę... I owszem, ja grzebałam, a Siwka NIE... Dopiero gdy odeszłyśmy kilkanaście metrów od dziewczyn, Siwka była w stanie się skupić i od niechcenia grzebnęła nogą... how interesting!
10) spacer poza padok - najpierw blisko, potem dalej... bardzo ładnie, bardzo spokojnie... pasienie na koniczynie, parę ćwiczonek z kocykiem na grzbiecie (jeden incydent tylko, gdy kocyk spadł)
11) kłusowanie za rowerami - dziewczyny wracały na rowerach do Nasielska, więc pobiegłyśmy za nimi kawałek kłusem... Siwka niby się bała, ale kłusowała żwawo prawie-obok-roweru
12) przejścia w obrębie danego chodu - pierwszy raz zaproponowałam Siwej to ćwiczenie. Wypadło doskonale! Ćwiczyłyśmy w kłusie, w drodze powrotnej ze spaceru. Rozpędzałam się maksymalnie, Siwka biegła obok wyciągniętym kłusem, po czym zwalniałam do truchtu a Siwka dostosowywała się i biegła wolno, wolniutko... Bardzo fajna zabawa!
Z ciekawostek: w kłusie jest Siwce łatwiej się ze mną zgrać niż w stępie!

A co u Szamana...?
Hmmm... przymierzyliśmy oryginalny kantarek (przeżyłam chwile grozy, gdy kantarek na chwilę znalazł się w Szamanowej paszczy... na Gad szczęście szybko go oddał - wygmerałam mu go błyskawicznie z wielkiej gęby - rozmiar regular jest na Pana Sz. prawie-za-mały, więc potrzebujemy warmblood size... o ile nie draft...
Poza tym pobawiliśmy się w podążanie (na linie) w kłusie, ale krótko, bo Sz. coś za energicznie za mną latał i wolałam nie ryzykować podgryzania w kłąb i grzywę, jak to on ma w zwyczaju Siwce czynić, gdy się rozbucha... a to najwyraźniej był TAKI właśnie rozbuchany Szamanowy dzień... A ja wolę mieć swój kłąb i grzywę w jednym kawałku ;-)
Potem zaczęło lać (konie się umyły), więc posprzątałam w końcu w swojej pensjonatowej szafie...

A Siwkowy grzyb w odwrocie! Po trzech imaverolach... grzywa łysa, ale bez strupków :-)

Brak komentarzy: