Święta minęły niepostrzeżenie, w Gawłowie mroźno, bezśnieżnie, niefajnie...
Mimo, że wyjątkowo pojechała ze mną na wieś Gośka (Bebo), nie zaawansowałyśmy koni jeździecko, bo aura bardzo niesprzyjająca (gruda koszmarna). Pod koniec pobytu Dziecię nawiązało nić porozumienia z Szamanem (wcześniej nazywała go pogardliwie wieśniakiem i nie chciała mieć z nim nic wspólnego), nagadała mu cudów-niewidów, że będzie olimpijczykiem w ujeżdżeniu i ma się sprawować należycie, to zaczną treningi (Szaman jest koniem niegrzecznym, każdego człowieka szereguje na dzień dobry jako podwładnego a że Gośkę widuje okazjonalnie to i ona jest dla niego obiektem do popychania nosem i obniuchiwania kieszonek, tudzież podszczypywania). Coś tam powydziwiali w boksie, m.in. nauczyli się targetować różne przedmioty - Grubas załapał ideę błyskawicznie (podglądacze jedne, podpatrzyli nasze zabawy z Siwką), osiodłali się, bawili siodłem na grzbiecie (każdy na swój sposób: Gośka robiła rozmaite friendly a Szaman próbował łapać strzemiona, tybinki i co tam jeszcze dało się dosięgnąć, dopóki nie dostał do pyska wędzidła. Wtedy zajął się z pasją międleniem żelastwa).
Ciekawe, na ile starczy Gośce samozaparcia i będzie do Szamana przyjeżdżać... Bo już zakiełkowała w mojej głowie myśl, że może bym go komuś z zacięciem do naturala wydzierżawiła...? Nie mam czasu dla 2 koni, a wolałabym się skupić na Siwce-Dzikusce...
ulubione zajęcie - stanowisko obserwacyjne pod stodołą:
ja pacam - Ty pacasz :-)
z serii commotion in zone 3:
ustalanie porządku dziobania:
podchody do targetowania kawałka lodu:
sideways game:
z serii pupile:
W sobotę zaczęły się problemy z Siwką. Od rana była lekko dziwaczna, pobudzona, rozkojarzona. Z padoku za stodołą uciekła na podwórko pod drągami (jej stary numer - uciekanie górą, a jak za wysoko to dołem...). Sprowadziłam ją z powrotem na padok, pobawiłyśmy się bardzo intensywnie (m.in. chody boczne kłusem, opadający liść), uspokoiła się, ale zamiast jeść siano stała i gapiła się a to na zabudowania sąsiada hen na horyzoncie a to na przeciwległe pole... Profilaktycznie zabrałam konie zza stodoły i zaprowadziłam na padok pod prąd. Było trochę spokoju, Szaman od razu zajął się konsumpcją... Siwe wprawdzie nie jadło, ale spokojnie stało i obserwowało...
Zaczęło się od tego, że nad naszą rzeczkę na końcu padoku przyszły jakieś dzieciaki: gadały w krzakach, kruszyły lód, szeleściły, ale nie było ich widać... Siwe dostało amoku, zaczęło latać. Szaman się przyłączył, rozpoczęły się paniczne wariacje. Poszłam na koniec padoku, konie trochę się uspokoiły, ale nie poszły za mną, jak zwykle, tylko zostały w połowie padoku patrząc podejrzliwie nad rzekę. Dzieciaki poznikały. Spokój. Szaman wrócił do siana, Siwe stało i patrzyło w horyzont. Poszłam do domu sprawdzić, czy Bebo Gośka raczyła wstać. Raczyła. Gadamy sobie, popijamy kawę, stoję w oknie, patrzę na padok (z okna widać kawałeczek ogrodzenia, narożnik. Wokół otwarta przestrzeń). Siwe co i raz pojawia się w polu widzenia, wędruje. Szaman za nią. Siwe zaczyna kłusować w tę i nazad wzdłuż ogrodzenia. Nagle podbiega do ogrodzenia tuż koło narożnika, składa się do skoku i ... wyskakuje na zewnątrz! przez pastucha!…
...Gośka wyleciała z domu pierwsza, nawet nie zdążyłam wrzasnąć, żeby... Od razu przytomnie poleciała łapać Szamana. Siwe po przeskoczeniu ogrodzenia, bez oglądania się, pognało prosto przed siebie. Na horyzoncie majaczyły jakieś 2 postacie, Siwe gnało prosto na nie... Potem zrobiło skręt i zniknęło nam z oczu za zabudowaniami sąsiada (droga główna, wprawdzie bez-asfaltu, ale natężenie ruchu spore…). Szaman oczywiście zrobił się nagle 3-metrowy, o założeniu kantarka można było zapomnieć, ale przynajmniej nie myślał o wyskakiwaniu, tylko przytupywał panicznie w miejscu... Udało mi się przerzucić mu sznureczek przez potylicę, ale o zawiązaniu mowy nie było: Gadzisko ani myślał o opuszczeniu głowy. Uwiesiłam się na kantarku - nic. Zniósł moją wiszącą osobę (53 kg.) z godnością osobistą, ba, wyglądało na to, że nawet mnie nie zauważył! Dopiero, gdy plasnęłam go z otwartej dłoni w ganasz, zamrugał, mlasnął gębą i opuścił na chwilę głowę. Zdążyłam zawiązać supełek, znów głowa w górze. I wgapia się w horyzont. Siwe naraz pojawia się w polu widzenia, leci galopem ku nam. Ale zaraz zawraca. Gośka pognała otwierać bramę, ja ciągnę za sobą Szamana na wabia. Szaman się wyrywa nie bacząc na moje protesty (pierwszy raz mi się Gadzin wyrwał, znaczy ekstremalnie jest), wraca galopem na padok... Złapałam Gada, znowu ciągnę go przez podwórko do bramy, po drodze łamiemy słupek ogrodzeniowy, tak się Grubas miota… udało się. Wyszliśmy. Siwe w międzyczasie wróciło w okolice padoku, lata wzdłuż ogrodzenia. Zobaczyła nas i dawaj biegiem do bramy. Cofnęliśmy się na podwórko, Siwa dyla w pole. Znów wyłazimy, biegniemy w jej stronę, ona do nas, my zakręcamy i kłusem na podwórko. Instynkt stadny zadziałał, Siwe za ogonem wpadło na podwórko. Gośka dawaj bramę biegiem zamykać, Siwe połapało się, w czym rzecz i dalej na Gośkę taranem! Próbowała ją zastraszyć, odepchnęła głową, gębą otworzyła zasuwkę (!!!) i już, już miała pchnąć głową bramę... Gośka wrzasnęła i trzepnęła ją liną w klatkę, Siwe odskoczyło, Gośka bramę zamknęła do końca... Sytuacja wstępnie opanowana. Siwe na podwórku. Był mały problem z założeniem kantarka, ale jakoś się Gośce udało. Siwe mokre jak szmata, robi bokami, w oczach szał… Szaman rozbuchany, miota mi się na końcu liny, próbuje Siwkę dziabnąć nerwowo w zad, Siwe bryka w jego stronę… Wróciliśmy na padok. Z koni wali para (z Siwej wręcz się dymi), boki zapadnięte w okolicach słabizn, chudsza o połowę, więc oprowadzanki i intensywne ćwiczenia na myślenie (do przodu-do tyłu, krzyżowanie nóg etc.).
Gdy konie trochę podeschły, poszliśmy do stajni. Siwe dostało na plecy derkę (żadnych protestów, żadnego szemrania nie było, jedynie malutki blok głową z jej strony…), Szaman był na tyle podeschnięty, że jego nie trzeba było ubierać (zresztą i tak druga derka sięga mu do połowy grubego zadka).
Siwe popadło w apatię. Stało i gapiło się w ścianę albo w swoje okienko. Zadnia nóżka odstawiona. Dreszcze. Oczy nieprzytomne. Autyzm. Nie chce jeść. Żadnych objawów kolkowych... Nic, czego można się uczepić...
Postały ze 2 godziny w boksach. Spokój. Zaryzykowałyśmy wypuszczenie na padok (umocniłam miejsce ucieczki Siwki niełamliwymi słupkami; okazało się, że złamała słupek w narożniku, ogrodzenie trochę się obniżyło - pewnie dlatego zdecydowała się na wyskoczenie). Siwe stało apatycznie i patrzyło w dal, w kierunku, gdzie pognała po ucieczce... Szaman, wiadomo - konsumował... Do końca dnia spokojnie: Siwe apatyczne lub dla odmiany wędrujące mechanicznie wzdłuż ogrodzenia... Siana nie tknęła. Wieczorem w boksie nie chciała podwieczorku (siano + marchew + jabłka), tylko zaczęła wyjadać spod siebie słomę (wedle starych kawalerzystów, dobre na nerwy...), kolacji też nie chciała... Ale w niedzielę rano kolacja zniknęła. Woda z wiaderka też. Apatia pozostała. I ten dziwny autyzm...
W niedzielę na padoku było spokojnie; Siwe stało/stępowało, Szaman jadł. Momentami robiła się bardziej kontaktowa, nawet pacnęła parę razy nogą, zjadała łapczywie ciasteczka... Ale cały czas coś ją tam u dalekiego sąsiada frapuje... Sąsiad ma konie, niby ich nie widać (ja ich przynajmniej nie widzę, może się gdzieś tam kręcą), ale czasem słychać... I wtedy nasze lecą w narożnik i się przypatrują intensywnie. Oblubieniec Z.wymyślił, że nie ma rady, trzeba do sąsiada z Siwką iść... Niech zobaczy, co tam chce... Pomysł niezły, tyle, że musiałam w niedzielę wieczorem do Warszawy wracać... Na wieś z powrotem w Sylwestra...
...Siwe od czasu do czasu przejawia niepokojące odruchy dziko-folblucie; miałam okazję widzieć kilka razu podobne zachowanie u oszalałych wyścigowców... Nie wygląda to za ciekawie. Oby nie sprawdziły się moje czarne myśli, które od czasu do czasu mnie nawiedzają; oby Siwka nie była lekko stuknięta :-( Wprawdzie dzięki PNH zmieniła się kolosalnie, w sytuacjach ekstremalnych reaguje na wydawane komendy (mechanicznie, jak robot, ale reaguje), ale ten występ mocno mnie zaniepokoił... Dziś jadę po odbiór Quietexu (nasz homeopatyczny sprawdzony uspokajacz)... Na wszelki wypadek...
"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli
poniedziałek, 29 grudnia 2008
poniedziałek, 22 grudnia 2008
Śniegowo...
...było tylko w piątek wieczorem. Pięknie, czysto, 15-20 cm. białego. Jednak w sobotę rano ani śladu po zimie. Deszczowo. Ale ciepło; w stajni rano + 5 stopni.
Rano za stodołą konie wyczyniły takie wariacje, że aż dziw, że Szaman tak grzeczniutko-spokojniutko za mną na kantarku wędrował na padok chwilę wcześniej…
Siwe zaczęło; poprosiłam, żeby się odsunęło bokiem a ta zwrot na zadzie i 2 wyskoki w górę z czterech kopyt koło mnie, radośnie, wesoło, z trzepaniem głową. Szaman z kolei zrobił się nagle zaczepiaczem; podbiegał prowokacyjnie dumnym kłusem a to do Siwki, a to do mnie, miny robił, uskoki-uniki, pokwiki. Odgoniłam Cudaka od siebie, bo rozochocił się niemiłosiernie… Zaczęły się wybryki na całego. Najpierw galopy na wyścigi, kto pierwszy pod stodołą, a że ślisko pioruńsko, co chwilę czyjeś nogi się rozjeżdżały, zadki prawie wywracały, błoto fruwało na wszystkie strony… Galopowały nawet po naszej plandece, Wariaty Jedne. Były też pojedynki na zady i wierzgi wzajemne podczas wyścigu (zasady fair play są im najwidoczniej obce... liczy się wynik ;-) Patrzyłam tylko, który pierwszy przygrzmoci w drągi…
Psy przygnały od razu za stodołę, ale bardzo szybko wróciły na podwórko, bo siwe oko namierzyło któregoś i Siwka radośnie pognała do braci mniejszych… Podjęłam nieśmiałą próbę wyciszenia towarzystwa, zerknęłam przywoławczo na siwy zadek, Siwe przygnało do mnie ochoczo. Uniosłam rękę do góry, żeby dać jej sygnał do stój w pewnej odległości a Siwe hamując gwałtownie usiadło tuż przede mną na zadzie i wycięło 2 razy dęba. Na wszelki wypadek nie wzmocniłam tego wyczynu ciasteczkiem ;-)
...Siwe jest ostatnio bardzo figlarne i elokwentne. Wyraźnie wzrósł jej poziom pewności siebie, a dla ciasteczek jest gotowa na wiele ekstremalnych wyczynów... Targetując nosem, co się da (praktycznie wszystko, co wezmę do ręki, jest dla Siwki pretekstem do dotykactwa...) nie dość, że wymyśla co raz to nowe zabawy, to jeszcze zaczyna się ze mną komunikować... Ostatnio powiedziała, że chce jej się pić targetując nosem naprzemiennie konewkę, z której dolewam koniom wody, i swoje wiaderko :-) Pokazuje mi też swoje itchy spots - ustawia się koło mnie daną częścią ciała i trąca moją rękę. Gdy nie reaguję, przysuwa się bliżej, prawie mnie dotykając ciałem, i intensywniej tryka moją rękę :-) Ostatnio w ten sposób zażyczyła sobie drapania w okolicach kłębu, pod grzywą. Na właściwe miejsce naprowadziła mnie błogą miną :-)
...niebawem Wigilia Bożego Narodzenia. Ciekawe, co wtedy mi powie...?
Rano za stodołą konie wyczyniły takie wariacje, że aż dziw, że Szaman tak grzeczniutko-spokojniutko za mną na kantarku wędrował na padok chwilę wcześniej…
Siwe zaczęło; poprosiłam, żeby się odsunęło bokiem a ta zwrot na zadzie i 2 wyskoki w górę z czterech kopyt koło mnie, radośnie, wesoło, z trzepaniem głową. Szaman z kolei zrobił się nagle zaczepiaczem; podbiegał prowokacyjnie dumnym kłusem a to do Siwki, a to do mnie, miny robił, uskoki-uniki, pokwiki. Odgoniłam Cudaka od siebie, bo rozochocił się niemiłosiernie… Zaczęły się wybryki na całego. Najpierw galopy na wyścigi, kto pierwszy pod stodołą, a że ślisko pioruńsko, co chwilę czyjeś nogi się rozjeżdżały, zadki prawie wywracały, błoto fruwało na wszystkie strony… Galopowały nawet po naszej plandece, Wariaty Jedne. Były też pojedynki na zady i wierzgi wzajemne podczas wyścigu (zasady fair play są im najwidoczniej obce... liczy się wynik ;-) Patrzyłam tylko, który pierwszy przygrzmoci w drągi…
Psy przygnały od razu za stodołę, ale bardzo szybko wróciły na podwórko, bo siwe oko namierzyło któregoś i Siwka radośnie pognała do braci mniejszych… Podjęłam nieśmiałą próbę wyciszenia towarzystwa, zerknęłam przywoławczo na siwy zadek, Siwe przygnało do mnie ochoczo. Uniosłam rękę do góry, żeby dać jej sygnał do stój w pewnej odległości a Siwe hamując gwałtownie usiadło tuż przede mną na zadzie i wycięło 2 razy dęba. Na wszelki wypadek nie wzmocniłam tego wyczynu ciasteczkiem ;-)
...Siwe jest ostatnio bardzo figlarne i elokwentne. Wyraźnie wzrósł jej poziom pewności siebie, a dla ciasteczek jest gotowa na wiele ekstremalnych wyczynów... Targetując nosem, co się da (praktycznie wszystko, co wezmę do ręki, jest dla Siwki pretekstem do dotykactwa...) nie dość, że wymyśla co raz to nowe zabawy, to jeszcze zaczyna się ze mną komunikować... Ostatnio powiedziała, że chce jej się pić targetując nosem naprzemiennie konewkę, z której dolewam koniom wody, i swoje wiaderko :-) Pokazuje mi też swoje itchy spots - ustawia się koło mnie daną częścią ciała i trąca moją rękę. Gdy nie reaguję, przysuwa się bliżej, prawie mnie dotykając ciałem, i intensywniej tryka moją rękę :-) Ostatnio w ten sposób zażyczyła sobie drapania w okolicach kłębu, pod grzywą. Na właściwe miejsce naprowadziła mnie błogą miną :-)
...niebawem Wigilia Bożego Narodzenia. Ciekawe, co wtedy mi powie...?
poniedziałek, 15 grudnia 2008
Zimno, zimno…
Sprowokowana dyskusją na forum SPNH na temat zachowania koni przy karmieniu, zaczęłam z premedytacją testować, jak to jest u nas… W piątek wieczorem przy okazji podawania treściwej kolacji odesłałam Szamana na drugi koniec boksu. Kolega zaproponował, że pójdzie wzdłuż chodem bocznym. A proszę bardzo, może być boczkiem-boczkiem. Oczywiście, gdy tylko odwróciłam się do niego tyłem, żeby wysypać zawartość wiaderka w siano, próbował przydryfować z powrotem. Podniosłam rękę w stylu ni to blok na odległość, ni to popukanie powietrza. Wrócił pokornie pod przeciwległą ścianę. Znaczy dobrze jest. Chyba przypomniała mu się komenda ŚCIANA! naszego pensjonatowego Pana Marka. Na komendę ŚCIANA! wszystkie konie stawały w stajni na baczność, na najdalszej ścianie od wejścia do boksu. I wtedy Pan Marek wkraczał i podawał posiłek… Chyba wolę nie wiedzieć, jak wyuczył menażerię, w większości lewopółkulową... ;-)
W sobotę rano replay, Szaman trochę gorszy (w nocy przemyślał chyba, że jest za miętki…) – musiałam być trochę bardziej stanowcza a z braku carrota zrobiłam mu driving uniesionym wiaderkiem (!). Trochę się zdziwił, ale uznał, że widać można i tak … zadziałało. Odszedł kręcąc nosem pod przeciwległą ścianę.
Za stodołę na kantarku (trauma po-ucieczkowa doszła u mnie do głosu). Uchyliłam boks Siwkowy, poszłam Szamana sznurkować. Siwe nosem drzwiczki swoje otworzyło na oścież, stoi, patrzy, myśli… w końcu wyszła. Majestatycznie przeparadowała koło nas i poszła na podwórko. Cień myśli przemknął mi przez głowę, że trzeba wzmóc czujność… (Fiś w pensjonacie w takiej sytuacji wylatywał z boksu na huuuraaa!!! nie zawsze miałam odwagę stanąć mu na drodze…) A tu nic! Jak stał, tak stoi… Podetknęłam kantarek pod nos, niby-drzemie, ale nagle błyskawiczna akcja: capnął kantarek w gębę, ale nie jak zwykle głęboko w paszczę, tylko oparł sobie sznurek na zębach! I gdy chciałam, jak zwykle, zawiązać mu ciasno kantarek jako nie-fajne sznurkowe wędzidło, Szaman natychmiast wypchnął jęzorem nachrapnik na zewnątrz, przeżuł i włożył nos w sznurki :-) Zna zabawę za ciasno w gębie… Cwaniak Jaki…
Poszliśmy za Siwką za stodołę. Za stodołą wieje, ziemia zmarznięta, drzewa akacjowe grzechoczą strączkami… Sama się nawet w nie wpatrywałam podejrzliwie na początku … Nic dziwnego, że konie elektryczne… Długo nie dało się wytrzymać na wietrze, ale kilka króciutkich sesji z Siwką przeprowadziliśmy. Szaman ma ostatnio prawie-wolne. Chyba, że wyjątkowo marudzi…
Z Siwką różne ciekawe/śmieszne/nowe rzeczy:
1) pacanie na odległość – poszłam do ogromniej naziemnej plandeki, Siwka stoi pod stodołą i mnie obserwuje bacznie. Odległość między nami – około 20 m. Pacnęłam nogą. Siwa stoi i patrzy. Pacnęłam znowu… Siwe uniosło nogę, zabujało nią na boki…, pacnęło w ziemię (!!!) i w te pędy (wyciągniętym stępem) do mnie i dawaj pacać w plandekę :-)))
2) jojo na wolności z pacaniem po odesłaniu – odsyłam paluszkiem na 5-7 m., Siwe odchodzi na wybraną przeze mnie odległość, pacam, Siwe paca, przywołuję, Siwe podchodzi, dostaje ciasteczko.
3) zaawansowane friendly carrot&string:
– uderzanie stringiem w ziemię w strefie 3 i 4 stojąc twarzą do boku konia,
– uderzanie chodząc dookoła konia - gdy chodziłam skierowana twarzą do Siwki, ta nie wytrzymywała presji i gdy dochodziłam do zadu, robiła odangażowanie. Zaczęłam więc chodzić dookoła niej odwrócona tyłem i uderzając w kierunku najpierw od konia, potem w bok – od razu przestała się obracać, stała spokojnie z opuszczoną głową :-)
– uderzanie w ziemię stojąc w strefie 5 (za ogonem) – twarzą w stronę ogona, naprzemiennie po obu stronach zadu w kierunku stref 4-3-2… Siwe ani drgnęło :-)))
4) squeeze nad przez kłody koło baneru - najpierw kilka przeciśnięć, potem prosiłam o stanięcie dwoma nogami nad. I wycofanie. I jedną nogą nad. I znowu dwoma… Siwe na początku wykombinowało, że tak naprawdę nie chodzi mi o przestawianie nóg, tylko o dotykanie banera wiszącego obok. I co przestawiła nogi, to wyciągała nos do drągów i targetowała baner. I oczywiście mina noooo, ciasteczko…?
5) ...potem poprosiłam o kilka kroków sideways nad kłodą w stronę baneru. Oj, było trudno, Siwe się wahało, bo baner na wietrze powiewał w jej stronę… a tu proszą o podejście bliżej i jeszcze bokiem na dokładkę… Ale 3 kroczki pięknie zrobiła… Odważna!
Gdy skończyłyśmy, Siwe wywijało szczęką, międliło, jęzor różowiutki wywalało cały… w końcu zaczęło ziewać… Ostatnio coraz częściej takie sesje mamy, bardzo myślące :-) A Szamanisko podpełznął do nas cichutko (nie zamykałam okrąglaka), stanął obok i też zaczął ziewać… Znaczy, że co…? Uczy się zaocznie? Geniusz Gawłowski? Pokazywać ludziskom Cudaka za pieniądze czas zacząć?
W niedzielę pogodowo było już całkiem koszmarnie, zimnica straszliwa, wszystko dookoła fruwało na wietrze, konie co chwilę wyskakiwały na metr w górę… Psy latały biegiem na trasie dom – stajnia – stodoła, byle się ukryć przed wiatrem i nie siedzieć na dworze…
Konie ulokowały się w pół-zaciszu pod stodołą (psy w stodole), do siana rozrzuconego na okrąglaku nie chciały iść (otwarta przestrzeń), musiałam im żarcie przetransportować tu, gdzie stały… Od czasu do czasu szłam do nich na mizianki, poza tym organizowałam sobie roboty pod dachem…
Zwierzaki wytrzymały do 15.30. Widno jeszcze było, podeszłam na kolejne drapanki a tu konie w sposób ewidentnie przejrzysty zakomunikowały, czego sobie życzą: porzuciły siano, Szaman złapał paszczą taśmę biało-czerowną, którą zawieszam dodatkowo w wejściu, nad drągiem, przerwał ją jednym zamaszystym ruchem głowy (zazwyczaj brał ją w pyszczydło i tylko memlał), po czym zaczął popychać nosem drąg… Siwe z kolei trąciło mnie nosem w ramię, potem zatargetowało drąg. I znowu moje ramię, i znowu drąg… I niech ktoś powie, że konie nie potrafią mówić…! Otworzyłam padok, pognały kłusem prosto do swoich boksów…
W sobotę rano replay, Szaman trochę gorszy (w nocy przemyślał chyba, że jest za miętki…) – musiałam być trochę bardziej stanowcza a z braku carrota zrobiłam mu driving uniesionym wiaderkiem (!). Trochę się zdziwił, ale uznał, że widać można i tak … zadziałało. Odszedł kręcąc nosem pod przeciwległą ścianę.
Za stodołę na kantarku (trauma po-ucieczkowa doszła u mnie do głosu). Uchyliłam boks Siwkowy, poszłam Szamana sznurkować. Siwe nosem drzwiczki swoje otworzyło na oścież, stoi, patrzy, myśli… w końcu wyszła. Majestatycznie przeparadowała koło nas i poszła na podwórko. Cień myśli przemknął mi przez głowę, że trzeba wzmóc czujność… (Fiś w pensjonacie w takiej sytuacji wylatywał z boksu na huuuraaa!!! nie zawsze miałam odwagę stanąć mu na drodze…) A tu nic! Jak stał, tak stoi… Podetknęłam kantarek pod nos, niby-drzemie, ale nagle błyskawiczna akcja: capnął kantarek w gębę, ale nie jak zwykle głęboko w paszczę, tylko oparł sobie sznurek na zębach! I gdy chciałam, jak zwykle, zawiązać mu ciasno kantarek jako nie-fajne sznurkowe wędzidło, Szaman natychmiast wypchnął jęzorem nachrapnik na zewnątrz, przeżuł i włożył nos w sznurki :-) Zna zabawę za ciasno w gębie… Cwaniak Jaki…
Poszliśmy za Siwką za stodołę. Za stodołą wieje, ziemia zmarznięta, drzewa akacjowe grzechoczą strączkami… Sama się nawet w nie wpatrywałam podejrzliwie na początku … Nic dziwnego, że konie elektryczne… Długo nie dało się wytrzymać na wietrze, ale kilka króciutkich sesji z Siwką przeprowadziliśmy. Szaman ma ostatnio prawie-wolne. Chyba, że wyjątkowo marudzi…
Z Siwką różne ciekawe/śmieszne/nowe rzeczy:
1) pacanie na odległość – poszłam do ogromniej naziemnej plandeki, Siwka stoi pod stodołą i mnie obserwuje bacznie. Odległość między nami – około 20 m. Pacnęłam nogą. Siwa stoi i patrzy. Pacnęłam znowu… Siwe uniosło nogę, zabujało nią na boki…, pacnęło w ziemię (!!!) i w te pędy (wyciągniętym stępem) do mnie i dawaj pacać w plandekę :-)))
2) jojo na wolności z pacaniem po odesłaniu – odsyłam paluszkiem na 5-7 m., Siwe odchodzi na wybraną przeze mnie odległość, pacam, Siwe paca, przywołuję, Siwe podchodzi, dostaje ciasteczko.
3) zaawansowane friendly carrot&string:
– uderzanie stringiem w ziemię w strefie 3 i 4 stojąc twarzą do boku konia,
– uderzanie chodząc dookoła konia - gdy chodziłam skierowana twarzą do Siwki, ta nie wytrzymywała presji i gdy dochodziłam do zadu, robiła odangażowanie. Zaczęłam więc chodzić dookoła niej odwrócona tyłem i uderzając w kierunku najpierw od konia, potem w bok – od razu przestała się obracać, stała spokojnie z opuszczoną głową :-)
– uderzanie w ziemię stojąc w strefie 5 (za ogonem) – twarzą w stronę ogona, naprzemiennie po obu stronach zadu w kierunku stref 4-3-2… Siwe ani drgnęło :-)))
4) squeeze nad przez kłody koło baneru - najpierw kilka przeciśnięć, potem prosiłam o stanięcie dwoma nogami nad. I wycofanie. I jedną nogą nad. I znowu dwoma… Siwe na początku wykombinowało, że tak naprawdę nie chodzi mi o przestawianie nóg, tylko o dotykanie banera wiszącego obok. I co przestawiła nogi, to wyciągała nos do drągów i targetowała baner. I oczywiście mina noooo, ciasteczko…?
5) ...potem poprosiłam o kilka kroków sideways nad kłodą w stronę baneru. Oj, było trudno, Siwe się wahało, bo baner na wietrze powiewał w jej stronę… a tu proszą o podejście bliżej i jeszcze bokiem na dokładkę… Ale 3 kroczki pięknie zrobiła… Odważna!
Gdy skończyłyśmy, Siwe wywijało szczęką, międliło, jęzor różowiutki wywalało cały… w końcu zaczęło ziewać… Ostatnio coraz częściej takie sesje mamy, bardzo myślące :-) A Szamanisko podpełznął do nas cichutko (nie zamykałam okrąglaka), stanął obok i też zaczął ziewać… Znaczy, że co…? Uczy się zaocznie? Geniusz Gawłowski? Pokazywać ludziskom Cudaka za pieniądze czas zacząć?
W niedzielę pogodowo było już całkiem koszmarnie, zimnica straszliwa, wszystko dookoła fruwało na wietrze, konie co chwilę wyskakiwały na metr w górę… Psy latały biegiem na trasie dom – stajnia – stodoła, byle się ukryć przed wiatrem i nie siedzieć na dworze…
Konie ulokowały się w pół-zaciszu pod stodołą (psy w stodole), do siana rozrzuconego na okrąglaku nie chciały iść (otwarta przestrzeń), musiałam im żarcie przetransportować tu, gdzie stały… Od czasu do czasu szłam do nich na mizianki, poza tym organizowałam sobie roboty pod dachem…
Zwierzaki wytrzymały do 15.30. Widno jeszcze było, podeszłam na kolejne drapanki a tu konie w sposób ewidentnie przejrzysty zakomunikowały, czego sobie życzą: porzuciły siano, Szaman złapał paszczą taśmę biało-czerowną, którą zawieszam dodatkowo w wejściu, nad drągiem, przerwał ją jednym zamaszystym ruchem głowy (zazwyczaj brał ją w pyszczydło i tylko memlał), po czym zaczął popychać nosem drąg… Siwe z kolei trąciło mnie nosem w ramię, potem zatargetowało drąg. I znowu moje ramię, i znowu drąg… I niech ktoś powie, że konie nie potrafią mówić…! Otworzyłam padok, pognały kłusem prosto do swoich boksów…
poniedziałek, 8 grudnia 2008
Wielka Ucieczka...
...wielka ucieczka miała miejsce w niedzielę z rana. Ale po kolei...
Od razu, bez zbędnych ceregieli, pochwała Oblubieńca Z. W tygodniu cichcem zawezwał Posiłki z Gołębi i zwerkował solidnie zapuszczone zady Kolegi Szamana. Aaaa, jakie piękne teraz ma Grubas kopyty! Od nowości Sz. nie miał takich pięknych zelówek! Wysłanie Oblubieńca na kurs to był bardzo dobry pomysł!
Sobota, ciepła, acz z rana deszczowa. Padało chyba przez całą noc, bo błoto kląskające pokryło całą okolicę. Od razu przesądzone zostało, że z dynamicznych treningów nici.
Szaman od rana popisywał się biegunką, więc II kuracja enterofermentem na tapecie. Potem spróbujemy czegoś innego. Wprawdzie przez chwilę był spokój, ale Sz. podżera spod siebie pokątnie wieczorami słomę a ta niestety nie jest szczególnej jakości… Podejrzewam, że to jej wina, to nawracające problematyczne brzucho… Ale nie da się tego składnika z Szamańskiej diety wyeliminować w tym momencie, niestety …
Zabawowo znowu Siwka w roli głównej (robi się z niej mój wzorowy"dziki" koń pokazowy)
Drobnostki:
1) zgięcie boczne „na ciasteczko” – dotykanie pyszczkiem do swojego brzucha w okolicy za popręgiem (podejrzane u Clintona Andersona, Under the Saddle, series I, DVD 1)2) nauka podawania wyciągniętej nogi na wprost, w stylu podaj łapę – stoję vis a vis, proszę o podanie nogi, podaną wyciągam do wyprostu w swoim kierunku; Siwe początkowo zdziwione no ale o co chodzi? jak? pacnąć? przecież cię trafię kopytem… aaa, trzymać mam prosto… takie tam rozciąganie… robię delikatne podchody w kierunku kroku hiszpańskiego…
3) podążanie za Siwką w strefie 4 i 5 trzymając za ogon – definitywne odwrażliwianie tych stref + zaczątki 7 zabaw w tych okolicach (savvy clubowe inspiracje)
4) zabawa w rozluźnij i unieś ogon – z Siwką i Szamanem. Od czasu do czasu ogonki są sztywniejsze, niż bym sobie tego życzyła… (oczywiście unconfident – a czasem niby nic na to nie wskazuje… ogon prawdę Ci powie…)
W ciągu dnia Szaman znowu wykonał popis wściekły galop na moje przywołanie; akurat się tarzał na drugim padoku, gdy zagwizdałam. Zerwał się na równe nogi, wrzasnął-kwiknął, ruszył z kopyta, o mało się nie wywalił na łuku i przygnał do mnie jako pierwszy! Przez momencik powiało leciutko grozą a jak nie wyhamuje…? Wyhamował. Mimo masy perszerońskiej ma w sobie powab i koordynację ruchową :-)
Po południu Siwka ponownie – sprawy około-jeździeckie, czyli pad neoprenowe kulki + kulbaka west. Z godnością zniosła siodłanie. Oczywiście abarot procedura, jak przy siodłaniu młodziaka – zarzucanie liny, 20 x pad z każdej strony na grzbiet, na zad, na szyję… Oklepywanie, szuranie po grzbiecie… Siodłem już nie wymachiwałam – trochę za ciężkie jest…
Zaczęłyśmy od symulacji zapinania popręgu. Właściwie nigdy nie próbowałam na tym poletku jakichś ekstremalnych poczynań. No i okazało się – zaciskałam latigo i luzowałam, rytmicznie, przewidywalnie, stopniowo coraz mocniej – ale Siwe z początku dreptało…! Najpierw dryf leciutki na mnie (save me!) a potem bujawka w przód i w tył, na granicy ucieczki… No to pięknie! Ale mamy lukę…! Szybko się uporałyśmy, nie żeby w zupełności, ale dreptanie ustało, nawet głowa się opuściła… Przy zapinaniu popręgu na trzy nie było najmniejszego problemu.
Zabawy leciutkie, bez galopu, ciut kłusa… Dość śliski mamy teraz podłoże na okrągłym, woda wprawdzie nie stoi, ale ziemia żyzna, czarna, ciężka, więc po deszczu jest kleisto.
Porobiłyśmy chody boczne bez liny wzdłuż drągów, Siwe już tak obeznane, że wystarczy, że popukam powietrze równocześnie strefach 2 i 4 a już wędruje bokiem, nawet gdy jestem 2-3 m. od niej. Chciałam też spróbować, czy uda się nam bez liny na środku bokiem pochodzić, ale Siwe zaprotestowało no co Ty? ścianki z przodu potrzebuję! i powędrowała do drągów (nie bacząc na moje słabe protesty), po czym zaczęła elegancko zasuwać bokiem z zadowoloną miną :-)
Po-przeciskałyśmy się znowu przez pułapkę opony-drągi (dodałam kolejną oponę), tym razem z siodłem; nie zrobiło na Siwce wrażenia, że ją strzemiona i fendery opukują. Po-targetowałyśmy nosem taczkę w różnych, wybranych przeze mnie miejscach, i wyjojowałam Siwe tyłem z okrągłego wybiegu.
A Szaman całą naszą sesję cudował na obwodzie, za drągami. Siano porzucił i pilnie obserwował Siwkowe nauki. A zwłaszcza te ciasteczka… Najpierw mina żałosna (strategia na litość), potem zaczął gryźć drągi (strategia niegrzeczny); co go odgoniłam stringiem, uciekał 10 m. i z powrotem do drąga, tyle, że w innym miejscu (strategia na upierdliwego). A potem zaczął się niby-płoszyć, bo bażanty podłaziły pod padok (strategia wypłosz). Jednym słowem nie da się w jego obecności innym koniem za bardzo zajmować…! Sam się pcha pod carrota (baw się ze mną, baw…! ale wiesz, ciasteczko się należy...!)
Niedziela. Ten pierwszy raz & pożytki z parellowania...
… że nie ma zawieszonego dolnego sznureczka w przejściu koło stodoły, zauważyliśmy z Szamanem chyba w tym samym momencie. A Szaman przechodzenie pod sznureczkami ma opanowane do perfekcji – kilka razy przemykał się w ten sposób na podwórko… A tu oko jego padło pod sznureczkiem na wielkie otwarte pole… Przymknął dołem jak baletnica, nawet nie musnął zadkiem taśmy… Najpierw zakłusował kilka kroków i stanął oszołomiony otwartością. Nie mniej ode mnie! Miałam na tyle przytomności umysłu, że biegiem zamknęłam Siwe na padoku (bo Siwe grzecznie poszło do zagrody) i pognałam do stajni po kantarek i linę - konie chodzą u nas zawsze na goło… Przeleciałam na pole szlakiem przetartym przez Szamana (pod sznureczkiem) i dawaj wabić go gwizdem. Pokłusował do mnie. Dałam ciasteczko. Wziął. Wyciągnęłam rękę z liną… Aaa, zwrot, kita w górę, kwik i dzida w pole… O żesz Ty! Siwe się w międzyczasie połapało, w czym rzecz… Ruszyło galopem wzdłuż drągów. Ale zaraz na przywołanie przyleciało do mnie z powrotem. Samo włożyło głowę w kantarek, grzecznie… Czuło, że ruszamy na polowanie. Siwe na wabia. Jako przynęta… Najpierw pokłusowałyśmy do stajni po sprzęt (drugi kantar i linę), Siwe czując powagę sytuacji, nawet nie cudaczyło, że samo zostało… Owszem, głowa w górze, chód sprężysty, ale całkiem przyzwoicie, jak na zaistniałe okoliczności…
Szaman pognał najpierw na koniczynę, my po przeoranym polu sąsiada biegiem za nim. Grzęznąc w błocie. Na gwizd Sz. nawet podszedł, ale gdy wyciągnęłam rękę z kantarkiem, odkłusował. A ty niewdzięczny… Zeźlił mnie, machnęłam liną w jego kierunku. Poooleeeciał, hen! przez pole a potem polną drogą i to wcale nie tą naszą, tylko obcą jakąś, za polami, której nawet nie zwiedziłam jeszcze… Zniknął nam z oczu. Zamurowało nas obie, stałyśmy zbaraniałe… A ten co? A instynkt stadny gdzie? Bobek też stał zbaraniały na środku pola a co TU robi koń? to przecież psie pole…Szaman mignął nam na horyzoncie za drzewami, galopem. Ale wcale nie do nas leciał, tylko gnał sobie drogą w przeciwnym kierunku…
Szybki bilans: ganiać gada nie będziemy, Siwe się rozkręci, utytłamy się w błocie jeszcze bardziej… po co nam to… Poszłyśmy na koniczynę. Siwe oczywiście nie jadło, tylko wgapiało się w horyzont. Ja zresztą też. Nic to, spacerujemy wzdłuż łąki… W tę i z powrotem…
Naraz wraca, Marnotrawny. Z dalekiej oddali… Uszy prosto na nas, wali pasażopodobnym kłusem (to po matce), podekscytowany a im bliżej nas, tym szybciej… w galop i coraz szybciej zasuwa… Skruszał albo przypękał (może jakiś koński dziad…? ostrzegałam go przed takimi, co Ładne Grube konie łapią…)
Doleciał. I od razu myk paszczę w koniczynę … I pasie się spokojnie obok. Zaszeleściłam ciasteczkami w kieszeni, zerknęłam na zadek, odangażował się, podszedł… Założyłam kantar, dałam garść ciasteczek… I po przygodzie. W czasie pasienia przypomnieliśmy sobie pokrótce pewne sprawki, czyli kto tu właściwie jest liderem i dyktuje warunki (cofanie z solidną fazą 4, bo Sz. się po wycieczce lekko znieczulił). Szybko hierarchia się odbudowała do tego stopnia, że Kolega na sugestię liną wykonał chody boczne ze mną w strefie 5, czyli zza ogona :-) Siwe na wszelki wypadek też poszło bokiem, gdy machnęłam końcem liny w kierunku jej brzusia :-)
Popaśliśmy się na 2 liny z 15 minut, co wkrótce zostało okupione Szamanową bardzo-biegunką… I wróciliśmy na padok. Tą samą drogą… Pod zdjętym sznureczkiem...
Refleksja mnie naszła: takie parellowanie się przydaje w praktyce... a jak byśmy nie mieli języka porozumiewania się? a jakby zwiały oba? Owszem, Szaman się nie popisał (a raczej popisał po swojemu), ale Siwe stanęło na wysokości zadania... Takiego opanowania i współpracy się po niej nie spodziewałam :-)
Po południu kolejny zabawowy trening z Siwką. Wymyśliłam novum – pozawieszałam na ogrodzeniu okrągłego wybiegu banery z naszych materacowych plandek. Takie oswajanie na wypadek, gdyby kiedyś fantazja nas poniosła wyruszyć na jakie zawody west ;-)
Koło jednego z banerów przytargałam i ustawiłam przeszkodę z 2 kłód do squeezowania i skakania.
Najpierw, bez wchodzenia do kółka, zaawansowałyśmy zabawę w prowadzenie za bródkę/ganasz, czyli zaczęłyśmy w ten sposób kłusować. Ta zabawa samoczynnie przerodziła się nam w stick to me (dawno nie praktykowane) i zaczęłyśmy ćwiczyć w kłusie nagłe zwroty, uskakiwanie, kółeczka średnie i malutkie, a potem dodawanie i skracanie chodu (tu przy okazji wpadłam na genialną myśl, w jaki sposób będziemy się uczyć pasażu i kłusa hiszpańskiego…)
Potem jeszcze zabawa w dotykanie (m.in. banery) i chody boczne, czyli zabawy, które obie lubimy :-)
Musiałam też zaprosić do gry Szamana; niemiłosiernie domagał się uwagi. Gdy odeszłyśmy z Siwką od banerów, Sz. podszedł do jednego, najpierw zaczął walić nogą w taki wiszący, w końcu ściągnął go zębami na ziemię i zaczął po nim paradować zerkając, czy za takie wyczyny, nie należy się aby ciasteczko…? Chwilę się z nim pobawiłam, a wtedy podeszło do nas Siwe i pacnęło nogą w leżący na ziemi eks-baner hej, ja tu jeszcze jestem! jeszcze z Tobą nie skończyłam…!Cóż było robić… Wobec takiego entuzjazmu musiałam powędrować po siodło…
Gdy wychynęłam z klamotami zza rogu Siwe konsumowało siano. Poszłam zanieść siodło na okrągły wybieg, otwieram zamykającą tasiemkę, patrzę a Siwe już stoi przy moim ramieniu! Zostawiła siano i sama podeszła. Mało tego, gdy otworzyłam okrąglak, Siwe zrobiło koło mnie squeeze, weszło do środka, odwróciło się i czekało, aż zawieszę tasiemkę z powrotem. Po czym krok w krok powędrowało za mną na środek – tu się zawsze czyścimy i szykujemy do boju.
Przy padowaniu (tym razem intensywniej szurałyśmy padem po zadku) i zakładaniu siodła o niebo lepiej, spokojniej niż poprzednio, symulacja popręgu też bez większych sensacji.
W zabawach nacisk na skoki z siodłem przez kłody koło materacowego baneru – na początku było trochę aaaa! po kilku powtórzeniach – bardzo pozytywnie.
Potem zgięcie boczne – długa przerwa w tym ćwiczeniu była (co nie powinno mieć miejsca); po obejrzeniu Berniego w akcji (nagrania z kursu CELBANT 2006) postanowiłam rozłożyć lateral flexion na czynniki pierwsze:
- zgięcie za nos,
- zgięcie za supełek na kantarku
- zgięcie przy pomocy liny…
…stanęłam w strefie 3, uniosłam nieznacznie linę, przesunęłam ręką po linie, żeby w ten sposób dojechać do nosa (taki pre-puzon) a Siwe myk i już głowa przy moim brzuchu… Z drugiej strony to samo, bystra jaka! Z zadowolenia z poczynań Siwki popłynęłąm i 2 razy wgramoliłam się na siwe plecki, podrapałam drugi boczek i zsiadłam. Rideable, rideable, rideable moje zwierzę się robi :-)) Ciekawe, kiedy będę miała okazję wreszcie na Siwce pojeździć… Wciąż brakuje mi asekuranta do tak ekstremalnych poczynań ;-)
Od razu, bez zbędnych ceregieli, pochwała Oblubieńca Z. W tygodniu cichcem zawezwał Posiłki z Gołębi i zwerkował solidnie zapuszczone zady Kolegi Szamana. Aaaa, jakie piękne teraz ma Grubas kopyty! Od nowości Sz. nie miał takich pięknych zelówek! Wysłanie Oblubieńca na kurs to był bardzo dobry pomysł!
Sobota, ciepła, acz z rana deszczowa. Padało chyba przez całą noc, bo błoto kląskające pokryło całą okolicę. Od razu przesądzone zostało, że z dynamicznych treningów nici.
Szaman od rana popisywał się biegunką, więc II kuracja enterofermentem na tapecie. Potem spróbujemy czegoś innego. Wprawdzie przez chwilę był spokój, ale Sz. podżera spod siebie pokątnie wieczorami słomę a ta niestety nie jest szczególnej jakości… Podejrzewam, że to jej wina, to nawracające problematyczne brzucho… Ale nie da się tego składnika z Szamańskiej diety wyeliminować w tym momencie, niestety …
Zabawowo znowu Siwka w roli głównej (robi się z niej mój wzorowy"dziki" koń pokazowy)
Drobnostki:
1) zgięcie boczne „na ciasteczko” – dotykanie pyszczkiem do swojego brzucha w okolicy za popręgiem (podejrzane u Clintona Andersona, Under the Saddle, series I, DVD 1)2) nauka podawania wyciągniętej nogi na wprost, w stylu podaj łapę – stoję vis a vis, proszę o podanie nogi, podaną wyciągam do wyprostu w swoim kierunku; Siwe początkowo zdziwione no ale o co chodzi? jak? pacnąć? przecież cię trafię kopytem… aaa, trzymać mam prosto… takie tam rozciąganie… robię delikatne podchody w kierunku kroku hiszpańskiego…
3) podążanie za Siwką w strefie 4 i 5 trzymając za ogon – definitywne odwrażliwianie tych stref + zaczątki 7 zabaw w tych okolicach (savvy clubowe inspiracje)
4) zabawa w rozluźnij i unieś ogon – z Siwką i Szamanem. Od czasu do czasu ogonki są sztywniejsze, niż bym sobie tego życzyła… (oczywiście unconfident – a czasem niby nic na to nie wskazuje… ogon prawdę Ci powie…)
W ciągu dnia Szaman znowu wykonał popis wściekły galop na moje przywołanie; akurat się tarzał na drugim padoku, gdy zagwizdałam. Zerwał się na równe nogi, wrzasnął-kwiknął, ruszył z kopyta, o mało się nie wywalił na łuku i przygnał do mnie jako pierwszy! Przez momencik powiało leciutko grozą a jak nie wyhamuje…? Wyhamował. Mimo masy perszerońskiej ma w sobie powab i koordynację ruchową :-)
Po południu Siwka ponownie – sprawy około-jeździeckie, czyli pad neoprenowe kulki + kulbaka west. Z godnością zniosła siodłanie. Oczywiście abarot procedura, jak przy siodłaniu młodziaka – zarzucanie liny, 20 x pad z każdej strony na grzbiet, na zad, na szyję… Oklepywanie, szuranie po grzbiecie… Siodłem już nie wymachiwałam – trochę za ciężkie jest…
Zaczęłyśmy od symulacji zapinania popręgu. Właściwie nigdy nie próbowałam na tym poletku jakichś ekstremalnych poczynań. No i okazało się – zaciskałam latigo i luzowałam, rytmicznie, przewidywalnie, stopniowo coraz mocniej – ale Siwe z początku dreptało…! Najpierw dryf leciutki na mnie (save me!) a potem bujawka w przód i w tył, na granicy ucieczki… No to pięknie! Ale mamy lukę…! Szybko się uporałyśmy, nie żeby w zupełności, ale dreptanie ustało, nawet głowa się opuściła… Przy zapinaniu popręgu na trzy nie było najmniejszego problemu.
Zabawy leciutkie, bez galopu, ciut kłusa… Dość śliski mamy teraz podłoże na okrągłym, woda wprawdzie nie stoi, ale ziemia żyzna, czarna, ciężka, więc po deszczu jest kleisto.
Porobiłyśmy chody boczne bez liny wzdłuż drągów, Siwe już tak obeznane, że wystarczy, że popukam powietrze równocześnie strefach 2 i 4 a już wędruje bokiem, nawet gdy jestem 2-3 m. od niej. Chciałam też spróbować, czy uda się nam bez liny na środku bokiem pochodzić, ale Siwe zaprotestowało no co Ty? ścianki z przodu potrzebuję! i powędrowała do drągów (nie bacząc na moje słabe protesty), po czym zaczęła elegancko zasuwać bokiem z zadowoloną miną :-)
Po-przeciskałyśmy się znowu przez pułapkę opony-drągi (dodałam kolejną oponę), tym razem z siodłem; nie zrobiło na Siwce wrażenia, że ją strzemiona i fendery opukują. Po-targetowałyśmy nosem taczkę w różnych, wybranych przeze mnie miejscach, i wyjojowałam Siwe tyłem z okrągłego wybiegu.
A Szaman całą naszą sesję cudował na obwodzie, za drągami. Siano porzucił i pilnie obserwował Siwkowe nauki. A zwłaszcza te ciasteczka… Najpierw mina żałosna (strategia na litość), potem zaczął gryźć drągi (strategia niegrzeczny); co go odgoniłam stringiem, uciekał 10 m. i z powrotem do drąga, tyle, że w innym miejscu (strategia na upierdliwego). A potem zaczął się niby-płoszyć, bo bażanty podłaziły pod padok (strategia wypłosz). Jednym słowem nie da się w jego obecności innym koniem za bardzo zajmować…! Sam się pcha pod carrota (baw się ze mną, baw…! ale wiesz, ciasteczko się należy...!)
Niedziela. Ten pierwszy raz & pożytki z parellowania...
… że nie ma zawieszonego dolnego sznureczka w przejściu koło stodoły, zauważyliśmy z Szamanem chyba w tym samym momencie. A Szaman przechodzenie pod sznureczkami ma opanowane do perfekcji – kilka razy przemykał się w ten sposób na podwórko… A tu oko jego padło pod sznureczkiem na wielkie otwarte pole… Przymknął dołem jak baletnica, nawet nie musnął zadkiem taśmy… Najpierw zakłusował kilka kroków i stanął oszołomiony otwartością. Nie mniej ode mnie! Miałam na tyle przytomności umysłu, że biegiem zamknęłam Siwe na padoku (bo Siwe grzecznie poszło do zagrody) i pognałam do stajni po kantarek i linę - konie chodzą u nas zawsze na goło… Przeleciałam na pole szlakiem przetartym przez Szamana (pod sznureczkiem) i dawaj wabić go gwizdem. Pokłusował do mnie. Dałam ciasteczko. Wziął. Wyciągnęłam rękę z liną… Aaa, zwrot, kita w górę, kwik i dzida w pole… O żesz Ty! Siwe się w międzyczasie połapało, w czym rzecz… Ruszyło galopem wzdłuż drągów. Ale zaraz na przywołanie przyleciało do mnie z powrotem. Samo włożyło głowę w kantarek, grzecznie… Czuło, że ruszamy na polowanie. Siwe na wabia. Jako przynęta… Najpierw pokłusowałyśmy do stajni po sprzęt (drugi kantar i linę), Siwe czując powagę sytuacji, nawet nie cudaczyło, że samo zostało… Owszem, głowa w górze, chód sprężysty, ale całkiem przyzwoicie, jak na zaistniałe okoliczności…
Szaman pognał najpierw na koniczynę, my po przeoranym polu sąsiada biegiem za nim. Grzęznąc w błocie. Na gwizd Sz. nawet podszedł, ale gdy wyciągnęłam rękę z kantarkiem, odkłusował. A ty niewdzięczny… Zeźlił mnie, machnęłam liną w jego kierunku. Poooleeeciał, hen! przez pole a potem polną drogą i to wcale nie tą naszą, tylko obcą jakąś, za polami, której nawet nie zwiedziłam jeszcze… Zniknął nam z oczu. Zamurowało nas obie, stałyśmy zbaraniałe… A ten co? A instynkt stadny gdzie? Bobek też stał zbaraniały na środku pola a co TU robi koń? to przecież psie pole…Szaman mignął nam na horyzoncie za drzewami, galopem. Ale wcale nie do nas leciał, tylko gnał sobie drogą w przeciwnym kierunku…
Szybki bilans: ganiać gada nie będziemy, Siwe się rozkręci, utytłamy się w błocie jeszcze bardziej… po co nam to… Poszłyśmy na koniczynę. Siwe oczywiście nie jadło, tylko wgapiało się w horyzont. Ja zresztą też. Nic to, spacerujemy wzdłuż łąki… W tę i z powrotem…
Naraz wraca, Marnotrawny. Z dalekiej oddali… Uszy prosto na nas, wali pasażopodobnym kłusem (to po matce), podekscytowany a im bliżej nas, tym szybciej… w galop i coraz szybciej zasuwa… Skruszał albo przypękał (może jakiś koński dziad…? ostrzegałam go przed takimi, co Ładne Grube konie łapią…)
Doleciał. I od razu myk paszczę w koniczynę … I pasie się spokojnie obok. Zaszeleściłam ciasteczkami w kieszeni, zerknęłam na zadek, odangażował się, podszedł… Założyłam kantar, dałam garść ciasteczek… I po przygodzie. W czasie pasienia przypomnieliśmy sobie pokrótce pewne sprawki, czyli kto tu właściwie jest liderem i dyktuje warunki (cofanie z solidną fazą 4, bo Sz. się po wycieczce lekko znieczulił). Szybko hierarchia się odbudowała do tego stopnia, że Kolega na sugestię liną wykonał chody boczne ze mną w strefie 5, czyli zza ogona :-) Siwe na wszelki wypadek też poszło bokiem, gdy machnęłam końcem liny w kierunku jej brzusia :-)
Popaśliśmy się na 2 liny z 15 minut, co wkrótce zostało okupione Szamanową bardzo-biegunką… I wróciliśmy na padok. Tą samą drogą… Pod zdjętym sznureczkiem...
Refleksja mnie naszła: takie parellowanie się przydaje w praktyce... a jak byśmy nie mieli języka porozumiewania się? a jakby zwiały oba? Owszem, Szaman się nie popisał (a raczej popisał po swojemu), ale Siwe stanęło na wysokości zadania... Takiego opanowania i współpracy się po niej nie spodziewałam :-)
Po południu kolejny zabawowy trening z Siwką. Wymyśliłam novum – pozawieszałam na ogrodzeniu okrągłego wybiegu banery z naszych materacowych plandek. Takie oswajanie na wypadek, gdyby kiedyś fantazja nas poniosła wyruszyć na jakie zawody west ;-)
Koło jednego z banerów przytargałam i ustawiłam przeszkodę z 2 kłód do squeezowania i skakania.
Najpierw, bez wchodzenia do kółka, zaawansowałyśmy zabawę w prowadzenie za bródkę/ganasz, czyli zaczęłyśmy w ten sposób kłusować. Ta zabawa samoczynnie przerodziła się nam w stick to me (dawno nie praktykowane) i zaczęłyśmy ćwiczyć w kłusie nagłe zwroty, uskakiwanie, kółeczka średnie i malutkie, a potem dodawanie i skracanie chodu (tu przy okazji wpadłam na genialną myśl, w jaki sposób będziemy się uczyć pasażu i kłusa hiszpańskiego…)
Potem jeszcze zabawa w dotykanie (m.in. banery) i chody boczne, czyli zabawy, które obie lubimy :-)
Musiałam też zaprosić do gry Szamana; niemiłosiernie domagał się uwagi. Gdy odeszłyśmy z Siwką od banerów, Sz. podszedł do jednego, najpierw zaczął walić nogą w taki wiszący, w końcu ściągnął go zębami na ziemię i zaczął po nim paradować zerkając, czy za takie wyczyny, nie należy się aby ciasteczko…? Chwilę się z nim pobawiłam, a wtedy podeszło do nas Siwe i pacnęło nogą w leżący na ziemi eks-baner hej, ja tu jeszcze jestem! jeszcze z Tobą nie skończyłam…!Cóż było robić… Wobec takiego entuzjazmu musiałam powędrować po siodło…
Gdy wychynęłam z klamotami zza rogu Siwe konsumowało siano. Poszłam zanieść siodło na okrągły wybieg, otwieram zamykającą tasiemkę, patrzę a Siwe już stoi przy moim ramieniu! Zostawiła siano i sama podeszła. Mało tego, gdy otworzyłam okrąglak, Siwe zrobiło koło mnie squeeze, weszło do środka, odwróciło się i czekało, aż zawieszę tasiemkę z powrotem. Po czym krok w krok powędrowało za mną na środek – tu się zawsze czyścimy i szykujemy do boju.
Przy padowaniu (tym razem intensywniej szurałyśmy padem po zadku) i zakładaniu siodła o niebo lepiej, spokojniej niż poprzednio, symulacja popręgu też bez większych sensacji.
W zabawach nacisk na skoki z siodłem przez kłody koło materacowego baneru – na początku było trochę aaaa! po kilku powtórzeniach – bardzo pozytywnie.
Potem zgięcie boczne – długa przerwa w tym ćwiczeniu była (co nie powinno mieć miejsca); po obejrzeniu Berniego w akcji (nagrania z kursu CELBANT 2006) postanowiłam rozłożyć lateral flexion na czynniki pierwsze:
- zgięcie za nos,
- zgięcie za supełek na kantarku
- zgięcie przy pomocy liny…
…stanęłam w strefie 3, uniosłam nieznacznie linę, przesunęłam ręką po linie, żeby w ten sposób dojechać do nosa (taki pre-puzon) a Siwe myk i już głowa przy moim brzuchu… Z drugiej strony to samo, bystra jaka! Z zadowolenia z poczynań Siwki popłynęłąm i 2 razy wgramoliłam się na siwe plecki, podrapałam drugi boczek i zsiadłam. Rideable, rideable, rideable moje zwierzę się robi :-)) Ciekawe, kiedy będę miała okazję wreszcie na Siwce pojeździć… Wciąż brakuje mi asekuranta do tak ekstremalnych poczynań ;-)
wtorek, 2 grudnia 2008
Filmik
Na forum WWR ktoś wstawił taki filmik...
http://pl.youtube.com/watch?v=sJpb0ppxWKE&feature=related
To jest dopiero coś!
http://pl.youtube.com/watch?v=sJpb0ppxWKE&feature=related
To jest dopiero coś!
poniedziałek, 1 grudnia 2008
Zima w odwrocie
Wiele hałasu o nic. U nas na razie po zimie. Znowu zielono (przynajmniej tam, gdzie wysiana ozimina ;-). Wczoraj wieczorem w stajni +7 stopni. Upał.
W ten weekend zaczęłyśmy z Siwką parę nowości.
Idę sobie niedbale w kierunku okrągłego wybiegu, konie konsumują porozrzucane siano. Carrot na ramieniu. Siwe namierzyło mnie, gdy tylko wychynęłam zza stodoły. Skubie sianko dalej, ale radary (uchle + permanentne zerki) na mnie. Idę prosto w stronę koni, mniej więcej w połowie dystansu stodoła – wybieg Siwe podnosi głowę, robi kilka kroków w moją stronę, staje na baczność i uprzejmie, acz w gotowości czeka. Nie spięta, ale uważna…
1) driving w stronę człowieka – przygotowanie do chodów bocznych w moim kierunku. Carrot podniesiony nad szyją-grzbietem, wyraźnie Siwkę zaniepokoił, nie bardzo wiedziała, o co właściwie chodzi…? Pomogłam jej zrozumieć, zarzucając na szyję stringa i delikatne pociąganie w moją stronę z równoczesnym przywoływanie carrotem od góry… Udało nam się wykonać kilka pojedynczych kroczków przodem i kilka zadem.
2) sqeeze przez skomplikowaną konfigurację opon i drągów (3 opony + 2 drągi) – ni to przeskoczyć, ni to obejść – pułapka taka. Siwka poprzekrzywiała głowę, poprzyglądała się, za pierwszym razem trochę zdryfowała na bok, ale kolejne przejścia nad modelowe: z rozwagą wstawała nogi w ciasne czeluście i spokojnie przechodziła. Co jakiś czas przebudowywałam pułapkę, żeby po-utrudniać. Siwe nie dało się. Do końca pozostało spokojne :-)
...ponieważ Szaman przez cały czas naszego zabawiania się z Siwką, wypasał się na środku okrągłego wybiegu...
3) okrążanie na 2 konie. Właściwie znowu autorski pomysł Siwki (niesamowicie kreatywne zwierzę ona jest). Chciałam dać jej już spokój i ciut ruszyć Szamana, poprosiłam go więc, by sobie poszedł na koło a nie tylko pakował sianem brzucho. Szaman zbyt energicznym koniem nie jest, u niego faza 1 (jeśli chodzi o poziom mojej energii) wygląda jak faza 3-4 u Siwki, zwłaszcza, gdy trzeba (uchowaj, Boże!) od jedzenia odejść… Ruszył opieszale kłusem (bruuum jeszcze cały czas działa, ale z wolna przygasa…) a Siwe Obserwujące Rozwój Wypadków przyłączyło się ochoczo i ruszyło za Grubym. Grubego poprosiłam o zagalopowanie, Siwe też w galop. Gruby czując presję zza zadu rozbujał się nawet, nawet, ale cały czas zezował, czy aby nie chciałabym już może odangażować jego zadka…? Na pierwszą moją myśl, od razu hyc! do środka. A Siwe dalej sobie krążyło po orbicie, bo na jej zadek nie zerknęłam. Poprosiłam Sz. ponownie o ruch w tę samą stronę, wskoczył ochoczo przed Siwkę, Siwka się zeźliła, wyprzedziła i spokojnie galopowała dalej na czołowego. Poprosiłam o odangażowanie tym razem oba konie po kolei, stanęły grzecznie na wprost. Pytają, co dalej? Mówię do Siwej poproszę biec w drugą stronę, a Siwa piruet i dawaj w tym samym kierunku, co poprzednio. OK., niech jej będzie.. Szamana wysłałam w przeciwnym kierunku, posłuchał, ruszył kłusem, a za chwilę na moją sugestię, okrągłym galopkiem. Przeżyłam chwilę niepokoju, czy mijając się nie stukną się czółkami, ale nie. Mimo, że oba galopowały po obwodzie, zgrabnie się mijały i kontynuowały ruch. Z pierwszym razem tylko wymieniły miny na temat, kto komu ma ustąpić miejsca na śladzie. Udało się nam zrobić w ten sposób kilka kółek bez korekty. BYŁAM POD WRAŻENIEM. Ale fajne te moje konie :-)))
4) wieczorem w boksie pobawiłyśmy się z Siwką w zabawę touch (dotknij). Siwe jest zwierzak dziki, który na różne różniste rzeczy furczy. Nawykowo. Bo tak wypada. Na nowe furczy zawsze, na nie-nowe, ale np. wnoszone do boksu, też furczy. Albo na nie-nowe, których dawno nie widziało… Wbudowałam już Siwej schemat nie uciekamy, ustawiamy się głową, obserwujemy – działa w 99 procentach… Teraz rozwijamy ten schemat dalej; dodałam touch (targetowanie).
Biorę jakiś przedmiot, wskazuję na niego palcem, mówię touch, Siwa dotyka nosem, inkasuje ciasteczko. Siwej ta zabawa bardzo się podoba (zwłaszcza ta część z ciasteczkiem ;-), a przy okazji oswajamy różne straszliwości (ostatnio konewkę i plastikowe pudełko, w którym przyniosłam marchewki). Czasem Siwe próbuje trochę oszukiwać (targetować np. moją rękę zamiast przedmiotu), kombinować, czasem uniesie dodatkowo nogę (pacnąć?), gdy ociągam się w jej mniemaniu z podaniem ciasteczka… Czasem kończę zabawę a Siwa dalej, bez komendy, tryka nosem i patrzy, tryka znowu i patrzy (a ciasteczko gdzie??) Zabawa fajna, nienudna, koń żywo zainteresowany uczestnictwem... czasem nawet sama zaproponuje podotykamy?Szaman się do tej zabawy nie nadaje, niestety... Zawsze proponuje swoją zmodyfikowaną wersję - daj do gęby! I rozdziawia wielką paszczę...
A całkiem wieczorem urządziłam sobie sesję edukacyjną: oglądanie nagrań z majowego kursu z Bernie'm Celbant 2006, w którym uczestniczyłam jako słuchacz. Niby poziom podstawowy (level 1), ale ileż nowych rzeczy można dostrzec z perspektywy trwania w programie od 3 lat...
W niedzielę rano Siwe przy czyszczeniu kopyt dowcipne. Podaje przednią nogę, zaczyna się bujać i chwiać aaaa, puszczaj, upadam! z miną figlarną. Rozpuściła się jak dziadowski bicz :-)
Za to Szaman - ideał chodzący. Kończę przednią nogę, krok w kierunku zadniej a noga już czeka w górze. Chcę przejść za zadem, rękę wyciągam, żeby zajeżować półdupek, Szaman cyk-cyk-cyk elegancko krzyżuje zadnie nożyska i zerka, by się upewnić, czy o to mi chodziło? Po ostatniej nodze pokorne zgięcie boczne i oczekiwanie na ciasteczko z przymilną miną…
Puściłam towarzystwo na podwórko. Z lekkim niepokojem, bo podwórko to nadal plac budowy + klamociarnia… Ale trawa jaka! Ładna, zielono-kępkowa… choć niezbyt obfita… Rzuciły się jak wściekłe do jedzenia… Grzecznie było, dopóki Sz. nie wymyślił, że pójdzie za dom, zobaczyć, co tam słychać… Poszedł. A Siwe za nim. A tam wąsko, ogrodzenie blisko domu (1,5 m. maksymalnie) i na dokładkę pokopane rowki odwadniające… Za chwilę biegiem wracają, zdziczałe. Bo nagle zobaczyły, że koparka sąsiada przy samym naszym płocie stoi i czyha (wcześniej jej niby nie widziały? Od 2 tygodni stoi w tym samym miejscu. I nigdy nie czyhała…) Hasło dziczejemy! rzucił Szaman… Pląsy, odskoki, wypłochy… Nagle wszystko na podwórku zrobiło się dla niego podejrzane… Siwce się udzieliło; latała z głową w górze, ale bez wypłochów… Po prostu wypadało latać… Stanęłam jej na drodze, rozłożyłam ręce… Założyłam kantarek (cudowała, ale głowę obniżyła i sama włożyła nos w sznurki), mimo protestów i próbach dreptactwa (BUMP! liną 2 razy) zabrałam za stodołę na obiekty. Szamanisko od razu przygnało za nami galopem i wygasiło energię do poziomu stój.
Na obiektach Siwe dostało wycisk (intelektualny), m.in. cofanie przez kłodę o wysokości mniej więc 30 cm. (a niech ma, niech główkuje, jak przekroczyć…), zatrzymania z Himalajami z plandeki pod brzuchem, squeeze przez Himalaje + wodę + podest niestabilny (niczym równoważnia) – wszystko na raz, bezładnie zgromadzone na jednej kupie…
Siwe stosowało naprzemiennie kilka strategii przeciwstawnych:
1) nie rozumiem, o co ci chodzi…2) aaa! będę się wspinać! (BUMP! liną), aaa! nie będę się wspinać!3) aaa! panikuję!4) ooo! a tam ktoś drogą jedzie, patrz!Neutralizowałam każdą strategię po kolei, głowa bardzo szybko powędrowała w dół, było mega-żucie, wykrzywianie pyszczka i wystawianie małego, różowego jęzorka…
A w niedzielę wieczorem przyjechały Posiłki z Gołębi i Zbyn werkował dokładnie przody końskiego towarzystwa. Ponad 2 godziny…
W ten weekend zaczęłyśmy z Siwką parę nowości.
Idę sobie niedbale w kierunku okrągłego wybiegu, konie konsumują porozrzucane siano. Carrot na ramieniu. Siwe namierzyło mnie, gdy tylko wychynęłam zza stodoły. Skubie sianko dalej, ale radary (uchle + permanentne zerki) na mnie. Idę prosto w stronę koni, mniej więcej w połowie dystansu stodoła – wybieg Siwe podnosi głowę, robi kilka kroków w moją stronę, staje na baczność i uprzejmie, acz w gotowości czeka. Nie spięta, ale uważna…
1) driving w stronę człowieka – przygotowanie do chodów bocznych w moim kierunku. Carrot podniesiony nad szyją-grzbietem, wyraźnie Siwkę zaniepokoił, nie bardzo wiedziała, o co właściwie chodzi…? Pomogłam jej zrozumieć, zarzucając na szyję stringa i delikatne pociąganie w moją stronę z równoczesnym przywoływanie carrotem od góry… Udało nam się wykonać kilka pojedynczych kroczków przodem i kilka zadem.
2) sqeeze przez skomplikowaną konfigurację opon i drągów (3 opony + 2 drągi) – ni to przeskoczyć, ni to obejść – pułapka taka. Siwka poprzekrzywiała głowę, poprzyglądała się, za pierwszym razem trochę zdryfowała na bok, ale kolejne przejścia nad modelowe: z rozwagą wstawała nogi w ciasne czeluście i spokojnie przechodziła. Co jakiś czas przebudowywałam pułapkę, żeby po-utrudniać. Siwe nie dało się. Do końca pozostało spokojne :-)
...ponieważ Szaman przez cały czas naszego zabawiania się z Siwką, wypasał się na środku okrągłego wybiegu...
3) okrążanie na 2 konie. Właściwie znowu autorski pomysł Siwki (niesamowicie kreatywne zwierzę ona jest). Chciałam dać jej już spokój i ciut ruszyć Szamana, poprosiłam go więc, by sobie poszedł na koło a nie tylko pakował sianem brzucho. Szaman zbyt energicznym koniem nie jest, u niego faza 1 (jeśli chodzi o poziom mojej energii) wygląda jak faza 3-4 u Siwki, zwłaszcza, gdy trzeba (uchowaj, Boże!) od jedzenia odejść… Ruszył opieszale kłusem (bruuum jeszcze cały czas działa, ale z wolna przygasa…) a Siwe Obserwujące Rozwój Wypadków przyłączyło się ochoczo i ruszyło za Grubym. Grubego poprosiłam o zagalopowanie, Siwe też w galop. Gruby czując presję zza zadu rozbujał się nawet, nawet, ale cały czas zezował, czy aby nie chciałabym już może odangażować jego zadka…? Na pierwszą moją myśl, od razu hyc! do środka. A Siwe dalej sobie krążyło po orbicie, bo na jej zadek nie zerknęłam. Poprosiłam Sz. ponownie o ruch w tę samą stronę, wskoczył ochoczo przed Siwkę, Siwka się zeźliła, wyprzedziła i spokojnie galopowała dalej na czołowego. Poprosiłam o odangażowanie tym razem oba konie po kolei, stanęły grzecznie na wprost. Pytają, co dalej? Mówię do Siwej poproszę biec w drugą stronę, a Siwa piruet i dawaj w tym samym kierunku, co poprzednio. OK., niech jej będzie.. Szamana wysłałam w przeciwnym kierunku, posłuchał, ruszył kłusem, a za chwilę na moją sugestię, okrągłym galopkiem. Przeżyłam chwilę niepokoju, czy mijając się nie stukną się czółkami, ale nie. Mimo, że oba galopowały po obwodzie, zgrabnie się mijały i kontynuowały ruch. Z pierwszym razem tylko wymieniły miny na temat, kto komu ma ustąpić miejsca na śladzie. Udało się nam zrobić w ten sposób kilka kółek bez korekty. BYŁAM POD WRAŻENIEM. Ale fajne te moje konie :-)))
4) wieczorem w boksie pobawiłyśmy się z Siwką w zabawę touch (dotknij). Siwe jest zwierzak dziki, który na różne różniste rzeczy furczy. Nawykowo. Bo tak wypada. Na nowe furczy zawsze, na nie-nowe, ale np. wnoszone do boksu, też furczy. Albo na nie-nowe, których dawno nie widziało… Wbudowałam już Siwej schemat nie uciekamy, ustawiamy się głową, obserwujemy – działa w 99 procentach… Teraz rozwijamy ten schemat dalej; dodałam touch (targetowanie).
Biorę jakiś przedmiot, wskazuję na niego palcem, mówię touch, Siwa dotyka nosem, inkasuje ciasteczko. Siwej ta zabawa bardzo się podoba (zwłaszcza ta część z ciasteczkiem ;-), a przy okazji oswajamy różne straszliwości (ostatnio konewkę i plastikowe pudełko, w którym przyniosłam marchewki). Czasem Siwe próbuje trochę oszukiwać (targetować np. moją rękę zamiast przedmiotu), kombinować, czasem uniesie dodatkowo nogę (pacnąć?), gdy ociągam się w jej mniemaniu z podaniem ciasteczka… Czasem kończę zabawę a Siwa dalej, bez komendy, tryka nosem i patrzy, tryka znowu i patrzy (a ciasteczko gdzie??) Zabawa fajna, nienudna, koń żywo zainteresowany uczestnictwem... czasem nawet sama zaproponuje podotykamy?Szaman się do tej zabawy nie nadaje, niestety... Zawsze proponuje swoją zmodyfikowaną wersję - daj do gęby! I rozdziawia wielką paszczę...
A całkiem wieczorem urządziłam sobie sesję edukacyjną: oglądanie nagrań z majowego kursu z Bernie'm Celbant 2006, w którym uczestniczyłam jako słuchacz. Niby poziom podstawowy (level 1), ale ileż nowych rzeczy można dostrzec z perspektywy trwania w programie od 3 lat...
W niedzielę rano Siwe przy czyszczeniu kopyt dowcipne. Podaje przednią nogę, zaczyna się bujać i chwiać aaaa, puszczaj, upadam! z miną figlarną. Rozpuściła się jak dziadowski bicz :-)
Za to Szaman - ideał chodzący. Kończę przednią nogę, krok w kierunku zadniej a noga już czeka w górze. Chcę przejść za zadem, rękę wyciągam, żeby zajeżować półdupek, Szaman cyk-cyk-cyk elegancko krzyżuje zadnie nożyska i zerka, by się upewnić, czy o to mi chodziło? Po ostatniej nodze pokorne zgięcie boczne i oczekiwanie na ciasteczko z przymilną miną…
Puściłam towarzystwo na podwórko. Z lekkim niepokojem, bo podwórko to nadal plac budowy + klamociarnia… Ale trawa jaka! Ładna, zielono-kępkowa… choć niezbyt obfita… Rzuciły się jak wściekłe do jedzenia… Grzecznie było, dopóki Sz. nie wymyślił, że pójdzie za dom, zobaczyć, co tam słychać… Poszedł. A Siwe za nim. A tam wąsko, ogrodzenie blisko domu (1,5 m. maksymalnie) i na dokładkę pokopane rowki odwadniające… Za chwilę biegiem wracają, zdziczałe. Bo nagle zobaczyły, że koparka sąsiada przy samym naszym płocie stoi i czyha (wcześniej jej niby nie widziały? Od 2 tygodni stoi w tym samym miejscu. I nigdy nie czyhała…) Hasło dziczejemy! rzucił Szaman… Pląsy, odskoki, wypłochy… Nagle wszystko na podwórku zrobiło się dla niego podejrzane… Siwce się udzieliło; latała z głową w górze, ale bez wypłochów… Po prostu wypadało latać… Stanęłam jej na drodze, rozłożyłam ręce… Założyłam kantarek (cudowała, ale głowę obniżyła i sama włożyła nos w sznurki), mimo protestów i próbach dreptactwa (BUMP! liną 2 razy) zabrałam za stodołę na obiekty. Szamanisko od razu przygnało za nami galopem i wygasiło energię do poziomu stój.
Na obiektach Siwe dostało wycisk (intelektualny), m.in. cofanie przez kłodę o wysokości mniej więc 30 cm. (a niech ma, niech główkuje, jak przekroczyć…), zatrzymania z Himalajami z plandeki pod brzuchem, squeeze przez Himalaje + wodę + podest niestabilny (niczym równoważnia) – wszystko na raz, bezładnie zgromadzone na jednej kupie…
Siwe stosowało naprzemiennie kilka strategii przeciwstawnych:
1) nie rozumiem, o co ci chodzi…2) aaa! będę się wspinać! (BUMP! liną), aaa! nie będę się wspinać!3) aaa! panikuję!4) ooo! a tam ktoś drogą jedzie, patrz!Neutralizowałam każdą strategię po kolei, głowa bardzo szybko powędrowała w dół, było mega-żucie, wykrzywianie pyszczka i wystawianie małego, różowego jęzorka…
A w niedzielę wieczorem przyjechały Posiłki z Gołębi i Zbyn werkował dokładnie przody końskiego towarzystwa. Ponad 2 godziny…
poniedziałek, 24 listopada 2008
Pierwszy atak zimy
W sobotę rano w stajni 0 stopni (może nawet -0,5 st.), na zewnątrz woda w wiaderkach zamarznięta… Zima, Panie… Zaniosłam wiaderko Szamanowi, warstwa lodu na 2-3 cm., rozglądam się, czym to rozbić, a Fiś spojrzał okiem fachowym, usztywnił pyszczydło, uderzył w taflę profesjonalnie, rozgarnął lód wargą i zabrał się do picia… Taki spryciarz.
Ale za to przy porannych kopytach zarobił bęckę dyscyplinarną, bo cudaczył niemiłosiernie; grzeczny był potem, jak aniołek. Nawet od paszy treściwej się pokornie odsunął z opuszczoną głową na komendę BACK, gdy zachciało mi się przejść na jego drugą kosmatą stronę.
Z racji zimowej aury (choć jeszcze bez-śnieżnej) i grudy nie wyczynialiśmy jakichś większych ruchliwości za stodołą, jedynie o zmierzchu małe co-nie-co: Siwe najpierw, potem Kolega Sz. Podkładka, krótka lina, carrot.
Siwe grzeczne, spolegliwie. Ustawiłam ją do siodłania przy ogrodzeniu padoku, linę przerzuciłam przez drąg – udawałyśmy, że przy koniowiązie się oporządzamy. Pobawiłyśmy się króciutko w podążanie przez placyk zabawowy. Były utrudnienia, czyli przekraczanie a to kłody, a to gałęzi, a to plandeki, którą wiatr ukształtował w Himalaje. Nad Himalajami musiałyśmy ciut popracować (5-6 powtórzeń), Siwe z początku się wahało, kombinowało, jakby toto ominąć, uniknąć, obejść (… się nie dało, bo nasze pasmo górskie ma 8 m. długości a ja wrednie przechodziłam przez środek…) – finalnie Siwka przechodziła, szurając nawet, z opuszczoną głową… Porobiłam jeszcze trochę zamieszania w strefie 3, poudawałam, że chcę wskoczyć, pouwieszałam się na kłębie i dałam Siwej spokój. Było pozytywnie :-)
Szaman się załapał w ostatnim momencie na mini-zabawianko, gdy już prawie ciemno było. Przy zapinaniu popręgu od podkładki zaczął lekko dryfować (takie ostatnio wyczynia kombinacje malutkie, żeby uniknąć ściskania brzuszyska zapinkami), więc poprosiłam do o dryfowanie energiczne; nie spodobało się, szybko się uspokoił i stanął grzecznie. Aczkolwiek dało mi to do myślenia: wychodzi na to, że Sz. nie akceptuje popręgu! Porobiliśmy więc symulacje popręgowe z liną. Protestów niby nie było, ale mina pozostawiała z początku wiele do życzenia… Jednak przy zapinaniu podkładki, Fiś ani nie miauknął. Znaczy, dobrze jest.
Sesja nasza polegała na pójściu na okrągły wybieg (trochę normalnie, a trochę bokiem) i wyjściu z niego tyłem jojującym, przecofaniu przez Himalaje, ciasteczku w gębę i do widzenia.
Wieczorem - odrobaczanie. Pierwszy raz PARAMECTIN. Do Siwki poszłam przezornie przygotowana: kantarek + lina (+ tubostrzykawka). Siwe zesztywniało. Ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłam proszę dotknąć nosem tubkę. Siwe daleko z tyłu, nos wyciągnął się, dotknął. Ciasteczko. Odłożyłam strzykawkę na parapet, założyłam kantarek… Siwe lekko odetchnęło, gdy zobaczyło, że jeżyka z okienka biorę… ale zmyłkę zrobiłaś… po prostu czyszczenie będzie… Po czyszczeniu wkładanie ręki do pyska. Grzecznie. Bez międlenia, wypychania... wargi luźne, zęby przy lekkim nacisku po chwili ustępowały… to samo zaczęłam robić ze strzykawką: najpierw masowałam pysk trzymając tubkę w drugiej ręce, potem w tej samej, głaszcząco-masującej, potem głaskałam strzykawką… Już po chwili strzykawka była w pysku a Siwe cały czas rozluźnione, z opuszczoną głową… PIERWSZY RAZ W ŻYCIU PRZY ODROBACZANIU! Mimo wszystko nie spodziewałam się, że tak łatwo pójdzie… Nawet 5 minut nam to nie zajęło… Wstrzyknęłam jej pastę na 3 podejścia, powoli. Nie żeby odwalić jak najszybciej, ale żeby Siwe zaakceptowało całą operację… Po każdej porcji – ciasteczko. Pastę najpierw sama spróbowałam z ciekawości… Na pierwszy rzut języka przypomina pastę do zębów (konsystencją i smakiem)…
Do Szamana poszłam bez liny – błąd (don’t assume). Gad kombinował, wypluwał, musiałam mu głowę w górze trzymać, żeby przełknął a to nie było łatwe, bo nie wzięłam przecież ze sobą drabiny! A kto by się spodziewał po Grubym grymasów takich przy konsumpcji… Wprawdzie ostatnio zdziwaczał, nowej paszy nie chciał, enterofermentem pluł, ale kto by przypuszczał, że mu tak zostanie na wszelakie nowości smakowe?
A w niedzielę: biało.
Od czasu do czasu zawieja, zamieć, zawierucha. Konie cały dzień na padoku, z nosami w sianie, zadkami do wiatru. Zadowolone. Siwe od czasu do czasu przespacerowało się z padoku na padok, pogapiło w dal... Szaman, póki żarcie na tapecie, ani myślał o przechadzkach...
Wieczorem Oblubieniec zarządził werkowanie zadów Szamańskich (przody pod-werkował nieco w tygodniu, sam. U obu koni. Nawet nie wiedziałam...) Latarką halogenową kazał doświetlać, ale łaskawie pozwolił się przypatrywać... Objaśniał nawet, co i jak... Byłam pod wrażeniem...
15 listopada – sobota (jeszcze bez-śniegowo)
Poranne kopyty:Szaman teraz prawie grzeczniejszy od Siwki, przy jednej zadniej czasem próbuje mini-fajtnięcia w bok (uch, ale bym se w coś trzasnął…) – on ma jakąś nadzwyczajną ruchomość w stawach, umie fajtać na boki stojąc prosto, zupełnie jak krowa… W czasach uczenia się podawania nóg, czujnym trzeba było być jak diabli, bo przodem walił, zadem fikał… walczyliśmy najpierw podnosząc nogi na lince, Szaman prawie się przewracał, takie zawzięte Dziadzisko był… A teraz…? Noga czeka w górze, ledwo się człowiek nachyli… Czasem nawet przeciwległa sama się podnosi , choć ja czyszczę tradycyjnie, nie po wyścigowemu: najpierw lewa strona, potem przechodzę na prawo i prawe kopyty skrobię…
Z Siwką rozszerzyłyśmy testowanie cierpliwości na czyszczenie kopyt przy otwartych drzwiach. I znowu Siwe samo to wymyśliło – otworzyło dziobem drzwi na oścież… Przy każdym kopycie testowanie: ociąganie się z podaniem, jak już podała, trzymała nogę sztywną, ale wystarczyło małe ej! i Śmieszne Siwe z westchnieniem i żuciem oddawało sflaczałą nogę (eee, dowcip taki… na końskich żartach się nie znasz…?)
Przybywa SzamanTaki obrazek: idę na padok za stodołę w jakimś-tam-celu… Siwe blisko, Szaman hen na ostatnim padoku. Gwiżdżę po naszemu. Siwe rusza w moim kierunku, stępem takim sobie, wcale nie energicznym a Gruby podnosi głowę, wyostrza wzrok, uchle kosmate na mnie, robi żwawy zwrot na zadzie (prawie jak roll back), wydaje z siebie swój popisowy kwik, puszcza węża głową i wyrwa z miejsca wściekłym galopem! Przylatuje do mnie pierwszy, mijając po drodze Siwkę rzuca jej pomiędzy kolejnymi sapnięciami kto ostatni, ten fujara! i inkasuje 2 ciasteczka. Zazwyczaj to Siwa dostaje 2 ciasteczka… Tym razem Gruby zasłużył sobie na dokładkę :-)
Trenowanie SzamanaJako że podjęłam decyzję o wysłaniu Siwki na wiosnę w trening (poczyniłam wstępne ustalenia – stajnia praktykująca PNH + west, czyli idealnie to, o co mi chodzi…), wypada wziąć się za cywilizowanie Kosmatego… na kimś muszę przecież objeżdżać posiadłość… ;-)
Sesja pod hasłem: nie łapiemy liny ani wodzy w paszczę (skaranie boskie z tym koniem od małego pod tym względem… jazdy freestyle to ja sobie na nim nie wyobrażam… niech mu się tylko co dyndnie koło paszczy, od razu urządza polowanie gębą...)
Siodło west, dużo galopu, bruuum! czyli przetykanie gaźnika za moimi plecami – oba moje konie wypracowały sobie sprytną strategię zwalniania tam, gdzie mój wzrok nie sięga, czyli z tyłu. Dałam Sz. spokój, gdy ładnie okrążał mnie galopem, bez zmiany chodu…
Siwe na czas naszego trenowania zamiast konsumować, drzemało na sąsiednim padoku, obserwując Grubego leniwym wzrokiem… W którymś momencie ożywiła się i zarżała chrumkająco w naszą stronę, jakby przywołując źrebaka… Biedaku, ależ ona cię męczy…Po męczycielstwie Szaman opuścił okrągły wybieg yoyo style, on liberty. Bardzo ładnie, bardzo grzecznie, wcale do Siwki nie chciał lecieć… Dopiero, gdy wskazałam mu kierunek, grzecznie pomaszerował, po chwili się rozbujał i doleciał do Siwki kłusem… Od razu były noski-noski (Siwe myśli, że to jej źrebię…? kobyła dziwaczeje chyba na stare lata…) i pewnie jakieś obgadywanki mojej osoby ;-) bo dość długo coś tam do siebie szemrały, Zwierzaki Jedne…
Ale za to przy porannych kopytach zarobił bęckę dyscyplinarną, bo cudaczył niemiłosiernie; grzeczny był potem, jak aniołek. Nawet od paszy treściwej się pokornie odsunął z opuszczoną głową na komendę BACK, gdy zachciało mi się przejść na jego drugą kosmatą stronę.
Z racji zimowej aury (choć jeszcze bez-śnieżnej) i grudy nie wyczynialiśmy jakichś większych ruchliwości za stodołą, jedynie o zmierzchu małe co-nie-co: Siwe najpierw, potem Kolega Sz. Podkładka, krótka lina, carrot.
Siwe grzeczne, spolegliwie. Ustawiłam ją do siodłania przy ogrodzeniu padoku, linę przerzuciłam przez drąg – udawałyśmy, że przy koniowiązie się oporządzamy. Pobawiłyśmy się króciutko w podążanie przez placyk zabawowy. Były utrudnienia, czyli przekraczanie a to kłody, a to gałęzi, a to plandeki, którą wiatr ukształtował w Himalaje. Nad Himalajami musiałyśmy ciut popracować (5-6 powtórzeń), Siwe z początku się wahało, kombinowało, jakby toto ominąć, uniknąć, obejść (… się nie dało, bo nasze pasmo górskie ma 8 m. długości a ja wrednie przechodziłam przez środek…) – finalnie Siwka przechodziła, szurając nawet, z opuszczoną głową… Porobiłam jeszcze trochę zamieszania w strefie 3, poudawałam, że chcę wskoczyć, pouwieszałam się na kłębie i dałam Siwej spokój. Było pozytywnie :-)
Szaman się załapał w ostatnim momencie na mini-zabawianko, gdy już prawie ciemno było. Przy zapinaniu popręgu od podkładki zaczął lekko dryfować (takie ostatnio wyczynia kombinacje malutkie, żeby uniknąć ściskania brzuszyska zapinkami), więc poprosiłam do o dryfowanie energiczne; nie spodobało się, szybko się uspokoił i stanął grzecznie. Aczkolwiek dało mi to do myślenia: wychodzi na to, że Sz. nie akceptuje popręgu! Porobiliśmy więc symulacje popręgowe z liną. Protestów niby nie było, ale mina pozostawiała z początku wiele do życzenia… Jednak przy zapinaniu podkładki, Fiś ani nie miauknął. Znaczy, dobrze jest.
Sesja nasza polegała na pójściu na okrągły wybieg (trochę normalnie, a trochę bokiem) i wyjściu z niego tyłem jojującym, przecofaniu przez Himalaje, ciasteczku w gębę i do widzenia.
Wieczorem - odrobaczanie. Pierwszy raz PARAMECTIN. Do Siwki poszłam przezornie przygotowana: kantarek + lina (+ tubostrzykawka). Siwe zesztywniało. Ja, jak gdyby nigdy nic, poprosiłam proszę dotknąć nosem tubkę. Siwe daleko z tyłu, nos wyciągnął się, dotknął. Ciasteczko. Odłożyłam strzykawkę na parapet, założyłam kantarek… Siwe lekko odetchnęło, gdy zobaczyło, że jeżyka z okienka biorę… ale zmyłkę zrobiłaś… po prostu czyszczenie będzie… Po czyszczeniu wkładanie ręki do pyska. Grzecznie. Bez międlenia, wypychania... wargi luźne, zęby przy lekkim nacisku po chwili ustępowały… to samo zaczęłam robić ze strzykawką: najpierw masowałam pysk trzymając tubkę w drugiej ręce, potem w tej samej, głaszcząco-masującej, potem głaskałam strzykawką… Już po chwili strzykawka była w pysku a Siwe cały czas rozluźnione, z opuszczoną głową… PIERWSZY RAZ W ŻYCIU PRZY ODROBACZANIU! Mimo wszystko nie spodziewałam się, że tak łatwo pójdzie… Nawet 5 minut nam to nie zajęło… Wstrzyknęłam jej pastę na 3 podejścia, powoli. Nie żeby odwalić jak najszybciej, ale żeby Siwe zaakceptowało całą operację… Po każdej porcji – ciasteczko. Pastę najpierw sama spróbowałam z ciekawości… Na pierwszy rzut języka przypomina pastę do zębów (konsystencją i smakiem)…
Do Szamana poszłam bez liny – błąd (don’t assume). Gad kombinował, wypluwał, musiałam mu głowę w górze trzymać, żeby przełknął a to nie było łatwe, bo nie wzięłam przecież ze sobą drabiny! A kto by się spodziewał po Grubym grymasów takich przy konsumpcji… Wprawdzie ostatnio zdziwaczał, nowej paszy nie chciał, enterofermentem pluł, ale kto by przypuszczał, że mu tak zostanie na wszelakie nowości smakowe?
A w niedzielę: biało.
Od czasu do czasu zawieja, zamieć, zawierucha. Konie cały dzień na padoku, z nosami w sianie, zadkami do wiatru. Zadowolone. Siwe od czasu do czasu przespacerowało się z padoku na padok, pogapiło w dal... Szaman, póki żarcie na tapecie, ani myślał o przechadzkach...
Wieczorem Oblubieniec zarządził werkowanie zadów Szamańskich (przody pod-werkował nieco w tygodniu, sam. U obu koni. Nawet nie wiedziałam...) Latarką halogenową kazał doświetlać, ale łaskawie pozwolił się przypatrywać... Objaśniał nawet, co i jak... Byłam pod wrażeniem...
15 listopada – sobota (jeszcze bez-śniegowo)
Poranne kopyty:Szaman teraz prawie grzeczniejszy od Siwki, przy jednej zadniej czasem próbuje mini-fajtnięcia w bok (uch, ale bym se w coś trzasnął…) – on ma jakąś nadzwyczajną ruchomość w stawach, umie fajtać na boki stojąc prosto, zupełnie jak krowa… W czasach uczenia się podawania nóg, czujnym trzeba było być jak diabli, bo przodem walił, zadem fikał… walczyliśmy najpierw podnosząc nogi na lince, Szaman prawie się przewracał, takie zawzięte Dziadzisko był… A teraz…? Noga czeka w górze, ledwo się człowiek nachyli… Czasem nawet przeciwległa sama się podnosi , choć ja czyszczę tradycyjnie, nie po wyścigowemu: najpierw lewa strona, potem przechodzę na prawo i prawe kopyty skrobię…
Z Siwką rozszerzyłyśmy testowanie cierpliwości na czyszczenie kopyt przy otwartych drzwiach. I znowu Siwe samo to wymyśliło – otworzyło dziobem drzwi na oścież… Przy każdym kopycie testowanie: ociąganie się z podaniem, jak już podała, trzymała nogę sztywną, ale wystarczyło małe ej! i Śmieszne Siwe z westchnieniem i żuciem oddawało sflaczałą nogę (eee, dowcip taki… na końskich żartach się nie znasz…?)
Przybywa SzamanTaki obrazek: idę na padok za stodołę w jakimś-tam-celu… Siwe blisko, Szaman hen na ostatnim padoku. Gwiżdżę po naszemu. Siwe rusza w moim kierunku, stępem takim sobie, wcale nie energicznym a Gruby podnosi głowę, wyostrza wzrok, uchle kosmate na mnie, robi żwawy zwrot na zadzie (prawie jak roll back), wydaje z siebie swój popisowy kwik, puszcza węża głową i wyrwa z miejsca wściekłym galopem! Przylatuje do mnie pierwszy, mijając po drodze Siwkę rzuca jej pomiędzy kolejnymi sapnięciami kto ostatni, ten fujara! i inkasuje 2 ciasteczka. Zazwyczaj to Siwa dostaje 2 ciasteczka… Tym razem Gruby zasłużył sobie na dokładkę :-)
Trenowanie SzamanaJako że podjęłam decyzję o wysłaniu Siwki na wiosnę w trening (poczyniłam wstępne ustalenia – stajnia praktykująca PNH + west, czyli idealnie to, o co mi chodzi…), wypada wziąć się za cywilizowanie Kosmatego… na kimś muszę przecież objeżdżać posiadłość… ;-)
Sesja pod hasłem: nie łapiemy liny ani wodzy w paszczę (skaranie boskie z tym koniem od małego pod tym względem… jazdy freestyle to ja sobie na nim nie wyobrażam… niech mu się tylko co dyndnie koło paszczy, od razu urządza polowanie gębą...)
Siodło west, dużo galopu, bruuum! czyli przetykanie gaźnika za moimi plecami – oba moje konie wypracowały sobie sprytną strategię zwalniania tam, gdzie mój wzrok nie sięga, czyli z tyłu. Dałam Sz. spokój, gdy ładnie okrążał mnie galopem, bez zmiany chodu…
Siwe na czas naszego trenowania zamiast konsumować, drzemało na sąsiednim padoku, obserwując Grubego leniwym wzrokiem… W którymś momencie ożywiła się i zarżała chrumkająco w naszą stronę, jakby przywołując źrebaka… Biedaku, ależ ona cię męczy…Po męczycielstwie Szaman opuścił okrągły wybieg yoyo style, on liberty. Bardzo ładnie, bardzo grzecznie, wcale do Siwki nie chciał lecieć… Dopiero, gdy wskazałam mu kierunek, grzecznie pomaszerował, po chwili się rozbujał i doleciał do Siwki kłusem… Od razu były noski-noski (Siwe myśli, że to jej źrebię…? kobyła dziwaczeje chyba na stare lata…) i pewnie jakieś obgadywanki mojej osoby ;-) bo dość długo coś tam do siebie szemrały, Zwierzaki Jedne…
wtorek, 18 listopada 2008
Kurs werkowania, naturalnie
Z. uczestniczył. Mądry teraz, wyedukowany. Chodzi i emanuje wiedzą, dyplom w kuchni wisi na honorowym, widocznym miejscu.
Teraz mamy jasność, co i jak z nie-fajnymi kopytami Szamana... Czekamy tylko na sprzęt i zaraz bierzemy się do roboty... Piszę my, bo ja oczywiście zostałam wyznaczona do trzymania zwierza, ewentualnie kopyta - w zależności od rozwoju wypadków. Taki zaszczyt :-)
Zdjęć z kursu nie wstawię (materiał szkoleniowy pozyskany z rzeźni... ;-( Jeszcze ktoś nie doczyta i pomyśli, że urżnęłam Sz. nogę z zemsty... Czasem mu się bęcki należą, ale nie aż takie ;-)
Teraz mamy jasność, co i jak z nie-fajnymi kopytami Szamana... Czekamy tylko na sprzęt i zaraz bierzemy się do roboty... Piszę my, bo ja oczywiście zostałam wyznaczona do trzymania zwierza, ewentualnie kopyta - w zależności od rozwoju wypadków. Taki zaszczyt :-)
Zdjęć z kursu nie wstawię (materiał szkoleniowy pozyskany z rzeźni... ;-( Jeszcze ktoś nie doczyta i pomyśli, że urżnęłam Sz. nogę z zemsty... Czasem mu się bęcki należą, ale nie aż takie ;-)
środa, 12 listopada 2008
Długi weekend
Cztery dni na wsi... To lubię :-)
Zaczęło się nieciekawie – w piątek nie mogłam z pracy wcześniej, potem koszmarny korek, nie zdążyłam na autobus późnopopołudniowy i jechałam ostatnim, o 20.00. Dwie godziny przesiedziane na walizkach (plecaku) na dworcu… Na wsi o 22.00. Do koni oczywiście nie poszłam, nie będę siać zamętu po nocy…
Zdecydowane postanowienia były, co do edukacji koni… A guzik! Zwyciężyła opcja prace budowlane, bo straszą, że za tydzień zima, śnieg, mróz…
Zamki w stajni zrobione, okienko u Siwki wstawione, parapet piękny drewniany (funkcja półeczki na szczotki), malowany na palisander… Za pierwszym razem, gdy Siwe spostrzegło mnie za szybką (plexi przezroczyste niby, ale nieco obraz zniekształca…) zamarło… Ale szybko przeszło do porządku dziennego, zadowolone, że w końcu nie zasłaniam na noc okienka styropianem (oj, oj, oj, biały! skrzypi! chrzęści!!) i deską…
W sobotę rozpoczęłam akcję pod kryptonimem enteroferment. Celem ataku: brzucho Szamana (burcząco-biegunkowe, od nowości). Pierwsze podejście: rozpuszczone, dodane do śniadania. Gruby zaprotestował. Stanowczo. Wiaderko od razu wywalił, paszę rozsypał, musiałam zbierać i karmić z ręki. Grymasił, krzywił się, ale jadł. Nie wszystko, część gębą poroztrącał po ziemi… Bobek tylko na to czekał. Fućka zresztą też. Oba psy zawsze czekają w gotowości bojowej na resztki z końskiego stołu… Konie na padok a psy na wyścigi do boksów. Szczególną popularnością cieszy się boks Siwki, która notorycznie coś tam uroni zdatnego do konsumpcji…
…Siwa przy plandece odstawiła mały bunt. LEWOPÓŁKULOWY. Mała Gadzina. Oj, odczep się już z tą plandeką. Ile można? Nie wejdę! Już właziłam, tyle razy! Spokojnie, bez bicia piany, odsuwanie się, uniki głową, dryfowanie, miny… Walczyłyśmy z 5 min., bez żadnych pomocy (ni liny, ni carrota, ni ciasteczka). W końcu weszła, zerknęła na mnie, poprosiłam o squeeze, podziękowałam i dałam jej spokój. Coś tam chwilę jeszcze pod nosem wydziwiała, zerkała, czy aby na pewno sobie idę...? bo może znowu czegoś się uczepię...? ...i zaczęła skubać, co tam jeszcze zostało na padoku...
...niebieska piłka-reaktywacja. Wyciągnęłam z odmętów końskiej szafy. A co! Lekko podflaczała, ale zdatna do uzytku. Szaman od razu aaaa, moja piłeczka! i dawaj w te pędy zębem, głową, kopytem... Poturlałam po nim, poodbijałam od cielska, od czółka nawet (malutka kwaśna minka)... Powrzucałam na grzbiet między uszami: piłka turlała się po Panu Sz. przez szyję, wzdłuż kręgosłupa i spadała za zadem... Nuda, panie. Gada nic nie rusza ;-)
Siwe oczywiście aaaaa! nie podchodź!!!! (ręce mi czasem opadają), dość szybko doszłyśmy jednak do dotykania piłki nosem w wersji:
1) trzymam piłkę pod pachą, wykonuję pół-obrót jak przy zarzucaniu liny-czapraka-siodła na grzbiet - Siwka widzi piłkę raz w strefie 1, raz w strefie 3 - dotyka, gdy piłka znajduje się przed jej nosem
2) piłka leży nieruchomo na ziemi - na wskazanie ręką Siwka podchodzi - dotyka nosem - mówi daj ciasteczko ;-)
Stanie z piłką w strefie 1 i 2 - do przyjęcia; w strefie 3 zaczyna się lekki niepokój i próby blokowania głową (a Ty po co tam Z TYM idziesz???) Turlająca się po ziemi piłka jest bardzo podejrzana, podskakująca jeszcze bardziej... Poletko do obróbki.
Wieczorem uknułam podstęp na Szamana z tym nieszczęsnym enterofermentem. Do wody dolałam. Bidul, ale miał minę! Co nos wsadził do wiaderka, zaraz go wyciągał, wargą wywijał, niuchał, patrzył na mnie z wyrzutem! ...ale rano wiaderko było puste...
Zaczęłam implementować Siwce nowe zadanie na końską cierpliwość - poranne czyszczenie przy otwartych drzwiach boksu... Siwka sama to sprowokowała wymyślając sobie taką oto zabawę: wchodzę do boksu (czy to rano, czy to wieczorem), drzwi zostawiam zawsze uchylone. Siwe chwilę stoi, po czym podchodzi do drzwi, popycha je nosem i otwiera na szeroko... Stoi i patrzy. Czasem zrobi malutki kroczek i czeka, co będzie. Jeśli odpowiednio szybko nie zareaguję, tup-tup-tup i już tylko ogon zostaje w boksie... Wtedy do akcji wkracza Szaman (korytarzyk dość wąski jest) i zagania Siwkę z powrotem do boksu wydając jej zębami komendę BACK. Siwka się złości i tyłem wraca do boksu, robiąc do Szamana groźne miny :-)
Siwe przy porannym czyszczeniu stoi grzecznie, drzwi otwarte... A jeszcze niedawno dawało się odczuć lekka poranną niecierpliwość... Konsekwentnie ćwiczyłyśmy przy wychodzeniu do przodu-do tyłu oraz jojo. Teraz wychodzę z boksu, drzwi otwarte a Siwe się waha: ale mogę? ale na pewno?
Poniedziałkowe drobnostki:- cofanie Szamana za ogon - działa z obu stron :-)
- przestawianie zadu ze strefy 5 jeżem - ładnie oba koniska, Szaman ciut un-confident (jak na niego, o wiele za szybko to wykonuje)
- przymiarki 2 tranzelek westernowych pięknych, galowych (no i czego nie zrobiłam zdjęć??) - Szaman się mieści na ostatnie dziurki, ale podgardla za krótkie (zgroza!), Siwka bardzo elegancko - zdecydowanie bordo będzie dla niej :-)
- OBOP wędzidłowy - Siwe lubi dość ciasno zapięte wędzidło! luźniejsze ją irytuje; międli, próbuje wypchnąć językiem
- Szaman zaproponował zabawę z językiem :-) On zawsze na masowanie pyszczydła i warg reaguje wywracaniem oczami, ziewaniem i wywalaniem jęzora. Teraz dodał wystawianie języka bokiem, po parellowemu. I sam na to wpadł :-) Raz nawet udało mi się cały jęzor wyjąć delikatnie i przytrzymać. Ale zaraz zażądał zwrotu, więc mu go oddałam :-)
Poniedziałkowy trening:
Z założenia miało być krótko... Nic z tego. Siwka zdziczała. Zatargałam nową linę 3,7 m., nową linę 7 m., starą podkładkę, stary carrot… Powiesiłam wszystko na płocie, poszłam po Siwkę… Ależ było wydziwiania! A czego te liny takie białe?? A co to tam wisi?? A czego tego tak dużo jakoś?? Szaman od razu podszedł zbadać, nową linę w gębę (aaaaaa, skórka markowa zagrożona!!!!!)… musiałam walczyć na 2 fronty: Szaman przyjazny, ale namolny oraz zdziczała Siwka… Dobra, podkładka po długich bojach założona (approach & retreat, approach & retreat, approach & retreat…), wygibasy na krótkiej linie przerobione, pora na dłuższą… Siwe od razu na koniec liny 7 m. pognało przy okrążaniu, napierające, chętne do ucieczki…Walałyśmy się za stodołą, wśród klamotów placykowych-zabawowych… Siwe wybitnie prawopółkulowe, żwawe, ruchliwe… Szaman ospale włażący co chwilę w strefę rażenia… Był traktowany jako obiekt (7 games with obstacle)
Strategia let me help You be right brain skutkowała do momentu któregoś tam ustawienia się Fisia na trasie przelotu… Siwe myknęło mu za zadem (nawet nie specjalnie, żeby uciec, tak jej po prostu wyszło…), Fisiu popchnięty liną za zadek zagalopował zgrabnie, Siwka po zewnętrznej za nim… Aaaaa, moja piękna markowa biała lina…! Już po chwili utytłana w błocie, czarna… Szaman latał za Siwą, przydeptywał jej tę linę, Siwka przyjmowała piękną postawę westową (wspomnienie chambonu) i tak sobie ganiały… Szaman się oczywiście szybko zasapał i zakończył wygłupy, więc i Siwka pokornie do mnie wróciła… Poszłyśmy na okrągły wybieg, pobawiłyśmy się energicznie a od czasu do czasu robiłyśmy sweet spot przy strasznej piłce… Do tego stopnia sweet, że gdy wiatr odtoczył kawałek piłkę, Siwka podążyła za nią :-)
Na koniec wgramoliłam się na piramidę z 3 opon, średnio stabilną, i po-pokładałam się na siwym grzbiecie i zadku. Grzecznie, ale gdy poprosiłam o zgięcia boczne z podwyższenia, Siwka zaczęła się lekko spinać no co Ty? Leżysz to leż, czego głowę ciągniesz…??Puściłam (najpierw jojo tyłem przez bramkę – ostatnio zawsze tak wychodzimy), powlokła się pod stodołę, ZERO adrenaliny, głowa zwieszona do ziemi prawie… Wykończyłam Siwe… Chciała prawą półkulę, to ma… ;-)
Szaman wkroczył na wybieg zadowolony no nareszcie! Poszlifowaliśmy chody boczne na dłuższych odcinkach (20-25 m.) Zachwytów, że taki kawał trzeba bokiem chodzić, nie było, ale grzecznie. Oczywiście trochę okrążania w galopie (o, jak on się pięknie rusza w galopie! jaki talent do pleasure’owego lope !), choć galop nie jest ulubionym chodem Szamana… Przynajmniej on wyznaje zasadę lepiej za wolno, niż za szybko :-) I też wyszedł z wybiegu tyłem. Spokojnie. Z godnością osobistą. Ale ciastko daj!
We wtorek wizyta Pani Mamy i Bratowej Oblubieńca Z. Było wesoło. Panie bez wcześniejszych kontaktów z końmi. Szaman upodobał sobie Panią Mamę! Cyrk po prostu. Wodził za nią oczami, wpatrywał się, podłaził. Miłość od pierwszego wejrzenia. Pół biedy, gdy za drągami, ale gdy weszła na padok, ten do niej kłusem! Pani Mama oczywiście przestraszona i nic dziwnego... Jakby za mną latało biegiem po padoku takie 700 kg. żywego zwierza, które pierwszy raz widzę z bliska, też bym przypękała...
...najpierw trochę podkładkowo pobawiłyśmy się z ziemi z Siwką (energicznie, żwawo)
Potem wzięłam się za dokręcenie śrubki Szamanowi. Po ściganiu Pani Mamy po padoku, trącaniu głową i przesuwaniu na prawo i lewo, obrósł w pióra Króla Zwierząt i paradował zadowolony z siebie z zadartym nosem. Nie łatwo było go sprowadzić na ziemię! Nieźle musiałam go przegonić, zanim nasze relacje wróciły do normy! A i tak z podkładką wykonał serię niezadowolonych bryków w galopie! Proszę, jak szybko zasmakował w byciu chwilowym liderem człowieczym!
Zaczęło się nieciekawie – w piątek nie mogłam z pracy wcześniej, potem koszmarny korek, nie zdążyłam na autobus późnopopołudniowy i jechałam ostatnim, o 20.00. Dwie godziny przesiedziane na walizkach (plecaku) na dworcu… Na wsi o 22.00. Do koni oczywiście nie poszłam, nie będę siać zamętu po nocy…
Zdecydowane postanowienia były, co do edukacji koni… A guzik! Zwyciężyła opcja prace budowlane, bo straszą, że za tydzień zima, śnieg, mróz…
Zamki w stajni zrobione, okienko u Siwki wstawione, parapet piękny drewniany (funkcja półeczki na szczotki), malowany na palisander… Za pierwszym razem, gdy Siwe spostrzegło mnie za szybką (plexi przezroczyste niby, ale nieco obraz zniekształca…) zamarło… Ale szybko przeszło do porządku dziennego, zadowolone, że w końcu nie zasłaniam na noc okienka styropianem (oj, oj, oj, biały! skrzypi! chrzęści!!) i deską…
W sobotę rozpoczęłam akcję pod kryptonimem enteroferment. Celem ataku: brzucho Szamana (burcząco-biegunkowe, od nowości). Pierwsze podejście: rozpuszczone, dodane do śniadania. Gruby zaprotestował. Stanowczo. Wiaderko od razu wywalił, paszę rozsypał, musiałam zbierać i karmić z ręki. Grymasił, krzywił się, ale jadł. Nie wszystko, część gębą poroztrącał po ziemi… Bobek tylko na to czekał. Fućka zresztą też. Oba psy zawsze czekają w gotowości bojowej na resztki z końskiego stołu… Konie na padok a psy na wyścigi do boksów. Szczególną popularnością cieszy się boks Siwki, która notorycznie coś tam uroni zdatnego do konsumpcji…
…Siwa przy plandece odstawiła mały bunt. LEWOPÓŁKULOWY. Mała Gadzina. Oj, odczep się już z tą plandeką. Ile można? Nie wejdę! Już właziłam, tyle razy! Spokojnie, bez bicia piany, odsuwanie się, uniki głową, dryfowanie, miny… Walczyłyśmy z 5 min., bez żadnych pomocy (ni liny, ni carrota, ni ciasteczka). W końcu weszła, zerknęła na mnie, poprosiłam o squeeze, podziękowałam i dałam jej spokój. Coś tam chwilę jeszcze pod nosem wydziwiała, zerkała, czy aby na pewno sobie idę...? bo może znowu czegoś się uczepię...? ...i zaczęła skubać, co tam jeszcze zostało na padoku...
...niebieska piłka-reaktywacja. Wyciągnęłam z odmętów końskiej szafy. A co! Lekko podflaczała, ale zdatna do uzytku. Szaman od razu aaaa, moja piłeczka! i dawaj w te pędy zębem, głową, kopytem... Poturlałam po nim, poodbijałam od cielska, od czółka nawet (malutka kwaśna minka)... Powrzucałam na grzbiet między uszami: piłka turlała się po Panu Sz. przez szyję, wzdłuż kręgosłupa i spadała za zadem... Nuda, panie. Gada nic nie rusza ;-)
Siwe oczywiście aaaaa! nie podchodź!!!! (ręce mi czasem opadają), dość szybko doszłyśmy jednak do dotykania piłki nosem w wersji:
1) trzymam piłkę pod pachą, wykonuję pół-obrót jak przy zarzucaniu liny-czapraka-siodła na grzbiet - Siwka widzi piłkę raz w strefie 1, raz w strefie 3 - dotyka, gdy piłka znajduje się przed jej nosem
2) piłka leży nieruchomo na ziemi - na wskazanie ręką Siwka podchodzi - dotyka nosem - mówi daj ciasteczko ;-)
Stanie z piłką w strefie 1 i 2 - do przyjęcia; w strefie 3 zaczyna się lekki niepokój i próby blokowania głową (a Ty po co tam Z TYM idziesz???) Turlająca się po ziemi piłka jest bardzo podejrzana, podskakująca jeszcze bardziej... Poletko do obróbki.
Wieczorem uknułam podstęp na Szamana z tym nieszczęsnym enterofermentem. Do wody dolałam. Bidul, ale miał minę! Co nos wsadził do wiaderka, zaraz go wyciągał, wargą wywijał, niuchał, patrzył na mnie z wyrzutem! ...ale rano wiaderko było puste...
Zaczęłam implementować Siwce nowe zadanie na końską cierpliwość - poranne czyszczenie przy otwartych drzwiach boksu... Siwka sama to sprowokowała wymyślając sobie taką oto zabawę: wchodzę do boksu (czy to rano, czy to wieczorem), drzwi zostawiam zawsze uchylone. Siwe chwilę stoi, po czym podchodzi do drzwi, popycha je nosem i otwiera na szeroko... Stoi i patrzy. Czasem zrobi malutki kroczek i czeka, co będzie. Jeśli odpowiednio szybko nie zareaguję, tup-tup-tup i już tylko ogon zostaje w boksie... Wtedy do akcji wkracza Szaman (korytarzyk dość wąski jest) i zagania Siwkę z powrotem do boksu wydając jej zębami komendę BACK. Siwka się złości i tyłem wraca do boksu, robiąc do Szamana groźne miny :-)
Siwe przy porannym czyszczeniu stoi grzecznie, drzwi otwarte... A jeszcze niedawno dawało się odczuć lekka poranną niecierpliwość... Konsekwentnie ćwiczyłyśmy przy wychodzeniu do przodu-do tyłu oraz jojo. Teraz wychodzę z boksu, drzwi otwarte a Siwe się waha: ale mogę? ale na pewno?
Poniedziałkowe drobnostki:- cofanie Szamana za ogon - działa z obu stron :-)
- przestawianie zadu ze strefy 5 jeżem - ładnie oba koniska, Szaman ciut un-confident (jak na niego, o wiele za szybko to wykonuje)
- przymiarki 2 tranzelek westernowych pięknych, galowych (no i czego nie zrobiłam zdjęć??) - Szaman się mieści na ostatnie dziurki, ale podgardla za krótkie (zgroza!), Siwka bardzo elegancko - zdecydowanie bordo będzie dla niej :-)
- OBOP wędzidłowy - Siwe lubi dość ciasno zapięte wędzidło! luźniejsze ją irytuje; międli, próbuje wypchnąć językiem
- Szaman zaproponował zabawę z językiem :-) On zawsze na masowanie pyszczydła i warg reaguje wywracaniem oczami, ziewaniem i wywalaniem jęzora. Teraz dodał wystawianie języka bokiem, po parellowemu. I sam na to wpadł :-) Raz nawet udało mi się cały jęzor wyjąć delikatnie i przytrzymać. Ale zaraz zażądał zwrotu, więc mu go oddałam :-)
Poniedziałkowy trening:
Z założenia miało być krótko... Nic z tego. Siwka zdziczała. Zatargałam nową linę 3,7 m., nową linę 7 m., starą podkładkę, stary carrot… Powiesiłam wszystko na płocie, poszłam po Siwkę… Ależ było wydziwiania! A czego te liny takie białe?? A co to tam wisi?? A czego tego tak dużo jakoś?? Szaman od razu podszedł zbadać, nową linę w gębę (aaaaaa, skórka markowa zagrożona!!!!!)… musiałam walczyć na 2 fronty: Szaman przyjazny, ale namolny oraz zdziczała Siwka… Dobra, podkładka po długich bojach założona (approach & retreat, approach & retreat, approach & retreat…), wygibasy na krótkiej linie przerobione, pora na dłuższą… Siwe od razu na koniec liny 7 m. pognało przy okrążaniu, napierające, chętne do ucieczki…Walałyśmy się za stodołą, wśród klamotów placykowych-zabawowych… Siwe wybitnie prawopółkulowe, żwawe, ruchliwe… Szaman ospale włażący co chwilę w strefę rażenia… Był traktowany jako obiekt (7 games with obstacle)
Strategia let me help You be right brain skutkowała do momentu któregoś tam ustawienia się Fisia na trasie przelotu… Siwe myknęło mu za zadem (nawet nie specjalnie, żeby uciec, tak jej po prostu wyszło…), Fisiu popchnięty liną za zadek zagalopował zgrabnie, Siwka po zewnętrznej za nim… Aaaaa, moja piękna markowa biała lina…! Już po chwili utytłana w błocie, czarna… Szaman latał za Siwą, przydeptywał jej tę linę, Siwka przyjmowała piękną postawę westową (wspomnienie chambonu) i tak sobie ganiały… Szaman się oczywiście szybko zasapał i zakończył wygłupy, więc i Siwka pokornie do mnie wróciła… Poszłyśmy na okrągły wybieg, pobawiłyśmy się energicznie a od czasu do czasu robiłyśmy sweet spot przy strasznej piłce… Do tego stopnia sweet, że gdy wiatr odtoczył kawałek piłkę, Siwka podążyła za nią :-)
Na koniec wgramoliłam się na piramidę z 3 opon, średnio stabilną, i po-pokładałam się na siwym grzbiecie i zadku. Grzecznie, ale gdy poprosiłam o zgięcia boczne z podwyższenia, Siwka zaczęła się lekko spinać no co Ty? Leżysz to leż, czego głowę ciągniesz…??Puściłam (najpierw jojo tyłem przez bramkę – ostatnio zawsze tak wychodzimy), powlokła się pod stodołę, ZERO adrenaliny, głowa zwieszona do ziemi prawie… Wykończyłam Siwe… Chciała prawą półkulę, to ma… ;-)
Szaman wkroczył na wybieg zadowolony no nareszcie! Poszlifowaliśmy chody boczne na dłuższych odcinkach (20-25 m.) Zachwytów, że taki kawał trzeba bokiem chodzić, nie było, ale grzecznie. Oczywiście trochę okrążania w galopie (o, jak on się pięknie rusza w galopie! jaki talent do pleasure’owego lope !), choć galop nie jest ulubionym chodem Szamana… Przynajmniej on wyznaje zasadę lepiej za wolno, niż za szybko :-) I też wyszedł z wybiegu tyłem. Spokojnie. Z godnością osobistą. Ale ciastko daj!
We wtorek wizyta Pani Mamy i Bratowej Oblubieńca Z. Było wesoło. Panie bez wcześniejszych kontaktów z końmi. Szaman upodobał sobie Panią Mamę! Cyrk po prostu. Wodził za nią oczami, wpatrywał się, podłaził. Miłość od pierwszego wejrzenia. Pół biedy, gdy za drągami, ale gdy weszła na padok, ten do niej kłusem! Pani Mama oczywiście przestraszona i nic dziwnego... Jakby za mną latało biegiem po padoku takie 700 kg. żywego zwierza, które pierwszy raz widzę z bliska, też bym przypękała...
...najpierw trochę podkładkowo pobawiłyśmy się z ziemi z Siwką (energicznie, żwawo)
Potem wzięłam się za dokręcenie śrubki Szamanowi. Po ściganiu Pani Mamy po padoku, trącaniu głową i przesuwaniu na prawo i lewo, obrósł w pióra Króla Zwierząt i paradował zadowolony z siebie z zadartym nosem. Nie łatwo było go sprowadzić na ziemię! Nieźle musiałam go przegonić, zanim nasze relacje wróciły do normy! A i tak z podkładką wykonał serię niezadowolonych bryków w galopie! Proszę, jak szybko zasmakował w byciu chwilowym liderem człowieczym!
czwartek, 6 listopada 2008
Zwariowałam!
W obliczu nadchodzącej zimy, konieczności ocieplenia stajni, gromadzenia zapasów opału etc. czyli EKSTRA WYDATKÓW (!), kupiłam Siwce siodło... BIG HORN ENDURANCE, 15''... Absolutnie niezbędne... Bo już kombinowałam, jakby tu się pozbyć hornu w siodle, które Siwce przypisane...
Taki emergency dissmount w przypadku siodła z hornem nie wygląda na zbyt bezpiecznie... Wprawdzie Szaman znosi go w moim wykonaniu z godnością osobistą i stoickim spokojem, ale jakby tak chciał zaszaleć...
A tu nagle taka okazja się napatoczyła...
Moje marzenia o Parelli Natural Performer nie mają szans na realizację, niestety... Niech zatem będzie BIG HORN :-)
Jedno malutkie ale... waży 9 kg. Czyli ze 2 razy tyle, ile dotychczasowa westówka Siwki...
Taki emergency dissmount w przypadku siodła z hornem nie wygląda na zbyt bezpiecznie... Wprawdzie Szaman znosi go w moim wykonaniu z godnością osobistą i stoickim spokojem, ale jakby tak chciał zaszaleć...
A tu nagle taka okazja się napatoczyła...
Moje marzenia o Parelli Natural Performer nie mają szans na realizację, niestety... Niech zatem będzie BIG HORN :-)
Jedno malutkie ale... waży 9 kg. Czyli ze 2 razy tyle, ile dotychczasowa westówka Siwki...
poniedziałek, 3 listopada 2008
Atak na siwy grzbiet...
...postanowienie zapadło w sobotę (zobaczymy, jak będzie z jego realizacją ;-) zabawiamy się teraz za każdym razem z czymś na siwym grzbiecie... czas definitywnie odwrażliwić strefy 3 i 4. Strefa 4 zawsze była u Siwki newralgiczna. Nie daj boże jakiś czaprak na zadku, podkładka jakaś, derka, cokolwiek... choć zarzucanie liny, stringa - bez problemu... stanie za zadkiem, czesanaki ogona, zadnie kopyty - bez problemu. Ale przykrywki na zadek - oj, oj, nie!
Mamy takie różne swoje małe luki w odwrażliwianiu. Raz jest całkiem o.k., innym razem lekka panika. Niektóre takie luki samoczynnie się wypełniły, odeszły w niepamięć… Inne sobie są. Taki zadek nie lubiący, jak coś z niego zwisa…
Piątkowy wieczór bardzo pozytywny: kopyty bardzo ładnie podane, bez wiązania (Siwki nigdy nie trzeba było do tego wiązać, ale Szaman był na tyle nieznośny, że jego wiązałam… ganianie za nim dookoła boksu, żeby raczył podać nożysko, to nie na moje nerwy było…)
Jedyny problem mamy u Szamana z prawą przednią: na ściśnięcia kasztana zaczyna się grzebanie zamiast grzecznego podania. Typ wybitnie sprzeciwny i testujący. Poprzednio dostał ode mnie solidnego klapa w ramach fazy 4.444, co okazało się bardzo skuteczne. Teraz jego testy są bardziej symboliczne, na lekkie ściśnięcie kasztana przenosi ciężar na przeciwną nogę a na dotknięcie pęciny podnosi łaskawie nożysko. I (raczej) nie próbuje dyskutować… Na koniec dostaje ciasteczko. Na ciasteczko liczy, cwaniak, przy każdej grzecznie podanej nodze; za każdym razem robi piękne lateran flexion (a na linie to się zapiera, Gamonisko!) i zerka wymownie na moją kieszonkę…
Sobota fajna. Pogoda piękna. Rano Siwe na kantarku za stodołę, Szaman za nami grzecznie, ale humor podszczypliwy. Czyli ganianki dyscyplinarne. Proszę mi tu biegać. Najpierw dostał życiową szansę: trochę się poprzestawiamy, pocofamy, może Panu przejdzie. Nie przeszło. Jak skubał, tak skubie. Złapał mnie za kurtkę i dawaj miętosić paszczą (poprzednio przegryzł mi guzik na pół!)
Przy pierwszym odgonieniu wierzg. Z przyzwoitej odległości, ale zawsze wierzg. Przegoniłam parę razy Gada po padoku, ale za dużo musiałam się przy tym nalatać, więc poszliśmy na okrągły wybieg. Podążył grzecznie, ale przechodząc koło mnie przez bramkę (squeeze) już paszcza się wyciągała do skubnięcia. Typ niepokorny…
Na okrągłym wybiegu zrobił kilka kółek w prawo, kilka w lewo i zabłagał o litość. Daj spokój, zasapałem się… jeszcze mi na płuca padnie… Grzeczny się zrobił. Wypuściłam. Wcale się nie kwapił do wyjścia. Na okrągłym wielka plandeka, opony, drągi… Tyle rzeczy do skubania i przesuwania…
Me łaskawe oko padło na Siwkę. Trochę udawała, że jej tu nie ma. Gdy zobaczyła skierowany na siebie wzrok, lekko zaczęła dryfować w kierunku drugiego padoku, ale wystarczyło, że zrobiłam w jej stronę kilka kroków, natychmiast ruszyła w moja stronę. Poszłyśmy na okrągły wybieg za bródkę (tudzież ganasz – trzymam Siwkę delikatnie za głowę od spodu, w ten sposób się prowadzamy, gdy jestem bez sprzętu a mamy się gdzieś przemieścić. Jakoś samo się nam to wypracowało…)Do plandeki. Minimalne wahanie, wyciąganie głowy, niuchanie... nooo, nie wiem... Weszła. Na plandece novum: kałuże. Kałuże próbowałyśmy kiedyś rozpracować, w pensjonacie jeszcze. Nie udało się. Stanowcza odmowa. Paniczna. Ale po padoku się po wodzie brodziło... nawet do stawku się wchodziło (how interesting...)
Siwe weszło na plandekę i od razu do pierwszej wody... poniuchało, poszorowało wargą prawo-lewo...
(fazy stosowane przez Siwkę odnośnie wszelakich obiektów:
1. wyciągnięcie głowy
2. dotknięcie nosem
3.warga prawo-lewo
4. gryźnięcie... )
...pochlapało wodą na boki, popiło. Całą jedną małą kałużkę wypiło. A w następną, dużą, weszło, spojrzało na mnie i zaczęło pacać. Woda chlapnęła, Siwe się lekko zaniepokoiło, popatrzyła i znowu pac! w wodę :-)
Porobiłyśmy jojo przez kałuże na plandece, Siwe bezproblemowo moczyło kopyta idąc zarówno w przód, jak i w tył... Kawałek chodów bocznych wzdłuż plandeki - propozycja Siwki (a może tak się przejdę...?)
…poszłam skontrolować stan ogrodzeń na ostatnim padoku (w każdy weekend z rana robię obchód stanu posiadania), Bobek przodem (bażanty, kuropatwy i synogarlice – odlot. Lisek – kryj się!), konie za mną. Bobek w zakole rzeczki (krzaki, chaszcze, gęstwina), konie się pasą… Po jakimś czasie wracam, wołam Bobka… Nie kwapi się za bardzo, słychać tylko przewalające się w chaszczach cielsko… Konie – panika. Chodu pod stodołę! (Szaman rzucił hasło…) Pognały… Bobek z krzaków wylazł w końcu, wracamy… Ale konie nabrały w międzyczasie wigoru… Siwe rozkręciło ganianki radosne, Szaman wierzga, bryka, dokazuje… W którymś momencie patrzę, a gniade cielsko pędzi prosto na mnie… Ale nie na mnie patrzy… Zerkam za siebie – Bobek… Podniosłam ręce do góry, Grubas ciut wyhamował, ominął mnie zgrabnym łukiem, i dawaj na Bobka. Zaraz za nim Siwka. Rozbuchana. Przeleciała wściekle, w pościgu, jakiś 1 m. ode mnie, wręcz poczułam muśnięcie mojej osobistej bubble ;-)
…a Bobek pobił swój życiowy rekord na setkę – tak szybko uciekał; zęby Szamana były z 10 cm. od jego grzbietu… Oczywiście wrzasnęłam na Szamana, zaraz wyhamował, Bobek zdążył dopaść ogrodzenia… Uff, po raz kolejny udało się ujść potworom… Tak oto wygląda zemsta moich koni…
Ale żeby zgrabnie przejść do tytułowych plecków..., po tym przydługim zagajeniu...
Sesje z Siwką były 3. Krótkie i zwięzłowate, ale progresujące. Dzień piękny, słoneczny, Siwe w trybie oczki łagodne - maślane, wybrykane i wylatane na okoliczność casusu Bobek…
Pierwsza sesja z podkładką do jazdy na oklep. Kiedyś przedstawioną Siwej, na wiosnę, w pensjonacie, niezbyt przychylnie przyjętą… Tym razem było fajowsko; Siwe spięło się ciut na początku, pozarzucałam podkładkę dłuuugo, m.in. na wzmiankowany nie-do-końca-akceptujący zadek, potem podpięłam do podkładki popręg, potem zapięłam na trzy… Pobawiłyśmy się w okrążanie w ruchu z obiektami, czyli kłusowanie przez klamoty z naszego placyku zabaw. Bardzo dobra strategia! Siwe ładnie patrzyło pod nogi, omijało a to kłodę, a to podest, a czasem sobie hycnęło przez to i owo… Podkładka szybko przestała być w tych okolicznościach dla Siwki istotna; trzeba było skupić się na tym, co na ziemi leżało…Potem poskakałam koło Siwki z prawej i z lewej (bardzo, bardzo comfort zone) i powymachiwałam z obu stron nogą w stylu give a hug (jakbym miała wskoczyć po kawaleryjsku z ziemi). Ciasteczko od czasu do czasu.
Druga sesja, jak wyżej oraz poszłyśmy sobie pozabawiać się z podkładowymi pleckami na plandece wielkiej… Najpierw na linie, a potem liberty – bardzo ładnie było, spokojnie…
Po krótkiej przerwie od razu sesja trzecia, tym razem z siodłem (klasycznym)… Spodziewałam się większych protestów (poprzednio poprzestałyśmy na zapięciu popręgu i jeszcze szybszym odpięciu, po kilku kroczkach cofania, bo Siwe wyglądało, jakby za chwilę miało na Księżyc odlecieć…) Siwe siodło przyjęło grzecznie (ciasteczko), popręg Szamanowy 145 cm. zapięty na trzy (tylko trochę za długi okazał się… padł na mnie blady strach… czy to oznacza, że ten 125 cm., który mam w domu dla Siwki może być za krótki?? Mały koń i TAKIE brzucho??). Zabawy te same: circling w ruchu przez klamoty, plandeka i znane Siwce wygibasy…
Bardzo, bardzo udany dzień… Siwe coraz bardziej zaczyna wyglądać rideable…
Niestety, nic więcej nie byłam w stanie zrobić... Ni symulacji odrobaczania, ni zastrzyków... Rozłożyło mnie zdrowotnie (ledwo kopyty oskrobałam wieczorem). W niedzielę się oszczędzałam, czyli częściowo przeleżałam przed oglądając, wiadomo, płytki edukacyjne (konie za stodołą, siano rzucone, zapas wody - zajęcie na pół dnia - czyli święty spokój)...
Mamy takie różne swoje małe luki w odwrażliwianiu. Raz jest całkiem o.k., innym razem lekka panika. Niektóre takie luki samoczynnie się wypełniły, odeszły w niepamięć… Inne sobie są. Taki zadek nie lubiący, jak coś z niego zwisa…
Piątkowy wieczór bardzo pozytywny: kopyty bardzo ładnie podane, bez wiązania (Siwki nigdy nie trzeba było do tego wiązać, ale Szaman był na tyle nieznośny, że jego wiązałam… ganianie za nim dookoła boksu, żeby raczył podać nożysko, to nie na moje nerwy było…)
Jedyny problem mamy u Szamana z prawą przednią: na ściśnięcia kasztana zaczyna się grzebanie zamiast grzecznego podania. Typ wybitnie sprzeciwny i testujący. Poprzednio dostał ode mnie solidnego klapa w ramach fazy 4.444, co okazało się bardzo skuteczne. Teraz jego testy są bardziej symboliczne, na lekkie ściśnięcie kasztana przenosi ciężar na przeciwną nogę a na dotknięcie pęciny podnosi łaskawie nożysko. I (raczej) nie próbuje dyskutować… Na koniec dostaje ciasteczko. Na ciasteczko liczy, cwaniak, przy każdej grzecznie podanej nodze; za każdym razem robi piękne lateran flexion (a na linie to się zapiera, Gamonisko!) i zerka wymownie na moją kieszonkę…
Sobota fajna. Pogoda piękna. Rano Siwe na kantarku za stodołę, Szaman za nami grzecznie, ale humor podszczypliwy. Czyli ganianki dyscyplinarne. Proszę mi tu biegać. Najpierw dostał życiową szansę: trochę się poprzestawiamy, pocofamy, może Panu przejdzie. Nie przeszło. Jak skubał, tak skubie. Złapał mnie za kurtkę i dawaj miętosić paszczą (poprzednio przegryzł mi guzik na pół!)
Przy pierwszym odgonieniu wierzg. Z przyzwoitej odległości, ale zawsze wierzg. Przegoniłam parę razy Gada po padoku, ale za dużo musiałam się przy tym nalatać, więc poszliśmy na okrągły wybieg. Podążył grzecznie, ale przechodząc koło mnie przez bramkę (squeeze) już paszcza się wyciągała do skubnięcia. Typ niepokorny…
Na okrągłym wybiegu zrobił kilka kółek w prawo, kilka w lewo i zabłagał o litość. Daj spokój, zasapałem się… jeszcze mi na płuca padnie… Grzeczny się zrobił. Wypuściłam. Wcale się nie kwapił do wyjścia. Na okrągłym wielka plandeka, opony, drągi… Tyle rzeczy do skubania i przesuwania…
Me łaskawe oko padło na Siwkę. Trochę udawała, że jej tu nie ma. Gdy zobaczyła skierowany na siebie wzrok, lekko zaczęła dryfować w kierunku drugiego padoku, ale wystarczyło, że zrobiłam w jej stronę kilka kroków, natychmiast ruszyła w moja stronę. Poszłyśmy na okrągły wybieg za bródkę (tudzież ganasz – trzymam Siwkę delikatnie za głowę od spodu, w ten sposób się prowadzamy, gdy jestem bez sprzętu a mamy się gdzieś przemieścić. Jakoś samo się nam to wypracowało…)Do plandeki. Minimalne wahanie, wyciąganie głowy, niuchanie... nooo, nie wiem... Weszła. Na plandece novum: kałuże. Kałuże próbowałyśmy kiedyś rozpracować, w pensjonacie jeszcze. Nie udało się. Stanowcza odmowa. Paniczna. Ale po padoku się po wodzie brodziło... nawet do stawku się wchodziło (how interesting...)
Siwe weszło na plandekę i od razu do pierwszej wody... poniuchało, poszorowało wargą prawo-lewo...
(fazy stosowane przez Siwkę odnośnie wszelakich obiektów:
1. wyciągnięcie głowy
2. dotknięcie nosem
3.warga prawo-lewo
4. gryźnięcie... )
...pochlapało wodą na boki, popiło. Całą jedną małą kałużkę wypiło. A w następną, dużą, weszło, spojrzało na mnie i zaczęło pacać. Woda chlapnęła, Siwe się lekko zaniepokoiło, popatrzyła i znowu pac! w wodę :-)
Porobiłyśmy jojo przez kałuże na plandece, Siwe bezproblemowo moczyło kopyta idąc zarówno w przód, jak i w tył... Kawałek chodów bocznych wzdłuż plandeki - propozycja Siwki (a może tak się przejdę...?)
…poszłam skontrolować stan ogrodzeń na ostatnim padoku (w każdy weekend z rana robię obchód stanu posiadania), Bobek przodem (bażanty, kuropatwy i synogarlice – odlot. Lisek – kryj się!), konie za mną. Bobek w zakole rzeczki (krzaki, chaszcze, gęstwina), konie się pasą… Po jakimś czasie wracam, wołam Bobka… Nie kwapi się za bardzo, słychać tylko przewalające się w chaszczach cielsko… Konie – panika. Chodu pod stodołę! (Szaman rzucił hasło…) Pognały… Bobek z krzaków wylazł w końcu, wracamy… Ale konie nabrały w międzyczasie wigoru… Siwe rozkręciło ganianki radosne, Szaman wierzga, bryka, dokazuje… W którymś momencie patrzę, a gniade cielsko pędzi prosto na mnie… Ale nie na mnie patrzy… Zerkam za siebie – Bobek… Podniosłam ręce do góry, Grubas ciut wyhamował, ominął mnie zgrabnym łukiem, i dawaj na Bobka. Zaraz za nim Siwka. Rozbuchana. Przeleciała wściekle, w pościgu, jakiś 1 m. ode mnie, wręcz poczułam muśnięcie mojej osobistej bubble ;-)
…a Bobek pobił swój życiowy rekord na setkę – tak szybko uciekał; zęby Szamana były z 10 cm. od jego grzbietu… Oczywiście wrzasnęłam na Szamana, zaraz wyhamował, Bobek zdążył dopaść ogrodzenia… Uff, po raz kolejny udało się ujść potworom… Tak oto wygląda zemsta moich koni…
Ale żeby zgrabnie przejść do tytułowych plecków..., po tym przydługim zagajeniu...
Sesje z Siwką były 3. Krótkie i zwięzłowate, ale progresujące. Dzień piękny, słoneczny, Siwe w trybie oczki łagodne - maślane, wybrykane i wylatane na okoliczność casusu Bobek…
Pierwsza sesja z podkładką do jazdy na oklep. Kiedyś przedstawioną Siwej, na wiosnę, w pensjonacie, niezbyt przychylnie przyjętą… Tym razem było fajowsko; Siwe spięło się ciut na początku, pozarzucałam podkładkę dłuuugo, m.in. na wzmiankowany nie-do-końca-akceptujący zadek, potem podpięłam do podkładki popręg, potem zapięłam na trzy… Pobawiłyśmy się w okrążanie w ruchu z obiektami, czyli kłusowanie przez klamoty z naszego placyku zabaw. Bardzo dobra strategia! Siwe ładnie patrzyło pod nogi, omijało a to kłodę, a to podest, a czasem sobie hycnęło przez to i owo… Podkładka szybko przestała być w tych okolicznościach dla Siwki istotna; trzeba było skupić się na tym, co na ziemi leżało…Potem poskakałam koło Siwki z prawej i z lewej (bardzo, bardzo comfort zone) i powymachiwałam z obu stron nogą w stylu give a hug (jakbym miała wskoczyć po kawaleryjsku z ziemi). Ciasteczko od czasu do czasu.
Druga sesja, jak wyżej oraz poszłyśmy sobie pozabawiać się z podkładowymi pleckami na plandece wielkiej… Najpierw na linie, a potem liberty – bardzo ładnie było, spokojnie…
Po krótkiej przerwie od razu sesja trzecia, tym razem z siodłem (klasycznym)… Spodziewałam się większych protestów (poprzednio poprzestałyśmy na zapięciu popręgu i jeszcze szybszym odpięciu, po kilku kroczkach cofania, bo Siwe wyglądało, jakby za chwilę miało na Księżyc odlecieć…) Siwe siodło przyjęło grzecznie (ciasteczko), popręg Szamanowy 145 cm. zapięty na trzy (tylko trochę za długi okazał się… padł na mnie blady strach… czy to oznacza, że ten 125 cm., który mam w domu dla Siwki może być za krótki?? Mały koń i TAKIE brzucho??). Zabawy te same: circling w ruchu przez klamoty, plandeka i znane Siwce wygibasy…
Bardzo, bardzo udany dzień… Siwe coraz bardziej zaczyna wyglądać rideable…
Niestety, nic więcej nie byłam w stanie zrobić... Ni symulacji odrobaczania, ni zastrzyków... Rozłożyło mnie zdrowotnie (ledwo kopyty oskrobałam wieczorem). W niedzielę się oszczędzałam, czyli częściowo przeleżałam przed oglądając, wiadomo, płytki edukacyjne (konie za stodołą, siano rzucone, zapas wody - zajęcie na pół dnia - czyli święty spokój)...
poniedziałek, 27 października 2008
Prawie jak Aleksander Macedoński...
W piątek był incydent. Siwe się popisało z wieczora. Od południa nie było prądu, ktoś tam hen za lasem wycinał drzewa, drzewo na druty, druty się urwali…
Poszłam z latarką konie karmić. Siwe oczy zrobiło białe, wgapiało się w snop światła… Szaman – stoicki spokój (oho, żarcie nadchodzi!). Weszłam do Siwej wody dolać do wiaderka, latarkę zostawiłam na stołeczku na korytarzu… Razem ze mną do boksu wszedł mój CIEŃ. Tego było dla Siwki zdecydowanie za wiele… Już jej własny cień był podejrzany, ale wystarczyło zamrzeć w bezruchu i cień też nieruchomiał… A mój nie dość, że pełzł po ścianie, to jeszcze targał ze sobą wiadro… Siwe usiadło w drzwiach boksu walcząc ze strachem przed cieniem (właściwie już dwoma cieniami, bo i jej cień się nagle ożywił) a strachem przed snopem światła… W ułamku sekundy zebrało się w sobie, zatupało panicznie w miejscu i wypruło w światło. Stołek wywalony, latarka poleciała prawie do Szamana, Siwe dumne z siebie na podwórku w egipskich ciemnościach… Pozbierałam po-siwkowe klamoty (stołeczek cały, latarka świeci), wycofałam się do stajennej części gospodarczej, a Siwka hyc i już jest z powrotem w swoim boksie! Sama się prosiła o friendly z cieniem. Ależ się przyglądała ścianie! Na wszelki wypadek zaczęłam stojąc na korytarzu, żeby w razie odskoku Dzikiej od ocienionej ściany nie znaleźć się w polu rażenia siwego ciałka… Poszło szybko. Cień pozostał wprawdzie lekko podejrzany (Siwka przypatrywała się z czujną uwagą mojemu wolno poruszającemu się odbiciu), ale latarka została gruntownie przebadana organoleptycznie (snop światła na początku był postrzegany jako ciało stałe i były próby powąchania go oraz odskakiwania :-)
sobota/niedziela
Rano Szaman zaczął grymasić przy śniadaniu. Zamiast wywracania oczami z zachwytu (jak dotychczas) machanie głową, rozsypywanie granulatu dookoła, w końcu zwalenie wiaderka na ziemię i badanie rozsypanej zawartości. Spojrzenie-wyrzut a to co ma niby być? Zaniepokoiłam się: chory? może zęby? wiaderko brudne? brzucho boli? Dałam garść samego owsa: pożarł błyskawicznie. Garść granulatu a fuj!
Nowa pasza – totalne badziewie. Twarda jakaś, zapach aromatyczno-jabłkowo-podobny... mnie osobiście też się nie spodobał… O dziwo, spodobał się Zawsze Grymaśnej Siwej a psy wprost zachwycił! Bobuś o mało do beczki nie wlezie z pożądania!
Na padok za stodołą wyszliśmy z Szamanem-Fisiem na kantarku. Tak eksperymentalnie. Żeby zobaczyć, jak to się zachowuje Pan Koń z rana… W pensjonacie było wylatywanie wszystkich koni na hura! i biegiem na padok. A tu pełna kultura: nózia za nózią, leniwie… Za stodoła czasem zaczyna się start galopem, czasem kłusem… Ale wychodzi się bez bicia piany (zazwyczaj, bo czasem kogoś poniesie...)
Szaman dodatkowo (nie wiadomo kiedy) nabawił się positive reflex: obniża głowę, sam wkłada nos w halterek, skubnie samą wargą leciutko (przepraszam, zagalopowałem się…) albo i nie skubnie wcale…
…w ramach sprawdzania stanu zapasu siana na zimę wytargałam ze stodoły wielgachną plandekę niebieską szeleszczącą 5 x 8 m. – potężną. Wcześniej dałam koniom kostkę siana na padok. Czynnie pomagał mi Szaman: wypychałam siano przez wąsko przymknięte wrota, kiepsko szło, ale Szaman od strony padoku ciągnął zębami, więc jakoś się wspólnie uporaliśmy :-)
Plandekę wyciągnęłam, konie jedzą, Siwe ani głowy nie podniesie (a po historii z cieniami myślałam, że zapowiada się zwariowany weekend… zawiodłam się na Siwej... ;-) Szaman natychmiast zostawił siano i w te pędy na wizytację. Od razu wparadował na plandekę, grzebnął kopytem, złapał zębami… i został przegnany precz z plandeki. Jeszcze mi w niej tylko dziura potrzebna!
Spojrzałam na Siwą, zrobiłam w jej stronę DWA KROKI… Siwe niemalże westchnęło no dobra, idę… przyszła i położyła 2 razy nos na plandece (bez ciasteczka)… Wystarczy? i wróciła z powrotem do siana… Plandekę przeciągnęłam i zamknęłam na okrągłym wybiegu, bo licho (Szaman) nie śpi... Materac wiecznie skopany i przesunięty, więc i plandece nie podaruje...
…przymiarka derki była potem. Szaman oczywiście wymaga nowego odzienia (a kiedyś 125 cm. wisiało na nim jak na kiju) – 145, jak nie 155 cm. muszę Spaślakowi na zimę zakupić - na wszelki wypadek – nasza stajnia zimna :-(
Na Siwkę 125 cm jak ulał, choć ona niekoniecznie życzy sobie nosić kubraczki (dziwaczka… a tak jej ładnie w bordo… ;-) Pofriendlowałyśmy, derka przymierzona… Siwe doskonale zna schemat approach & retreat, śmiesznie to wręcz wygląda; to jej spinanie się, postawa alarmowa vs. wypuszczanie powietrza, przełykanie, opuszczanie głowy… modelowe. Mogę robić pokazy z prawej półkuli…Siwe nie ucieka, ale też wyraźnie pokazuje, gdzie jest granica jej wytrzymałości psychicznej… A czasem, gdy jest tylko lekko zaniepokojona, podchodzi blisko i wciska mi głowę w brzuch, pod pachę albo, jak ostatnio, mocno opiera na moim ramieniu i wciska mi pyszczek w szyję… tak trochę nachalnie… to ja się tu schowam… za każdym razem mnie to rozczula…
Z derką oswajałyśmy się on liberty (ja z lenistwa robię zazwyczaj friendly na wolności… nie chce mi się chodzić do stajni po linę)… Zaleta taka, że uczę się nie przesadzać z presją... Bo Siwe po prostu zwieje...
...druga sesja z derką miała być po kilku godzinach, ale się nie odbyła, bo Szaman zafisiował i zaproponował ganianki, pobawiliśmy się więc w końskiego dziada...
Koński dziad to zabawa wymyślona kiedyś przeze mnie na okoliczność któregoś tam z naszych nieznośnych kotów… To akurat była zabawa pt. koci dziad, czyli niby-straszenie kota, gdy wyczyniał rzeczy niepożądane, np. właził na stół albo wspinał się po firankach… Jakaś psychiczna albo i fizyczna niewygoda (np. pac gazetą, rzucenie znienacka czymś nieszkodliwym …). Koński dziad to wersja zmodyfikowana – w zasadzie finalnie sprowadza się do friendly…
Otóż idę z derką najpierw do Szamana, ten niby czeka, ale gdy jestem jakieś 2 m. od niego, nagle robi zwrot, kwik, wierzg i dzida! Zatacza koło galopem i staje patrząc wyczekująco. Dobra, rozumiem. Mają być ganianki. Rozwijam derkę, zaczynam nią wymachiwać. Niby taka straszna rzecz. Szaman UDAJE przerażonego (autentycznie widać, że udaje!), zrywa się galopem, Siwe oczywiście za nim, ogony po arabsku powiewają (u Siwki trochę prawa półkula, ale bardziej ekscytacja). Pognały na ostatni padok, zawróciły i wściekłym galopem z powrotem do mnie. Zataczają łuk i stają na wprost. Wystarczyło, że cmoknęłam i znowu start galopem z miejsca, wściekle. Błoto fruwa na wszystkie strony. Po drodze, wierzgi, potrząsanie głowami, wężowanie (i że to niby przerażenie ma być? prawa półkula? Kłamce Jedne…) W końcu się zasapały, Szaman głowę opuścił, Siwka podbiegła do mnie, stanęła, oklapła. Czyli basta…
...na sesję z ogromną plandeką zaprosiłam na okrągły wybieg Siwkę. Musiałyśmy się na nim zamknąć, bo Szaman kategorycznie żądał, że on też wejdzie... Cały czas krążył dookoła (wydeptał dookoła round-penu ścieżkę, akuratnie na follow the rail or trail się nada...), podgryzał drągi... Musiałam go przegnać ze 2 razy; nie zrezygnował, ale kombinował sprytnie poza zasięgiem stringa ;-)
Plandeka na Siwej większego wrażenia nie zrobiła (dziwy, panie...). Ot, kolejne moje widzi-mi-się. Szeleści. Trudno, widać musi… Schemat Siwka zna: podejść - powąchać - pacnąć. Wystarczyło, że wskazałam palcem… Siwe od razu podeszło, położyło nos, za chwilę postawiło nogę. Poprosiłam o cofnięcie. Cofnęła. Poprosiłam o ruch do przodu. Poszła, weszła, stanęła… BEZ WAHANIA.
- 1, 2, 3, 4 kopyta na plandece - na prośbę
- pacanie nogą (z rozmysłem – bo szeleści, bo marszczy się… rozwaga, żadnej ucieczki, żadnego odskoku)
- głowa w dole, niuchanie, skubnięcie (ha! na sianie leżała kilka miesięcy)- jojo przez plandekę (czasem zerknięcie do tyłu przy cofaniu, gdy noga szurnie zbyt głośno…) – przez całą długość (8 m.), bez liny…
- squeeze przez plandekę
- friendly – uderzanie stringiem w plandekę ze stojącą po środku Siwką (ludzie, nie wierzę! comfort zone!)Obok plandeki mamy przeszkódkę z 3 opon i 2 drągów. Nieużywaną. Po prostu jest. Szaman czasem ją rozbuduje. Opony poprzesuwa. I tyle.
No to co Siwe, poskaczemy? Eee, pacnę może…? Przy przeciskaniu nad było trochę ekscytacji, trochę potykania się, trochę omijania przeszkody…
Zauważyłam, że Siwe bardzo lubi zabawy close contact, gdy stoję blisko, dotykam… Zdecydowanie ekscytuje się i robi się niepewna, gdy ją od siebie odsyłam… Jedynie jojo jest dla niej do przyjęcia – tutaj odesłanie nie jest dla niej większym problemem…
Gdy tylko Siwa opuściła wybieg, zapakował się do środka Szaman. A jakże, dawaj na środek plandeki. I pacać! I skubać zębem! I ciasteczko dasz??!! Dałam i wygnałam z wybiegu. Ten zaraz coś wymyśli ekstremalnego...
…ładuję na taczkę słomę do ścielenia ze stodoły. Szaman asystuje. Pójdziesz! Odejdzie, ale zaraz wraca. W końcu nie mogłam nawet podejść do słomy, bo cielsko blokowało dostęp. No dobra, sam tego chciałeś: wzięłam kosmaty ogon, delikatnie pociągnęłam w tył i wydałam komendę BACK-BACK-BACK. Cofnął. Gdy tylko puściłam, z powrotem powędrował pod stodołę. Przypadek. Biorę ogon drugi raz. Cofnął. Trzeci raz – to samo. Przeszłam na drugą stronę zadu (na prawo) – nie cofa: aj, aj, oddawaj ogon… I uciekanie zadkiem. No to mamy schemat – za dużo rzeczy robię przy koniach z lewej strony. Wyraźnie widać Szamanowy brak pewności siebie za zadkiem po prawej stronie. Trzeba popracować nad symetrią… (Siwe też mnie częściej blokuje na lewo, bo spodziewa się, że tam właśnie pójdę)…
Z Siwką zaczęłyśmy w końcu 2 nowe symulacje: odrobaczanie i zastrzyki. Wstyd przyznać; zabierałam się do tego od x-czasu... W Siwe na widok białej tubo-strzykawki latało po ścianach... 2 sesje wieczorne przeprowadziłyśmy. W sobotę i w niedzielę. Na sucho, czyli bez papki żadnej smakowitej. Na weekend zamierzam przygotować i zastosować tarte marchwio-jabłko.
Pierwsza sesja rozpoczęła się Siwkowym sprzeciwem. Aaaa!!! nie podchodź!!! zabieraj!!! nie dotykaj!!! Próby uciekania po boksie. Zastosowałam schemat głowa do mnie i w dół = strzykawka sobie idzie a pojawia się ciasteczko. O, to się Siwce zdecydowanie spodobało :-)
Mogłam wkładać tubkę bokiem do pyszczka, masować język…
Kłucie na razie też tubo-strzykawką, w weekend zacznę z wykałaczką. Na początku były podrygiwania przy każdym dziubnięciu, za każdym razem głowa szybowała w górę, szyja momentalnie robiła się twarda… Ale i ten problem wstępnie rozwiązałyśmy (do mnie, w dół, ciacho)
Dziwna ta Siwa… Jej koniobowość nie powinna się ciachami motywować. A motywuje… A może ona jest krypto-LB-intro?
P.S. Szamanowi nieopatrznie strzykawkę z bliska pokazałam... Nawet nie raczył powąchać, od razu do pyska i zębiskami... Ledwo mu odebrałam... O mało jej na pół nie przygryzł . I czym byśmy się z Siwką w weekend symulowały??
...a to jest Szaman w halterku warmblood size... taki jakiś ciut przyciasny mi się wydaje, ten kantarek, ledwo dało się zawiązać... a może to ta kupa zaczynającego się zimowego mamuciego futra?
A dziurę w plandece i tak Szaman wygryzł... W niedzielę po południu. Wszedł sobie na chwilę razem z Siwką na okrągły wybieg niby-popatrzeć, co robię... Za późno się zreflektowałam... A ta grzeczna mina powinna mnie była zaniepokoić...
Poszłam z latarką konie karmić. Siwe oczy zrobiło białe, wgapiało się w snop światła… Szaman – stoicki spokój (oho, żarcie nadchodzi!). Weszłam do Siwej wody dolać do wiaderka, latarkę zostawiłam na stołeczku na korytarzu… Razem ze mną do boksu wszedł mój CIEŃ. Tego było dla Siwki zdecydowanie za wiele… Już jej własny cień był podejrzany, ale wystarczyło zamrzeć w bezruchu i cień też nieruchomiał… A mój nie dość, że pełzł po ścianie, to jeszcze targał ze sobą wiadro… Siwe usiadło w drzwiach boksu walcząc ze strachem przed cieniem (właściwie już dwoma cieniami, bo i jej cień się nagle ożywił) a strachem przed snopem światła… W ułamku sekundy zebrało się w sobie, zatupało panicznie w miejscu i wypruło w światło. Stołek wywalony, latarka poleciała prawie do Szamana, Siwe dumne z siebie na podwórku w egipskich ciemnościach… Pozbierałam po-siwkowe klamoty (stołeczek cały, latarka świeci), wycofałam się do stajennej części gospodarczej, a Siwka hyc i już jest z powrotem w swoim boksie! Sama się prosiła o friendly z cieniem. Ależ się przyglądała ścianie! Na wszelki wypadek zaczęłam stojąc na korytarzu, żeby w razie odskoku Dzikiej od ocienionej ściany nie znaleźć się w polu rażenia siwego ciałka… Poszło szybko. Cień pozostał wprawdzie lekko podejrzany (Siwka przypatrywała się z czujną uwagą mojemu wolno poruszającemu się odbiciu), ale latarka została gruntownie przebadana organoleptycznie (snop światła na początku był postrzegany jako ciało stałe i były próby powąchania go oraz odskakiwania :-)
sobota/niedziela
Rano Szaman zaczął grymasić przy śniadaniu. Zamiast wywracania oczami z zachwytu (jak dotychczas) machanie głową, rozsypywanie granulatu dookoła, w końcu zwalenie wiaderka na ziemię i badanie rozsypanej zawartości. Spojrzenie-wyrzut a to co ma niby być? Zaniepokoiłam się: chory? może zęby? wiaderko brudne? brzucho boli? Dałam garść samego owsa: pożarł błyskawicznie. Garść granulatu a fuj!
Nowa pasza – totalne badziewie. Twarda jakaś, zapach aromatyczno-jabłkowo-podobny... mnie osobiście też się nie spodobał… O dziwo, spodobał się Zawsze Grymaśnej Siwej a psy wprost zachwycił! Bobuś o mało do beczki nie wlezie z pożądania!
Na padok za stodołą wyszliśmy z Szamanem-Fisiem na kantarku. Tak eksperymentalnie. Żeby zobaczyć, jak to się zachowuje Pan Koń z rana… W pensjonacie było wylatywanie wszystkich koni na hura! i biegiem na padok. A tu pełna kultura: nózia za nózią, leniwie… Za stodoła czasem zaczyna się start galopem, czasem kłusem… Ale wychodzi się bez bicia piany (zazwyczaj, bo czasem kogoś poniesie...)
Szaman dodatkowo (nie wiadomo kiedy) nabawił się positive reflex: obniża głowę, sam wkłada nos w halterek, skubnie samą wargą leciutko (przepraszam, zagalopowałem się…) albo i nie skubnie wcale…
…w ramach sprawdzania stanu zapasu siana na zimę wytargałam ze stodoły wielgachną plandekę niebieską szeleszczącą 5 x 8 m. – potężną. Wcześniej dałam koniom kostkę siana na padok. Czynnie pomagał mi Szaman: wypychałam siano przez wąsko przymknięte wrota, kiepsko szło, ale Szaman od strony padoku ciągnął zębami, więc jakoś się wspólnie uporaliśmy :-)
Plandekę wyciągnęłam, konie jedzą, Siwe ani głowy nie podniesie (a po historii z cieniami myślałam, że zapowiada się zwariowany weekend… zawiodłam się na Siwej... ;-) Szaman natychmiast zostawił siano i w te pędy na wizytację. Od razu wparadował na plandekę, grzebnął kopytem, złapał zębami… i został przegnany precz z plandeki. Jeszcze mi w niej tylko dziura potrzebna!
Spojrzałam na Siwą, zrobiłam w jej stronę DWA KROKI… Siwe niemalże westchnęło no dobra, idę… przyszła i położyła 2 razy nos na plandece (bez ciasteczka)… Wystarczy? i wróciła z powrotem do siana… Plandekę przeciągnęłam i zamknęłam na okrągłym wybiegu, bo licho (Szaman) nie śpi... Materac wiecznie skopany i przesunięty, więc i plandece nie podaruje...
…przymiarka derki była potem. Szaman oczywiście wymaga nowego odzienia (a kiedyś 125 cm. wisiało na nim jak na kiju) – 145, jak nie 155 cm. muszę Spaślakowi na zimę zakupić - na wszelki wypadek – nasza stajnia zimna :-(
Na Siwkę 125 cm jak ulał, choć ona niekoniecznie życzy sobie nosić kubraczki (dziwaczka… a tak jej ładnie w bordo… ;-) Pofriendlowałyśmy, derka przymierzona… Siwe doskonale zna schemat approach & retreat, śmiesznie to wręcz wygląda; to jej spinanie się, postawa alarmowa vs. wypuszczanie powietrza, przełykanie, opuszczanie głowy… modelowe. Mogę robić pokazy z prawej półkuli…Siwe nie ucieka, ale też wyraźnie pokazuje, gdzie jest granica jej wytrzymałości psychicznej… A czasem, gdy jest tylko lekko zaniepokojona, podchodzi blisko i wciska mi głowę w brzuch, pod pachę albo, jak ostatnio, mocno opiera na moim ramieniu i wciska mi pyszczek w szyję… tak trochę nachalnie… to ja się tu schowam… za każdym razem mnie to rozczula…
Z derką oswajałyśmy się on liberty (ja z lenistwa robię zazwyczaj friendly na wolności… nie chce mi się chodzić do stajni po linę)… Zaleta taka, że uczę się nie przesadzać z presją... Bo Siwe po prostu zwieje...
...druga sesja z derką miała być po kilku godzinach, ale się nie odbyła, bo Szaman zafisiował i zaproponował ganianki, pobawiliśmy się więc w końskiego dziada...
Koński dziad to zabawa wymyślona kiedyś przeze mnie na okoliczność któregoś tam z naszych nieznośnych kotów… To akurat była zabawa pt. koci dziad, czyli niby-straszenie kota, gdy wyczyniał rzeczy niepożądane, np. właził na stół albo wspinał się po firankach… Jakaś psychiczna albo i fizyczna niewygoda (np. pac gazetą, rzucenie znienacka czymś nieszkodliwym …). Koński dziad to wersja zmodyfikowana – w zasadzie finalnie sprowadza się do friendly…
Otóż idę z derką najpierw do Szamana, ten niby czeka, ale gdy jestem jakieś 2 m. od niego, nagle robi zwrot, kwik, wierzg i dzida! Zatacza koło galopem i staje patrząc wyczekująco. Dobra, rozumiem. Mają być ganianki. Rozwijam derkę, zaczynam nią wymachiwać. Niby taka straszna rzecz. Szaman UDAJE przerażonego (autentycznie widać, że udaje!), zrywa się galopem, Siwe oczywiście za nim, ogony po arabsku powiewają (u Siwki trochę prawa półkula, ale bardziej ekscytacja). Pognały na ostatni padok, zawróciły i wściekłym galopem z powrotem do mnie. Zataczają łuk i stają na wprost. Wystarczyło, że cmoknęłam i znowu start galopem z miejsca, wściekle. Błoto fruwa na wszystkie strony. Po drodze, wierzgi, potrząsanie głowami, wężowanie (i że to niby przerażenie ma być? prawa półkula? Kłamce Jedne…) W końcu się zasapały, Szaman głowę opuścił, Siwka podbiegła do mnie, stanęła, oklapła. Czyli basta…
...na sesję z ogromną plandeką zaprosiłam na okrągły wybieg Siwkę. Musiałyśmy się na nim zamknąć, bo Szaman kategorycznie żądał, że on też wejdzie... Cały czas krążył dookoła (wydeptał dookoła round-penu ścieżkę, akuratnie na follow the rail or trail się nada...), podgryzał drągi... Musiałam go przegnać ze 2 razy; nie zrezygnował, ale kombinował sprytnie poza zasięgiem stringa ;-)
Plandeka na Siwej większego wrażenia nie zrobiła (dziwy, panie...). Ot, kolejne moje widzi-mi-się. Szeleści. Trudno, widać musi… Schemat Siwka zna: podejść - powąchać - pacnąć. Wystarczyło, że wskazałam palcem… Siwe od razu podeszło, położyło nos, za chwilę postawiło nogę. Poprosiłam o cofnięcie. Cofnęła. Poprosiłam o ruch do przodu. Poszła, weszła, stanęła… BEZ WAHANIA.
- 1, 2, 3, 4 kopyta na plandece - na prośbę
- pacanie nogą (z rozmysłem – bo szeleści, bo marszczy się… rozwaga, żadnej ucieczki, żadnego odskoku)
- głowa w dole, niuchanie, skubnięcie (ha! na sianie leżała kilka miesięcy)- jojo przez plandekę (czasem zerknięcie do tyłu przy cofaniu, gdy noga szurnie zbyt głośno…) – przez całą długość (8 m.), bez liny…
- squeeze przez plandekę
- friendly – uderzanie stringiem w plandekę ze stojącą po środku Siwką (ludzie, nie wierzę! comfort zone!)Obok plandeki mamy przeszkódkę z 3 opon i 2 drągów. Nieużywaną. Po prostu jest. Szaman czasem ją rozbuduje. Opony poprzesuwa. I tyle.
No to co Siwe, poskaczemy? Eee, pacnę może…? Przy przeciskaniu nad było trochę ekscytacji, trochę potykania się, trochę omijania przeszkody…
Zauważyłam, że Siwe bardzo lubi zabawy close contact, gdy stoję blisko, dotykam… Zdecydowanie ekscytuje się i robi się niepewna, gdy ją od siebie odsyłam… Jedynie jojo jest dla niej do przyjęcia – tutaj odesłanie nie jest dla niej większym problemem…
Gdy tylko Siwa opuściła wybieg, zapakował się do środka Szaman. A jakże, dawaj na środek plandeki. I pacać! I skubać zębem! I ciasteczko dasz??!! Dałam i wygnałam z wybiegu. Ten zaraz coś wymyśli ekstremalnego...
…ładuję na taczkę słomę do ścielenia ze stodoły. Szaman asystuje. Pójdziesz! Odejdzie, ale zaraz wraca. W końcu nie mogłam nawet podejść do słomy, bo cielsko blokowało dostęp. No dobra, sam tego chciałeś: wzięłam kosmaty ogon, delikatnie pociągnęłam w tył i wydałam komendę BACK-BACK-BACK. Cofnął. Gdy tylko puściłam, z powrotem powędrował pod stodołę. Przypadek. Biorę ogon drugi raz. Cofnął. Trzeci raz – to samo. Przeszłam na drugą stronę zadu (na prawo) – nie cofa: aj, aj, oddawaj ogon… I uciekanie zadkiem. No to mamy schemat – za dużo rzeczy robię przy koniach z lewej strony. Wyraźnie widać Szamanowy brak pewności siebie za zadkiem po prawej stronie. Trzeba popracować nad symetrią… (Siwe też mnie częściej blokuje na lewo, bo spodziewa się, że tam właśnie pójdę)…
Z Siwką zaczęłyśmy w końcu 2 nowe symulacje: odrobaczanie i zastrzyki. Wstyd przyznać; zabierałam się do tego od x-czasu... W Siwe na widok białej tubo-strzykawki latało po ścianach... 2 sesje wieczorne przeprowadziłyśmy. W sobotę i w niedzielę. Na sucho, czyli bez papki żadnej smakowitej. Na weekend zamierzam przygotować i zastosować tarte marchwio-jabłko.
Pierwsza sesja rozpoczęła się Siwkowym sprzeciwem. Aaaa!!! nie podchodź!!! zabieraj!!! nie dotykaj!!! Próby uciekania po boksie. Zastosowałam schemat głowa do mnie i w dół = strzykawka sobie idzie a pojawia się ciasteczko. O, to się Siwce zdecydowanie spodobało :-)
Mogłam wkładać tubkę bokiem do pyszczka, masować język…
Kłucie na razie też tubo-strzykawką, w weekend zacznę z wykałaczką. Na początku były podrygiwania przy każdym dziubnięciu, za każdym razem głowa szybowała w górę, szyja momentalnie robiła się twarda… Ale i ten problem wstępnie rozwiązałyśmy (do mnie, w dół, ciacho)
Dziwna ta Siwa… Jej koniobowość nie powinna się ciachami motywować. A motywuje… A może ona jest krypto-LB-intro?
P.S. Szamanowi nieopatrznie strzykawkę z bliska pokazałam... Nawet nie raczył powąchać, od razu do pyska i zębiskami... Ledwo mu odebrałam... O mało jej na pół nie przygryzł . I czym byśmy się z Siwką w weekend symulowały??
...a to jest Szaman w halterku warmblood size... taki jakiś ciut przyciasny mi się wydaje, ten kantarek, ledwo dało się zawiązać... a może to ta kupa zaczynającego się zimowego mamuciego futra?
A dziurę w plandece i tak Szaman wygryzł... W niedzielę po południu. Wszedł sobie na chwilę razem z Siwką na okrągły wybieg niby-popatrzeć, co robię... Za późno się zreflektowałam... A ta grzeczna mina powinna mnie była zaniepokoić...
środa, 22 października 2008
Kurs naturalnego werkowania
...tak, wybieramy się. Tzn. Oblubieniec Z. się wybiera, kategorycznie zażądał. On koni dogląda na co dzień - on jedzie. Taki kurs to dla nas konieczność, 2 miesiące czekamy na markowego kowala i doczekać się nie możemy... Ja się w sumie takiemu markowemu kowalowi nie dziwię - jechać kawał do 5 koni... (my - 2, Koleżanka z Gołębi - 3). Ale jak nie, to nie. Sami będziemy się skrobać :-) Zwłaszcza, że markowy kowal powiedział, że trzeba nas kuć. A ja do kucia zdecydowanie nie jestem przekonana ...
Naturalne kopyta dzikiego konia (fot. za Jaime Jackson)
Naturalne kopyta dzikiego konia (fot. za Jaime Jackson)
poniedziałek, 20 października 2008
Jesień, jesień...
Ech, pogoda coraz bardziej jesienna... Brzydko-jesienna, podstępna. Niby słońce świeci, rano człowiek rześko wstaje, plany ma ambitne a tu wieje jak diabli, słońce znika, deszcz zaczyna siąpić i najchętniej siedziałoby się przy piecu...
Zabaw końskich w ten weekend nie było, małe incydenty tylko i spostrzeżenia. Główne, najgłówniejsze i najważniejsze spostrzeżenie to ugruntowująca się lewopółkulowość Siwki! Trwa to już od kilku weekendów (obserwacja moja), czyli od kilku tygodni (obserwacja Oblubieńca Z., doglądacza koni na co dzień). Siwe zdecydowanie spokojniejsze się zrobiło, zrównoważone, odważniejsze. Oraz dominujące Szamana!
Oczywiście Siwe nadal jest energiczne, high spirit, gdy coś ją zaciekawi i musi sprawdzić, co to, nie idzie, ale biegnie, żeby szybko, szybko, już, natychmiast zobaczyć… Ja oczywiście wykorzystuję to chociażby przy przywołaniu koni z ostatniego padoku, gdy proszę, by przyszły pod stodołę (mamy 3 padoki „przelotowe”). Siwka zazwyczaj przylatuje do mnie kłusem a czasem też galopem. Oczywiście z uczepionym u ogona Szamanem, który by sobie nie darował, gdyby Siwe się załapało na jakiś kąsek (chlebek? jabłuszko? ciasteczko ziołowe?) a on nie…
W sobotę zamiast iść z końmi na koniczynę (co oznacza deptanie łąki przeznaczonej na siano), wzięłam się za wycinanie koniczyny i wrzucanie koniom na padok. Przygnały od razu galopem z drugiego końca zagrody. Jedzenia było sporo, pokaźna kupka... Odwróciłam się, wycinam dalej a za plecami słyszę tumult. Patrzę, konie w fazie odskakiwania w tył. Uznałam, że dostały prądem. Tnę dalej. Tumult. Znowu prąd? Aż takie głupie to one nie są (no dobra, Szaman potrafi 3 x sprawdzić nosem, czy aby na pewno ogrodzenie kopie...?) Przypatruję się przez chwilę, Siwka je jak gdyby nigdy nic, Szaman stoi sztywny z boczku, oczy trójkątne, mina zbitego psa. Po chwili podchodzi, przyłącza się do jedzenia. Ki diabeł?? Odwracam się, schylam do trawy, ale pokątnie zerkam na konie. I co widzę: Siwka kładzie uszy, wywala na wierzch zębiska, błyskawiczny zwrot i siwy zad celuje w Szamana! Ten robi natychmiastowy odskok i znowu te trójkątne oczy i żałosna mina...
Na własnym łonie wyhodowałam małą siwą alfę! I oszukanicę, i kłamczuchę! Ładny, malutki, grzeczny koniczek. A wystarczy toto z oka spuścić... A jednak moje podejrzenia co do Siwki zaczynają się potwierdzać... Mądrzejsza, jak ładniejsza...
Kolejny obrazek:
...zwijałam taśmę biało-czerwoną z okrągłego wybiegu (za szybko się rwie, wymieniłam na taśmę pastuchową), kawałek ma z 50 m., powiewa przez pół padoku. Szaman oczywiście asystuje, pomaga, łapie paszczą, zarzuca sobie taśmę na grzbiet, wkłada pod nią głowę, taśma plącze mu się na uszach... Podchodzi Siwe, gryzie Szamana w zad, Szaman się odsuwa a Siwe zajmuje jego miejsce. Taśma fruwa, muska siwe brzucho, przednie nogi, zadnie nogi, wlatuje na grzbiet, muska uszy. Szeleści (dźwięki są bardziej przerażające dla Siwki niż ruch) a ta stoi i nawet nie chrumknie... I żeby jasność była: proszę mnie tym nie dotykać było zazwyczaj do tej pory...
...a przy podawaniu kolacji: Szaman dostał pierwszy, zajada, oczami ze szczęścia wywraca, Siwe w swoim boksie zaczyna cudować: nogą grzebie, głową trzepie (folblucie geny), szyję wyciąga jak żyrafa... Wchodzę do boksu z wiaderkiem, czekam. Pierwszy raz nie podaję kolacji od razu. Ooo, no co jest? Dawaj! mina zniesmaczona, pac! nogą niby po naszemu, ale z natężeniem o wiele większym... Czekam... No nie, nie wytrzymam!!! i małe dęba na ściankę sąsiadującą z Szamanem i gryz! zębiskiem w deskę! ZERO agresji w moją stronę, ale jakoś się przecież trzeba rozładować... Takie to Siwe się zrobiło! Za chwilę zacznie może decydować, na który padok wychodzimy, którą szczotką się czeszemy, w co się bawimy... ???
Zabaw końskich w ten weekend nie było, małe incydenty tylko i spostrzeżenia. Główne, najgłówniejsze i najważniejsze spostrzeżenie to ugruntowująca się lewopółkulowość Siwki! Trwa to już od kilku weekendów (obserwacja moja), czyli od kilku tygodni (obserwacja Oblubieńca Z., doglądacza koni na co dzień). Siwe zdecydowanie spokojniejsze się zrobiło, zrównoważone, odważniejsze. Oraz dominujące Szamana!
Oczywiście Siwe nadal jest energiczne, high spirit, gdy coś ją zaciekawi i musi sprawdzić, co to, nie idzie, ale biegnie, żeby szybko, szybko, już, natychmiast zobaczyć… Ja oczywiście wykorzystuję to chociażby przy przywołaniu koni z ostatniego padoku, gdy proszę, by przyszły pod stodołę (mamy 3 padoki „przelotowe”). Siwka zazwyczaj przylatuje do mnie kłusem a czasem też galopem. Oczywiście z uczepionym u ogona Szamanem, który by sobie nie darował, gdyby Siwe się załapało na jakiś kąsek (chlebek? jabłuszko? ciasteczko ziołowe?) a on nie…
W sobotę zamiast iść z końmi na koniczynę (co oznacza deptanie łąki przeznaczonej na siano), wzięłam się za wycinanie koniczyny i wrzucanie koniom na padok. Przygnały od razu galopem z drugiego końca zagrody. Jedzenia było sporo, pokaźna kupka... Odwróciłam się, wycinam dalej a za plecami słyszę tumult. Patrzę, konie w fazie odskakiwania w tył. Uznałam, że dostały prądem. Tnę dalej. Tumult. Znowu prąd? Aż takie głupie to one nie są (no dobra, Szaman potrafi 3 x sprawdzić nosem, czy aby na pewno ogrodzenie kopie...?) Przypatruję się przez chwilę, Siwka je jak gdyby nigdy nic, Szaman stoi sztywny z boczku, oczy trójkątne, mina zbitego psa. Po chwili podchodzi, przyłącza się do jedzenia. Ki diabeł?? Odwracam się, schylam do trawy, ale pokątnie zerkam na konie. I co widzę: Siwka kładzie uszy, wywala na wierzch zębiska, błyskawiczny zwrot i siwy zad celuje w Szamana! Ten robi natychmiastowy odskok i znowu te trójkątne oczy i żałosna mina...
Na własnym łonie wyhodowałam małą siwą alfę! I oszukanicę, i kłamczuchę! Ładny, malutki, grzeczny koniczek. A wystarczy toto z oka spuścić... A jednak moje podejrzenia co do Siwki zaczynają się potwierdzać... Mądrzejsza, jak ładniejsza...
Kolejny obrazek:
...zwijałam taśmę biało-czerwoną z okrągłego wybiegu (za szybko się rwie, wymieniłam na taśmę pastuchową), kawałek ma z 50 m., powiewa przez pół padoku. Szaman oczywiście asystuje, pomaga, łapie paszczą, zarzuca sobie taśmę na grzbiet, wkłada pod nią głowę, taśma plącze mu się na uszach... Podchodzi Siwe, gryzie Szamana w zad, Szaman się odsuwa a Siwe zajmuje jego miejsce. Taśma fruwa, muska siwe brzucho, przednie nogi, zadnie nogi, wlatuje na grzbiet, muska uszy. Szeleści (dźwięki są bardziej przerażające dla Siwki niż ruch) a ta stoi i nawet nie chrumknie... I żeby jasność była: proszę mnie tym nie dotykać było zazwyczaj do tej pory...
...a przy podawaniu kolacji: Szaman dostał pierwszy, zajada, oczami ze szczęścia wywraca, Siwe w swoim boksie zaczyna cudować: nogą grzebie, głową trzepie (folblucie geny), szyję wyciąga jak żyrafa... Wchodzę do boksu z wiaderkiem, czekam. Pierwszy raz nie podaję kolacji od razu. Ooo, no co jest? Dawaj! mina zniesmaczona, pac! nogą niby po naszemu, ale z natężeniem o wiele większym... Czekam... No nie, nie wytrzymam!!! i małe dęba na ściankę sąsiadującą z Szamanem i gryz! zębiskiem w deskę! ZERO agresji w moją stronę, ale jakoś się przecież trzeba rozładować... Takie to Siwe się zrobiło! Za chwilę zacznie może decydować, na który padok wychodzimy, którą szczotką się czeszemy, w co się bawimy... ???
Subskrybuj:
Posty (Atom)