"Pracuj nad sobą a z koniem się baw" Pat Parelli

niedziela, 29 stycznia 2012

Zima oswojona :-)

Oj, niedziela zdecydowanie udana. Wystarczy spojrzeć na fotki :-)
Zima jakby przyjemniejsza, zwłaszcza w okolicach południa... Wiatr trochę ustał, było więc i trenowanie, i sesja zdjęciowa.
Na tapetę poszły w kolejności: Siwka, Heniu i Fisio. Hucu odpoczywał (Bóg wie po czym; chyba po dźwiganiu grubego brzucha ;-)
Właściwie pisać to nie ma o czym; bo jak jest z Siwką (magicznie), to widać na zdjęciach ;-) Mamy kontakt mentalny, rozmawiamy sobie na różne tematy, samo się robi...
Było wyciąganie chodów (dodawanie energii) w niskim ustawieniu, było pierwsze kółko galopu, w którego połowie otrzymałam głowę w dole i od razu skończyłyśmy...



Photobucket
Przygotowania

Photobucket
Siwka negocjuje

Photobucket
Siwka się stawia

Photobucket
Na robocie (fot. 1)

Photobucket
Na robocie (fot. 2)

Photobucket
Na robocie (fot. 3). Siwka - on line, Trilly - liberty

Photobucket
Na robocie (fot. 4)

Photobucket
Na robocie (fot. 5)

Photobucket
Kończymy

Photobucket
Relaks


Heniu nie-najgorzej, trochę się buzował, nie chciał zmieniać kierunku, więc poszliśmy na nierówny padok nadrzeczny, żeby koniu wróciło myślenie... I wróciło. Ja nie wiem, co się z tymi zwierzęciami dzieje, ale Heniu też zaczął... schodzić w dół ;-) On, stary klasyczny klasyk, wiecznie na oriencie: skakać, o Jezu, skakać... co by tu skoczyć?? Tak się bierze i luzuje...
Ma dziadek potencjał; jak zobaczył
kawaletki to mi sam na nie najechał, ustawione na Huca, i przeleciał przez nie prawie pasażem, ani drąga nie puknął!! to się nazywa wyszkolenie ;-)

Photobucket

Fisiu na deser. O, ten to wymaga rzeźby! Dopiero teraz zaczynam zauważać, jaki on sztywny na kole, jak drąg. Nie pracuje się nad elastycznością, gibkością, to tak się ma. Siwe przy nim to plastelina. Rozgrzana ;-)

Photobucket

Photobucket

sobota, 28 stycznia 2012

Mrozi

...trzeba było mrozów wyglądać?? Błoto się nie podobało? No to teraz mam!

Dziś na jeździe narybkowej myślałam, że uświerknę, mimo odzieży outdoorowej-termicznej, kominiarki, dwóch czapek, rękawic narciarskich-syberyjskich i ekstremalnych termobutów-oficerek Mountain Horsów, co mi w nich do tej pory było wybitnie ciepło.

Huc
sprawował się nawet godnie. Owszem, klika razy pokazał pazur, ale po pracy na długiej linie w kłusie (egzekwowanie natychmiastowej reakcji na wydawane polecenie) sam pod narybkiem parę kroków kłusa zaproponował. Ale tylko raz ;-) Nie jest najgorzej, mimo to.
Była też praca na kawaletkach; ze 4 razy zmieniałam małemu rozstaw drągów, zanim utrafiłam w ten właściwy dla krótkich nóżek ;-)
Warunki ekstremalne, ale narybek radzi sobie z Hucem nieźle; jak dociągniemy do wiosny, zaczynamy jazdę na 2 konie :-)

Siwą zdążyłam po 16.00* wziąć na małe co-nie-co na linę. Na razie bez siodła jeszcze, ale korciło mnie, żeby już tak z siodłem... Zdusiłam diabelstwo w zarodku. Utrwalmy dobrze, to co mamy (rozluźnienie) a potem będziemy dodawać poszczególne składniki. Czyli najpierw siodło, potem siodło i mnie :-)

* po 16.00 oznacza, że dzień już dłuższy o jakąś godzinę, hura!!!

Mimo, że wszystkie konie poznikały (najdłużej wytrwał w bramce Fisiek obserwujący nasz trening, ale i on się wykruszył w połowie i zniknął na podwórku pod sienną wiatą ;-), Siwe zachowywało się przyzwoicie, przy zmianie kierunku były tylko małe wężyki szyją na początku, ale w granicach tolerancji. Bawiłyśmy się w kopnym śniegu, bo tam podłoże najprzyjemniejsze: w miarę elastycznie i nie-ślisko.
Oprócz zasuwania z nosem przy ziemi niemalże non stop, zaczęłam dziś dostawać zmiany kierunku z głową w dole :-) Siwe tak się rozbuchało w dolnym ustawieniu, że teraz zastanawiam się, czy aby jej tak na wieki nie zostanie ;-) Bo eksperymenty z dodawaniem energii też kończyły się z głową w dole :-)
Się Siwe rozsmakowało w lataniu nie-jak-deska-do-prasowania. Kto by pomyślał :-)

sobota, 21 stycznia 2012

Odwilży ciąg dalszy

...a wieczorem obiecująco mróz chwycił... Niezbyt spektakularnie, bo za oknem termometr +2 pokazywał, ale przy gruncie ścięło breję całkiem, całkiem. Rano - mokro :-(
Dzień zaczęty od małej niespodzianki. Wyglądam przed dom a tu pod komórką, w przestrzeni Siwki i Heniuta, sterczy huculisko. A z padoku zastodolnego Fisiu chrumka... Prawowitych mieszkańców ni widu, ni słychu. Uznałam, że któryś (od razu Huca obwiniłam ;-) sforsował sprężynę i stado się połączyło. Aliści podchodzę bliżej a tu sprężyna zamknięta po bożemu. Zawołałam Siwkę, wystawiła głowę spod wałaszej wiaty: hę?
Dowcip jaki? Ktoś w nocy konie poprzestawiał? Niewykonalne, cholery są, mowy nie ma, żeby obcy sobie z nimi poradził; kiwają człowiekiem umiejętnie i z upodobaniem... Musi być charyzma obsługującego, rytuał, odpowiednia komenda... (dla przykładu wałachi wyuczyłam na komendę do siebie + pokazanie palcem, że mają iść na swój padok wieczorny)
Zaraz się jednak okazało, że ogrodzenie zwaliły, łobuzy jedne (2 drewniane słupy poszły) i się chytrze pozamieniali na kwatery. Zaraz mi też Heniut pokazał, jak to się robi, bo gdy poszłam z bliska obejrzeć ogrom zniszczeń, powędrował za mną, z wdziękiem przekroczył leżące zgliszcza (drąg, 2 rzędy prądu) i powędrował do siebie. Od razu też nadeszła Siwka, ale ta nie może po ludzku, jak normalny koń, przekroczyć, tylko skoczyć musiała ;-) Wielkim susem, tuż koło mnie... Dzień zaczął się więc od naprawy ogrodzenia.

Potem odrobaczanie (Huc, Siwka, Heniut, Fisio).
Huc jak zwykle zadowolony, żadnych uników, kombinacji... Sam capnął tubkę do gęby :-)
Siwka się lekko zintrowertyczyła, ale ani razu głową nie uciekła, ani przy zaprzyjaźnianiu (masowanie, drapanie strzykawką głowy, pyska, wnętrza pyska), ani przy podaniu dawki.
Heniut, jako odstawiający zazwyczaj małe cyry, poszedł najpierw na okrągły wybieg na mini-sesję na linie. Skubaniec, nie bawię się z nim, a naumiany jakiś ;-) Reagował na komendy Siwkowo-Fisiowo-Hucowe; przez obserwację uczy się, jak nic ;-)
Trochę się dominująco pobzdyczył, łopatką mi na odległość na kole groził, że mnie zaraz przepchnie... Ale generalnie fajny koń jest, bardzo szybko wyciąga wnioski z niewygody i szybciutko znajduje jedyną słuszną odpowiedź ;-) Przy okazji poczyniłam interesującą obserwację: Heniut bzdyczący się potykał się i ślizgał, Heniut ogarnięty zaczął się ładnie nieść, grzbietem pracować... Ależ on ma ustawienie dresażowe...
Z nim też było friendly za strzykawką, dłuższe nieco niż z Siwką...
Spory postęp poczyniliśmy, jeśli o obsługę Henia przy odrobaczaniu chodzi... Gdy sobie przypomnę, jak mną miotał, gdy go pierwszy raz odrobaczałam...
Fisiu bardzo grzecznie, znów ma fazę na figle, więc za strzykawkę sam łapał... Niby taki dowcip a tu się okazało, że o to właśnie mi chodziło ;-)

W południe - ganianki. Ależ Siwe dawało! Ta to jest wiecznie szaleju nażarta... Tak się rozbiegała, że odstawiała galopy, skoki przez rowy, dębowanie przed Fiśkiem... Raz sobie nawet sama na przeszkodę galopem najechała i skoczyła!! Oczom nie wierzyłam, po prostu :-)
Jedna, co jej do ruchu zachęcać nie trzeba. Nad resztą towarzystwa musiałam się nieco z liną powytrząsać... ;-)

Po południu - trenowanie. Tak się rozochociłam, że wzięłam po kolei wszystkie 4 konie!
Lina Bernie 7 m., carrot (mała reaktywacja, bo ostatnio w ogóle nie używam) i do dzieła.
Siwe super, wnioski powyciągała z wczorajszej sesji, zdaje się. Całe koła kłusem w niskim ustawieniu; nie dość, że na placu do jazdy, to i na najdalszej łące nadrzecznej, gdzie wczoraj były cuda-wianki odstawiane. Bystra bestia jest.
Z Heniuta wyszły na kole jakieś małe demony historyczne (jako sportowiec lonżowany zapewne w zamierzchłej przeszłości), na początku bał się carrota, startował trochę panicznie do galopu, ale zmiany kierunku co okrążenie zaraz go uspokoiły. Generalnie na podnoszenie faz Heniut zamiast pomyśleć, wpada w panikę i chce lecieć na oślep. Znaczy, trzeba by trochę poodczulać i nauczyć konia słuchać, co się do konia mówi (i co się koniowi pokazuje).
Fiś. O ten, to miał dziś wenę. Tykany ostatnio hmmm... (no właśnie... kiedy???) Od razu mi ze stój galopem na koło wypruł (a kazał mu kto okrążać??), swoje pomysły miał i ogólnie był na początku lekko nabuzowany. Nie kwiczał, ale głową trzepał i pobryki serwował (mini-lewady jakieś, zwłaszcza przy zmianie kierunku). Galop zaczął robić na moje zagalopowanie od pierwszej próby (uczyłam go tego kiedyś? kurka, nie pamiętam... może sam na to wpadł ;-) Ale za którymś razem się zbiesił i zad we mnie posłał, dziadzisko upasione ;-) Wysłałam go ostro naprzód i więcej nie próbował pokazywać mi swoich czterech liter ;-) Ten za cholerę nie chce głowy obniżać, lata toto dumne, pyszczek zaciśnięty... Gardy jaki... Bym miała czas, to bym się za niego solidnie wzięła, a tak, to tylko od czasu do czasu popracuje... A taki super koń z niego może być... Ech...
A Huc mnie zaskoczył. Pozytywnie. Wzięłam go z niezbyt chlubnym postanowieniem a spróbuj no tylko fikać! a ten chodził jak złoto. Ani jednego dęba, minimalne trzepanie łebkiem... A prowokowałam, jak mogłam: zmiany kierunku co pół koła, kawaletki, podkręcanie tempa... Diabelec... Nic nie wyczyniał... Aż sie boję pomyśleć, skąd ta nagła zmiana... Narybek na ferie wyjechał... Oj, żeby nie było, że Huc tak dzieci lubi, że na ich widok odstawia cały ten swój teatrzyk...

piątek, 20 stycznia 2012

Odwilż

Tośmy się zimą nacieszyli! Wczoraj walił śnieg z deszczem, dziś to wszystko się topiło, z dachu leciały śniegowe breje, co i raz któryś koń w dupsko pod wiatą obrywał. Bo w wiacie siennej panuje zwyczaj, że stoi się w poprzek. Tak, żeby dupsko wystawało poza dach. Nie można stanąć sensownie, równolegle do ściany ;-)
Siwe czasem dygnie, ale najczęściej nie dyga, gdy tuż koło niej breja ląduje. Zuch samica :-) Nie żeby przestała być wypłochem, ale pewne rzeczy oswoiła ;-)

Z Siwką dziś sesja z derką (osuszającą) i trochę poszukiwań w kłusie na kole (w stylu Karen Rohlf). Derka wzbudziła lekki niepokój; najpierw przećwiczyłam zakładanie na pasącym się Fiśku - bo derka ma ochraniacz na kłąb, na ogon, pasy, zapiątka, rzepy... Fikuśna taka a ja derek niezwyczajna, więc nie chciałam się przy Siwce nieumiejętnością kompromitować - wszak Szef wie i potrafi... ;-)
...Siwkę udało się ustroić całkiem na wolności. Warunki były niesprzyjające - w osobie Henia. Stał za siwym zadem i ją w tę zakładaną derkę skubał! Zębami. Zazdrosny o kubraczek czy co?
Zakładanie rozłożone oczywiście na czynniki pierwsze, najpierw wąchanie, potem głaskanie zwiniętą derką, zaliczenie kolejnego etapu wieńczone ciasteczkiem... ;-)
...potem na linę i spacerować. Bo Siwe ubrane stężało lekko z głową w górze. A za chwilę wpadło w jeszcze większy niepokój, bo grube wałachy głuptaki, jak Siwą zobaczyły to sobie ubzdurały, że nowy koń do nas przyjechał! Wlazły oba na nasze górki-Himalaje na równoległym padoku, kupy porobiły z ekscytacji, postawy przyjęły modelowe (jurne ogiery) i biegiem do ogrodzenia, ku nam. No idioci, jak Boga kocham! Nawet jak im Siwkę pod płot podprowadziłam i powąchać zezwoliłam, to i tak wietrzyły podstęp (nas nie oszukasz!!! co to za koń???) Siwej oczywiście od razu ciśnienie skoczyło, bo jak to tak? Flagmatyki szaleją? Coś strasznego dziać się musi...!
Pochodziłyśmy po obiektach, pokłusowałyśmy... Siwe się parę razy o mało nie zabiło, bo durne sztywne tak ma - nogi jej się od razu rozjeżdżają, potyka się... I tak sukces, że się - jak kiedyś - nie przewraca... Choć nosem ze 2 razy prawie o glebę przywaliła, tak się potknęła.
Poszłyśmy sobie pochodzić nad rzekę, na najdalszy padok. Prawa półkula z Siwca wylazła od razu. I adrenalina. I trochę folbluta-złośnika, lewopółkulowego... Niezła hybryda jeśli o koniobowość chodzi... Wygięta oczywiście, ile się tylko dało, odwrotnie, grzbiet zapadnięty, gęba w górze... Ohyda. Latać to chciało w kłusie, więc wydałam rozkaz: stępem. Wtedy wylazł z Siwej momentalnie głupi folblut: a właśnie, że biegać będę...! zaczęło się wywijanie głową, prężenie szyjki... Ale że tam nad rzeką teren mocno nierówny, to jak się koleżance zadnie nogi raz i drugi rozjechały, jak jej dupsko prawie w śnieg klapnęło, to się Siwe od razu opamiętało. Jak się opamiętało, głowę opuściło, to wróciłyśmy na plac do jazdy :-) Zdjęłyśmy derkę i trochę popracowałyśmy.
...dostałam od Siwej najpierw po parę kroków kłusa z głową w dole, potem po pół koła a na koniec całe koło z nosem szorującym w śniegu! Tego to jeszcze u nas nie grali...! Siwe zaczyna pracować grzbietem! Widziałam jej mięśnie równomiernie napinająca się wzdłuż grzbietu, Siwe magicznie przestało się potykać, ślizgać... Coś niesamowitego. W życiu bym nie przypuszczała, że to dzikie potrafi się tak poruszać...!

niedziela, 15 stycznia 2012

Pierwszy atak zimy...

...tej zimy. Trochę nas zapadało, ale nie przesadnie. Mrozek też w miarę, błoto ścięte jako-tako. Da się w końcu jeździć, choć dziś na Hucu mało się nie zabiliśmy, bo podstępne nierówności terenu pochowały się w śniegu ;-)

W sobotę dało się robić NIC na zewnątrz - wichura taka, że śnieg padał poziomo. Ale w niedzielę dało się pojeździć, nawet narybek w końcu dotarł. Po miesięcznej przerwie :-)
Przed południem wsiadłam na Huca. Z ziemi był grzeczny, z siodła nie. Chyba się ostatnio nie lubimy jeździecko ;-) Wprawdzie po jakimś czasie dogadujemy się nawet ładnie, ale tymczasowo nie przepadam za jazdą na konusie; Huc nie życzy sobie, żeby kazać mu biegać i wysilać się i daje temu wyraz minami, podskokami i nieskoordynowanymi pląsami pod jeźdźcem. Ze 3 razy chciał się dziś ze mną chamsko zabrać, raz rzucił się na kręcącą się po placu Fućkę... Ech, kijoterapii się prosi, jak nic ;-)
Pod narybkiem jednak bardzo grzecznie się sprawował. Pewnie dlatego, że niewiele kazali mu kłusować ;-) Choć parę razy nam lekko pogroził, z przytupem. Zdaje się, że się za kolegę na poważnie wezmę...

 photo hpim9500.jpg


Photobucket

Przed wieczorem zdążyłam jeszcze Siwe wziąć na moment; wsiadłam na chwilę okrągłym wybiegu, potem poszłyśmy na spacer za bramę.
Elektryczna jest. Ten jej wieczny wytrzeszcz i panika na obliczu... Ale przynajmniej zdyscyplinowana.
Fiś też jakiś podejrzanie posłuszny i niekłótliwy, ostatnio... Ochoczo na polecenia reaguje (np. na polecenie opuszczenia wiaty, bo akuratnie chcę pod dachem się przejść ;-)
Zdaje się, że chce pod siodło ;-) Nie jest to wykluczone; Siwe brane pod siodło sporo ciastek inkasuje... ;-) Tyle, że prawopółkulowej i na dokładkę Faworycie wolno, Fiśkowi-Łakomcowi - niekoniecznie. No... nie aż tyle; bo jednak coś tam zawsze do pyska dadzą za ładne sprawowanie :-)

Ze spraw różnych różnistych:
- ma się nowe perellizmy na DVD, się ogląda (Horsenality Celebration 2011, A Matter of Trust); czeka się na kolejne (Game of Contact, Mastery Lessons)
- Siwej aplikuje się magnez na stateczność i spokojność. A przynajmniej na spokojność mojego umysłu ;-)
- derka osuszająca zamówiona - w słusznym rozmiarze 145 cm. Obleci i na Siwą, i na Huca. I w ostateczności na samo pod siodło Fiśka (no bo ileż można rezygnować z przyjemności wożenia się, bo bezstajenne gady mokre ;-)
- 2 worki wysłodków zamówione (różne rodzaje) - na wszelki wypadek, wszak zima przyszła,
- się ma w planie przegląd sprzętu jeździeckiego i wyprzedaż via allegro. Coś się nam siodlarnia zagraciła ;-) Ze 2 siodła mogłyby nowego Pana/Panią znaleźć i od razu będzie luz...
- w najbliższy weekend - odrobaczanie

piątek, 6 stycznia 2012

Czterodniówka

Dzień pierwszy
(piątek)

Pierwszy długi weekend w tym roku :-) Żeby to uczcić, wzięłam dodatkowo wolny poniedziałek. Pogoda może nieszczególna, ale co tam. Zawsze można jakoś tam z końmi poobcować.
Narybek usiłował dziś umówić się na Huca, ale Huc przy takie aurze permanentnie mokry, niestety. Nijak siodłać takiego. Siwe za to schnie szybciutko, bo sierść u niej wprawdzie gęsta, ale krótka no i Siwe permanentnie leciutko podkręcone emocjonalnie, więc gorące ;-)
I poszła dziś dzika na tapetę. Pod hasłem: dyscyplina. Skoro Siwe ostatnio sypie się emocjonalnie, nie pozostaje na nic innego, jak trochę podyscyplinować. Nie ma nic gorszego jak prawopółkulowiec nieposłuszny. Siwe na szczęście język komunikacji opanowany ma do perfekcji, tyle, że jej nadpobudliwość powoduje, że od komendy do wykonania czasem parę krok upływa. Zdecydowanie nie podoba mi się taka Siwa; wystarczy mi sam fakt, że to koń ekspresowy; wytrzeszcz i dziczenie nam niepotrzebne...
Połaziłyśmy trochę z siodłem po dalszych padokach, wałachy zadowolone pod wiatą zostały a my dalej ciapać się po błocie. Na dokładkę zaczęło padać... Siwe od razy chciało wracać... Nic z tego, uparłam się.
Nawet nie było najgorzej - zdecydowanie lepiej niż ostatnio, jedynie parę razy folblucie trzepnięcie głową na początku. Bo zamiast wracać, kazałam kłusować ;-)
Wsiadłam nawet na chwilę, posiedzieć tylko. Siwe oczywiście od razu startować bez komendy, poćwiczyłyśmy więc zgięcie boczne + WHOA!
Wielkie nic, ale konkluzja, że Siwe mimo, iż sypnięte emocjonalnie, do oględnego wsiadania (i to po dłuższej przerwie) się nadało... Jutro zamierzam kontynuować, a jak będzie pogoda to i na Huca wleźć muszę, bo narybek już nogami przebiera, kiedy, ach kiedy, do koni... ;-)
NA Henia też by wsiąść wypadało, mam 2 kolejne shimmsy do władowania w pad, żeby podnieść przód siodła... Ale Heniu schliwością Huca przypomina, też cały dzień mokry łazi... Bo żeby tak chciało towarzystwo pod wiatą stać... Gdzie tam! Trochę postoją, pojedzą, podrzemią i fru! na łąki się wałęsać w deszczu...

Dziś było testowanie słomy z prosa. Jako urozmaicenia jadłospisu. Najpierw był bulwers (Siwa i Fisiek), Huc i Henio po wstępnym zawodzie za obliczu, że nie siano, wzięły się za konsumpcję. Reszta się przyłączyła, ale szału nie było. Trawy jeszcze mamy na łąkach trochę, więc słomę jeść towarzystwu nie w smak ;-)

A wieczorem studiowanie Let it Rein Craiga Jonhsona. Wielki come back, dawno nieoglądane materiały... I co, że dla koni reiningowych i że Siwe się według pana J. nieszczególnie nadaje. Nie matura, lecz chęć szczera...

Dzień drugi (sobota)

Dziś było fajnie. Jeśli o Siwe chodzi. Spaprał się za to Huc. Może to i dobrze, że narybek nie dojechał ;-)
Huc już na linie lekko zabucował, ale upomniany grzecznie wykonywał polecenia. Grzecznie, bo mnie nie oszuka. Co z tego, że nogami przebierał i szedł tam, gdzie kazałam, skoro minę miał taką, że na kilometr widać było, że najchętniej kopnąłby mnie w dupę i dołączył do drzemiącego stada ;-)
Takoż było i pod siodłem. 30 minut się woziliśmy, nie było to zbyt przyjemne, bo Huc jak nie chce współpracować, to potrafi bardzo niewygodnie nosić. Momentami trochę odpuszczał, rozciągał grzbiet w kłusie (nos przy ziemi), coś tam wyparskiwał (nie żeby emocje, kurz raczej ;-), ale jazda nieszczególnie fajna. Raz mi nawet pogroził, że jak się nie odczepię, to mi walnie dęba. No niedoczekanie, od razu dostał klapa. Zbiesił się jeszcze bardziej, ale kazałam za karę ciasne koła w wygięciu zapierniczać i zaraz rurka mu zmiękła. No. I pomyśleć, że kiedyś chciałam hucuła ;-) To są cholery , nie konie ;-)
Po jeździe było wodzenie za mną maślanym wzrokiem, łażenie krok w krok, choć nikt go nie prosił... Taka przylepa niby... No, fajny koń z niego jest. Tyle, że nadto charakterny ;-)

Obcowanie treningowe z Siwą rozbiłam na dwa podejścia. Strzał w dziesiątkę.
Po pierwsze zaskoczyłam ją podejściem do siodła i... pójściem na spacer. Siwe już się przy siodle ustawiło, już zaczęło je obniuchiwać a tu siurpryza: spacer na trawę. Najpierw był oczywiście wypłoch za wypłochem, podrygi, podskoki i gałowanie... Jeszcze na podwórku. Poszłyśmy kawałek drogą, objadać pobocza, Siwe jadło łapczywie, ale coraz mniej wydziwiało. Zdecydowanie musimy wrócić do samotnych spacerów. Kiedy to my ostatnio...? No właśnie: nie pamiętam. Czyli skandal!
Po powrocie na podwórko okazało się, że to już miejsce obeznane, zdecydowanie comfort zone... Proszę, jak szybko może dziki koń zmienić zdanie ;-)
Sesja druga - na pierwszy rzut oka było widać, że procentuje wcześniejsza sesja spacerowa. Siwe rozluźnione, siodłanie pod stajnią spokojne, mimo, że na podwórku i bez koni. Siodło z przytroczonym lassem. Po raz pierwszy.
Zabawy naziemne pt. interrupt the pattern. Bo się Siwe programuje. Bo jak drąg, to trzeba nad nim przelecieć wszystkimi czterema nogami. Nie można stanąć okrakiem, na przykład. Albo z drągiem pod brzuchem. A jak kwadrat, to wskokiem-wyskokiem go. Żadnego tam spokojnego stania wewnątrz. No przecież trenujemy ;-) A jak opona, to zaraz na nią wleźć. Albo chociaż pacnąć. I tym podobne.
...Jazda bardzo przyjemna. Już nie było startowania bez komendy, ustawienie piękne, głowa poniżej kłębu; jazda na wprost, skręty, cofanie - cały czas łebek w dole.
Siwe się bardzo stara. To nie jest jakieś nieuważne łażenie z człowiekiem na plecach. Cały czas uszy na jeźdźca, cały czas słuchanie, co się do konia mówi. I odpowiednie reagowanie. Nawet jak się Siwe czasem zagapi, bo coś na horyzoncie, to wystarczy dać jej chwilę na obserwację, potem wydać komendę i Siwe od razu łebek w dól i rusza do roboty :-)
Jazda fantastyczna, znowu zalatuje magią i iskrzy między nami ;-)
Szkoda tylko, że podłoże niefajne. Ale nie można mieć wszystkiego ;-)

Dzień trzeci (niedziela)

Kolejny fajny dzień. Słońce nawet rano się pokazało. I niebo błękitne. Przez chwilę. Ale nie padało, no! Niewiarygodne wręcz.
Padało za to w nocy, bo rano wszystkie konie mokre. Oprócz Siwki. Znaczy, cwaniara, nocowała pod dachem. Znaczy, hajda na koń!
Aktywność zaplanowałam więc na przed południem. O, jaka to święta prawda jest, że jak się chce rozśmieszyć Pana Boga...
Plan upadł z wielkim hukiem. Bo Siwe po siennym śniadaniu (po cholerę otworzyłam bramkę do wałachów??? ;-) polazło na wałachowe łąki, uwaliło się w błocie i wytarzało. W mokrym błocie, dodam dla jasności przekazu!!
...poszłam sobie po siodło, niespiesznie sprzęt naszykowałam, Siwe już łebek spod wałaszej wiaty wystawiło... Cuś taki jakiś nie biały, ...? Podeszłam bliżej i oto rozwiały się me nadzieje na poranną jazdę. Siwe elegancko wytytłane, mokre plamy z błota na białym ciałku... O, dzięki Ci Panie, że tylko jeden bok uwalany. Ale za to w miejscach strategicznych: na kłębie, na lędźwiach, pod brzuchem. Jedyne, co mogłam zrobić, to sama się osiodłać ;-) Żeby nie było, że sprzęt po próżnicy szykowałam.
Poszłyśmy więc na spacer (a co? systematyczność i dyscyplina - klucze do sukcesu ;-) Było bystrze, acz w miarę spokojnie. I znów zakiełkowała w moim sercu nadzieja, że może jeszcze wyrośnie Siwka na porządnego konia... Do następnego razu i kolejnej załamki ;-)
Po spacerze przerwa, potem jazda. Całkiem, całkiem. Siwe chodzi teraz na czarnym wędzidle D-ring, podwójnie łamanym, z miedzianą kulką po środku i wygląda na to, że to wędzidło jej leży: pysk spokojny, żadnych prób przegryzania czy okazywania niezadowolenia. O po jeździe pysk biały. Znaczy, żuje :-)
Skrętność też bardzo ładna, na razie szlifujemy wodzę direct, ale była też pierwsza malutka próba neck reining i coś tam zaczyna się powolutku kluć :-)
Na Huca na szczęście wsiąść dziś nie musiałam ;-) Wsiadł narybek na oprowadzankę, Huc paradował za mną z miną śmiertelnie obrażoną... Uch, jak ja mam czasem ochotę palnąć go w tę włochatą główkę... Ale jak tak sobie pomyślę, to właściwie za co??? Na jego miejscu pewnie też bym taką minę miała ;-)

A wieczorem dalej męczyć Craiga Johnsona. Coś dłuuugie te jego płytki instruktażowe. Na raty oglądam ;-) I na dokładkę, pewne rzeczy muszę przetrawić... Bo nie wiem, czy to aby nie za high level, jak na moje i Siwki potrzeby wożeniowe... ;-)

Dzień czwarty (poniedziałek)

Zimno. Niby +4, ale wiatr niefajny.
Przed południem mały ryzyk-fizyk. Wzięłam Siwe na goło na podwórko, potem za bramę. Trochę z nią na zabraniu postałam, popozowałam na Przywódcę (Ty się paś, a ja będę pilnować, czy coś się nie skrada...), Siwe trochę polustrowało okolicę razem ze mną, potem zaczęło jeść. Wycofałam się więc na podwórko działać, Siwe konsumowało. Od czasu do czasu zerkała na mnie, a ja od czasu do czasu zerkałam na nią. I cudnie.
Za którymś razem zerkam, a Siwej nie widać. Wyszłam dość nerwowo za bramę, Siwe na skraju eks-rzepaku. Jak mnie zobaczyła, lekko pobudzoną taką, jak nie podskoczy... I dawaj do mnie galopem! Na obliczu grymas małej paniki i niemy wyrzut: miałaś pilnować!!! ;-)
Potem cały czas na podwórku, blisko mnie. Ani nie zerknęła na zabramię, choć tam trawa fest w porównaniu z tym, co w obejściu.
A potem poszłam korować deski (znowu! jeszcze mi z pół kubika zostało, cholera. Perpetuum mobile jakieś, czy co? koruję, koruję i końca nie widać ;-) Okorowałam z 15 sztuk i padłam. Znaczy przylazłam bloga pisać. Ciekawe, czy dam jeszcze radę pojeździć? Bo coś jakby lekko przetrącona fizycznie jestem, po tym korowaniu ;-)

...no więc... nie udało się. I to bynajmniej nie przez moje lekkie przetrącenie, ale przez chytry plan Siwki ;-) Bo jak już się zebrałam w sobie i po Siwe poszłam, to się okazało, że Siwe ze świtą na okrągłym wybiegu leży. Ładnie, na brzuszku, Szaman i Heniu po bokach asystują (na stojaka) i całe towarzystwo śpi! Huc tylko na ostatnim padoku nadrzecznym łobzuje resztki zieleniny... Siwe wprawdzie zaraz się podniosło i przyszło do mnie, ale co z tego. Brzuszek wiadomo jaki - utytłany na mokro ;-) Cóż było robić, wzięłam się za korowanie ;-)

Bonus track:
Dzień piąty
(wtorek)

...no bo z przyczyn niezależnych przedłużyłam urlop. A tu o poranku niespodzianka: śnieg!
Za to bez mrozu, więc mokry... A Siwe gustujące ostatnio w tarzaniu, co zrobiło...? Poszło leżeć w błocie... Czujecie? Już nie tarzać się, ale bezczelnie leżeć i drzemać w mokrym... ;-)
Z znów se nie pojeździłyśmy; poszłyśmy za to na spacer (znów na goło). I porobiłyśmy undemanding time na leżąco. Znaczy Siwe na leżąco (w błocie) a ja koło niej, tyle że na kucająco.

...i wystarczyło trochę więcej czasu Siwej poświęcić i zaczęłam otrzymywać chrumkanie na mój widok. Od Siwki! Wielki komplement :-)
A, i dziwaczenie jej jakby lekko przeszło :-)

wtorek, 3 stycznia 2012

Siwe dziwaczeje

Znowu, niestety :-(

Magnez zamówiony, choć po prawdzie, nieszczególnie wierzę, że to jego niedobór powoduje siwe pobudzenie...
W niedzielę Siwa, po kilku godzinach spędzonych z końmi na łące, przybiegła w okolicę podwórka i przez płot obserwowała rozwój sytuacji. Akurat robiliśmy porządek z drewnem. Od czasu do czasu zrywała się, odbiegała w stronę koni, za chwilę wracała. I gapiła się, na pozór spokojnie, w dal... Parsknęłam (nasza komenda rozluźniająca), Siwe zamiast odparsknąć i opuścić głowę, jak nie skoczy...! W górę i lądowanie z przykucnięciem... Ewolucja średnio-końska, raczej psia...

Coś powinnam jej zbadać. Tylko co? Chyba powinnam skończyć weterynarię, bo jaki wet ją obsłuży? Taką dziwną?

To mi wygląda na jakąś melancholię... Kurka, ale sobie wybrałam Faworytę ;-)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Na szybko...

...bo jakoś, cholera, nie mam czasu z początkiem roku...

Przeżyliśmy :-)
Najpierw zapowiadało się całkiem spokojnie (godz. 23.45 i... cisza), ubrałam się opieszale, wyszłam o 23.55... Cisza. Dałam siana, z rozpędu sprzątnęłam ze 2 kupy (w Sylwestra!!! Prawie o północy!!! Ludzie, to już patologia chyba jest ;-)
A tu jak nie zaczną walić... Dookoła...

Konie początkowo nie zareagowały, choć głowy popodnosiły... Heniu zagapił się w stronę wsi (Gawłowo), Siwka w kierunku rzeki i miasta (Nowe Miasto) a Grube Wałachi - na wszystkie strony. W końcu nie wytrzymały, porzuciły siano (o, to sprawa najwyraźniej poważna ;-) i fru! spod swojej wiaty. Kłusem przed siebie. Jak one kłusem to i Siwe u siebie też kłusem. Równolegle. Heniu popatrzył, podumał... i wrócił do kontemplacji rozbłysków nade wsią. Ech, koń światowy... nie to, co te nasze ćwoki zza stodoły ;-)
Poszłam do wałachów, zawołałam, przyleciały. Szaman w ferworze zaparkował prawie na mojej osobie, w porę jednak pohamował swe zapędy do nadmiernej integracji. Stał jednak bliziutko i posapywał. Znaczy tchórz go obleciał. Huc niby nie potrzebował bliższego kontaktu, ale łebek mu latał na wszystkie strony... ;-)
Postałam z końmi z 15 minut, strzały zelżały, poszłam po treściwe... I od razu okazało się, że Szaman jest BARDZO DZIELNYM KONIEM... Strzały, jakie strzały??? Żryć dawaj!!! ;-)